Rozdział 7

Proszę kontynuować.

– Kiedy walka przeniosła się na schody, Moody z nich spadł.

Widzę, jak przyjaciele i współpracownicy Moody'ego słuchają tego z niedowierzeniem. Nikt by nie pomyślał, że taki świetny auror może w czasie walki spaść ze schodów i umrzeć.

– I wtedy umarł?

Głos Ministra Magii jest pełen nadziei. Widzę, jak wszyscy sędziowie chcą, aby to wszystko skończyło się jak najszybciej. Są zmęczeni i pragną wrócić do domu.

– Nie. Wtedy tak naprawdę zaczęło się najgorsze.

Uśmiecha się. Jest to ten sam uśmiech, który widnieje na fotografiach jej matki. Reporterzy znowu robią zdjęcia. Rigel, nie jest już spięta i nie boi się mówić. Coś w niej pękło.

– Był ciągle nieprzytomny. Związałam go i przywiązałam do poręczy schodów. Dopiero kiedy rzuciłam na niego pierwsze Crucio, się ocknął. Zaczął mnie wyzywać, grozić i kazał natychmiast się odwiązać. Później tylko błagał. Błagał mnie o śmierć, przebaczenie i zaprzestanie rzucania zaklęć.

– Czy wtedy, kiedy błagał.. błagał o śmierć, rzuciła Pani zaklęcie uśmiercające?



Budzę się w środku nocy i nie wiem, gdzie jestem i co tu robię. Po chwili przychodzą wspomnienia. Leżę w totalnych ciemnościach, słuchając, jak Caesar oddycha. Jest obok mnie, pochrapując cicho. Mimowolnie staram się oddychać w tym samym rytmie. Patrzę na popękany sufit i wmawiam sobie, że nie mam się czym przejmować i nie muszę myśleć, o czekającej rozmowie z członkami Zakonu Feniksa. Podczas której wszystko – autentycznie wszystko – może się źle potoczyć. Od tego, że nie uwierzą w to, co mówię, kończąc na tym, że rzucę się na nich, jak tylko Moody wejdzie i zacznie rzucać w moją stronę oskarżenia, bo teraz już wie kim, jestem. Co mi zrobił i kim są moi rodzice. Po raz kolejny będę musiała płacić za nie swoje błędy przeszłości. Ale to uroki noszenia nazwiska Lestrange.

Nie mam pojęcia, ile tak leżę. Nie chce mi się znowu spać, a wstać nie mogę, bo kręcenie się w środku nocy po obcym domu nie jest zbyt dobrym posunięciem.

Po jakimś czasie zaczyna świtać i światło wpada do pokoju przez grube zielone zasłony. W końcu przestaje tutaj być jak w grobowcu. Sama leżę, jakby położyli mnie w trumnie. Ręce złożone jak do modlitwy i położone na mostku. Nogi wyprostowane i przykryte kołdrą. Włosy rozrzucone na poduszce, ale niektóre kosmyki opadają mi na twarz i łaskoczą w policzki.

Caesar budzi się po jakimś czasie. Odwracam głowę w jego stronę i patrzę, że nim otwiera oczy, wykrzywia twarz w grymasie i wyjmuję rękę spod poduszki.

– Dzień dobry.

Nie mam pojęcia, po co to powiedziałam. Odwracam głowę i znowu zaczynam gapić się na sufit. Caesar jest zdziwiony i wiem to, kiedy podnosi się na łokciu i patrzy na mnie spode byka. Wzdycham głęboko i zastanawiam się, ile czasu zostało zanim zostanę przesłuchana.

– Od jak dawna nie śpisz?

Wzruszam ramionami w odpowiedzi. Nie mam pojęcia, o której godzinie się obudziłam, ani która jest teraz. Chłopak opada na poduszki i zakrywa twarz dłońmi. Odwracam się w jego stronę, co powoduje ból w boku, ale ignoruję go i wyciągam zabandażowaną dłoń w stronę Caesara. Dotykam jego klatki piersiowej, sunąc po żebrach, aż natrafiam na bijące serce i się zatrzymuję. Czuję pod palcami materiał koszulki, ciepło bijące od jego ciała i drgania, jakie wywołuje bijący organ.

– Jest dobrze, Caessy.

