Rozdział 18

Czy Rigel musi przez całe życie cierpieć z powodu tego kim są jej rodzice? Czy kiedy moje dziecko dorośnie będzie miało ten sam problem? Czy będzie wskazywane palcami na ulicy, ponieważ jego ojcem jest bohater wojenny?

- Jeśli osądzilibyśmy każde dziecko, którego rodzice byli Śmierciożercami, albo sympatykami Lorda Voldemorta w Azkabanie trzeba by było założyć oddział dziecięcy. Czy naprawdę Rada jest w stanie skazać na życie w obecności Dementorów tą dwudziestoletnią dziewczynę? Od kiedy to kierujemy się nazwiskami oskarżonych w postrzeganiu ich czynów? Kiedy Rada stała się grupą przekupionych czarowników, a nie wymiarem sprawiedliwości?

- Od kiedy galeony są ważniejsze niż ludzkie życie.

Rigel przymyka oczy jakby cała ta rozprawa ją wyczerpywała. Ale to jedno zdanie, które powiedziała było dowodem, że faktycznie słuchała krótkiej przemowy pani Bones. Mam nadzieję, że reszta ludzi też. Oraz to, że w końcu coś do nich dotarło.




Wszyscy czekają na przyjazd Harry'ego Pottera. Dumbledore zorganizował grupę ratunkową, która miała polecieć do jego domu i sprowadzić go tutaj. Dyrektor powiedział, że w tym zespole jest Moody i Kingsley. Tego pierwszego chcę zabić, a z drugim porozmawiać. Nie mam jednak pojęcia czy powinnam czekać w kuchni na nich wszystkich czy w odpowiednim momencie wyjść z pokoju. Jednak siedzę na krześle przy stole i patrzę na nerwowo kręcącego się Syriusza, który wykłóca się z Molly Weasley. Nie mam pojęcia o co chodzi, bo tajna broń Czarnego Pana kojarzy mi się jedynie z pistoletem lub różdżką. Patrzę na Caesara i widzę, że on tak samo zgubił się w tym wszystkim. Aisha natomiast próbuje nam zrobić herbatę, ale magiczny czajnik za żadne skarby nie chce przyjąć takiej ilości wody.

W momencie kiedy mija kolejne pół godziny, a my nadal nie mamy żadnych nowych informacji z przedpokoju słychać śmiech Tonks i to jak znowu uderza w nogę Trolla. Każdy podnosi głowy i patrzy w zamknięte drzwi kuchni oczekując kto pierwszy je otworzy. Ale zanim to się dzieje Black zrywa się z krzesła, na którym siłą usadziła go pani Weasley i z rozmachem otwiera drzwi.

- Harry Potter.

Harry Potter stoi na korytarzu ze swoją miotłą w ręku i szeroko otwartymi ustami. Jego czarne włosy sterczą w każdym kierunku i to jedyne co udaje mi się zobaczyć zanim Syriusz zamyka go w szczelnym uścisku.

- Syriusz!

Do tej wesołej dwójki dochodzi Remus Lupin. A za Potterem stoi cała jego ekipa ratunkowa. Oczywiście coś musi się spierdolić. Zanim jestem w stanie dojrzeć Moody'ego, to słyszę jego głos, pomimo tego całego zamieszania, jak mówi coś do Tonks czy innej kobiety z grupy.

- Stała czujność, a nie jakieś...

- CO TY TU ROBISZ?

W pierwszej chwili nie dociera do mnie, że krzyk Pottera jest skierowany w moją stronę. Cholera, ja nawet nie byłam przygotowana na to, że mnie zauważy. Sądziłam, że tak bardzo stęsknił się za ojcem chrzestnym i przyjaciółmi, że nie zorientuje się, że tu jesteśmy. Myliłam się.

