Rozdział 22


Idę na spotkanie śmierci. Stawiam się na spotkanie z Czarnym Panem ciągle mając uczucie warg Caesara na swoich. Nasz pierwszy pocałunek, który został wymuszony tym, że pewnie dzisiaj umrę.

Ląduje na cmentarzu. Z mocno bijącym sercem rozglądam się i widzę wokół siebie całą masę zniszczonych nagrobków, pękniętych płyt i ułamanych ławek. W zasięgu wzroku nie ma żadnego zapalonego znicza czy nawet świeżych kwiatów. Opuszczony cmentarz wita mnie w pełnej krasie.

Boże jeśli istniejesz – uwodnij to i pomóż mi przeżyć.

Nagle przypomina mi się to co od zawsze Caesar mi mówił. Trzy reguły, które teoretycznie powinny mi pomóc w takiej sytuacji. Praktycznie jedyne co mnie ocali to prawdziwy cud.

Po pierwsze.

Nie daj się zaskoczyć.

Jestem tak bardzo przestraszona, że gdyby w tym momencie spadł liść z drzewa to dostanę zawału. Każdy mój nerw jest na granicy wytrzymałości. Zmysły są wyostrzone do granic możliwości, a ciało ustawione w pozycji do ataku. Różdżkę trzymam w ręce od momentu teleportacji, ale to wszystko i tak jest za mało.

Po drugie.

Musisz wiedzieć kto jest twoim wrogiem, a kto przyjacielem.

Jestem tu sama. Oczywiście pewnie gdzieś tutaj czai się Czarny Pan, który wie, że właśnie przybyłam, ale poza nami nie ma tu nikogo. Jestem tego pewna, bo to sprawa między mną, a Lordem. Śmierciożercy mieli już swoje pięć minut teraz nadeszła pora na coś innego. Mogę liczyć tylko na własną różdżkę i pamięć do czarnomagicznych zaklęć.

Po trzecie.

Miej zawsze plan.

To jest w tym wszystkim najgorsze. Plan – owszem – jest. Ale za to cholernie słaby. Samobójczy. I lekkomyślny. Jak osoby, które go wymyśliły. Zawsze łatwiej stworzyć nierealny plan i zlecić go komuś innemu.

Dumbledore i Snape wpadli na genialny – w ich wyobrażeniu – plan, który ma uratować ich wszystkich. Ja niestety jestem z tym wszystkim sama. Mam rzucić na siebie zaklęcie, które spowoduje, że moje wspomnienia z Grimmuald Place 12 zostaną zablokowane i zastąpione innymi. Czarny Pan będzie widział tylko te fałszywe, jeśli będzie chciał użyć na mnie legilimencji. Uważam to za kompletne szaleństwo, ale nie mam na tyle opanowanej oklumencji żeby poradzić sobie z atakiem Czarnego Pana na własny umysł. Zaklęcie ma działać przez pół godziny. Po tym czasie mój umysł je zwalczy i prawdziwe wspomnienia znowu będą na swoim miejscu. Oby tyle czasu wystarczyło.

Robię kilka kroków do przodu i rozglądam się uważnie. Jest jeszcze na tyle jasno, że nie potrzebuję żadnych zaklęć. Nigdzie nie widzę Lorda, ani żadnego budynku, do którego może powinnam iść. Długa trawa sięga mi prawie kolan, a kawałki gruzu powodują, że stawianie pewnych kroków to prawdziwy wyczyn.

Biorę głęboki wdech i wydech.

Rzucanie zaklęć na samą siebie zawsze mi idzie fatalnie, ale nie przyznałam się do tego podczas planowania.

Muszę to zrobić maksymalnie dyskretnie i niewerbalnie, na wypadek gdyby Czarny Pan mnie obserwował. Przypominam sobie treść dwóch zaklęć i ruch nadgarstka jaki mam wykonać.


Claudendo memorias. Falsa memoriae

W tej samej chwili czuję mocny ból głowy, który mam wrażenie, że rozsadza mi czaszkę. Silne uczucie jakby przez skronie przepływał mi prąd trwa dobre kilkanaście sekund, a ból jest porównywalny z tym kiedy Mroczny Znak zaczyna palić na wezwanie. Czuję się jakbym dostała w głowę.

