Rozdział 23
Opowiadam pani Kendall wszystko co się działo na rozprawie Rigel. Starsza kobieta była autentycznie przerażona kiedy usłyszała jak inni czarodzieje wypowiadali się na jej temat.
− Co za okropni ludzie!
Sąsiadka jest wzburzona, ale ja czułam się podobnie kiedy opuściłam Ministerstwo Magii. Wieczorem – po tym jak położyłam młodego spać, sama siedzę w salonie przy zapalonym kominku. Trzymam ledwo otwarte oczy, ale boję się zasnąć. Wracają do mnie wzburzone jasne oczy Rigel kiedy odpowiadała na pytania. Przez te wszystkie lata tak bardzo za nią tęskniłam. A kiedy w końcu ją zobaczyłam nie umiałam w niej znaleźć dawnej Rigel. To nie była ta sama osoba, która umiała kłócić się o wszystko. Teraz przypominała tę przestraszoną dziewczynę, która krzyczała z rozpaczy kiedy dotarło do niej co przeżyła podczas tortur Śmierciożerców.
Sierociniec jest zniszczony. To pierwsze co przychodzi mi do głowy kiedy ląduje na ścieżce prowadzącej do budynku. Powoli już się ściemnia, ale nie na tyle bym nie mogła zobaczyć tego co jest przede mną.
− Co jest, do cholery?
Nie mam pojęcia co się dzieje. Przecież przez tyle lat ten dom dziecka, który był dla mnie czymś w rodzaju więzienia – miejscem, w którym musiałam być mimo że nie chciałam, a teraz nie istnieje. Witraże przez, które wpadało słońce na stołówkę są tylko wspomnieniem. Grube ściany, które było trudno ogrzać w zimę są wyburzone, a niektóre cegły ledwo stoją pionowo i tworzą coś w rodzaju szkieletu niż okazałej budowli.
Podchodzę bliżej, aż do taśmy z napisem teren niebezpieczny, grozi zawaleniem.
Wokół na ziemi leżą kawałki ścian, podpalone metalowe ramy łóżek czy inne rzeczy. Oczywiście przechodzę przez na drugą stronę taśmy mimo że wiem co tam jest napisane. Ale chcę się przejść po tych gruzowiskach, znaleźć nadpalone rzeczy dzieci z pierwszego piętra lub jakieś tajne dokumenty z sejfu wychowawców.
Robię parę niepewnych kroków pośród tego wszystkiego. I kiedy przez przypadek widzę jakąś błyskotkę na ziemi, schylam się po nią. Po Crucio od Czarnego Pana bolą mnie nadal mięśnie i pewnie będę odczuwała ból jeszcze przez kilka dni, ale dam sobie radę.
W momencie kiedy chcę wstać dzieje się coś dziwnego. Czas jakby na chwilę się zatrzymuje. Słyszę okropny pisk, który prawie rozsadza mi bębenki. Zasłaniam uszy i zamykam oczy, ale to akurat okazuje się błędem. Przed oczami pojawia się mi się film ze scenami mojego własnego życia. Wszystko od momentu kiedy zostałam oskarżona o zdradę – tortury, leczenie, pierwsze spotkanie z Moodym po latach, dochodzenie do zdrowia, trening, plan Dumbledore'a i Snape'a, na końcu jest pożegnanie z Aishą, pocałunek z Caesarem i rzucenie na siebie zaklęcia zmieniające moje wspomnienia.
Pisk przechodzi w głośne buczenie, a ja w końcu otwieram oczy.
W głowie mam mętlik i przez dobre kilka minut nie mogę dojść do siebie. Nie wiem co jest prawdą, rzeczywistością, a co fałszem i wymysłem Dumbledore'a.
− Kurwa mać!
Jesteś wściekła. Wkurwiona wręcz. I to nie na Dyrektora czy Snape'a. Jestem cholernie zła na siebie, że dałam się wrobić w ten plan. Przecież to było czyste szaleństwo! Teleportować się na miejsce spotkania, rzucić na siebie wątpliwej jakości zaklęcie i mieć świadomość tego, że Czarny Pan mnie zabije.
Wyprostowując się, zaciskam zęby, bo naprawdę chyba musieli mnie naćpać jakimiś eliksirami, że ja się na takie coś zgodziłam.
Jest już ciemno, a stanie wśród tych wszystkich gruzów, w których przez Śmierciożerców i ich gniew, ginęły małe dzieci, które nie były zamieszane tą całą sprawę, nie za bardzo mi pasuję. Teraz kiedy pamiętam co się stało z sierocińcem bycie w tym miejscu nie jest dobrym pomysłem. Dlatego wracam do żółtej taśmy, która jest widoczna w tych ciemnościach.
Zanim jednak się teleportuje, dociera do mnie coś, co wcześniej mój umysł po prostu chyba wyparł. Słowa Czarnego Pana – jego rozkaz, który jak tylko go usłyszałam, sądziłam, że jest niemożliwy do wykonania. Teraz, po tym jak prawdziwe wspomnienia znów są odblokowane, nadal sądzę, że to zadanie jest trudne.
