Rozdział 28

-Trzecia D? Dzisiaj wasze wychowanie fizyczne odbędzie się z klasą trzecią F. Dodatkowo biegamy na dwieście metrów, więc weźcie ze sobą grubsze ubrania. Nie marudzić! Zbierać się! Za pięć minut widzę was na szkolnym boisku! – niski głos nauczyciela odbił się echem w mojej głowie. No tak. Nie dość, że moja znienawidzona od czasów gimnazjum lekcja musiała się w ogóle odbyć to dodatkowo musiała toczyć się wraz z inną klasą.

Minusy? W tej klasie znajdowały się osoby, które szczerze nienawidziły mojej osoby.

Plusy? Tam był Kristian.

Jedna jedyna pozytywna rzecz, a już biegłam na boisko. Było dość ciepło jak na kwiecień. Słońce świeciło, znajdując się wysoko w zenicie. Mimo wszystko musiałam zarzucić na ramiona bluzę, by nie drgać z zimna.

Całą klasą wreszcie dotarliśmy na boisko. Oczywiście po drodze musiałam zostać potrącona parę razy. Nie ważne czy to piątek, świątek, czy niedziela, zawsze musiałam być szturchnięta kilka razy. Bez tego mój dzień nie mógł się zacząć kolorowo.

Wiatr rozwiał moje włosy zapięte w wysoki kucyk, gdy nauczyciel wszedł na zieloną trawę, szurając przy tym nogami. Wszystkie oczy osób z dwóch różnych klas skierowały się właśnie na niego, czekając na jego jakiekolwiek polecenia.

-Na początku rozgrzewka. Dziesięć kółek wokół boiska. Raz, raz. – klasnął mocno w dłonie. Chłopcy bez słowa ruszyli do truchtu. Dziewczyny przez chwilę stały, przesuwając się z nogi na nogę, ale po kilku sekundach marudzenia zabrały się do leniwego biegu.

Chłopcy raczej poruszali się gęsiego, dziewczyny preferowały truchtanie w grupkach. Nie lubiłam biegać. Zmuszałam się do tego tylko dlatego, by inni nie mieli kolejnych powodów, aby śmiać się ze mnie za moimi plecami.

Pierwsza godzina minęła spokojnie. Mimo iż poślizgnęłam się na gumie, którą było wyłożone boisko i przejechałam po niej twarzą. Jednakże mimo to było dość spokojnie. Za spokojnie.

Rozpoczęła się druga godzina. Wszyscy zaliczyli bieg na dwieście metrów i mimo iż dostałam z niej marny stopień, to nie oczekiwałam więcej. Chłopcy z obydwu klas rozpoczęli wspólny mecz w piłkę nożną. Dziewczyny były zadowolone, że nie muszą się dodatkowo męczyć, dlatego usiadły na ławkach wzdłuż boiskach.

Ja usiadłam samotnie na jednej z nich i skupiłam się na obserwowaniu piłki, którą chłopcy mocno kopali między sobą. Kątem oka zauważyłam jak Kristian przygląda mi się z uwagą. Dyskretnie uśmiechnęłam się do niego. Odpowiedział tym samym.

Dosłownie po kilku sekundach przysiadła się do mnie Amy wraz z Mishą. Zdziwiłam się na widok chłopaka.

-Dlaczego nie grasz? – spytałam w jego kierunku.

-Pełne składy. Nie było już miejsca. A poza tym jestem cienki w nożną. Wolę siatkówkę. – wyjaśnił szybko, lekko się podśmiewując. Nie mogłam nie zachichotać cicho.

-A ty dlaczego siedzisz sama? – zapytała Amy. Posłałam jej spojrzenie, które trudno jest opisać. Bynajmniej chciałam powiedzieć sarkastyczne „Naprawdę", ale moje oczy zdołały wyjaśnić jej wszystko bez słów.

-Powiedź jak mija ci dzisiejszy dzień? – wtrącił Misha, zupełnie odbiegając od tematu.

-Jeżeli przysiedliście się do mnie tylko po to, bym nie czuła się samotna to lepiej idźcie. Wole siedzieć tutaj bez nikogo, aniżeli odpowiadać na wasze bezsensowne pytania. – rzuciłam oschle. – Nie żebym była chamska, czy coś. – wzruszyłam ramionami, równocześnie chcąc przeprosić za zdania, które wypłynęły z moich ust.

-Przestań. – Misha delikatnie uderzył mnie pięścią w ramię.

-Musisz się odnaleźć wśród ludzi. – uśmiech Amy był szczery. Albo nauczyła się doskonale ukrywać swoje emocje, albo naprawdę była wobec mnie miła. Musiałam spróbować. Raz kozie śmierć.

-Jesteś dla mnie miła po tym wszystkim, co ci zrobiłam? – wypaliłam bez większego namysłu. Dziewczyna zdziwiona pomrugała kilkakrotnie powiekami.

-Ale, że niby co? – pokręciła głową zdezorientowana.

-Wyśmiewałam się z ciebie, gnębiłam. Raz nawet skrzyczałam przy całej szkole za to, że Bogu Ducha winna ty wylałaś na mnie kawę. A przecież sama na ciebie wpadłam. Jesteś dla mnie miła po tym wszystkim? – starałam się mówić cicho, by nie zwrócić na nas całkowitej uwagi, co się udało. Nikt poza Kristianem nie spojrzał na nas podczas rozmowy. Amy uśmiechnęła się delikatnie.

-To przeszłość. Użalanie się nad sobą nic nam nie da. Stało się... Mówi się trudno i żyje się dalej. – położyła mi swoją rękę na ramieniu. – Nie przejmuj się tym. Po prostu puśćmy to w niepamięć.

-Naprawdę mi wybaczysz? – spytałam, nie wierząc w jej słowa.

-Ależ oczywiście. Przestańmy już się gryźć. Ja też nie byłam święta wobec ciebie i mam parę grzeszków na sumieniu. – podrapała się niesfornie z tylu głowy.

-Co masz przez to na myśli? – zaciekawiłam się jej skwaszoną miną. Westchnęła ciężko, wiedząc, że już nie ucieknie od tego tematu.

-Rozpowiadałam o tobie różne plotki. Ale to było na początku naszej znajomości. Teraz już tak nie robię. Oczerniałam cię w oczach innych, ale... Nie mam zamiaru robić tego dłużej. Zmieniłaś się. Widzę to ja, jak i inni. Wole się z tobą zaprzyjaźnić, aniżeli dalej skakać sobie do gardeł. Więc skoro ja potrafię ci wybaczyć tamto... to może ty wybaczysz mi to? – uśmiechnęła się niepewnie. Odwzajemniłam to. Zamknęłam ją w silnym uścisku, na co szybko oplotła moje ciało swoimi silnymi ramionami.

Już wiedziałam dlaczego Kristian miał tak wielki problem, by podjąć tą jedną decyzję. Nijak mogłam się porównywać do Amy. To był istny anioł. Anioł przy którym Bóg się pomylił i spojrzał na niego jak na demona. Wszystkie nieszczęście jakie ją spotkało było niesprawiedliwe. Teraz i ja zaczęłam mieć większe wątpliwości. Być może Kristian nie powinien porzucać tak wspaniałej dziewczyny? Przetrwam bez niego. Jakoś... Ale ona nie zasługuje na ani gram dodatkowego cierpienia.

Uroczą chwilę przerwał głuchy odgłos uderzenia. Odrazu odwróciliśmy się w kierunku boiska. To, co zauważyliśmy zwiastowało niezbytprzyjemną kontynuację naszego poniedziałku... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top