Rozdział 2
− Córka Bellatrix Lestrange z domu Black i Rudolfa Lestrange, urodzona w piętnastego kwietnia tysiąc dziewięcet siedemdziesiątego ósmego roku, aktywna Śmierciożerczyni, zgadza się?
− Tak.
Po sali przechodzi zdziwiony szept. Nie rozumie tego. Spodziewali się, że nie przyzna się czyją jest córką? Wypnie się swojego dziedzictwa, w którego skład wchodzi również Znak przynależności do Lorda Voldemorta? Nie wstydzi się tego z jakiej rodziny pochodzi. Nie miała na to wpływu.
− Proszę zaprotokołować, że oskarżona przyznała się do służby Sami-Wiecie-Komu.
Śmieje się z słów Ministra Magii. To ten sam śmiech jaki miała Bellatrix, kiedy rzucała klątwy Niewybaczalne w każdego, kto był w zasięgu jej różdżki. Reporterzy robią jej jedno zdjęcie za drugim, a ona ciągle się śmieje. Widzi przerażenie w oczach niektórych - tych, którzy mieli nieprzyjemność spotkać się z jej matką.
− Potter zabił dla was Czarnego Pana, a wy - głupcy - nadal boicie się wymawiać jego imienia. Jakie to żałosne.
Nocą sierociniec wygląda jak zamek. Kilkupiętrowy, ze szpiczastym dachem i małymi wierzyczkami z czterech stron. W środku dnia można zobaczyć czerwoną dachówkę, w którą zbyt często uderza deszcz, a nie promienie słońca.
Może kiedyś - w czasach kiedy mieszkałam z rodzicami i byłam szczęśliwa - ten budynek był miejscem, gdzie ludzie modlili się do Boga. Teraz jedyne co o tym świadczy, to kolorowe witraże w pomieszczeniu jadalnym.
Nienawidzę tego pomieszczenia, bo jest zbyt podobne do Wielkiej Sali w Hogwarcie. Znam to miejsce jedyne z opowiadań Aishy i Caesara. Czasami wyobrażam sobie, że siedzimy wszyscy razem w Wielkiej Sali, rozmawiając i śmiejąc się z słabego żartu dziewczyny, ale rzeczywistość jest sto razy gorsza, bo większość roku jadam posiłki w milczeniu i tęsknocie do nieobecnych przyjaciół.
To wszystko dzieje się za zamkniętą bramą sierocińca i tam powinno zostać.
Te lęki nie powinny również wydostać się z mojego serca i duszy - nie ujrzeć światła dziennego i reakcji innych na to, co skrywam za kamienną twarzą.
Może jedynie dym papierosowy, uchodzący z moich płuc, pozwala, by na zewnątrz wydobyły się wraz z moimi obawami. Ale będzie to trwało tylko kilka minut, a potem znów wrócę do rzeczywistości i pokoju, który dzielę z przyjaciółką.
Rano wstanę i będę udawać, że w nocy nic, oprócz nocnych krzyków Aishy, się nie wydarzyło.
− Dasz radę, Rigel.
***
Kiedy wślizguję się do pokoju, Aisha nadal nie śpi. Obserwuje mnie uważnie, jakby oczekiwała, że wrócę na wpół żywa po torturach, albo z obłąkanym uśmiechem na twarzy, który będzie identyczny jak na zdjęciach, gdzie jest moja matka. Nic takiego się nie dzieje.
Zdejmuję czarną szatę od niej i kładę ją na ramie łóżka. Pozbywam się butów i reszty ubrań, by móc w końcu pójść spać. To nie znaczy, że zasnę, ale samo leżenie pod cienką kołdrą i kocem jest dla mnie odpoczynkiem.
− Torturował cię?
Aisha w końcu przełamuję ciszę pytaniem, które chciała zadać, od kiedy weszłam do środka.
Nadal się nie odzywam, bo boję się, że powiem jej w szczegółach, jak wyglądało to spotkanie. Jaki strach czułam, kiedy Czarny Pan dotykał mojej twarzy i krążył jak sęp wokół ofiary. Jak bezsilność mną zawładnęła i o mało nie padłam na kolana błagając go o to, by darował mi życie, bo w pewnym momencie byłam pewna, że zginę.
Nie mogę, by strach zawładnął nią jeszcze bardziej. W listach wprost napisała mi, że się boi.