Mam wejść do Zakonu Feniksa i stać się szpiegiem, który o wszystkich ich działaniach będzie informować Czarnego Pana.
Merlinie, to jest śmiechu warte.
Gdyby tylko Czarny Pan wiedział, że przez ostatnie dwa tygodnie spędziłam w Głównej Kwaterze Zakonu Feniksa...
Wiem, że powinnam powiedzieć o wszystkim Dyrektorowi. O każdej minucie spotkania i o tym czego chce ode mnie Lord. Z drugiej strony jednak się boję. Boję się przyszłości jaka czeka mnie kiedy Dumbledore zrobi ze mnie kolejnego pieska na posyłki do Czarnego Pana. Nie chcę żeby to się tak skończyło.
Nie chcę iść na każde spotkanie Śmierciożeców z małym zawałem serca, bojąc się, że Czarny Pan odkryj prawdę. Bo jedynego mogę być pewna – kolejne kłamstwo będzie równoznaczne ze śmiercią. I wtedy spełnią się słowa Snape'a, który w kuchni na Grimmuald Place 12 jasno powiedział mi, że Śmierciożercy mnie zniszczą, wgniotą w ziemię i będę błagać o śmierć z rąk samego Lorda.
Chcę mieć własnego zdanie na temat tego jak będzie wyglądać moje życie. Chociaż w minimalnym stopniu. Wiem, że jestem skazana na kilka rzeczy. Jedną z nich jest Mroczny Znak, który mam od pierwszych urodzin. A Moody zadbał o to żeby zaszczepić we mnie zwierzęcy strach przez ludźmi, którzy w każdej chwili mogą po mnie przyjść i zabrać nie wiadomo gdzie. Chodzi o to, że chcę podjąć decyzję sama. Nie pytając się o radę Caesara czy Aishę. Nie patrząc na konsekwencję, które obejmą ludzi, na których mi nie zależy.
Cokolwiek zrobię muszę brać pod uwagę tylko naszą trójkę. Siebie, Caesara Dare'a i Aishę Ramsay. Nikt więcej nie będzie się liczyć. Nie obchodzi mnie Złoty Chłopiec czy Zakon Feniksa.
***
Ląduję dwie przecznice od Grimmuald Place 12. Musiałam się spytać jakiegoś przechodnia przy sierocińcu gdzie to konkretnie jest, by wiedzieć gdzie się teleportować. Zanim stanę przed Kwaterą Zakonu chcę się jeszcze przejść. Nadal mam na sobie szatę Śmierciożercy i maskę w ręku, której nawet nie założyłam podczas rozmowy z Czarnym Panem, bo byłoby to bez sensu.
Powoli przemierzam ulicę, której nazwy nawet nie znam. Jest prawie wyludniona, a z każdego mijanego domu przebija się światło i głośny dźwięk telewizora. Mijam to wszystko nie myśląc o niczym konkretnym, po prostu pozwalam, by myśli przelatywały mi przez głowę i zaraz gdzieś uciekły. Jednak jedna witryna w sklepie przyciąga mój wzrok. Może dlatego, że jako jedyna jest podświetlona, a sprzedawca jest w środku.
To sklep z antykami. Na wystawie jest przepięknie rzeźbiona komoda z kilkunastoma szufladkami. Wygląda na ręcznie zdobioną, a ja nie mogę oderwać od niej wzroku. Wyobrażam sobie jak mogą wyglądać inne meble w tym stylu. Z delikatnym wzorem róży z kolcami i cienkimi nitkami, które wręcz tańczą wokół tego kwiatu.
Ale w szybie witrynowej widzę coś jeszcze. Swoje odbicie i martwe spojrzenie fioletowych oczu. Wyglądam na strasznie zmęczoną i tak naprawdę się czuję. Odwracam szybko wzrok i wznawiam marsz.
Muszę dotrzeć do Grimmuald Place 12.
Tak naprawdę to nie mam pojęcia kto będzie czekał na mnie przed budynkiem. Pan Weasley powiedział jedynie, że ktoś, ale na pewno kilka osób mogę wykreślić z listy. To trochę głupie, ale boję się, że może to być Caesar. Mój Dare, który kilka godzin temu myśląc, że idę na pewną śmierć pozwolił się pocałować.
Dlatego też oddycham z ulgą kiedy wchodząc we właściwą ulicę nie widzę go nerwowo przemierzającego chodnika (na pewno by tak robił, mając za nic fakt, że powinien czekać w ukryciu. Za bardzo by się denerwował tym, że tak długo nie wracam.)
Nie ma też nikogo innego. Żadnej żywej duszy, a światło latarni, pod którą właśnie przechodzę zaczyna migotać. To wszystko wygląda jak w kiepskim horrorze i aż się krzywię na myśl, że zaraz wyskoczy na mnie krwiożercza bestia, by zjeść mnie żywcem.
Zabiłabym ją na miejscu.
− Dobry wieczór. Cieszę się, że żyjesz.
