Rozdział 24
Przez cały tydzień jestem nerwowa. W dniu kiedy Rigel ma znowu zeznawać zastanawiam się czy nie wziąć eliksiru uspokajającego. Siedzę jednak po raz kolejny w sali rozpraw i nerwowo podryguję. Na razie nikt koło mnie nie siedzi i mam nadzieję, że tym razem nie usłyszę żadnych przykrych komentarzy na temat Rigel. Obiecałam sobie, że gdyby coś takiego stało się po raz kolejny to tym razem zareaguje.
Rigel wchodzi w otoczeniu sześciu Aurorów. Łańcuchy i zaklęcia wiążące ma wokół nadgarstków i na nogach. Wydają okropny dźwięk i słychać każdy najmniejszy ruch dziewczyny. Nie za bardzo ją widzę, bo zasłaniają ją strażnicy, którzy idą z poważnymi minami i wypatrują potencjalnego zagrożenia.
Kiedy Rigel siada na twardym krześle, które stoi na środku sali, strażnicy nie rozkuwają jej tylko przywiązują do siedzenia. Brakuje jej tylko obroży na szyi. Traktują ją jak dzikie zwierzę. Jak bestię.
Przez całe swoje życie byłam pewna. Wiedziałam co jest dobre, a co złe. Wiedziałam jakie decyzję będę musiała podjąć. Wiedziałam jakim osobom mogę zaufać, a kim są moi wrogowie. Miałam świadomość tego, że będę musiała stanąć przed Czarnym Panem i paść na kolana. Miałam brać udział w spotkaniach Śmierciożerców, torturować i zabijać razem z nimi.
Teraz jednak wszystko się skomplikowało.
Stoję w przedpokoju Grimmuald Place 12, a za sobą mam wilkołaka. Nie robi mi to jednak żadnej różnicy. Ważniejszą rzeczą jest teraz fakt, że muszę wejść do kuchni i zmierzyć się z tymi wszystkimi ludźmi, którzy na mnie czekają.
Jestem tym zmęczona - chciałabym po prostu pójść na górę i wejść do łóżka. Potrzebuję snu, oderwania się od tego wszystkiego, bo cały świat zaczął mnie lekko przytaczać. Zamiast tego trzymam oczy otwarte i staram się nie ziewać wchodząc do kuchni.
Pierwsze co do mnie dociera to mocny zapach kawy i kilka par oczu, które patrzą się na mnie. W pomieszczeniu jest – oczywiście, że nie mogło ich zabraknąć w komitecie powitalnym – Ceasar i Aisha. Oprócz ich dwójki jest Syriusz Black, Severus Snape, Albus Dumbledore i Molly Weasley. Nie za bardzo wiem czy to ja powinna wykonać pierwszy ruch czy powiedzieć pierwsze słowo. Dlatego każdy patrzy się na mnie w szoku pomieszanym z radością i ulgą, że jednak przeżyłam.
Pierwszym, który otrząsa się z tego wszystkiego jest Dyrektor. I tylko dlatego, że patrzę na niego od kilku sekund widzę jak przybiera na twarzy dobroduszny uśmiech i rozkłada ręce jakby chciał mnie uściskać. Ma na sobie żółtą szatę, na której są wyszyte jakieś wzory, ale nie widzę ich z tej odległości. Kolor jego stroju nieco razi mnie po oczach i tylko dlatego przykładam do tego taką wagę.
− Rigel, dziecko jak dobrze, że już jesteś.
Dumbledore mówi to takim miłym tonem głosu jakby witaj dawno niewidzianego wnuka, a nie Śmierciożerczynię, która właśnie wróciła ze spotkania z Czarnym Panem. Krzywię się na jego słowa, bo mam wrażenie, że są pełne sztuczności.
− Wszyscy nie mogliśmy się doczekać, aż wrócisz. Bardzo się o ciebie martwiliśmy, drogie dziecko.
− Było trzeba rzucić na mnie zaklęcie śledzące. Skoro nie ma pan problemu, by kazać mi zmieniać sobie wspomnienia. Jaką różnicę robi jeszcze jedno zaklęcie?
Rzucam wściekle słowami. Po prostu nie mogę się powstrzymać, bo chcę mi się wymiotować jak słyszę jego słowa. Może powinnam obwiniać też siebie. Wczoraj zgodziłam się na ten plan, ale cholera jasna musiałam mieć wtedy jakieś zaćmienie umysłu skoro zatwierdziłam ten pomysł.
