Rozdział 4
........................15 marca........................
Siedziałam w pokoju, pijąc herbatę i rozwiązując ciężkie zadania z języka angielskiego. Głowiłam się właśnie nad jednym z zadań, gdzie musiałam wstawić wyrazy w odpowiedniej formie, gdy mój telefon zawibrował. Dobyłam komórki i sprawdziłam powiadomienia. Jak zwykle portale społecznościowe. Rzadko kiedy dostawałam jakąkolwiek wiadomość, więc zaciekawiona odblokowałam urządzenie. Okazało się, że na jedną z aplikacji zwaną „Snapchat" otrzymałam zdjęcie.
Zdziwiłam się, gdy okazała być się to fotografia od Mishy. Chłopak na zdjęciu zabawiał się razem z Kristianem. Zerknęłam na kalendarz. Piętnasty marca. Jego urodziny. Słabo uniosłam kącik ust ku górze w smutnym uśmiechu.
Kilka razy zastanawiałam się nad pójściem na tą imprezę. Nie sądziłam jednak, że będzie to dobry pomysł. W końcu w klubie było zapewne pół szkoły. Wszelkie takie towarzystwo nie było mi miłe. Mimo wszystko możliwość ujrzenia Kristiana była bardzo kusząca.
Podniosłam się z krzesła. Podeszłam do szafy. Uchyliłam jej drzwiczki. Moja ręka od razu powędrowała w kierunku jednego z wieszaków, umiejscowionych gdzieś w głębszej części szafy. Wyjęłam go. Założona na nim była czarna sukienka z dłuższym rękawem z koronki. Lekko rozkloszowany dół był gładki z przodu sięgał kilka centymetrów wyżej od kolan, natomiast z tyłu nieco poniżej. Ubranie w kolorze delikatnego różu. Przyłożyłam sukienkę do ciała, stojąc naprzeciwko lustra. Pamiętałam jak Kristian zachwalał mnie, gdy pokazywałam mu się w niej. Lubił mnie w tej kreacji.
Przeanalizowałam sytuację. W końcu doszłam do wniosku, że krótki wypad na miasto do klubu mi nie zaszkodzi. W szybkim tempie wykonałam makijaż oraz fryzurę. Ubrałam sukienkę, a na nogi przyodziałam czarne szpilki. Nie lubiłam w nich chodzić. Zawsze bałam się, że idąc nawet po prostej drodze potknę się lub źle stanę, a w rezultacie złamię nogę. Nie czułam się w nich pewnie, ale zdecydowanie wyglądałam bardziej kobieco i seksownie.
Wreszcie byłam gotowa do wyjścia. Chwyciłam czarną kopertówkę, w której schowałam telefon i parę drobiazgów jak pomadka do ust, czy chusteczki higieniczne. Zeszłam schodami w dół. Gdy tylko moja siostra zauważyła elegancko ubraną mnie, nie ukrywała zdziwienia.
-No, no, no. A dla kogo to się tak wyszykowałaś, moja panno? – spytała, pożerając mnie wzrokiem.
-Dostałam zaproszenie na urodziny do Mishy. – wymyśliłam szybko, poprawiając fryzurę przed lustrem. Chwyciłam z wieszaka karmelowy, jesienny płaszcz i ubrałam go. Zrezygnowałam z jakiegokolwiek nakrycia głowy.
-No proszę. Podwieźć cię? – spytała życzliwie.
-To niedaleko. – skłamałam gładko. – Lecę. Pa. – pożegnałam się uśmiechem z siostrą oraz matką, po czym opuściłam dom.
Klub był dość daleko. Musiałam przejść co najmniej połowę miasta. Nie rezygnowałam jednak. Było ciemno. Chodnik oświetlały jedynie przyuliczne latarnie i w małym stopniu blask srebrnego księżyca. Był środek marca, ale mimo wszystko temperatura była dość niska. W skrócie było mi zimno. Mocniej otuliłam się płaszczem, jednak lodowaty wiatr owiewał moje gołe nogi. Mogłam pomyśleć o rajstopach.
Po dobrych kilkunastu minutach dotarłam pod drzwi klubu. Weszłam do niego dość niepewnym krokiem. Nie wiedziałam co tam zastanę. Pełno ludzi, a w szczególności młodzieży z mojej szkoły. Miałam małą nadzieję, że nikt mnie nie rozpozna. Przepychałam się pomiędzy młodzieżą, chcąc dostać się do nieco cichszego miejsca. Hałas i głośna muzyka panująca wokoło nie była dla mnie przyjemna. Było zdecydowanie ZBYT głośno.
