Rozdział 10
........................18 marca - Wieczór........................
Byłam zmęczona. Moje nogi bolały niemiłosiernie. Byłam w drodze już kawał czasu. Kilka razy chciałam złapać jakiś samochód, ale wszyscy mijali mnie nawet nie zwracając uwagi. Jeden z nich nawet specjalnie przyspieszył, gdy do niego pomachałam, przez co woda z kałuży, w którą wjechał znalazła się na mnie.
Byłam w podróży już ponad dzień. A może dwa? Zgubiłam rachubę czasu. Dodatkowo nie miałam zegarka, więc opierałam się jedynie na słońcu. A że ono już dawno zaszło, wiedziałam, że zbliża się lodowata noc. Nie miałam już siły, żeby dalej posuwać nogami. W koło tylko i wyłącznie las i dalsza droga.
Usiadłam pod pobliskim drzewem. Nie ważna była teraz temperatura. Byłam zbyt zmęczona, aby przejmować się taką maleńką kwestią. Objęłam swoje kolana. Wtuliłam się w nie. Starałam się zasnąć, ignorując ból w nogach. Dodatkowo zaczęło padać. Szczęście mi nie dopisywało.
Zaczynałam żałować, że pomyślałam o czymś takim durnym jak ucieczka. Ale cóż mogę zrobić? Wpadłam na to po alkoholu. Wtedy nikt nie myśli racjonalnie, w szczególności ja. Tęskniłam za ciepłym łóżkiem. Za moim pokojem, gdzie mogłam zakopać się w kołdrze z kubkiem gorącego kakaa i zatopić się we własnych smutkach.
No właśnie... Ale to właśnie przez nie się tu znalazłam. Może warto byłoby teraz wrócić? Gdyby się mocniej zastanowić to było bezsensowne. Ucieczka od problemów. Nie da się od nich uciec. Trzeba się z nimi zmierzyć. Ale ja nie potrafię. Jestem zbyt słaba. Zmieniłam się. Kiedyś nie robiłabym sobie z tego dużo. Teraz nie potrafiłam wstać i iść z podniesioną głową. To było zbyt trudne. Ale mimo wszystko nawet gdybym dotarła do innego miasta... Co ja bym tam zrobiła? Włóczyła się po ulicach jak żebrak? To nie jest życie. Muszę wrócić. Ale moje nogi zbyt bolą. Odpocznę do rana i wtedy wyruszę w drogę powrotną. Miałam ochotę strzelić sobie w łeb za ten pomysł.
Ułożyłam się wygodniej, chowając głowę między kolanami. Coś mnie oślepiło. Byłam zmęczona, ale podniosłam głowę. Jakieś auto zaparkowało kilkadziesiąt metrów ode mnie. Zmrużyłam oczy. Samochód zdawał mi się znajomy. Przyjrzałam się rejestracji. To było trudne, ale litery i cyfry układały się w znajomą mi kombinację. Nie mogłam jednak nic skojarzyć. Ciężko podniosłam się i ostatkami sił schowałam się za drzewem, gdy zauważyłam wychodzącego z samochodu mężczyznę. Rozmawiał przez telefon. Starałam się temu przysłuchać. Okazało się to ciekawe...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top