− Rigel!
Aisha chyba dopiero słysząc mój głos (mam nadzieję, że nie zrozumiała co dokładnie powiedziałam, bo później nie zapomni mi tego wytknąć) rzuca się w moją stronę. Siedzi na samym końcu stołu, najdalej od drzwi, przy których ja ciągle stoję. Musi przemierzyć całą kuchnię by stanąć koło mnie. Prawie biegnie w moim kierunku, a ja nie wiem co zamierza zrobić.
Puchonka staje naprzeciwko mnie i nie mija sekunda jak czuje, że mnie przytula. Jestem w szoku, że Ramsay jeszcze się nie rozpłakała, bo ostatnio tak reaguje na każdą stresującą sytuację.
− Wiedziałam, że wrócisz.
Aisha jest pewna tego co mówi. Ja na jej miejscu nie byłam tego tak pewna, ale robi mi się ciepło na myśl, że dziewczyna brała mój powrót do Kwatery jako coś oczywistego.
Przez jeden moment – tuż po tym jak odzyskałam prawdziwe wspomnienia – zastanawiałam się czy nie zostawić tego wszystkiego w cholerę. Wyjechać gdzieś daleko i nie przejmować się tym, że właśnie rozpoczyna się wojna, mam Mroczny Znak i rodziców w Azkabanie. Pomyśleć tylko o sobie. Wróciłam jednak na Grimmuald Place 12 i sama nie wiem czemu. Może właśnie po to, aby nie złamać pewności Aishy do tego, że wrócę.
− Nie dam się złamać tak szybko.
Odpowiadam dziewczynie. Ściskam ją mocniej jeszcze na sekundę i powoli od siebie odsuwam. Muszę się zmierzyć z całą resztą czarodziei, którzy tylko czekają na to, aby usłyszeć co się działo na spotkaniu z Lordem.
− Kochanie, potrzebujesz pomocy pani Pomfrey?
Pani Weasley też jakby nie słysząc mojej odpowiedzi w stronę Dymbledore'a martwi się o moje zdrowie i gdyby mogła to by pewnie siłą zaciągnęłaby mnie do pielęgniarki.
− Myślę Molly, że mamy ważniejsze rzeczy do omówienia niż zdrowie panny Lestrange.
Snape odzywa się w ten swój typowy sposób. Cedząc każde słowo z nienawiścią i ledwo otwiera usta kiedy mówi. Krzywię się od razu kiedy tylko słyszę jego głos. Jasne, wysłali mnie na pewną śmierć, pewnie nie oczekując, że wrócę, a teraz nawet stronią mi pomocy medycznej (co z tego, że nie za bardzo jej potrzebuję.)
− Może zacznijmy od tego, że jakim prawem wysłaliście mnie na pewną śmierć?
Mówię to głośno i wyraźnie. Zostawiam Aishę samą i podchodzę powoli do Dumbledore'a, bo to właśnie do niego kieruję te słowa. Dyrektor wstaje od stołu, by stanąć koło mnie. Jestem dużo niższa od niego, ale to ode mnie emanuje złość, do której mam pełne prawo.
− Wszyscy ryzykowaliśmy Rigel i musisz nas zrozumieć, że...
− Ciebie tu nawet nie było Dumbledore! To nie ty musiałeś się pożegnać z przyjaciółmi! To nie ty poszedłeś do Czarnego Pana myśląc, że cię zabije!
Krzyczę te wszystkie słowa patrząc Dyrektorowi prosto w twarz. Żeby to zrobić muszę zadrzeć mocno głowę do góry, ale jestem w stanie to zrobić. Nie mam zamiaru milczeć – nie w tej sprawie, nie w tej chwili i nie powstrzyma mnie to, że słuchają tego postronne osoby. Niech Syriusz czy Molly Weasley wiedzą ile mnie to kosztowało.
Dumbledore milczy. Nie odzywa się słowem, nie komentuje mojego wybuchu. To jeszcze bardziej mnie denerwuje i mam ochotę mu coś powiedzieć. Zanim jednak to się dzieje, odzywa się Snape.
− Co chciał od ciebie Czarny Pan?