Gdzieś w tłumie przede mną zauważyłam go. Czarnowłosy chłopak ubrany w białą koszulę i czarne spodnie oraz marynarkę od garnituru. Nawet jeżeli wyglądał bardzo elegancko jak na taką imprezę, to wiedziałam, że starannie wybrał swój ubiór. Duża wagę przywiązywał do swojego wyglądu. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam coś na jego nadgarstku. To był zegarek ode mnie. Poczułam dziwne ciepło rozlewające się po moich policzkach.
Lekko szczęśliwa wciąż obserwowałam go. Chłopak rozmawiał z kimś żwawo gestykulując rękami. Dosłownie po kilku sekundach u jego boku pojawiła się brunetka. Podniosła się na palcach, błyszcząc srebrną sukienką. Pocałowała go w policzek ze słodkim uśmiechem. Jej włosy upite w elegancki warkocz zatrzepotały, gdy obróciła głowę w stronę kolegi chłopaka.
Wtedy poczułam delikatne szturchniecie w ramię. Z chęcią oderwałam się od zakochanej parki. Zauważyłam Mishę z szerokim uśmiechem tuż obok mnie.
-Miało cię nie być. – rzekł z szerokim uśmiechem. Odwzajemniłam go.
-Miało, miało. Ale jednak znalazłam chwilkę czasu. – wyjaśniłam lekko speszona. Miałam nadzieję, że nikt mnie tutaj nie pozna, jednakże mój plan spalił na panewce.
-Wiem, że jest tu troszeczkę za głośno. Może pójdziemy na zewnątrz, żeby pogadać? – zaproponował, sięgając do kieszeni spodni. Dobrze wiedziałam, że zwyczajnie miał ochotę na fajkę. W pobliżu nie było nikogo, kto poszedł by z nim na papierosa, więc szybko wymyślił jakąś wymówkę. W tym wypadku pogadankę. Przytaknęłam, wskazując głową na tylne drzwi klubu.
Wyszliśmy na zewnątrz. Było zimno. Płaszcz zostawiłam wewnątrz budynku. Objęłam swoje ramiona i potarłam je delikatnie starając się chociaż trochę ogrzać. Misha zdawał się być tym niewzruszony. Wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów, po czym wziął jednego z nich do ust. Zapalił za pomocą zapalniczki i zaciągnął się mocno.
-Myślałem, że cię nie będzie. – rzekł. Powiedział to samo kilka minut wcześniej.
-Też tak myślałam. – odpowiedziałam, powstrzymując szczękanie zębami. – Jednak wróciliśmy z mamą trochę wcześniej. – skłamałam. – Jako że mnie zapraszałeś... postanowiłam, że wpadnę na kilka minut. – widziałam jak dyskretnie przewraca oczami.
-Ależ oczywiście! Czemu nie! Świetnie, że wpadłaś! – wykrzyknął euforycznie. Klepnął mnie przyjacielsko po plecach.
-Dzięki. – uśmiechnęłam się nieśmiało. Zapadła cisza. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Czułam się dość niezręcznie. – Wiesz... pójdę do baru po drinka. Zaschło mi w gardle. – rzekłam, wskazując na budynek. Widziałam jak kończy swojego papierosa.
-Jasne. – przytaknął, wyrzucając peta gdzieś na bok.
Wróciłam do klubu. Głośna muzyka po raz kolejny trochę mnie oszołomiła. Potrząsnęłam gwałtownie głową, wprawiając w ruch moje włosy. Pewnym krokiem podeszłam do baru. Usiadłam na jednym z taboretów i położyłam torebkę na kolanach. Poprosiłam barmana o najbardziej znanego mi drinka, zwanego „Martini". Po kilku sekundach charakterystyczny kieliszek wylądował przede mną.
Wolno sącząc zimny napój, który nie był jak dla mnie przyjemny w smaku, rozglądałam się po ludziach w klubie. Przyglądałam się amatorskim tancerzom wyginających na parkiecie swoje ciała w przedziwne figury. Oczywiście wszystko w rytm głośnej muzyki. Nie wszystkim wychodziło to idealnie.
Zjechałam wzrokiem na stoliki mieszczące się z boku parkietu. Przy jednym z nich zauważyłam Mishę. Tak jak myślałam. Przy stoliku, przy którym zasiadł, siedział również Kristian i Amy. Obejmował ją ręką i trzymał blisko przy sobie. Od razu odwróciłam wzrok, wbijając go w kostki lodu pływające w szklance.
Miałam już dość tego wszystkiego. Sztucznie miłych osób, które będąc ze mną twarzą w twarz, nie potrafią powiedzieć mi wprost, że mnie nie lubią. Już wolałabym zostać zraniona świadomie, niż czuć ten ból jak widziałam ich zniesmaczenie, gdy odchodzili. Tak było z każdym. Ze wszystkimi moimi byłymi przyjaciółmi, których kiedyś uważałam za najważniejszych.