Drętwieje, kiedy mówię jego przezwisko. Nie zwracam się do niego w ten sposób zbyt często. Doskonale wie, czemu tak powiedziałam i co przez to chciałam osiągnąć. Chcę żeby sobie przypomniał dzień naszego pierwszego spotkania. Caesar miał wtedy siedemnaście lat i skończył Hogwart. Przyszedł, kiedy bawiłam się z Aishą na placu zabaw, powiedział, że wie o moim Mrocznym Znaku i chce mnie nauczyć wszystkiego o magii. Miałam dziewięć lat i przestraszyłam się tego wszystkiego, o czym mówi, bo osoby, które o tym wiedziały zabrały moich rodziców i zaprowadziły tutaj. Jednym pogodnym momentem tej sytuacji jest chwila, kiedy Aisha spytała się mnie na ucho - ale zbyt głośno i chłopak to wszystko usłyszał – czy może się z nami uczyć, bo Caessy wydaje się fajny. Roześmiał się wtedy tak głośno i szczerze, że obie się do niego przyłączyłyśmy. Powiedział też wtedy, że nigdy nie miał młodszego rodzeństwa, ale bardzo by chciał i czy możemy udawać, że od teraz jesteśmy rodziną. Dla dwójki dziewczynek z domu dziecka takie słowa dużo znaczą. To zapowiedź rodziny, która została im zabrana. To obietnica.

Czuję, jak serce mu szybciej bije. Caesar przykrywa swoją dłonią moją, która leży na jego klatce piersiowej. Ściska mi palce, ale niezbyt mocno, bo są nadal pokryte maścią i bandażami. Leżymy tak kilkanaście minut, nic nie mówiąc. Dopiero krzyk, który rozbrzmiewa w całym domu, przerywa ciszę. Kobiecy głos wołający wszystkich na śniadanie, powoduje, że zaczynam się stresować. Nie wiem, co powinnam zrobić.

– Przyniosę nam śniadanie do pokoju.

Mówi szybko. Caesar wstaje z łóżka. W dresie, koszulce i na boso wychodzi z pokoju. Cieszę się, że nie namawiał mnie, bym poszła z nim, tylko stwierdził, że lepiej będzie, jak zjemy tutaj. Jestem pewna, że moje wejście spowodowałoby napiętą atmosferę. Przecież jeszcze wczoraj groziłam wszystkim tam obecnym.

Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej. Mam wrażenie, że zostałam przykuta do tego łóżka i nie mogę nic innego robić, niż szukać pozycji, w której nie będą mnie boleć wszystkie rany. Co jest niemożliwe w moim stanie.

Caesar wraca szybko z tacką jedzenia, która składa się z owsianki i całego talerza kanapek, i dwóch kubków mleka. Drzwi zatrzaskuje z hukiem, ponieważ robi to nogą. Jest zły. Widzę jego spięte mięśnie i grymas na twarzy.

– Co się stało?

Wiem, że coś się stało, tylko nie mam pojęcia co. Caesar nie odpowiada, zamiast tego kładzie tackę na szafce nocnej obok mnie. Zabiera jeden kubek i staje przy oknie. Rozsuwa zielone zasłony tak, że światło już bez żadnych zahamowań wpada do pokoju.

Kiedy ponawiam pytanie, chłopak w końcu odpowiada. Jego głos jest smutny i wydaje mi się, że już opuścił go gniew.

– To nic, Rigel. Tylko gadanie głupich dzieciaków, które nic nie rozumieją.

Nie dopytuję. Rozumiem już wszystko. Ktoś musiał rzucić jakiś niewybredny komentarz lub komentarze na temat tego, że tu jesteśmy. Że ja tu jestem.

Śniadanie jemy w ciszy. No przynajmniej staram się jeść. Łyżka, którą dostałam do owsianki jest zbyt cienka i nie potrafię jej chwycić, nie krzywiąc się z bólu. Złapanie różdżki, która jest z grubego drewna, nie było wczoraj problem, ale ta cholerna łyżka ze srebrnej zastawy już tak. Caesar widząc moje marne próby, siada obok i zabiera mi łyżkę. Prostuję palce z bólem i widzę, jak ręka drży z wysiłku.

– Daj nakarmię cię.

Caesar siada w wygodnej pozycji i nakłada trochę papki na łyżkę. Przysuwa ją w stronę moich ust i zamiera. O nie, nie upadłam jeszcze tak nisko. Nie potrzebuję, żeby ktoś mnie karmił, nie zgadzam się na to. Wiem, że nie powinnam jeść nic ciężkiego, żeby jelita przyzwyczaiły się do normalnego jedzenia. Przez trzy dni byłam karmiona tyko eliksirami i wodą, a to nie wpływa dobrze na organizm. Mimo wszystko nie mam zamiaru być karmiona.

