Rozdział 16


- Ja, panie Ministrze.

Amelia Bones wstaje z ławy i z dumą unosi dłoń. Nie mam pojęcia czego się po niej spodziewać. Ale mijając ją na korytarzach Ministerstwa zawsze promieniowała energią i poczuciem władzy. W końcu jest szefową Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziei.

- Tak, pani Bones?

Rigel na dźwięk nazwiska prostuje się i rozgląda uważnie po Sali Rozpraw. Nie może znaleźć jej w morzu śliwkowych szat, ale nie przeszkadza to dziewczynie w skanowaniu wszystkich twarzy. Niektórzy ludzie kiedy zauważają wzrok Rigel na sobie mimowolnie się wzdrygają jakby co najmniej rzucała na nich klątwy samym spojrzeniem.

- Rigel?

Zwraca się do dziewczyny tak delikatnie, że wszyscy są zdziwieni. Rigel nie jest wyjątkiem. Ale w momencie kiedy pani Bones uśmiecha się do niej mam wrażenie jakby rzuciła Patronusa na salę. A może to tylko ja tak reaguję, bo to jest właśnie ta szansa – ta osoba, która może nam pomóc.




- Dobra, a co powiesz na to, żeby po prostu do nich napisać list? Skoro nie pozwalasz mi się z nimi spotkać.

Z Ceasarem wymieniamy się pomysłami już od jakiś piętnastu minut. Każda propozycja, którą powiem jest odrzucana, ale chyba nie tym razem. Widzę jak chłopak przekręca głowę w bok i naprawdę zaczyna to rozważać.

- Możemy tak zrobić, ale...

- Boże, Ceasar już myślałam, że się w życiu nie zgodzisz na cokolwiek.

Dare przewraca oczami. Ja sama mam ochotę zrobić to samo. Pół godziny wymyślania różnych sposób dostania się do Dracona i innych, w końcu dało jakiś efekt.

- Ale nie możemy zrobić niczego pochopnie. I błagam cię Rigel, ale pomysł żeby wpaść do Malfoy Manor i porwać Draco był chyba najgłupszy.

No dobra, ma rację. I z tym, że nie możemy nic zrobić na szybko i w kwestii, że pomysł z porwaniem Draco nie był najmądrzejszy. Ale naprawdę wolałabym spotkać się z nim twarzą w twarz niż wysłać list, w którym wszystko wyjaśniam. Po raz kolejny poprawiam włosy, które wpadają mi do oczu i wzdycham głęboko. Myślałam, że ta część naszego planu będzie najprostsza, ale chyba się przeliczyłam.

- Twój pomysł żeby nasłać na nich Aishe też nie był wyrazem geniuszu.

- Mówicie coś o mnie?

Podskakuje kiedy słyszę głos dziewczyny, bo nawet nie zauważyłam kiedy weszła do pokoju. Mrużę oczy, bo przecież nie da się otworzyć tych cholernych drzwi tak żeby nie skrzypiały. Aisha chyba domyśla się czemu mam tak podejrzaną minę i uśmiecha się szeroko.

- Spytałam się pani Waesley o zaklęcie, które naoliwiłoby drzwi i okazało się, że ono jest bardzo proste! W ogóle ta kobieta to skarbnica wiedzy jeśli chodzi o tego typu zaklęcia.

- I tyle czasu zajęło ci spytanie się o zaklęcie polerujące schody?

Aisha chyba z pięć minut opowiada o tym jak pani Waesley pokazywała jej wszelkie zaklęcia domowe. Ja sama gubię się przy piątej prezentacji ruchów różdżką. Ceasar uważnie słucha i nawet – nie wiem skąd on w ogóle ma pojęcie jak używać Tergeo – i poprawia minimalnie ruchy nadgarstka Aishy.

Później dużo rozmawiamy, a Ramsay zapomniała o tym, że jej imię padło w momencie kiedy weszła do pokoju. Trochę mi głupio z tego powodu, bo obiecaliśmy jej, że nic nie będziemy już przed nią zatajać. Ale nic nie było powiedziane na temat tego, że każdy głupi pomysł mamy z nią konsultować.