Nie byłam aniołkiem. W przeszłości, nie tak dalekiej, zdarzyło mi się kilka razy z kimś powadzić, posprzeczać. Popchnąć kogoś, kto niefortunnie upadł na podłogę i rozryczał się jak mała dziewczynka. Również zdarzyło mi się kilka razy wylądować u dyrektora na dywaniku. Jednakże nigdy nie miałam większych kłopotów. Starałam się dobrze uczyć. Moje stopnie nie były najgorsze, chociaż w niektórych przypadkach pozostawiały wiele do życzenia.
Zawsze jednak starałam się godzić z innymi. Nie być powszechnie uważaną za wredną kurwę. Wiele razy potrafiłam podejść i powiedzieć „przepraszam" oraz wyciągnąć rękę na zgodę. Nie byłam zawistna, a coś takiego jak zemsta było dla mnie jedynie stratą czasu i niepotrzebnym wkurzaniem się. W końcu zemsta nie dała by mi nic poza złudną, chwilową satysfakcją.
A jak skończyłam? Wyśmiewana przez wszystkim, mimo iż kiedyś zaskarbiłam sobie ich szacunek. Przywykłam. Nie ma takiej rzeczy, do jakiej człowiek nie mógłby się przyzwyczaić. Już w połowie nie słyszałam tych wszystkich obelg i wyzwisk, chociaż zawsze gdy jakieś docierało do moich uszu, czułam mocny ból w klatce piersiowej.
-Prawdziwi przyjaciele. – bąknęłam cicho pod nosem. Poprosiłam o kolejnego drinka. Uwinął się szybko.
Zaczęło mi się kręcić w głowie, po opróżnieniu trzeciego kieliszka. Nie miałam mocnej głowy. Zazwyczaj gdy gdzieś wychodziłam ze „znajomymi", starałam się nie pic nic. Nie zawsze wychodziło, ale już od początku wiedziałam, że potrafię być wstawiona po jednym piwie. Czułam jak zawroty są coraz mocniejsze. Myśli, które kiedyś założone były tajemniczą blokadą, zaczęły się uwalniać.
Co by było gdybym znikła? Tak po prostu usunęła się z ich życia? Nie musieliby patrzeć na mnie, rozmawiać o mnie, plotkować. A tym samym ranić mnie. Nie czułabym bólu, a oni mieliby spokój od widoku mojej twarzy. Ale nie chce jeszcze ginąć. Samobójstwo to ostatnia rzecz jaką chciałbym zrobić.
Po pierwsze chciałabym zmienić szkołę. Może tam moje życie by się zmieniło na lepsze. Nie byłabym postrzegana jako „zimna suka". Jednakże nie ma mowy, żeby moja matka zgodziła się na zmianę placówki. Inna szkoła do której mogłabym uczęszczać jest w innym mieście oddalonym do naszego o jakieś trzy godziny drogi. Za daleko. A dodatkowo autobusy tam nie jeżdżą. Jedynie las, drzewa i pusta przestrzeń. Takie nasze małe zadupie.
Jakby się inaczej zastanowić to mogłabym zrezygnować ze szkoły. A żeby matka nie skojarzyła faktów, mogłabym podjąć jakąś pracę. W kawiarni albo restauracji na zmywaku. Mama by mnie nie widziała. Pracuje od rana do wieczora, a do kawiarenek chodzi jedynie na ploteczki z przyjaciółką. Nie widziałaby mnie. Albo raczej bardzo starałabym się, żeby mnie nie odkryła.
Zostaje jeszcze inna kwestia. Ucieczka. Trochę dziecinny pomysł, ale jakby się głębiej temu przyjrzeć, to dobry. Matka nie przyczepiłaby się, reszta miałaby spokój, a ja... wolną rękę. Kolejne miasto jest oddalone kilkaset kilometrów stąd. Na pewno by mnie tam nie szukali. Mała wycieczka dobrze by mi zrobiła.
Alkohol zaczął grać w moich żyłach. Podkręcona pomysłem uśmiechnęłam się. Wypiłam drinka do końca. Kolejna porcja alkoholu trafiła do mojego organizmu. Nie miałam czasu do stracenia. Im szybciej się tam wybiorę, tym lepiej będzie dla wszystkich.
Wyszłam z klubu, zabierając ze sobą swój płaszcz i używając tylnego wyjścia. Zdołałam zrobić jedynie parę kroków, gdy poczułam ucisk w palcach u stóp. Szpilki nie były wygodnymi butami. Zauważyłam kosz kilka metrów dalej. Nie zastanawiając się dłużej, zdjęłam niewygodne obuwie i położyłam je u dołu przepełnionego śmietnika. Od razu zrobiło się lepiej. Opatuliłam się mocniej płaszczem, czując zimny powiew nocnego wiatru, po czym ruszyłam tam, gdzie mnie nogi poniosły. Ku nowemu życiu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top