Potter patrzy na mnie z mordem w oczach i wyplątuje się z ciasnego uścisku Blacka, który tak samo nie rozumie o co chodzi. Kiedy więc Potter wyjmuje z kieszeni bluzy różdżkę, która zaplątuje mu się lekko w materiał i nie jest to tak szybki ruch jakby chciał, Aisha z Caesarem stoją z własnymi wycelowanymi w każdą stronę. Ja natomiast stoję w pozycji bojowej z lekko rozstawionymi nogami i rękoma gotowymi do ciosu lub obrony twarzy. Nie mam pojęcia co Potter chce zrobić.

- Harry...?

Syriusz stara się jakoś załagodzić sytuację, ale to chyba daremne. Mam wrażenie, że patrzę na podobny pokaz jaki ja odegrałam po przebudzeniu. Widzę czarodzieja z różdżką wycelowaną w innego człowieka, na którego patrzy się z nienawiścią.

- Co jest, Potter? Chcesz mnie zabić?

Ostatnie zdanie mogłam sobie darować, naprawdę. Niepotrzebnie wkurzam dzieciaka, który wygląda naprawdę drobnie w workowatych i zniszczonych ciuchach. I to ma być osoba, która pokonała Czarnego Pana od razu po jego odrodzeniu?

Podnoszę wysoko brwi i wykrzywiam wargi w szyderczym uśmiechu mając świadomość, że jeszcze bardziej go to wkurzy.

- Jesteś...jedną z nich! Jesteś Śmierciożercą!!

Zaczynam się śmiać na te słowa.

- Brawo Potter. Cóż za dedukcja. Po czym to poznałeś? Po moim Znaku, który jest idealnie widoczny, bo nie wstydzę się, że go mam?

Zaczynam mu bić brawo i podchodzę do niego, ale żeby to zrobić muszę ominąć stół. Kiedy tylko to zauważa prostuje i wyciąga przed siebie rękę z różdżką, by lepiej we mnie celować. Jakie to odważne. Celuje w osobę, która nawet nie może użyć własnej magii do obrony.

- Widziałem cię!

- Oczywiście, bohaterze.

Nie daję po sobie poznać, że ta informacja mnie zaskoczyła. Nie po to trenowałam to wszystko z Caesarem, by teraz Harry to zniszczył. Każdy z obecnych się nie rusza i chyba nawet nie mają zamiaru się wtrącać. Jakie to odważne – Zakon Feniksa woli patrzeć jak dwójka nastolatków skacze sobie do gardła niż przerwać to na samym początku.

- Nie, ja cię naprawdę widziałem! Stałem obok kiedy zabijałaś tego Aurora! Zabiłaś niewinnego człowieka. Jesteś MORDERCĄ! Jak ONI wszyscy!

To powoduje, że Aisha się wtrąca, bo ona nigdy nie pozwala, by ktoś w ten sposób o mnie mówił. Traktuje mnie jak rodzinę, bo swoją własną straciła, a o tą jest w stanie walczyć do końca.

- Rigel, nie jest taka jak oni. Nie znasz jej Harry, więc jej nie osądzaj.

Potter jedynie się paskudnie krzywi na te słowa. Bo przecież fakt, że mam Mroczny Znak od razu powoduje, że jestem najgorszym typem człowieka.

- Harry, ludzie nie dzielą się na tych dobrych i Śmierciożerców. Powinniśmy patrzeć na to jakimi są ludźmi w głębi serca, a nie osądzać ich na podstawie tego czy mają Mroczny Znak.

Syriusz w końcu odzyskuje głos i próbuje przekonać Pottera do uspokojenia się. Według mnie gówno to da, ale niech próbuje. Ja w tym czasie coraz bardziej zbliżam się do niego. A do Pottera chyba nic nie dociera, bo sam wychodzi mi naprzeciw i robi krok w moją stronę.

- No dalej Potter.

Podchodzę na tyle blisko, że końcówka jego różdżki wbija mi się w mostek. Patrzę prosto w jego zielone oczy ukryte za okrągłymi okularami. Widzę w nich błysk zdziwienia kiedy zauważa kolor moich tęczówek.

