Rozdział 27

-Daria, ja już nie mogę! - jęknąłem, czując, jak łzy zbierają się w moich oczach. Miałem już dość tej nieustannej walki z myślami. Przez te tysiące głosów w mojej głowie nie potrafiłem spokojnie usiąść na tyłku i dla przykładu skupić się na oglądaniu telewizji. Nie pozwalały mi spać. Już od kilku dni nie zmrużyłem oka.

Gdy tylko próbowałem porozmawiać o tym z Mishą, ten zlewał mnie i bagatelizował moje problemy, mówiąc, że prędzej czy później wszystko nabierze właściwy tor. Problem był tylko taki, że i tak musiałem podjąć decyzję, a rozmowa zdecydowanie by mi w tym pomogła. On jednak nie potrafił mnie zrozumieć.

Z Amy nie mogłem tak po prostu porozmawiać na ten temat. Wciąż wolałem utrzymywać to w tajemnicy przed nią. Kto wie jak się to wszystko potoczy?

Dziewczyna podniosła nos znad kubka parującego od gorącej herbaty. Spojrzała na mnie zdziwiona. Jej emocje raczej pozostawały niezmienne podczas całej naszej rozmowy. Zdawał się spokojnie wysłuchiwać każdego mojego słowa, a co ważniejsze robiła to z ogromną uwagą. I tego właśnie potrzebowałem. Kogoś, kto nie wtrąci się w połowie mojego zdania, a jedynie wysłucha mojej wersji wydarzeń i zażaleń.

-O czym ty mówisz? - jej cichy głos rozniósł się po pokoju. Odezwała się po raz pierwszy od kilkunastu minut, jeżeli nie godziny. Wierciła we mnie dziury swoim spojrzeniem., chcąc wyjaśnień. Nie potrafiłem tak po prostu sklecić logicznego zdania i odpowiedzieć jej rozsądnie na zadane pytanie.

Podniosła się. Okręciłem się na fotelu, na którym siedziałem. Podeszła do mnie, po drodze odkładając kubek na biurko. Myślałem, że chciała usiąść na moich kolanach okrakiem, ona jednak stanęła nade mną, wpatrując się we mnie bez celu.

Odwróciłem wzrok. Nie mogłem przyznać jej prosto w oczy, że stchórzyłem.

-Te rozterki mnie wykończą. - moje oczy zaczęły piec. Zakryłem je dłońmi, odcinając dostęp światła słonecznego. Miałem dość całego świata. Najchętniej zniknąłbym w jakiejś otchłani, pogrążył się w ciemności lub po prostu wskoczył pod kołdrę w zamkniętym pokoju i nie wychodził przez tydzień.

-Dalej się nad tym głowisz? - jęknęła nieprzyjemnie. Przeczesała włosy palcami, oddzielając poszczególne kosmyki.

-Nawet z tobą nie mogę o tym porozmawiać? - spojrzałem na nią. Okrążyła pokój raz jeszcze, nim znów stanęła naprzeciwko mnie. Świdrowała mnie swoimi pięknymi oczkami.

-Kochanie. - stęknęła rozczulona. Słodki uśmieszek wstąpił na jej usta. Uwielbiałem gdy tak mnie nazywała. Słodko, a zarazem wiedziałem, że zwraca się tak tylko do mnie. Niby jedno słowo, a dla mnie było jak pierścionek od narzeczonego. Oznaczało przynależność.

Podeszła do mnie. Usiadła na mojej jednej nodze i mocno przytuliła mnie do swojego ciepłego ciała. Uśmiechnąłem się dyskretnie i objąłem ją ręką, mocniej przyciskając ją do siebie. Było mi brak czegoś takiego, mimo iż byłem równocześnie z dwoma dziewczynami na raz. Prowadziłem wojnę na dwa fronty, która wyniszczała mnie od środka.

-Oczywiście, że możemy. Ale nie jest to konieczne. A dodatkowo jeszcze bardziej cię dobije. Nie chce tego. - mruknęła gładząc mnie po włosach. Przyjemnie było czuć jej dłoń powoli sunącą po moich czarnych włosach.

-Jak to dobijesz? - spytałem, oplatając mocniej jej ciało, co w skutku troszkę zmiażdżyło jej drobne ciało. Nie pisnęła jednak ani jednego słówka, bym przestał.

-Jesteś podzielony. Z jednej strony kochasz Amy, a z drugiej jednak jesteś przekonany, że tym uczuciem darzysz mnie. Musisz po prostu podjąć decyzję.

-Ale ja nie potrafię! Nie umiem wybrać jednej z was, bo wiem, że cokolwiek zrobię i tak którąś z was zranię. - wychlipałem na granicy od płaczu. Po raz pierwszy coś tak błahego przyprawiło mnie o łzy.

-Ale taka jest prawda. Musisz wybrać pomiędzy złym, a gorszym. - podniosłem głowę, tylko po to, by posłać jej groźne spojrzenie. - Lepiej zabrzmiało to w mojej głowie. Ale wiesz o co chodzi. - westchnąłem ciężko. Po raz kolejny wtuliłem się w jej ciepłe ciało.

-To nie jest takie proste. Kocham was obie. Czuje się jak jakiś podrywacz. Nie chcę zostać sam. Boje się tego. Im dłużej z tym zwlekam, czuje się gorzej. Gorzej mi z tym, że spotykam się z tobą za plecami Amy i jeszcze gorzej, gdy myślę, że to z tobą chciałbym leżeć i oglądać głupkowate seriale. Boje się, że gdy to wszystko się skończy, a ja wybiorę jedną ze stron to ta druga będzie cierpieć. Przez mnie... - podniosła moją głowę i ujęła ją w swoje drobne dłonie.

-Nie ma tutaj innej drogi. Wybierzesz albo jedną z nas, albo zostaniesz sam. Nie możesz mieć nas dwóch. To twoja decyzja. Ty ją musisz podjąć. I uwierz mi... będzie boleć. Zawsze będziesz oglądać się za siebie, ale życie nie jest proste. Nie w kwestii miłości.

-I właśnie tego się boje. Że to będzie boleć. Nie chcę żeby bolało. - odwróciłem wzrok. Poczułem jak kilka łez spłynęło po moich policzkach. Szybko starłem je wierzchem dłoni. Nie chciałem ukazywać słabości.

-Kristian. - westchnęła słodko. - Nie ważne, którą z nas wybierzesz i tak będzie cię to boleć. Mówię poważnie. Ale nie chce wpływać na twoją decyzję. Nie będę dawała ci słabych obietnic, jak politycy, by później z tego korzystać. Nie chcę cię okłamywać. Nie zmieniłam się wiele od czasu, gdy z tobą byłam. Znasz zarówno mnie jak i Amy i to bardzo dobrze. Wiem, że wybierzesz rozsądnie. - uśmiechnęła się miło. Poprawiła sznurki w mojej bluzie. Odwzajemniłem słabo uśmiech. Przytuliłem się do jej ciepłego ciała.

-Mając was obydwie, nie mam ani jednej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top