Rozdział 26
Aurorzy patrzą się na siebie bezradnie. Nie za bardzo wiedzą chyba kto ma odpowiedzieć Ministrowi. Pewnie każdy z nich jest jakoś zaplątany w pobicie Rigel i nagle zaczęli się bać konsekwencji. Powinni pomyśleć o tym wcześniej kiedy zadawali ciosy.
− Panie Ministrze... Musieliśmy użyć takich środków, ponieważ oskarżona nie chciała się dostosować.
Krew mnie zalewa jak słyszę słowa jednego z mężczyzn. Rigel nie chciała się „dostosować" do ich wymogów i dlatego została pobita. Ale na Ministrze Magii nie robi to chyba żadnego wrażenia.
− Rozumiem. Czy więzień jest w stanie zeznawać?
Tak jak myślałam rano jest źle. I moje przypuszczenia, że niedługo przyjdą listy z Hogwartu sprawdziły się. Siedzimy właśnie w kuchni przy stole. Są wszyscy – począwszy od klanu Weasley'ów, Pottera, Granger, Kingsley'a, Syriusza, Remusa i kończąc na naszej trójce. Jak zwykle podczas posiłków mam koło siebie Aishę i Caesara. Pani Weasley zamiast usiąść w spokoju, ciągle kręci się pomiędzy blatem, a stołem. Każdego pyta się czy nie chce czegoś jeszcze, albo czy mu smakuje. Ja sama muszę przyznać, że posiłki na Grimmuald Place są doskonałe i dzięki pobytowi tutaj w końcu doceniam ludzi, którzy mają talent kucharski.
Listy przynosi Minerwa McGonagall. Rozpoznają ją z opowieści Aishy i Ceasara o nauczycielce transmutacji, która jest bardzo wyniosła, sztywna i nigdy nie odpuszcza. Sama jej postawa właśnie to sugeruje – stoi całkowicie wyprostowana (podobnie szłam na przesłuchanie drugiego dnia po przebudzeniu), a jej nienaganna fryzura ściska jej skórę twarzy. Ma na sobie tradycyjne szaty w kolorze butelkowej zieleni i kapelusz.
− Witam wszystkich.
Ma mocny i pewny głos. Każdy z obecnych patrzy na nią uważnie, a Molly od razu rzuca się z pytaniem czy profesor nie usiądzie przy stole i nie zje z nami śniadania. McGonagall grzecznie odmawia i zaraz przechodzi do rzeczy. Podnosi do góry plik kopert, które trzyma w dłoni.
− Dyrektor Dumbledore stwierdził, że z powodu waszego pobytu tutaj, lepiej będzie jeśli listy przekażę wam osobiście jako jego zastępca.
− Oczywiście, pani profesor.
Granger zaczyna grać pilną uczennicę i przytakuje każdemu słowu jakie wypowiada McGonagall. Przewracam oczami na zachowanie Gryfonki. Nie mogę tego wszystkiego znieść. Mam wrażenie, że sytuacja z wczoraj była snem. Mój osobisty horror z Czarnym Panem. Tutaj – na Grimmuald Place jakby nic się nie zmieniło. Granger jest tak samo wykurzająca jak kilka dni wcześniej, Weasley najchętniej wydałby na mnie wyrok śmierci, a Molly dawała mi jeść osiem razy dziennie. Całe szczęście nikt nie zapytał mnie dzisiaj jak się czuję. Wczoraj to pytanie padło wystarczająco wiele razy.
Może tak jest lepiej. Mam wystarczająco dużo czasu, by sama dojść do ładu z tym wszystkim. W nocy to wszystko mnie przytłoczyło i boję się, że niedługo podobna fala uderzeniowa trafi mnie w najmniej odpowiednim momencie.
− Zanim otworzycie swoje koperty, chciałabym wszystkim pogratulować i żywię ogromną nadzieję, że podołacie nowym wyzwaniom jakie przed wami postawiliśmy jako kadra nauczycielska.
Ożywiam się na słowa nauczycielki. Ta cała sytuacja mnie nie dotyczy – nigdy nie dostałam i nie dostanę już listu z Hogwartu. Gdyby wszystko było tak jak powinno to teraz odbierałabym wyniki Owutemów. Ale ze względu na Aishę temat listów mnie interesuje. Spoglądam w bok na dziewczynę, która nie jest zbytnio zadowolona, ale nie mam pojęcia dlaczego.
− Aisha, coś jest nie tak?
