Nie nabierzesz mnie, MŁODY!

Przyszykowałam się na wieczór. Evelyn też została zaproszona. Co Prawda lekko niechętnie, ale jednak! Stanęłyśmy przed domem dziewczyny.

-wow!- wyrwało mi się niespodziewanie.

- noooo! Wow!- Ev, wytrzeszczyła oczy.

Ten dom był wielki, bogaty i nowoczesny. Prawda! Nie tak, jak mój pałac... Ale jest na co popatrzeć.
Po kilku sekundach, otrząsnełyśmy się z tego transu. Ruszyłysmy przed siebie, i zadzwoniłyśmy dzwonkiem.
Otworzyła nam Celeste.

- hejka!!- wyszczezyła się.- wchodzcie!- była uśmiechnięta, lecz za chwilę spojrzała na nas groźnie- spozniłyscie się!- oskarżyła nas, na co się uśmiechnełyśmy.

- może...troszke...- przygryzłam wargę, powstrzymując uśmiech.

- jakie... Troszke???! Całe 40 min!- westchnęła- dobra! Nieważne!

Ruszyłysmy do salonu, zauważając wszystkich. Było... Z jakieś siedem osób.. W tym Harry, Albert i Ron.
Wielkie trio!
Oglądali jakiś film. Zauważyłam, że to końcówka.

- ile nas ominęło?- zapytałam przestrzeń.

- sporo!- odwrociłam się aby zidentyfikować dźwięk głosu. Z kuchni, wyszedł uśmiechnięty Mike, puszczając mi oczko.

- część Mike!- Usmiechnęłam się.

- dobra! Jest nas komplet! Zaczynamy polowanie!- Celeste zatarła dłonie.

- jak to będzie wyglądać?- spytałam ciekawa.

Na jej twarz, wpełzł chytry uśmieszek.

- upijemy się!

- co??!- wrzasnęłam, a wszyscy zaczęli się podśmiewywać.-... Czego?- zapytałam, niepewnie.

- jak to czego?- zdziwiła się- krwi.

- czyjej?- zaczelam panikować.

- ludzkiej!- wtrącił się Mike. Gdy zobaczył moją przerażoną minę, dodał. - oczywiście nikt, nie zginie.

- ale z ciebie matoł!! Myślisz, że ci uwierzę?- podniosłam brwi.

-yyyyy.... Tak?- zawachał się! Ooooo, nie żyjesz koleś.

- nie nabierzesz jej, młody!- zaśmiał się Harry, siedząc na kanapie. Powiedział to, nie odwracając wzroku od swojej komórki.

Usmiechnęłam się szeroko. Harry! Masz u mnie punkt!

- właśnie! Nie nabierzesz mnie, MLODY!- zaakcentowałam ostatnie słowo.

- nikogo nie zabije!- położył rękę na sercu i przygryzł wargę.

Cholera! On coś knuje! Ale muszę przyznać, że lekko mnie uspokoił.

- jasne.- mruknęłam.

- polowanie... To tylko część zabawy!- odezwał sie, Ronald.- najważniejsze są zawody.

- jakie zawody?

***

Jesteśmy właśnie w lesie. Jest mokro, cicho i zimno, czyli dla wampira... raj!
Oni nic nie czują, ale ja tak! W połowie, jestem człowiekiem.

Każdy jest sam. Stoję w miejscu, i patrzę na drzewo. Mieli rację, że to zawody.
Celeste, z Mike' iem... Porwali kogoś, i wypuścili w lesie. My musimy go znaleźć, i zjeść. Widziałam ich dziwne uśmiechy, kiedy to mówili. Obiecywali, że nie! Ale ja wiem, że to oznacza śmierć.

Zasrane wampiry! Nikogo nie będę zabijać! To mój protest! Dlatego stoję, i patrzę na drzewo które wydaje się niesamowicie interesujące.

***

Siedziałam pod "Tym" drzewem, juz dobre kilkanaście minut i bawiłam się branzoletką. Nagle poczułam, bardzo przyjemny zapach.... O cholera! Krew! Dlaczego ten matoł idzie w moja stronę? Szybko wstałam, i wtedy usłyszałam szelest, w krzakach.

- pomocy!- usłyszałam głos. Był on damski, i cichy.

Chwile później, wyłoniła się 28 letnia dziewczyna, o blond włosach, i zielonych oczach. Twarz miała ładną, lecz była... przy kości. Zobaczyła mnie i stanęła poddenerwowana.

- pomóż!- załkała.

Podbiegła do mnie, i złapała za moje ramiona. Oni chcieli jej śmierci... A ja.... Nie zabije jej!
Chwila!
Mogę zrobić nawet więcej!
Wystarczy, ze ją ugryzę a wtedy: koniec! Finish! Finito! The end! Game over! Ja wygram, wiec nie mogą jej skrzywdzić.
"A co jeśli się nie powstrzymasz?"- usłyszałam jakiś glos w mojej głowie.

Nie zastanawiając się długo, podeszłam bliżej dziewczyny. Zawisłam, nad jej obojczykiem, aby sekundę później się w niego wgryźć. W moich ustach poczułam ciepłą ciecz, oraz ekstazę budującą się we mnie. Przymknęłam powieki, delektując się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top