– Nie...

Ale zanim kończę, łyżka z owsianką ląduje mi w buzi. Caesar na siłę wepchnął mi ją, kiedy tylko otworzyłam usta. Nie mając wyboru, połykam śniadanie i z miną męczennicy zgadzam się na takie coś. Dare karmi mnie, robiąc sobie z tego żarty. Mówi do mnie jak do dziecka, kręci łyżką w powietrzu, jakby to był samolot czy miotła.

– Otwieramy szeroko buzię.

Wzdycham głęboko i pozwalam mu na to, by bawił się moim kosztem. Kiedy kończymy, oddycham z ulga. Jednak Caesar stwierdził, że to świetna zabawa i transformował łyżkę w świecącą się słomkę, plującą brokatem na około i chciał włożyć mi ją do kubka z mlekiem, stwierdzam, że dość tego dobrego.

- Chyba kpisz.

Szybciej od niego chwytam kubek i oplatam wokół niego palce. Przez bandaże nie czuję jego ciepła, ale jest na tyle szeroki, że z łatwością go trzymam. Caesar jest zawiedziony, że nie może mi już dokuczać. Zajmuje się własnym śniadaniem. Zachowuje się jak dzieciak, ale przez jego wygłupy czuję się troszeczkę lepiej.

Ktoś puka do drzwi i zanim ktokolwiek z nas coś mówi, one się otwierają. Do pokoju wchodzi na oko czterdziestoletnia kobieta, ubrana w brązową szatę i biały fartuch. Nie mam pojęcia, kim ona jest, ale Caesar ją rozpoznaje.

– Dzień dobry, Madame Pomfrey.

– Witaj, Caesar.

Na jej twarzy pojawia się uśmiech. W brązowych oczach są iskierki radości. Ale kiedy jej wzrok ląduje na mnie, wyraz jej twarzy się zmienia. Ma minę matki, która martwi się o swoje dziecko, które coś przeskrobało i zrobiło sobie krzywdę. Właśnie takie spojrzenie mają kobiety w tych wszystkich filmach familijnych.

– Oj, kochaniutka, słyszałam, że się już obudziłaś. Jestem Poppy Pomfrey, szkolna pielęgniarka. To ja się tobą zajmowałam, kiedy byłaś nieprzytomna. Albus, znaczy dyrektor Dumbledore, bardzo się o ciebie martwił, ale niestety nie mamy nikogo zaufanego w Mungu.

Patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami. Nie za bardzo wiem, co powiedzieć. Kiedy w końcu decyduję się jej podziękować za uratowanie mi życia i opiekę, kobieta uśmiecha się i robi ruch, tak jakby chciała mnie przytulić, ale w ostatniej chwili powstrzymuje się.

– Kochanie, to mój obowiązek. I to Severus tak naprawdę cię uratował. Aportował się z tobą, a ja zrobiłam to, co do mnie należało.

Milczę na fakt, że to Severus Snape mnie uratował. Mam na ten temat inne zdanie. Pomfrey zauważa moją minę na wspomnienie o mężczyźnie i nie ciągnie dalej tego tematu.

– Jak się czujesz?

– Dobrze.

Wzruszam ramionami i upijam łyk mleka, które mam jeszcze w kubku. Caesar wzdycha, kiedy słyszy moją odpowiedź i sam udziela obszernego sprawozdania tego, co się ze mną działo, kiedy tylko się obudziłam. Nie pomija żadnej informacji, nawet o tej sytuacji w łazience, o której chciałabym zapomnieć. Rozmawiają o mnie, jakby mnie tu w ogóle nie było. Widzę, jak kobieta reaguje na te wszystkie informacje. Jest autentycznie przerażona tym, co słyszy od Caesara.

Kiedy kończy, przez chwilę trwa cisza.

– Caesar, przynieś mi miskę z czystą wodą, bandaże, eliksiry z komody z przedpokoju.

Chłopak podnosi się natychmiast z łóżka i po kolei przynosi potrzebne rzeczy, o które poprosiła pielęgniarka. Kobieta w tym czasie kładzie to wszystko na wyczarowanym przez siebie stoliku. Kiedy Caesar kończy i pyta, czy coś jeszcze może zrobić, Pomfrey kręci głową.