***

Jest środek nocy, a ja rozmyślam o Draco. O dziedzicu rodu Malfoy'ów. O tym samym chłopcu, któremu machałam grzechotką kiedy był niemowlakiem. Z opowieści Aishy wiem jakim dupkiem potrafi być w stosunku do Pottera i reszty. Jak chodzi dumnym krokiem po szkole, jak wyzywa innych od szlam, jak krzyczy swoje ulubione hasło mój ojciec się o tym dowie. Ale ja ciągle mam przed oczami jego jasne blond włosy i niesamowicie szare oczy. Pamiętam zachwyt na buzi kiedy mnie widział. Pamiętam jego krzyki radości kiedy razem się bawiliśmy na dywanie w pokoju zabaw. Pamiętam jak nie chciał mnie puścić z Malfoy Manor.

I nie mogę dopuścić do siebie myśli, że ten sam chłopak ma Mroczny Znak. Patrzę na własny tatuaż i wiem, że to jest piętno na całe życie. Nie mogę znieść, że wujek Lucjusz i ciocia Cyzia pozwolili na to. Skazali go na cierpienie i tortury. Skazali go na życie w strachu. Moi rodzice to samo zrobili mi. Przed oczami pojawia mi się jedna scena z mamą. Jej słowa, które pamiętam do dzisiaj.

- To prezent, Rigel. Kiedy dorośniesz ludzie będą klękać przed tobą tylko dlatego, że masz Znak. Będą cię szanować. Będą się ciebie bać. Będziesz ich mała księżniczką.

- Mamo, a ty będziesz ich królową?

- Ja? Ja już nią jestem, córeczko.

Nie jestem pewna czy te słowa wzbudzają we mnie obrzydzenie czy coś jeszcze innego. To samo mam z rodzicami. Przede wszystkim z mamą, ale tata też nie był lepszy. Rzucam Imperio na wszystkich urzędników Ministerstwa tylko dlatego, że nie chcieli pracować dla Czarnego Pana. Poza tym sprawiało mu to radość – mieć, aż taką władzę nad drugim człowiekiem. Mama natomiast wręcz kochała (może nawet bardziej ode mnie) rzucanie Crucio na szlamy. Ale to nadal moja mama. Ta sama osoba, która przytulała mnie, dawała buziaki na dobranoc, śpiewała kołysanki i kazała przygotować skrzatom moje ulubione zupy.

Jak mam ją nienawidzić?

Jak mam ją kochać skoro w ogóle jej nie znam?

Jak mam uznawać ich za swoją rodzinę, skoro bardziej ich znam z opowieści ludzi niż własnych wspomnień?

Czy wspomnienia, które mam są prawdziwe?

Która Bellatrix Lestrange jest prawdziwa?

Ta, która rzucała Crucio czy ta, która utulała mnie do snu?

Mam ochotę wyć z powodu tej niepewności. Moje ciało w ogóle mnie nie słucha i trzęsę się pod grubą kołdrą niczym przestraszony wróbel, który ucieka przed szalejącą burzą, ale wie, że nie zdąży. Ja też nie zdążę uspokoić się zanim zacznę znowu płakać to obudzę Aishę. Błędne koło znowu zacznie się toczyć, a ja nie jestem w stanie go zatrzymać. To będzie kolejna nieprzespana noc.

Pamiętając co mówił dzisiaj rano Caesar, udaje mi się po cichu wygrzebać z szafki nocnej kawałek kartki i ołówek. Miałam nim pisać próbki pierwszego listu do Draco, ale równie dobrze może przysłużyć się jako liścik do Aishy, że nie uciekłam tylko nie mogę spać i wyszłam z pokoju. Żeby to napisać potrzebuje chociaż odrobiny światła, a rzucenie różdżką małego Lumos nie jest jeszcze możliwe. Czuje się jak charłak przez świadomość, że moja magia gdzieś tam jest, a ja nie mogę jej użyć.