- Zabij mnie. Wypowiedz te dwa słowa, na pewno je znasz.

Te zdania wypowiadam już szeptem, bo mam wrażenie, że głośniejszy ton zniszczy tą napiętą atmosferę. Serce zaczyna mi walić niemiłosiernie szybko i głośno.

- Zrób to Potter. Czyż nie na to zasługują wszyscy Śmierciożercy? Na śmierć z rąk świetlistych czarodziei?

Oczywiście, że tego nie zrobi. Jest zbyt wielkim tchórzem i mogę go tak podjudzać jeszcze długo. Może za chwilę rzuci na mnie jakieś lekkie zaklęcie rozbrajające lub Drętwotę o ile ją w ogóle zna.

Jedyne co mnie dziwi to, że milczy. Wydawało mi się, po opowieściach Aishy, że to ten typ osoby, która ma odzywkę na każdą chwilę. Musiałam się mylić. A szkoda, liczyłam na jakąś kąśliwą odpowiedź.

- Czego chcesz, Potter? Żebym cię błaga o przebaczenie tak jak tamten Auror? Nie licz na to, dzieciaku. Ty w ogóle wiesz kim on był? Wiesz co robił kobietom w areszcie Ministerstwa? Myślisz, że jego ofiary nie błagały go o litość? Nie krzyczały żeby przestał? Myślisz, że każdy Auror jest wzorem cnót? Przestań żyć bajkami Harry Potterze. Jesteśmy na wojnie gdzie giną ludzie.

Ale zanim Potter cokolwiek robi, Dumbledore to przerywa. Przecież nie może pozwolić by jego ulubiony uczeń zaatakował niewinną osobę.

Przecież Harry Potter jest bohaterem.

Jest pieprzonym rycerzem magicznego świata.


***


Papieros niewiele pomaga. Tak naprawdę to jeszcze bardziej się trzęsę i po raz kolejny analizuję sytuację. Co we mnie wstąpiło by w ten sposób podjudzać Pottera? Chłopak tuż przed naszym spotkaniem walczył z Dementorami. Jeśli to nie jest wystarczająco stresujące, to na pewno wydalenie z Hogwartu i list z Ministerstwa nim był. Staram się nie zwracać uwagi na fakt, że przez otwarte okno, przy którym stoję, wpada zimny deszcz. Żeby wyrzucić peta wychylam się przez zniszczoną drewnianą framugę i wypuszczam go z ręki tuż w krzaki dzikiej róży. Nogi przestają dotykać podłogi i wiszą mi kilka centymetrów nad nią.

W końcu stwierdzam, że czas wrócić do pokoju i zmierzyć się z tym całym gównem jakim narobiłam wraz z Potterem.

Zanim jednak wychodzę z pokoju patrzę ostatni raz na drzewo genologiczne rodu Blacków, które jest narysowane na jednej ze ścian. Palcem delikatnie obrysowuje portret matki i ojca. Patrzę na ich poważne twarze, które patrzą się w daleki punkt za mną. Jej spięte włosy w ciasny kok tak bardzo nie pasują do jej młodej twarzy. Na prawie identyczną twarz patrzę za każdym razem kiedy stoję przed lustrem.

- Powinnam być tutaj ze mną. Nie powinnaś mnie zostawiać.

Portret taty natomiast jest dużo mniejszy, ale mimo wszystko widzę te niesamowite oczy. Oczy, które mam po nim. Czuję, że znowu się załamuję. Jak kolejna fala łez stara się wydostać na zewnątrz, a ja nie mogę na to pozwolić.

Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo płakałam.