– A teraz wyjdź, muszę zająć się swoją pacjentką.

Dopiero na te słowa reaguję i patrzę błagalnie na Caesara. Nie chcę, by zostawiał mnie samą. Przy nim czuję się bezpiecznie. I mimo że wiem, że ta kobieta nie zrobi mi nic złego, niepokój zostaje. Chłopak widząc moją minę, waha się przez chwilę. Nie sprzeciwia się jednak pielęgniarce i wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Zostajemy same.

– Kochanie, dasz radę wstać?

I wtedy to widzę. Kobieta ma łzy w oczach, kiedy na mnie patrzy. Nie ma jednak w nich litości i współczucia. Podnoszę się i staje na dwóch nogach, jednak ciężar ciała przenoszę na tą, która nie jest złamana. Nie trzymam się kolumny łóżka z obawy, że znowu nie dam rady i w palcach pojawi się ten rodzaj bólu, który nie pozwala na wykonanie nawet najprostszych czynności.

– Najpierw zajmę się twoją raną na brzuchu. Zmienimy bandaże i posmaruję ją maścią, która zmniejszy opuchliznę przy bliźnie.

– Jakiej bliźnie?

Nie dostaję odpowiedzi, ale kiedy bandaż całkowicie znika z mojego ciała, już jej nie potrzebuję. Rana musiała być naprawdę paskudna. Zaczyna się zaraz pod żebrami i po linii pochyłej biegnie, aż do końca linii biodra. Cięcie wygląda na zrobione skalpelem i tylko dlatego orientuję się, że zostało zrobione za pomocą klątwy tnącej, bo tylko ona zostawia takie rany. Zwykłe zaklęcie, które używa się codziennie zostawia ślad, który jest bardziej poszarpany i płytszy.

– Zaczerwienienie powinno minąć do jutra, ale nie powinnaś się nadwyrężać. Dobrze, że klątwa nie została zadana na środku brzucha tylko z boku. Severus powiedział, że rozpoznał sygnaturę czarodzieja, który ci to zrobił.

Maść zaczyna mnie szczypać, jak tylko zostaje nałożona. Pomfrey stara robić się to najdelikatniej, jak umie, ale i tak jej to nie wychodzi. Syczę z bólu.

– Kto to?

Kobieta patrzy na mnie, zanim odpowie. Przez chwilę milczy, jakby zastanawiając się, czy powinna mi to przekazać. Teraz jednak nie ma już odwrotu, bo skoro zaczęła ten temat, to powinna go skończyć.

– Lucjusz Malfoy.

Te dwa słowa powodują, że chcę mi się płakać. Na kilka sekund świat dla mnie przestaje istnieć. Człowiek, do którego mówiłam wujku, bawił się ze mną w ogrodzie, nosił na baranach i śmiał się za każdym razem, kiedy mówiłam, że ma ładniejsze włosy niż mama. Który razem z moim tatą pozwalali mi głaskać pawie, która hodowała ciocia Cyzia. Ten sam człowiek rzucił na mnie klątwę tnącą, która mogła mnie zabić. Zrobił to na rozkaz czarodzieja, który był pewny, że zdradziłam.

Z letargu budzę się dopiero, kiedy pielęgniarka dotyka mojego siniaka pod okiem. Nawet nie zauważyłam, jak zmieniła wszystkie opatrunki na moim ciele.

– Tego nie mogę posmarować maścią, bo jest zbyt blisko oka, ale siniak ładnie się goi. Jeszcze kilka dni i zniknie całkowicie.

Mówi coś jeszcze, ale do mnie nic nie dociera. Kobieta zbiera swoje rzeczy i wychodzi. W progu rozmawia z Caesarem, ale widzę tylko ich postacie, które poruszają ustami i patrzą na mnie zmartwieni. Mam nadzieję, że chłopak nie powie jej, dlaczego zareagowałam tak na wieść o tym, że to Lucjusz Malfoy rzuciła na mnie klątwę. Wiem, że Caesar nie przepada za nim, ale nie rozumiem czemu. Milion razy zadawałam sobie pytanie, czemu mnie nie odnaleźli. Czy to możliwe, że nawet nie szukali?

– Rigel?

Caesar kuca przede mną tak, żeby móc patrzeć na moją twarz. Ściera mi pojedynczą łzę, która płynie po policzku. Chcę mu powiedzieć tyle rzeczy, które tłoczą się w mojej głowie. Może gdybym to wszystko z siebie wyrzuciła, byłoby lepiej. Chcę powierzyć komuś moje tajemnice, obawy i marzenia. Nie mam już siły, by być sama z tym wszystkim. Kiedy jednak otwieram usta, nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Nie wiem, od czego zacząć.