Przed oczami przelatuje mi kilkanaście wspomnień z ostatnich tygodni. Siedzę w jakieś małej leśniczówce ukrytej wśród wielkich drzew, a jedyną osobą, która się mną zajmuje jest Severus Snape. Zmienia mi opatrunki, dostarcza eliksiry i jedzenie. Nic wielkiego się nie dzieje, a uczucie bólu i słowa jakie towarzyszą tym wspomnieniom, utwierdza mnie, że Snape naprawdę jest gnojem.

Krzywię się i otwieram oczy, które wcześniej mocno zacisnęłam. Przede mną, całe szczęście, nie ma Czarnego Pana. Pojawia się kilkanaście sekund później w kłębach czarnego dymu, który unosi się wysoko nad ziemią.

Nie czekam aż mnie zauważy czy cokolwiek powie, upadam na kolana i pochylam głowę mocno w dół.

− Panie, dziękuję ci, że we mnie znowu uwierzyłeś.

Staram się by mój głos nie trząsł się za bardzo. Jestem totalnie przestraszona i nie oczekuję nawet, że to się zmieni. Muszę pokazać swojemu Panu jak bardzo jestem mu wdzięczna za to, że wezwał mnie do siebie. Mam szansę się wytłumaczyć, udowodnić mu, że to nie ja jestem szpiegiem. Nie mam pojęcia kto nim jest, ale zrobię wszystko, by odnaleźć prawdziwego zdrajcę.

Crucio.

Czerwony płomień zaklęcia wyczarowanego przez Czarnego Pana leci prosto na mnie. W ciągu kliku sekund ból dosięga wszędzie. Padam na trawę, nie mając nawet siły by zamortyzować upadek rękoma. Czuję jak krew w żyłach prawie pali, a mięśnie są spięte do granic możliwości.

Krzyczę z bólu, bo nie daję sobie rady.

Czarny Pan w końcu przerywa zaklęcie, ale drgawki mam nadal. Przez ciężki oddech prawie nic nie słyszę. Jaka ja jestem naiwna skoro łudziłam się, że zaklęcie torturujące mnie ominie. Oby tylko na tym jednym się skończyło.

− Wssstań, Rigel.

Och Merlinie, nie dam rady. Nie ustanę na nogach wystarczająco długo. Ale robię to co każe mi Czarny Pan mimo że mam ochotę teraz jedynie zwinąć się w kłębek. Powoli – ostrożnie wykonując każdy ruch – staję na własnych nogach. Głowę pochylam nisko, ale nie jest to związane z moją uległością wobec Pana, ale tym, że przez ból w płucach nie mogę się do końca wyprostować.

− Widzę, że nasz Severus doprowadził cię do porządku.

− Tak, Panie.

Na wspomnienie „opieki" jaką nade mną sprawował Snape, zaciskam zęby. Czarny Pan przybliża się do mnie i wiem to tylko dlatego, że w zasięgu wzorku pojawia mi się jego czarna szata. Mam wrażenie, że zaraz znowu zacznie mnie oglądać – tak jak to robił na naszym pierwszym spotkaniu. Nic takiego jednak się nie dzieje.

− Wierzyłem w ciebie, Lestrange. Sądziłem, że będziesz godnie zastępować swoich rodziców, ale ty...ty wybrałaś inną drogę.

− Panie, musisz mi uwierzyć, że nigdy bym cię nie zdradziła. Jestem ci wierna.

Czarny Pan musi mi uwierzyć. Caesar przecież zawsze mi mówił, że zdrajcami są tylko tchórze i głupcy. Nie należę do żadnej z tych grup. Ja po prostu chcę przeżyć. Jestem w stanie zrobić naprawdę wszystko, by Lord uwierzył w to co mówię. Już raz dla niego zabiłam – Aurora, który był cholernym gwałcicielem i zrobię to po raz drugi jeśli w zamian Czarny Pan daruje mi życie.

− Musisz mi tą wierność udowodnić.

Wstrzymuję powietrze w płucach i podnoszę zaskoczona wzrok, który prawie od razu spotyka się z niesamowicie czerwonymi oczami Czarnego Pana. Nie mogę tego przerwać. Wiem co się zaraz stanie i nie mam zamiaru się przed tym bronić. Wręcz sama wysuwam wspomnienia, które mogłyby zainteresować mężczyznę.

Snape kłócący się ze mną, że mam przyjąć eliksiry.