Siadam na brzegu jej łóżka, wygładzając zmarszczki na materiale chociaż jest tak ciemno, że ich nie widzę. Dziewczyna kładzie głowę na poduszce i patrzy się na mnie, nadal oczekując odpowiedzi. Żeby jeszcze bardziej odwlec tę chwilę, przykrywam ją maksymalnie niebieską kołdrą. Czuję się jak starsza siostra czy matka, która czuwa nad tym, by jej dziecko zasnęło spokojnie.
− Nic mi nie jest. Czarny Pan mnie przyjął i sprawdził. Nie torturował mnie, a reszta Śmierciożerców nie wie, kim jestem. Może mają jakieś podejrzenia, ale przecież nie ma po mnie śladu w Czarodziejskim Świecie.
Nie mówię jej o tym czego dowiedziałam się od Czarnego Pana. Chcę żeby chociaż w Hogwarcie czuła się bezpiecznie, a nie wypatrywała na korytarzach młodych Śmierciożerców. Dopóki nie porozmawiam z Caesarem i nie ustalimy, o kim mówił Czarny Pan, nie wiemy nic. Dzieci, które w swoje pierwsze urodziny dostały swój Mroczny Znak może być kilkoro, albo kilkudziesięcioro. Nie wiadomo w jakich warunkach zostali wychowani i jak postrzegają służbę u Lorda.
− Wiem przecież. Nie musisz mi za każdym razem przypominać, że usunęli po tobie każdy ślad. Może gdyby tak się nie stało, byłabyś ze mną w Hogwarcie. Chciałabym, żebyś zobaczyła to wszystko na własne oczy! Poznała moich znajomych i razem mogłybyśmy obgadywać nauczycieli. Kilka przedmiotów na pewno by ci się spodobało. I pewnie pakowałabyś się w milion szlabanów, a ja przychodziłabym, żeby ci dotrzymać towarzystwa.
− Hogwart z twoich opowieści jest pewnie sto razy piękniejszy niż naprawdę.
Uśmiecham się kącikiem ust, by Aisha wiedziała, że wszystko jest okej. Całuję ją delikatnie w zarumieniony policzek i kładę się do swojego łóżka.
− Dobranoc, R.
− Dobranoc A.
Odwracam się przodem do ściany i przymykam oczy, pozwalając, by pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Nie wycieram jej. Nie płacze też więcej.
Zasypiam szybko, a w śnie widzę szczęśliwą rodzinę. Jak mama i tata tańczą uśmiechnięci w salonie. Kiedy do nich biegnę, mężczyzna bierze mnie na ręce i podnosi wysoko do góry. Dostaję buziaka od mamy, która nadal tańczy. Tata trzymając mnie jedną ręką, drugą pomaga mamie, kręcić się wokół własnej osi. Widzę jego szczęśliwe fioletowe oczy, tak podobne do moich, które patrzą na mamę. Wiem, że jesteśmy w tej chwili szczęśliwi.
Śmiejemy się głośno w trójkę i przez chwilę myślę, że nic ani nikt nie jest w stanie zniszczyć tej chwili.
Zaraz jednak wpada oddział Aurorów, zabierając rodziców.
Wszędzie słychać krzyki, ale tata nadal trzyma mnie mocno. Nikt nie rzuca zaklęć, nawet rodzice.
Mamę aresztują pierwszą. Śmieje się nawet wtedy kiedy wyprowadzają ją w magicznych kajdankach. Nie patrzy na nas. Tata natomiast jeszcze mocniej przyciska mnie do siebie.
− Musisz być dzielna, Rigel. Dzielna, rozumiesz?
− Boję się, tatusiu.
− Nie martw się, Rigel. Wszystko się wyjaśni i będziemy znowu rodziną.
Krzyczę, kiedy mnie oddzielają od taty. Płaczę, kiedy go też aresztują i wynoszą z domu. Wyrywam się, kiedy jakaś kobieta rzuca na mnie zaklęcia i trzyma mocno na kolanach. Uspokajam się dopiero, kiedy widzę twarz Moody'ego.
− Co z tą małą?
− Zdrowa, ale jest w szoku. Szefie....
− Czego?
Nie lubię go. Zabrał mi rodziców, a przecież mieliśmy pójść do cioci, wujka i Draco. Miałam polatać z nim na miotle i udowodnić, że jestem lepsza. Poza tym rodzice obiecali mi jakiś super prezent na urodziny, a to przecież już niedługo. Jednak tata obiecał mi, że niedługo znowu się zobaczymy.