I nie jest ważne to, że za każdym razem obiecuję sobie, że nigdy więcej rozklejania się. Teraz cokolwiek się dzieje związanego z moją prawdziwą rodziną powoduje u mnie płacz. Ocieram pojedyncze łzy z policzków i otwieram drzwi do pokoju, w którym spędziłam ostatnią godzinę. Ale chyba nawet po takim czasie nie jestem gotowa stanąć z całą armią wściekłych członków Zakonu Feniksa.

- Powiedz mi Fred...

- Co, George?

Przed sobą mam bliźniaków Weasley, którzy z wielkimi uśmiechami na twarzy siedzą na schodach na piętro. Są nawet ubrani w te same prążkowane żółte garnitury. Nie mam pojęcia czego mogę się po nich spodziewać, a nasze pierwsze i jedyne do tej pory spotkanie – nie licząc tego przeklętego posiłku – pamiętam jak przez mgłę. Byłam w takim stanie, że jedyne czego byłam świadoma to bólu.

- Trzeba być szalonym żeby prosić się o śmierć?

- Wystarczy być Gryfonem.

Śmieją się głośno z własnego żartu i wstają ze schodów. 

- Jakbyście nie zauważyli mnie podział domów nie obowiązuje.

Jakby w prawdziwym świecie miało to jakikolwiek sens. Chyba, że w świecie Czarnego Pana. Gdzie liczą się podział na szlamy i zdrajców krwi.

- Och, panno Lestrange...

- ...Pani jeszcze nie wie, ale...

- ...Jest pani urodzonym wężem!

Podnoszę wysoko brwi na to stwierdzenie. Jakbym sama nie wiedziała. Wzruszam ramionami i kieruję się w stronę schodów. Chcę znaleźć Syriusza i przy okazji może trochę pooglądać dom, w którym wychodzi, że będę mieszkać przynajmniej kilka miesięcy. Chyba, że wywalą mnie na zbity pysk na ulice Londynu i każą radzić sobie samej. Oczywiście moje plany szlag trafił.

- Niech pani poczeka panno Lestrange...

- ...Mamy dla pani propozycję...

- ...Nie do odrzucenia!

Nie mam pojęcia o co chodzi, ani tym bardziej kto co mówi. Cholerni magiczni bliźniacy.

Patrzę to na jednego to na drugiego. Obydwoje z szerokimi uśmiechami i tym błyskiem w oku, który zbyt dobrze znam. Weasley'owie coś kombinują i chcą mnie w to wplątać, a ja mam wrażenie, że nie będzie to nic przyjemnego.

Wzdycham głęboko i zakładam ręce na klatkę piersiową.

- Czego chcecie?

Obydwoje prawie podskakują kiedy słyszą moją odpowiedź. Jednocześnie – jakby na jakiś sygnał, którego nie widzę – chcą mi zarzucić ręce na ramiona, ale w ostatniej chwili się powstrzymują. Dobry wybór, bo kiedy zrobili tak po raz pierwszy dostałam jakiegoś pieprzonego ataku.

- Wszystko ci powiemy, ale...

- ...Najpierw musimy wszystko dopracować...

- ...A wtedy ty dowiesz się pierwsza.

- Mam się bać?

Bliźniacy w odpowiedzi teleportują się z korytarza, zostawiając mnie samą. A ja postanawiam udać się na wycieczkę miesiąca i powdychać wiekowy kurz ze wszystkich tych pokoi. 



****

Brakuje mi komentarzy pod rozdziałami. Nigdy nie było ich dużo, ale teraz jakoś tak... 

No cóż, przeboleję to. 

W końcu mamy Pottera! Scena ich pierwszego spotkania miała wyglądać nieco inaczej, ale było tak długo planowane, że nie pamiętam nawet wszystkich pomysłów. Najlepszy hit jest taki, że Harry nie ma pojęcia jeszcze kim są rodzice Rigel, ale spokojnie niedługo się dowie. Wie tylko, że jest Śmierciożercą. 

Zauważyliście, że rozdziały są ciut wcześniej? 

Do następnego, 

Demetria1050



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top