Kiedy słyszę to pytanie, odwracam głowę w bok. Zanim jednak lokalizuje Śmierciożercę, zauważam kogoś innego. Caesar Dare uśmiecha się w moją stronę. Nie podbiegł do mnie tak jak Aisha, nie zapytał się o mój stan zdrowia tak jak Molly Weasley, nie wymaga ode mnie sprawozdania ze spotkania tak jak Severus Snape. Chłopak po prostu na mnie patrzy i uśmiecha się w ten swój sposób. Przypomina mi się nasz pocałunek. Mimowolnie przygryzam wargi, bo nie mam pojęcia co o tym myśleć. Ale to nie jest teraz ważne. Zmuszam się do tego, by skupić się na nauczycielu eliksirów.
− Zobaczyć mnie. Rzucić Crucio. Wydać mi rozkazy.
Wzruszam ramionami jakby to nie było nic wielkiego. Słyszę zduszony krzyk pani Weasley i Aishy kiedy dociera do nich, że było na mnie rzucone zaklęcie niewybaczalne. Snape po raz kolejny krzywi się na moje słowa. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale nie mam zamiaru mu niczego ułatwiać. Ani tym bardziej mówić prawdy.
Bo to właśnie sobie postanowiłam. Nie wyjawię im tego co naprawdę rozkazał mi Czarny Pan. Nie mogę im powiedzieć, że Lord kazał mi przedostać się do szeregów Zakonu i donosić mu o wszelkich działaniach.
Tak naprawdę to ja wiem co chciał osiągnąć Dyrektor każąc mi modyfikować swoje wspomnienia przed potkaniem z Czarnym Panem. Chciał mieć pewność, że nie zdradzę kto jest w Zakonie i gdzie jest jej siedziba. Poza tym istniał jeszcze jeden powód tego całego cyrku. Dumbledore chciał ze mnie zrobić podwójnego szpiega. Miałam klękać przed Lordem i zaraz potem biec do Zakonu i informować o wszystkim co zobaczyłam i usłyszałam. Chciał żebym spłaciła w ten sposób dług jaki powstał kiedy uratowali mi życie i nie wydali Ministerstwu.
− Musisz nam dokładnie o wszystkim opowiedzieć. Jak zachowywał się Voldemort? Czy badał twoje wspomnienia? Co mówił? Skup się, Rigel. To ważne.
Dumbledore łapie mnie za ramiona i obraca w swoją stronę, mówiąc ostatnie słowa prawie potrząsają mną. Nie mam siły się wyrwać, bo mimo wieku mężczyzna jest naprawdę silny. W jego oczach dostrzegam ten błysk szaleństwa i chęć wiedzy, którą tylko ja mogę zaspokoić.
Milcze, bo naprawdę nie wiem co powiedzieć. Jestem zaskoczona zachowaniem Albusa Dumbledore'a i on chyba to zauważa. Puszcza mnie, a ja od razu stawiam kilka kroków w tył, prawie potykając się o odstawione od stołu krzesła.
Biorę głęboki oddech i przygotowuje się do zaserwowania im steku kłamstw. Muszę to zrobić naprawdę przekonująco, żeby nie nabrali podejrzeń.
− Mam znaleźć prawdziwego zdrajcę lub zdrajców i przyprowadzić ich żywych do Czarnego Pana. Nie powiedział ile mam na to czasu. Ale muszę udowodnić swoją niewinność, by zasłużyć na powrót w jego szeregi.
Kiedy to mówię nie patrzę nikomu w oczy. Stoję wyprostowana i mówię to tak pewnie na ile jestem w stanie, w tej sytuacji. Nie jąkam się i nie waham. Mówię wcześniej wymyśloną przez siebie formułkę.
− Tylko tyle?
− Kłamiesz.
− Masz wydać profesora Snape'a?
Caesar, Snape i Aisha odzywają się w tym samym momencie. Nie wiem komu mam odpowiedzieć, ale to zarzucenie kłamstwa przez nauczyciela najbardziej mnie dotyka. I tylko dlatego, że naprawdę skłamałam. Czuję dreszcz wzdłuż kręgosłupa, ale staram się zachować kamienną twarz. Jeśli zaczęłam tę grę, to muszę ją skończyć.
− Tak trudno ci uwierzyć Snape, że Czarny Pan nie chce szpiega w swoich szeregach? Że pragnie twojej śmierci?
Odpowiadam jedynie Mistrzowi Eliksirów na pytanie. Ignoruję nawet Caesara, ale najbardziej mi zależy w tym momencie żeby Snape mi uwierzył. Od tego wszystko zależy.
− Mógł to zlecić jakiemuś innemu Śmierciożercy, ale tobie?