− Ona ma Mroczny Znak.
***
Zaraz po śniadaniu wychodzimy z sierocińca. Ciągle przed oczami mam ten sen, który jest wspomnieniem z nocy, kiedy aresztowano rodziców za tortury na Alicji i Franku Longbottom.
Idziemy do mieszkania Caesara, powiedzieć mu co się stało w nocy. Tym razem nie powiem okrojonej wersji tylko całą prawdę. Ze wszystkimi szczegółami, bo jeśli coś z tego możemy wywnioskować, to najwięcej będzie w nic nieznaczących elementach.
Jedyne co będę musiała zrobić, to zająć czymś Aishę na czas mojego sprawozdania.
Kiedy docieramy na przystanek autobusowy, nawet nie sprawdzam rozkładu jazdy, tylko od razu odpalam pierwszego dzisiaj papierosa. Widzę krzywy wzrok Ramsay, ale udaję, że to z powodu tego, że palę siedząc na przystanku. Ona w tym czasie sprawdza, za ile mamy autobus, który zwiedzie nas prawie pod dom Caesara. Obie wyciągamy nogi do przodu, nie odzywając się do siebie. Wiem, że Aisha chce mi zrobić wykład o tym, że nie powinnam palić, ale nie robi tego, bo wie, że nie przyniesie to żadnych efektów.
Kiedy widzę najeżdżający czerwony piętrowy autobus, szybko zaciągam się jeszcze dwa razy i rzucam peta, nie patrząc nawet gdzie leci. Dziewczyna już otwiera usta, by chociaż to skomentować, ale w tej chwili wjeżdża autobus, a ja najszybciej jak się da wskakuję przez otwarte drzwi i idę na sam koniec. Aaisha kupuje dwa bilety i ostrożnie kieruję się w moją stronę.
− Palenie zabija.
Mówi to, jak tylko siada i poprawia swój warkocz na ramieniu.
Śmieję się, bo jest to tak oklepany tekst z jej strony, że to jedyny sposób w jaki mogę zareagować.
Chcę powiedzieć, że prędzej zostanę zabita, niż dosięgną mnie skutki palenia, ale milczę, bo nie chodzi mi o to, by ją urazić. Jest moją przyjaciółką i zależy mi na niej.
− Masz dużo projektów domowych?
Nawet nie zauważa, kiedy zmieniam temat. Przez resztę długiej drogi Aisha opowiada mi o swoich pracach domowych, zadanych na czas wakacji. Zawsze nazywam to projektami, bo dla mnie pisanie na pergaminie, piórem i tuszem jest czymś dziwnym (robię to czasami, kiedy Aaisha jest w sierocińcu i chcę zobaczyć, jak to wygląda). Poza tym tematy jakie dostają są dość obszerne i wyczerpanie tematu wymaga dużo wysiłku.
Wysiadając z autobusu, znowu atakuje mnie deszcz. Przez moje ciało przechodzi pojedynczy dreszcz, bo to samo stało się wczoraj w nocy, kiedy się teleportowałam na spotkanie z Czarnym Panem.
Przez to wszystko potykam się na ostatnim schodku autobusu i o mało się nie wywracam na chodnik. Moje kręcone, ciemne włosy zasłaniają mi widok, ale Ramsay łapie mnie i pomaga się ustabilizować.
Słyszę gromki śmiech i kiedy już się odwracam w stronę osoby, która ma czelność śmiać się z mojej małej wpadki, widzę Caesara. Stoi pod żółtym parasolem i na twarzy ma uśmiech. Aisha pierwsza do niego podbiega i mocno go przytula. Nie widzieli się od czasu Świąt i naszej wspólnej Wigilii.
A ja stoję i moknę, patrząc na moich przyjaciół.
− Rigel, chodź do nas!
Tym razem to ja się śmieję i odchylam głowę do tyłu, pozwalając, by krople deszczu moczyły moją twarz.
− Chyba zgłupieliście jeśli myślicie, że wejdę pod to coś.
Mam na myśli ten żółty parasol, który przyciąga uwagę wszystkich przechodniów.
Poza tym nie ma szans, żebyśmy zmieścili się w trójkę pod tym cudem. Aisha i Caesar ciągle stoją do siebie przytuleni, a po kurtce chłopaka już spływa deszcz.