Szepczę w jej stronę. W końcu mam okazję sama zadać to pytanie, a nie tylko ciągle słyszeć je skierowane w swoją stronę. Odgarniam włosy za ucho, by lepiej słyszeć odpowiedź przyjaciółki. Jednak żadnej nie ma i to jeszcze bardziej mnie intryguję. Prze to wszystko Caesar też pochyla się w naszą stronę, a z powodu tego, że siedzi po mojej lewej stronie, a Aisha po prawej, chłopak musi mocno się do mnie przysunąć, by w ogóle zobaczyć Ramsay. Czuje ciepło bijące z jego ciała i zapach perfum. Po tym wszystkim co się wczoraj stało i zostało powiedziane, spinam się na taką bliskość.
− Listy są za grube...
Aisha prawie mamrocze pod nosem. Ściągam brwi słysząc jej słowa. Jak to listy są za grube? Odwracam głowę w bok, niechcący uderzając lokami Caesara. Chłopak odchyla się szybko.
− To jest ich piąty rok.
To tłumaczenie nic mi nie daje. Wiem, że przed Ramsay jest piąty rok nauki. Przygotowanie do SUM-ów i ta cała panika jaką przyszłość obrać. Marszczę jeszcze bardziej brwi i czekam na dalsze wyjaśnienia.
− Wybierani są nowi Prefekci każdego z domów.
− Ahaaa.
Caesar uśmiecha delikatnie się kiedy widzi jak w końcu rozumiem całą sytuację. Trochę dziwnie się tym czuję. Obojgu nam na sobie zależy. Ale przez to, że to ja ukróciłam to wszystko zanim się na dobre zaczęło, chyba mam małe wyrzuty sumienia. A może to tylko chwilowa niezręczność, która mam nadzieję, że szybko zniknie.
Wbijam wzrok w McGonagall. Wręcza listy Gryfonom, którzy odpowiadają jej z pełnym szacunkiem. Nauczycielka coś do nich mówi, ale jestem za daleko żeby dokładnie usłyszeć. Kiedy starsza kobieta idzie w naszą stronę, Aisha łapie mnie za prawie przedramię – gdzie jest Mroczny Znak – i ściska mocno.
− Panno Ramsay, cieszę się, że jest już pani bezpieczna.
Z tymi słowami McGonagall podchodzi do nas. Mogą przypatrzeć się jej z bliska i widzę siateczkę zmarszczek na twarzy i to oceniające spojrzenie, które jest skierowane prosto we mnie. Przygląda mi się uważnie.
− Panna Lestrange. Wiele o pani słyszałam.
− Mam nadzieję, że nie kieruje się Pani typowym dla wychowankom domu Gryffindora ocenianiem kogoś zanim w ogóle z nim zamieni dwa słowa.
Mówiąc to odnoszę się do całej sytuacji z Ronem Weasley'em i Harrym Potterem. I mam nadzieję, że zrozumieli oni aluzję, bo powiedziałam to wystarczająco głośno, by usłyszeli. Nauczycielka zaciska usta w naprawdę cienką linię na moje słowa.
− Jest mi bardzo przykro, że doznała pani jakichkolwiek trudności od moich uczniów. I mam nadzieję, że będziemy miały jeszcze okazję się kiedyś spotkać.
− Jestem więźniem w tym domu, będę tu zawsze kiedy pani przyjdzie.
Oczywiście, nie mogę sobie darować tego typu odzywek. Aisha przez ten cały czas trzyma mnie za przedramię, a jej palce zaciskają się coraz bardziej.
− No dobrze, przechodząc do sedna sprawy. Panno Ramsay proszę oto pani list z Hogwartu.
McGonagall wysuwa kopertę, która na moje oko jest normalnej grubości. Z godłem szkoły i woskową pieczęcią. Aisha w końcu mnie puszcza i wyciąga lekko trzęsącą się rękę w stronę wice-dyrektorki. Jednak co innego przykuwa moją uwagę. Starsza kobieta ma jeszcze jeden list. Wygląda tak samo jak ten, który dostała Puchonka.
− Panie Dare.
− Pani profesor.
Zanim jednak ktokolwiek z nas się odzywa, z drugiego końca stołu dochodzą okrzyki radości. Patrzę w tamtą stronę i widzę jak Hermiona Granger stoi i w pełnym szoku wpatruje się w coś co ma w ręku.
− Mamo?! Mamo, czy widzisz to co ja?!
Donośny krzyk rudzielca roznosi się po kuchni. Pani Weasley stoi tuż za synem, który mam wrażenie, że zaraz zejdzie na zawał.
− Och, Ronaldzie! To odznaka prefekta! ZOSTAŁEŚ PREFEKTEM!