Snape szydzi z rozkazu Czarnego Pana. Podważa też to, że nadaję się do tego zadania, a chyba nie ma nic gorszego niż nadepnięcie komuś na ambicję i stwierdzenie, że nie nadaje się do zrobienia tego. Nieważne czy chodzi tutaj o wykonanie rozkazu Czarnego Pana czy nauczenie się odpowiednio rzucać zaklęcie.
− Boisz się Snape? Boisz się tego, że naprawdę jestem w stanie przyprowadzić cię do naszego Pana i powiedzieć, że to ty jesteś prawdziwym zdrajcą?
Nie odpowiada mi na pytanie, ale tylko dlatego, że wtrąca się Dumbledore. Dyrektor w końcu doszedł do siebie i jest w stanie znowu wymusić ze mnie wszystko co chce.
− Może wszyscy usiądziemy i Rigel opowiesz nam co dokładnie się tam stało.
Dumbledore bardziej rozkazuje niż proponuje takie wyjście. Rozglądam się po rozświetlonej kuchni i zauważam, że jedyną osobą, która jeszcze siedzi przy stole jest Syriusz Black. Buja się na krześle, a w ręku trzyma kieliszek z winem.
Każdy powoli siada na miejscach, ale Snape zamiast zachować się tak jak wszyscy, robi coś całkowicie innego. Kątem oka dostrzegam jak z szerokiego rękawa czarnej szaty wysuwa się różdżka wprost do jego ręki. Czuję skok adrenaliny kiedy mężczyzna podnosi ją w moim kierunku. Nie wiem czy ktoś inny też to zauważył. Nie mam pojęcia co chce zrobić Snape. Jakie zaklęcie rzucić.
− Legilimens.
Biało-niebieski płomień zaklęcia leci w moją stronę. Nie mam czasu wyciągnąć własną różdżkę, by rzucić tarczę obronną, która ma mnie ochronić przed tym żeby Snape wszedł do mojego umysłu. Nie mogę na to pozwolić.
Zanim jednak decyduję się na uskoczenie w bok, poza zasięg zaklęcia, dzieje się coś przez co serce na chwilę mi się zatrzymuję. Aisha, która cały ten czas była gdzieś za mną, stanęła między mną a płomienień. I to właśnie w nią trafia zaklęcie.
Patrzę na to wszystko przerażona. I jedyne co jestem w stanie zrobić to złapać bezwładne ciało Ramsay, które leci prosto na mnie. Łapię ją pod pachami, bo siła zaklęcia i pierwszy kontakt z nim ją otumania.
Nie mam pojęcia co teraz się dzieje w umyśle Aishy. Mam nadzieję, że Snape zaraz zerwie zaklęcie, bo tylko on jest w stanie to zrobić.
− Na Merlina!
Krzyk pani Weasley jest nieco opóźniony, ale nie dziwię jej się. Wszystko trwało kilka sekund i nikt nie miał czasu zareagować. Nikt oprócz Aishy, która stanęła w mojej obronie. Boże, o czym ona wtedy myślała! Czy miała w ogóle pojęcie co to jest za zaklęcie! Czy postąpiła jak typowy Puchon, który chciał bronić swoich bliskich, nie patrząc na to, że sam może ucierpieć?
W momencie kiedy Snape opuszcza w końcu umysł Aishy, którą nadal trzymam, dziewczyna bierze głęboki wdech i próbuje wstać. Jest naprawdę przerażona tym co się właśnie stało. Snape za to jest wściekły i nie muszę tego widzieć, by to wiedzieć.
Jego plan się nie udał. Nie dostał się do mojego umysłu, nie poznał prawdy. I jestem niemal pewna, że więcej tego nie powtórzy. Ja nie pozwolę się tak zaskoczyć, a Dumbledore pewnie da mu reprymendę.
− Rigel?
Spoglądam w dół kiedy słyszę jak Aisha mnie woła. Pomagam jej stanąć na własnych nogach, ale nic nie mówię. Szczerze to nie mam pojęcia co jej odpowiedzieć. Mam ją okrzyczeć, że postąpiła tam lekkomyślnie, stając między mną, a zaklęciem czy może jej podziękować?
− Nigdy więcej tak nie rób.
****
Mam dla was niespodziankę! Kolejny rozdział pojawi się za kilka dni! To taka mała rekompensata za to, że jednak nie zdążyłam przed świętami i poza tym istnieje jeszcze jeden powód, ale to później wytłumaczę.
Piszcie jak wrażenia po rozdziale, bo jestem ciekawa co o tym sądzicie ;)
I jak wasze Święta?
Do (szybkiego) następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top