Ja krzycząca w pustym pokoju, że ma tu wrócić i mnie wypuścić.

Ja tłumaczą Snape'owi, że nie zdradziłam.

Snape, który krzywi się kiedy zadaję mu masę pytań co się dzieje w czarodziejskim świecie.

Tygodnie bólu samotności i kłótni ze Snapem.

Czarny Pan widzi to jak spędziłam prawie miesiąc dochodząc do siebie po torturach Śmierciożerców.

− Zrobię wszystko, Panie. Powiedz tylko co.

Mówię to z największą pewnością na jaką mogę sobie pozwolić w tej chwili. Nadal się boję, ale dostrzegam szansę, której nie mogę zmarnować. Myślałam, że dzisiaj umrę, ale może wszystko się wyjaśni.

− Chcę żebyś została moim szpiegiem w Zakonie Dumbledore'a.

Co? Jak to?

− Masz się do niego dostać i zrobić wszystko, by ci zaufał. Starzec jest naiwny i daje ludziom drugą szansę.

Czarny Pan uśmiecha szyderczo kiedy mówi o Dyrektorze Hogwartu i jego dobroduszności.

− Ale Panie... Ja nie wiem czy...

− Inaczej cię zabiję.

Lord odwraca się i odchodzi w stronę jakiegoś zniszczonego nagrobka, który nie ma płyty, a duży posąg anioła za tablicą jest nieco przerażający. Patrzę na to wszystko szeroko otwartymi oczami, bo mój mózg nie umie przetrawić tego co właśnie usłyszał. Nie mam pojęcia co się dzieje. Czy to jakaś gra? Czarny Pan chce mnie w ten sposób sprawdzić?

Jak mam to zrobić skoro nie znam żadnego czarodzieja – oprócz Dumbledore'a – który jest w tym zasranym Zakonie Feniksa?

Nie mam jednak żadnego wyjścia niż się zgodzić. W tej chwili brzmi to dla mnie jak samobójcza misja. Ale postaram się zrobić wszystko, by Czarny Pan był ze mnie dumny i mógł znowu mi zaufać.

− Możesz na mnie liczyć Panie.

Gdybym miała nieco więcej siły, a Lord nie stałby tak daleko, klęknęłabym na jedno kolano i przysięgła mu to w odpowiedni sposób.

Czarny Pan odwraca się w moją stronę z szerokim uśmiechem zwycięstwa co jest przerażającego, bo jego pożółkłe zęby są doskonale widoczne. Jest zadowolony z mojej odpowiedzi.

− Za tydzień chcę raport z twoich postępów.

− Oczywiście Panie.

Kiedy tylko to mówię Czarny Pan deportuje się w kłębach czarnego dymu i zostawia mnie samą. Sądziłam, że zaraz każe mi odejść, a to on pierwszy zniknął z tego cmentarza. Mi nie pozostaje nic innego jak teleportacja. Ale kiedy mam się skupić na celu podróży dociera do mnie jedna rzecz. Nie wiem gdzie mam się teleportować. Nie pamiętam w jakim miejscu Mroczny Znak zaczął mnie palić – co sygnalizowało, że mam się stawić na spotkanie.

Dlatego też wybieram miejsce, w którym mieszkam od tak dawna i nigdy nie nazwałam go domem.

Budynek sierocińca jest celem mojej podróży.




****

Nie było mnie stać na nic bardziej oryginalnego i zaklęcie, którego użyła Rigel to przetłumaczone na łacinę słowa zamknięcie wspomnień i fałszerz pamięci. 

Znowu była długa (miesięczna) przerwa, ale potrzebowałam tego. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze pamięta o Rigel. 

Mam taki problem z Portretem, że ja wiem jakie będzie zakończenie i ostatnie kilka rozdziałów. Problem jest z tymi obecnymi, bo nie chciałabym robić przeskoku czasowego, aż do ucieczki Śmierciożerców z Azkabanu, a wtedy będzie prawdziwa akcja. Nie mam pojęcia jak to zrobić, więc jak ktoś ma jakiś pomysł czy życzenie co ma się pojawić to ja chętnie to przyjmę :D 

Każde wyświetlenie, gwiazdkę i komentarz przyjmę z uśmiechem. 

Mam już pomysł na kolejny rozdział także pojawi się on jeszcze w tym roku xd 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top