Rozdział 30


 Wzięłam głęboki oddech, po raz kolejny gładząc gładki spód miętowej sukienki. Poprawiłam wstążkę, którą sukienka była zaczepiona na moim karku, jakby nagle zaczęła mnie uwierać. Przekrzywiłam czarne kolczyki, i poruszyłam lekko koralikową bransoletką na nadgarstku. Stresowałam się. I to bardzo. Spojrzałam na krzesło stojące przy biurku. Leżała na nim skórzana kurtka przygotowana do wyjścia wraz z torebką.

Po raz kolejny przejrzałam się w lustrzę, sprawdzając czy mój kok jest idealnie spięty. Czułam jak serce wali mi w piersi.

Długo przekonywałam moja matkę do tego, by pozwoliła mi iść. Nawet takie argumenty, jak obecność Kristiana nie pomagały. Jednakże po długich namowach, które trwały cały tydzień uległa i pozwoliła mi iść. Po warunkiem, że wrócę z Kristianem i dodatkowo przed północą. Czułam się jak Kopciuszek, jednakże nie mogłam winić mojej matki. Ostatnim razem znikłam na trzy dni, wprowadzając w zakłopotanie i strach wszystkich, których znałam.

Usłyszałam dzwonek do drzwi. Moje serce podskoczyło do gardła. Po raz ostatni przeglądnęłam się w lustrze, poprawiając wszystko, co tylko tego wymagało. Założyłam kurtkę i chwyciłam torebkę. Dźwięk moich czarnych sandałów na wysokich obcasach odbijał się echem, gdy schodziłam po schodach.

Na dole zauważyłam Kristiana rozmawiającego z moją matką. Domyśliłam się, że rozmawiali o mnie i o tym, że mam wrócić wcześniej. Chłopak ubrany był dość elegancko, mimo iż nie nosił garnituru. Cały czarny wraz z ciemnymi włosami, mogłabym przysiąc, że na zewnątrz straciłabym go z oczu w tej ciemności.

Pożegnaliśmy się z moją matką, po czym wyszliśmy z domu. Oczywiście Amy oraz Misha już siedzieli w samochodzie. Kris otworzył przede mną drzwi na tylne siedzenie, a ja uśmiechnęłam się miło w podzięce. Jak zwykle Kristian robił za kierowcę, a Amy siedziała obok niego.

Dojechaliśmy pod ogromny dom, który dla mnie był jak willa. Basen, kilka sypialni, łazienek i kuchni. Nie wiem do kogo należał budynek, ani kto organizował imprezę, ale współczułam mu sprzątania tego wszystkiego.

Nie byłam pewna swojej decyzji. W ostatnim momencie, gdy już mieliśmy przekraczać bramę posiadłości zaczęłam się rozmyślać. Nie lubiłam takich przyjęć. Dużo ludzi, hałas, światła, ale przede wszystkim większość osób z mojej szkoły.

Zatrzymałam się w miejscu, bawiąc paskiem od torebki. Amy i Misha skierowali się do wnętrza, jednakże Kristian przystanął.

-Wszystko w porządku? – spytał troskliwie. Chciał objąć mnie w tali, jednakże nie wiedzieć czemu powstrzymał się.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł bym tam wchodziła. – obserwowałam okna budynku, które iskrzyły się od różnorakich świateł.

-Mała. – zaśmiał się cicho, gładząc mnie po policzku. – Nie przejmuj się nimi. Miej ich zdanie w dupie.

-A ty byś miał? – odwróciłam się w jego kierunku. Moje problemy ciągnęły się za mną cały czas. Kristian zamilkł, najwyraźniej gorączkowo zastanawiając się w poszukiwaniu godnej odpowiedzi. – To nie tobie wrzucają do szafki karteczki z różnymi, nieprzyzwoitymi wiadomościami. To nie tobie przerabiają zdjęcia i wrzucają do sieci. To nie z ciebie robią karykatury i wieszają je na szkolnej gazetce. – zamilkłam na chwilę, robiąc wymowną ciszę. – To nie ty masz piekło na ziemi. - Przyzwyczaiłam już się. Przestałam płakać. Jednakże coś gryzło mnie w gardle, gdy to mówiłam. Być może dlatego, że wydzierałam się na niewinną osobę, za którą dodatkowo szalałam i nie miałam serca ranić.

Milczał. Nic nie mówił. Od czasu do czasu jedynie poruszał bezdźwięcznie wargami. Po kilku sekundach patrzenia się sobie w oczy, objął mnie w tali i przyciągnął do siebie. Od razu zaplotłam swoje ręce na jego karku.

-Nie przejmuj się tym. – szepnął. Gdyby nie głośne basy dochodzące z wnętrza domu, ta chwila byłaby jedną z milszych. – Wiedz, że nieważne co się stanie, ja i tak będę przy tobie. Zapamiętaj te słowa, dobrze? – słyszałam jak się uśmiechnął.

Coraz bardziej zaczęłam wierzyć w to, że naprawdę był we mnie zakochany. A to sprawiało, iż mogłam nawet wskoczyć do ognia, byle tylko go zadowolić. Jego uśmiech to wszystko czego potrzebowałam przed snem. Kilka słów na dzień dobry potrafiło poprawić mi humor aż słońce zajdzie. Jego dotyk był czymś, czego pożądałam bardziej z dnia na dzień, wiedząc równocześnie, że jego myśli mogą krążyć wokół jednego.

-Idziemy? – spytał, gdy minęło kilka sekund. Uśmiechnęłam się pod nosem. Oderwałam się od niego, po raz ostatni spoglądając w jego cudowne, czekoladowe oczy.

-Idziemy. – powiedziałam. Chwycił mnie delikatnie za rękę i poprowadził w kierunku budynku. Zabawę czas zacząć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top