– Jesteś silna, Rigel. Masz w sobie siłę, o której nie wiesz. Każdy ma kiedyś chwilę słabości, ale po to są przyjaciele, by pomóc ci się podnieść, otrzeć łzy i złożyć twoją potrzaskaną duszę. A później stoją obok i są gotowi w każdej chwili ci znowu pomóc, i nie oczekują nic w zamian.

Gdy to wszystko mówi, patrzy mi w oczu i uśmiecha się delikatnie. Jest pewny swoich słów i nie boi się ich powiedzieć. Kiedy mnie przytula, ściskam najmocniej, jak mogę jego koszulkę. Wdycham zapach perfum i pozwalam łzom płynąć swobodnie. Caesar głaszcze mnie po włosach i szepcze kolejna słowa pocieszenia.

– Jestem tu dla ciebie.

Pomaga mi się przebrać w czarną, prostą sukienkę bez rękawów, która nie wiem, skąd jest. Zostawiła ją pewnie pielęgniarka, bym miała, w co się przebrać. Caesar zapina suwak z tyłu i za pomocą różdżki zwęża ją w pasie, bym nie wyglądała jak w worku. Włosy traktuje mi zaklęciem czeszącym, co jest okropne, ale w tym momencie musi mi wystarczyć i zostawia je rozpuszczone. Wszystko to zostaje przerwane pukaniem do drzwi.

– Proszę.

Mój głos jest zachrypnięty, ale jakoś udaje mi się sprawiać wrażenie, że nic mi nie jest. Do środka wchodzi dziewczyna, która była tu wczoraj. Burza brązowych loków i to wszechwiedzące spojrzenie, które od razu wbija się we mnie. Jest ubrana w ten sam sweter, co wczoraj i do tego w okropne sztruksowe, brązowe spodnie.

– Dyrektor Dumbledore, prosi żebyście zeszli do kuchni.

Kiedy spogląda na Caesara, rumieni się nieznacznie. Chłopak, jakby totalnie tego nie widział, uśmiecha się do niej i dziękuje za przekazanie informacji.

– Kim ty w ogóle jesteś?

Udaję mi się zadać to pytanie, zanim dziewczyna wychodzi z pokoju. Wstaję, kiedy ona się odwraca w moją stronę. Mam już dosyć leżenia w łóżku i chcę stanąć o własnych siłach, by móc być z nią jak równa z równą. Jej nerwowy uśmiech, działa mi na nerwy.

– Hermiona Granger, miło mi.

Nie reaguję na jej wyciągniętą dłoń w moim kierunku. Z pełną świadomością i na jej oczach, krzyżuję ręce na klatce piersiowej, jednocześnie odrzucając jej rękę. Widzę, jak jest zszokowana i przez chwilę nie wie, co zrobić. Uśmiecham się na to szyderczo i ruszam w stronę wyjścia z pokoju. Kiedy ją mijam, odwracam się tak, że stoję za jej plecami. Pochylam się, by móc wyszeptać jej do ucha kilkanaście słów.

– Ja nadal jestem Śmierciożercą, który może was zabić. Nie zapomnij o tym, kiedy następnym razem będziesz chciała mi współczuć, kochanie.


Caesar dogania mnie na korytarzu, po którym idę najnormalniej, jak potrafię. Nie komentuje tego, co wydarzyło się przed kilkoma sekundami. Połamana noga, boli jak diabli, ale z zaciśniętymi z bólu zębami, idę naprzód. Plecy mam wyprostowane, łopatki ściągnięte, a głowę wysoko w górze. Nie mam zamiaru już nikomu pokazać, że jestem słaba. Nie wejdę na to przesłuchanie z opuszczoną głową i błagając ich o wybaczenie. Wejdę tam jako córka swojej matki. By pokazać tym wszystkim tam zgromadzonym, że nie na darmo noszę nazwisko Lestrange.


                                                                                     ****

Tak jak mówiłam, wstawiam dzisiaj rozdział :) 

Jestem bardzo ciekawa waszych odczuć co do tego rozdziału i do tych scen, które są zapisane kursywą, bo nie wiem czy do końca jest jasne co się dzieje na początku każdego rozdziału. 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top