Pan Skori
Obudziłam się z wielkim trudem. Pierwsze co ujrzałam to światło, oślepiające mnie.
Byłam w małym pokoju, przywiązana do krzesła grubymi sznurami.
Ostatnie co pamiętam, to jak wlekli mnie tutaj i wepchnęli mi do gardła jakieś tabletki, chyba usypiające.
Moją uwagę przykuły drzwi, przez które wszedł jakiś chłopak.
Spojrzał na mnie zdziwiony, że nie śpię i szybko wyszedł.
Pięć minut później do pokoju wszedł jeden z goryli Pana Skoriego.
- Dziwne! Bardzo dziwne! - podszedł do stołu i zaczął coś szperać w foliowej siatce.- Pan Skori nie mógł się z tobą rozprawić od razu, więc daliśmy ci leki - spojrzał na mnie - Powinnaś spać do jutra.
- Wypuść mnie! - krzyknęłam.
Lekko sie zaśmiał.
Gdzie chłopaki, kiedy są potrzebni?
- I tak stąd wyjdę - powiedziałam zła.
- Tak. Jasne. - uśmiechnął się - I co, może tatuś cię uratuje?
- A żebyś wiedział - mruknęłam pod nosem.
- Co? - zapytał chociaż wiem, że słyszał.
- Tak apropo, nie przyjechałam sama. - uśmiechnęłam się chytrze.
- Mówisz o tych swoich koleszkach?
Mój uśmiech zgasł, a on od razu to zauważył.
- Bardzo łatwo ich było podejść.
Głupi idioci... Fuknęłam w myślach.
- Dlaczego nie śpisz do jutra? - zapytał zaciekawiony.
- Może dlatego, że jestem wampirem? - spytałam sarkastycznie.
- Tak. Jasne, a ja to Święty Mikołaj! - zażartował.
Westchnęłam.
Przetrzymuje mnie największy debil na świecie!
- I tak stąd ucieknę. - mruknęłam pod nosem.
- Powodzenia. - powiedział i wyszedł.
Nie wierzysz, że jestem wampirem? To się zdziwisz.
Spojrzałam na sznury. Mocno pociągnęłam a one się zerwały. W wampirzym tępie podeszłam do drzwi i najciszej jak się dało stałam, przysłuchując się czy nikogo nie ma na korytarzu.
Był tam ten goryl.
- Tak! - rozmawiał z kimś przez telefon.
- Dobrze. -poznałam głos Pana Skoriego.
- To co mam robić? - zapytał goryl.
- Czekać. - powiedział krótko.
- Ile?
Usłyszałam lekki śmiech.
- Mniej niż myślisz - powiedział i się rozłączył.
Wsłuchałam się jeszcze. Usłyszałam kroki zbliżające się do mojego pokoju.
O cholera!
Wzięłam szybko krzesło i stanęłam przy drzwiach.
To była jedyna rzecz jaką miałam.
Drzwi się uchyliły, a ja bardzo mocno uderzyłam mężczyznę w głowę, krzesłem.
Drewno się rozleciało. On zakrecił się jeszcze i upadł jak długi na podłogę.
Po cichu wyszłam z pokoju, zostawiając go. Wiedziałam, że to wampir, wiec za chwile się obudzi. Zaczęłam uciekać korytarzem, kiedy w drzwiach pojawił się Pan Skori wraz ze świtą.
Przewrociłam oczami. Nie ja mam dość!
- Jak wyszłaś? - warknął zdenerwowany.
- Normalnie. Przez drzwi. - mruknęłam.
Mierzył mnie wzrokiem i w wampirzym tempie znalazł się naprzeciwko mnie.
- Dobra! Przyjmijmy, że naprawdę jesteś tym kim twierdzisz... po co przyszłaś? - spytał złym, lecz opanowanym tonem.
- Miałam otrzymać listę. - powiedziałam odważnie.
Zdenerwował się na maxa. Przycisnął mnie do ściany i trzymał dłonie na moim gardle.
- Kto cie przysłał?! - wrzasnął w moją twarz.
- Ja. - usłyszałam znany mi głos.
Automatycznie, wszyscy się odwróciliśmy i spojrzeliśmy na osobę mówiącą.
- A teraz, może zabierzesz te łapska od mojej córki!? - warknął zły tata.
Mężczyzna spojrzał na mnie ze strachem i delikatnie mnie pościł. Chwilę później w nadludzkim tempie podszedł do mnie Filip, który stał za tatą.
- Wasza Wysokość. Nic ci się nie stało? - zaczął mnie oglądać od stóp do głów.
- Nie. - Powiedziałam normalnie.
Pan Skori spojrzał teraz na mnie. Widziałam, że był przerażony.
- Ten tu oto chłystek... nie dostarczył mojej wiadomości. - trzymał za ucho jakiegoś chłopaka.
Ten wierzgał wisząc w powietrzu.
- A teraz Filipie, wyprowadz Amelię. Ja porozmawiam sobie z Panem Skorim.
Ten przełknął głośno ślinę.
Filip złapał mnie za rękę i razem w wampirzym tępie opuściliśmy to miejsce.
Byłam już na dworze.
Ronald, Albert i Harry stali przed autem ze zmieszanymi minami.
- Hmmmm ciężki dzień, co? - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Jesteśmy debile. - powiedzieli.
- To już wiem, coś jeszcze? - skrzyżowałam ręce na piersi.
- Przepraszamy - szepnął Ron.
Westchnęłam.
- Jesteście ode mnie starsi. - zamyśliłam się chwilę. - Dużo starsi, a to ja tu jestem najdoroślejsza.
Uśmiechnęli się tylko i weszli do auta.
***
Siedziałam w kuchni i zajadałam płatki na mleku.
Zajadałam? Po prostu bawiłam się łyżką, mocząc ją w mleku. Był środek nocy a ja nie mogłam spać. Siedziałam na krześle oświetlona przez światło halogenow.
- Nie śpisz? - usłyszałam głos taty.
Kiwnęłam przecząco głową.
- Dziękuję, że tu jesteś. - uśmiechnął się.
- Zawsze będę, tato. - Wzięłam jedną łyżkę do buzi.
- Wiesz, bo wakacje już się powoli kończą a ty cały czas siedzisz tu ze mną. Pomagasz mi i ja to doceniam...
- Tak. Iiiii... ?
- Mówiłaś, że od września chciałabyś iść do szkoły...
- Tak? - zaciekawiłam się na maxa.
- Mogę się zgodzić.
- Naprawdę?! - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale jest jeden warunek.
Wiedziałam. Zawsze jest jakiś haczyk.
- Nie pójdziesz do zwykłej szkoły.
Zmarszczyłam brwi. A jakiej specjalnej?
- Do szkoły dla wampirów. - uśmiechnął się.
To w ogóle jest taka szkoła?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top