Caesar pod pretekstem przywitania się ze mną, chociaż widzieliśmy się wczoraj, przed tym jak odebrałam Aishę z dworca, próbuje - nieskutecznie - zatrzymać mnie pod parasolem. Wyrywam się i resztę drogi idę obok nich, moknąc tak, że w trampkach czuję jak chlapie mi woda.
Ale widząc ich roześmianych i rozmawiających ze sobą, czuję się dobrze, bo przez chwilę nie wisi nad nami widmo wojny i rzucania śmiertelnych zaklęć.
Jesteśmy normalną grupką przyjaciół, która jadąc na ostatnie piętro bloku, gdzie mieszka Caesar, robi głupie miny w lustrze.
Wszystko staję się poważniejsze, kiedy siedzę z Caserem na kanapie, a Aisha robi w kuchni dla nas ciepłe kakao. W szczególności dla mnie, bo stwierdziła, że nie mogę się teraz przeziębić i leżeć w łóżku. To jest ta chwila, na którą czekałam.
Mówię w najdrobniejszych szczegółach o tym, jak przebiegło spotkanie z Lordem, jednocześnie staram się to zrobić jak najszybciej i przed powrotem dziewczyny z kuchni.
Widzę, że Dare słucha uważnie i stara się to połączyć z obszerną wiedzą jaką ma na temat Czarnego Pana i jego sług. Nie mam w większości pojęcia, skąd Caesar to wszystko wie, ale teraz to nie jest ważne.
− Trzeba stworzyć listę prawdopodobnych osób, które dostały Mroczny Znak w taki sam sposób jak ty.
Nie dodaje nic więcej, bo Aisha wchodzi do salonu z trzeba kubkami świetnie pachnącego kakao. Kiedy znowu zaczynają rozmowę na temat Hogwartu, biorę do ręki gorący kubek i opieram się wygodnie o kanapę. Zamiast udawać, że jestem w temacie, wolę patrzeć na Caesara.
Na jego ciemne włosy, które nie są za długie, piwne oczy, które mają tą iskierkę szczęścia, kiedy mówi o szkole. Na zgarbione ramiona. opięte przez biały podkoszulek i zielone bojówki, które opinają jego uda. Na jego dwudniowy zarost, który drapie w policzki za każdym razem, kiedy całuję go na pożegnanie. Na te wszystkie małe detale, których nie widać na pierwszy rzut oka. Na małą bliznę w kształcie trójkąta, którą zrobiłam mu w czasie wieloletnich treningów.
Upijam kolejny łyk kakao.
To co powiedział Caesar...
Musimy przyjrzeć się czystokrwistym rodom, przejrzeć drzewa genologiczne, stworzyć listę, zweryfikować ją i sprawdzić, jakimi są czarodziejami i czy mogą nas wesprzeć. To wszystko będzie trwało kilka tygodni, a ja nie mam tyle czasu.
Czarny Pan może to wszystko zrobić z łatwością. Jedyne co musi zrobić, to przywołać ich za pomocą Znaku. Wydaje się to dziecinnie proste, biorąc pod uwagę, że ja odebrałam sygnał i stawiłam się u jego stóp, gotowa mu służyć.
Chcę wierzyć, że to co robię jest dobre, ale jakieś uczucie nie pozwala mi z tego cieszyć. Nie umiem tego nazwać, ale jest to mieszanka strachu z zazdrością.
Jestem zazdrosna o to, że nie jestem jedynym Śmierciożercą, który został naznaczony jako dziecko. Jednocześnie boję się, że reszta o sobie wie, a ja znowu będę odsunięta od pewnych rzeczy. Będą mieli przewagę, której ja nigdy nie nadrobię.
Strach jest sto razy mocniejszy, bo to nie chodzi tylko o moje życie, ale przede wszystkim o przeżycie osób, które są obok mnie. Chcę zamiast łez rozpaczy widzieć uśmiech na twarzy Aishy Ramsay. A u Caesara Dare'a zamiast mocno zaciśniętej szczęki, pragnę usłyszeć jego śmiech (taki jak dzisiaj - szczery i pełen radości).
Ale to wszystko to tylko moje pragnienia.
A ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że marzenia Śmierciożercy nigdy nie powinny się spełnić.
****
Cieszę się z każdego małego, jednego wyświetlenia, bo to znaczy, że ktoś tu wszedł i nawet jeśli nie pozostawił tu nic po sobie.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top