Mam nadzieję, że wiadomość da się w miarę odczytać. Stawiając nogi na zimnej, drewnianej podłodze, dziękuje bogom, że Aisha naprawiła te przeklęte drzwi. Wychodząc z pokoju, nie muszę martwić o to, że zaczną skrzypieć. Na korytarzu, tak jak poprzedniej nocy, pali się światło. Rozglądam się po nim, bo nie mam pojęcia gdzie mam iść. Wiem jedynie gdzie jest kuchnia, łazienka i kto mieszka w pokoju naprzeciwko. Nie wiem gdzie jest pokój Caesara, ani salon. Kieruję się w końcu ku schodom. Każdy krok stawiam jak najciszej, bo nie mam zamiaru tłumaczyć się obcym ludziom w środku nocy dlaczego nie śpię. Jednocześnie czuje znajomą nutkę ekscytacji, bo nigdy wcześniej tak nie robiłam. W sierocińcu nie mogłam chodzić korytarzami po ciszy nocnej, chyba, że do łazienki i to tylko w sytuacji pilnej. A teraz – w tym domu – mogę robić to i jedyne co może mi przeszkodzić to spotkanie innej osoby. Wiem jednak, że wszyscy już śpią. Dochodzi północ.

Moja pewność siebie jednak się zmniejsza kiedy widzę jak przez otwarte drzwi do kuchni wpada światło na schody. Jednocześnie oświetla mnie i wiszące głowy skrzatów na ścianie. Co swoją drogą przyprawia mnie o ciarki na ciele. Chwilę im się przypatruje i krzywię się z niesmakiem. Czy ta osoba, która to wieszała miała jakieś większy plan? Nieważne. Schodząc po ostatnich schodkach do pomieszczenia widzę zarys sylwetki siedzącej tyłem do mnie, na krześle. Po falowanych włosach rozpoznaje, że to Syriusz Black.

- Nie skradaj się.

Drgam przestraszona, bo nie spodziewałam się, że Black mnie usłyszy, ale z drugiej strony nie zachowywałam się jakoś specjalnie cicho.

- O tej godzinie spodziewałam się duchów, nie ciebie.

Wchodzę do kuchni i od razu mrużę oczy od zbyt jaskrawego światła. Zanim przyzwyczaję się do niego, mija kilka sekund. Syriusz odpowiada dopiero wtedy kiedy siadam naprzeciwko niego. W moją stronę od razu sunie się szklanka z ciepłą herbatą. Jestem pod wrażeniem, bo spodziewałam się szklanki z whisky, a nie tego.

- A ja myślałem, że o tej godzinie to wszystkie grzeczne panienki arystokratki, śpią.

Parskam śmiechem na takie określenie. Nie jestem ani grzeczną panienką, ani nie zachowuję się jak arystokratka. Mężczyzna przygląda mi się uważnie nawet wtedy kiedy biorę pierwszy łyk herbaty.

- Czy ona była dobrą osobą?

- Bella?

Kiwam potakująco głową. Muszę to wiedzieć. Chcę znać prawdę, która pewnie nie będzie zbyt przyjemna, ale to będzie prawda. Syriusz długo nie odpowiada, a mnie to tylko jeszcze bardziej denerwuje. Czy naprawdę zadałam tak trudne pytanie?

- Twoja matka była Blackówną. W jej żyłach płynęła krew Blacków. Ona żyła i oddychała ideologią czystej krwi. A później dołączyła do Śmierciożerców i zaczęła walczyć o to, by czystość krwi była jedyną prawdą w magicznym świecie. Kochała torturować, zabijać i niszczyć. Ale też miała obsesję na punkcie władzy i Sama-Wiesz-Kogo. Nie wiem czy była dobrą matką dla ciebie, ale...

- Była. I właśnie o to w tym wszystkich chodzi. Była.

Black, nie reaguje na fakt, że mu przerwałam. Sama mam łzy w oczach, bo moje największe obawy się spełniły. Skoro jej własna rodzina uważała ją za potwora, to może faktycznie nim była? Czy w takim razie moja ukochana mama, w ogóle nie istniała?

- Bella, miała swoje priorytety. I wtedy torturując do szaleństwa Alicję i Franka, podjęła decyzję.

- Wybrała Czarnego Pana. Nie mnie. Wybrała jego. Jakim, kurwa, prawem mogła wybrać jego!

Kubek, który do tej pory trzymam w ręku, ląduje na podłodze. Z całą agresją jaką mam w sobie, zrzucam go ze stołu. Huk roztrzaskiwanej porcelany jest na tyle głośny, że pewnie słychać go w całym domu. Chowam twarz w dłoniach, by ukryć łzy spływające mi po policzkach. Całe ciało trzęsie mi się od nadmiaru emocji.