Przez te wszystkie głupie i ulotne myśli kiedy słyszę głos za sobą, podskakuję przestraszona. Całe szczęście udaje mi się nie krzyknąć, ale sam fakt, że ktoś mnie podszedł i zaskoczył nie za bardzo mi się podoba.
Odwracam się szybko na pięcie i staję przed mężczyzną. W ręku już trzymam różdżkę, a na języku ma kilka zaklęć, które powaliłyby go w trzy sekundy. Nie wygląda jednak na takiego, który chce mnie zaatakować, ale to nie zmniejsza mojej czujności.
− Niektórzy będą zawiedzeni tym, że jeszcze oddycham.
Mężczyzna uśmiecha się krzywo na moje słowa. Patrzą na jego zmęczoną twarz, która jest pokryta brzydkimi bliznami. Ma też podobne wory pod oczami jak ja. Włosy w nieładzie i jakby takie wyblakłe. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie go wcześniej widziałam, ale jestem pewna, że w Kwaterze nie był w ciągu ostatniego tygodnia.
Widzi, że mu się przyglądam, ale on robi podobnie. Analizuje całą moją sylwetkę jakby oczekiwał, że zaraz pode mną utworzy się kałuża krwi. W sumie idąc na spotkanie z Czarnym Panem sądziłam podobnie.
− Jestem Remus Lupin.
W końcu się ktoś z naszej dwójki odzywa. Ma miły dla ucha głos, ale mimo tego, że mi się przedstawił nie mogę przypomnieć sobie skąd go znam. Mrużę podejrzliwie oczy i nadal mu się przypatruję. Przecież nie poznałam tylu czarodziei Dumbledore'a, żeby ich nie zapamiętać.
I w końcu sobie przypominam. To on siedział obok Syriusza kiedy po raz pierwszy weszłam na zebranie Zakonu. Wyglądali oboje jakby byli bezdomnymi, którzy trafili tam przypadkiem. Ale potem nie widziałam tego całego Remusa w domu.
− To ty jesteś tym wilkołaczym przyjacielem Syriusza, nie?
− Tak, to ja. Może wejdźmy do środka? Jest zimno, a nie powinniśmy teraz chorować.
Zanim cokolwiek odpowiadam to Lupin idzie już w kierunku ściany między budynkiem z numerem jedenaście i trzynaście. Dom z numerem dwanaście pojawia się między nimi jak tylko Remus podchodzi bliżej. Po prostu oba stałe domy przesuwają się na boki żeby siedziba zakonu mogła się między nimi zmieścić. Wygląda to naprawdę niesamowicie. Wilkołak podchodzi do furtki i otwiera ją delikatnie, ale mimo wszystko skrzypi niemiłosiernie. Przypatruje się jego lekko zgarbionej sylwetce i zbyt cienkim płaszczu na taką pogodę.
Przechodząc przez furtkę czuję jak fala zaklęć ochronnych przechodzi przez moje ciało i pozwala mi iść dalej.
− Wszyscy czekają na ciebie w kuchni i nawet pani Weasley nie miała serca ich wyganiać.
− Przecież mogłam nie wrócić.
Nikt nie zagwarantował mi, że przeżyje spotkanie z Czarnym Panem. Tak naprawdę to nie wiem jakim cudem udało mi się wyjść z tego prawie bez szwanku. Jedno zaklęcie torturujące było niczym w porównaniu z tym co sobie wyobrażałam. Mimo wszystko mój powrót to nic innego jak łut szczęścia, który będzie ich srogo kosztował.
− I tak byśmy czekali.
Byli gotowi czekać na Śmierciożerczynię, która poszła udowadniać Lordowi, że jest mu wierna i nie zdradziła jego ideałów. Zakon Feniksa czekał z niecierpliwością na córkę Bellatrix Lestrange i bali się tego, że mogę zginąć. Oczywiście, pewnie niektórzy patrzyli w przyszłość z nadzieją, że będę martwa i pozbędą się kłopotu.
Wchodzę do domu Syriusza z mocno bijącym sercem. Muszę okłamać ich wszystkich. Nie mogę nikomu powiedzieć prawdy – Caesar lub Snape nie mogą się dowiedzieć o niczym co zaszło na cmentarzu. Nie mam zamiaru stać się podwójnym szpiegiem. Nie będę kimś kim można się wysługiwać w tej wojnie.
Przeżyję ją na własnych zasadach.
****
Wiem, że znowu była długa przerwa, ale przed świętami pojawi się jeszcze jeden rozdział, bo muszę gdzieś napisać życzenia :D Poza tym za miesiąc minie rok od kiedy Portret zaczął być publikowany. Łudziłam się wtedy, że przez rok skończę pisać historię Rigel.
Mam świadomość tego, że w rozdziale jest mało dialogów, ale w następnym będzie dużo rozmów.
Piszcie jak wrażenia po rozdziale i w ogóle jakieś uwagi, propozycje czy coś ;)
W ogóle chciałam jeszcze tutaj podziękować pietrzak_01 za recenzję Portretu na (Nie) Tajne Recenzje :D
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top