Ostatnie zdanie wykrzyczane przez Molly Weasley atakuje moje uszy. Kobieta jest totalnie zaskoczona, ale kiedy pierwszy szok mija na jej twarzy pojawia się bezgraniczna radość. Zaczerwienione policzki i szeroki uśmiech zdobi jej twarz. Szybko przytula syna do pełnej piersi i kolorowego fartucha.
− Mój mądry synek. Jestem z ciebie taka dumna!
Radości nie ma końca. Później gratulację otrzymuje Granger i nie może również zabraknąć mocnego przytulenia od pani Weasley. W oczy rzuca mi się, że Harry Potter siedzi, patrząc się na swój list. W jego kopercie nic innego nie ma. Żadnej odznaki prefekta czy innego odznaczenia. Złoty chłopiec tym razem nie został doceniony.
Reszta zgromadzonych osób na śniadaniu też przyłącza się do gratulacji. McGonagall jednak nadal stoi przy nas.
− Ekhm. Dyrektor prosił mnie, abym ci to dała panie Dare.
Nauczycielka przypomina o swoim istnieniu i zwraca się do chłopaka, który jest zdziwiony tym, że Dumbledore kazał mu coś przekazać.
− Pozwolę sobie przekazać ci tę propozycję osobiście, panie Dare. Dyrektor po negocjacjach z profesorem Snape'em chciałby ci zaproponować posadę asystenta nauczyciela eliksirów i mianować cię organizatorem reaktywowanego Klubu Pojedynków.
Dźwięki z otoczenia jakby przestają dla mnie istnieć. To co właśnie powiedziała McGonagall nie do końca do mnie dociera. Nie mam pojęcia jak może się czuć Caesar, ale nie mam siły o tym teraz myśleć. Jeden fakt huczy mi w głowie. Jedna myśl, która powoduje, że gdybym może była bardziej słaba, mniej podatna i bardziej emocjonalna, zaczęłabym płakać.
Albus Dumbledore chce zabrać mi kolejną osobę.
Jeśli Caesar się zgodzi to zostanę tutaj całkowicie sama.
Sama.
Skazana na samotność.
Może powinnam coś powiedzieć. Jakoś zaprotestować czy prosić Caesara, by się nie zgadzał. Nie myślał nawet o tym. Ale nie mam do tego prawa. Nie mogę powiedzieć chłopakowi żeby się nie zgadzał. Nikt mi nie dał takie prawa i nigdy go nie dostanę. Jestem od wykonywania rozkazów, a nie ich wydawania.
Caesar miałby wrócić razem z Aishą do Hogwartu. Już za niecały miesiąc wyjechaliby na całe dziesięć miesięcy.
− Ja...nie wiem co powiedzieć pani profesor...
Caesar jest w szoku. Nie mam siły na niego patrzeć, ale mogę rozpoznać to po głosie.
− Niech się pan zastanowi nad tym panie Dare. Dyrektor Dumbledore czeka na odpowiedź do końca tygodnia.
Odpowiedź McGonagall jeszcze bardziej mnie dobija. Caesar ma trzy dni. Jest jedna rzecz – jedno marzenie, które powoduje, że jestem prawie pewna jaką odpowiedź da Caesar. On od dawna marzy żeby zostać nauczycielem. Powiedział mi, że odkrył to podczas, któregoś roku naszych treningów. Sprawia mu to radość i pewną satysfakcję kiedy jako jego uczennica osiągnę kolejny poziom.
List z propozycją pracy zostaje położony na stole tuż obok dzbanka z sokiem dyniowym. Kremowa koperta odbija się od ciemnych desek stołu. Patrzę się w nią jak oczarowana, bo to jest powód mojego otępienia.
Dużo później siedzimy w pokoju, bo to jedyne miejsce w domu gdzie możemy spokojnie porozmawiać. Caesar jak zwykle stoi przy oknie i patrzy się na sztuczny widok. Ja siedzę na podłodze, plecami oparta o komodę, a Aisha okupuje łóżko. Każdy z nas milczy, bo cholera jasna nikt nie co powiedzieć. Z nerwów zaczynam nawijać kosmyk włosów na palec.
− Pojedziesz spełnić marzenie, prawda?
****
Inaczej mi się piszę to opowiadanie kiedy mam dokładnie rozpisany plan do każdego rozdziału, a inaczej było tylko z ogólnym zarysem co i jak. Nie jestem pewna czy lepiej czy gorzej.
Chciałam jeszcze tylko podziękować za komentarze :D
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top