Przecież wiedziałam to wszystko od lat. Miałam świadomość, że dla rodziców zawsze Czarny Pan był na pierwszym miejscu. Jednak to wszystko. Powrót Lorda, oskarżenie o zdradę, tortury i przebywanie w tym domu, znowu otworzyło stare rany. Syriusz opowiadał mi o czasach ich dzieciństwa, a ja przez to wszystko znowu zaczęłam mieć głupią nadzieję. Nadzieję na to, że poznam ich lepiej. Jestem tak spragniona jakichkolwiek informacji o nich. I w tym momencie nie ma znaczenia, że spędziłam z nimi trzy lata życia. Pamiętam urywki wspomnień. Powoli zaciera mi się widok ich twarzy czy melodia głosu.

- Mimo wszystko to są twoi rodzice, Rigel. Nie wybieramy ich sobie, ale naszych żyłach, płynie ich krew. Wyrzekłem się swojej rodziny kiedy miałem szesnaście lat i nigdy nie uważałem tego za błąd. Ale ty jesteś w całkowicie innej sytuacji. Bo wyrzec się rodziców, a stracić ich to dwie różne rzeczy.

Kiedy odrywam palce od twarzy widzę, że mężczyzna kuca przy moim krześle i ma poważny wyraz twarzy. Z takiej małej odległości widzę pojedyncze zmarszczki na jego twarzy. Azkaban odcisnął na nim zbyt duże piętno. Na brodzie i włosach mogę bez problemu zauważyć siwe pasma. Ale w oczach – o pięknym szarym kolorze – widzę tę iskierkę wyzwania.

- Shacklebolt powiedział, że podczas ich rozprawy nie wspomnieli o mnie ani razu. Nie zapytali się co ze mną.

- Po rozmowie z tobą, zapytał się o to Moody'ego. Na początku Alastor nie chciał nic powiedzieć, ale w końcu uległ. Zdradził, że przed rozprawą poszedł do cel twoich rodziców i zagroził im, że jeśli chociaż padnie twoje imię to cię zabije.

- Co to oznacza?

Patrzę szeroko otwartymi oczami, które mają jeszcze ślady łez, na Syriusza. Jak bardzo Kingsley musiał docisnąć tego sukinsyna żeby to powiedział? Groził im. Moody im powiedział, że mnie zabije, a oni mu uwierzyli i przez całą rozprawę udawali, że nie mają córki. W ten sposób właśnie pozbył się ludzi, którzy mogli zdradzić moje istnienie. Nadal jednak nie wiem co zrobił cioci Cyzi i Lucjuszowi.

- Czy to nie jest wystarczający dowód na to, że jednak cię kochali?

- Kochali mnie... Myślisz, że nadal o mnie pamiętają? Czy Azkaban całkowicie ich zniszczył?

Patrzę na niego z nadzieją. Mam ochotę zacisnąć mocno nasze palce, by poczuć ciepło ciała drugiej osoby, ale się powstrzymuje. Jestem spragniona poczucia bezpieczeństwa.

- Pytasz odpowiednią osobę, ale nie wiem, Rigel. Azkaban to piekło. Ale na własnej skórze wiem, że jeśli jesteś choć trochę szalony, to przez Azkaban oszalejesz zupełnie.

I kiedy Syriusz przytula mnie, nie odrzucam go. Zaciskam tylko palce na jego szlafroku i pozwalam sobie na dalszy płacz. Potrzebuję tego.

Dopiero dużo później, siedząc w salonie na jednym z foteli, przykryta kocem i patrząc na ciepły ogień w kominku, jestem w stanie cokolwiek powiedzieć.

- Dziękuję.

Zdobywam się nawet na nikły uśmiech w stronę Blacka. Nie wiem czy ta rozmowa coś mi da, czy tylko rozdrapała stare rany. Ale z jednego jestem zadowolona – że to wszystko stało się właśnie przed Syriuszem Blackiem.

- Zapalisz?

I kiedy wyciągam z paczki papierosa i nachylam się nad mężczyzną, by przypalił mi go zapalniczką, wiem, że stworzyło się coś bardzo ważnego miedzy nami. Nić porozumienia. 



****

Przepraszam, że tak późno! Ale duuuużo się działo. 

Jak tam u was? 

Komentujcie rozdział i w ogóle

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top