Rozdział 13
- Rigel, nigdy nie byłem twoim wrogiem.
Shacklebolt odkłada różdżkę na blat stolika i wyciąga przed siebie ręce. Widzę, jak Rigel patrzy na to szeroko otworzonymi oczami i jak waha się, czy może pozwolić sobie na jakikolwiek ruch. Nie wiem, co chce zrobić i boję się, żeby nie było to coś głupiego.
- Moi wrogowie są martwi. On jest martwy.
- Mówisz o Moodym?
Rigel kiwa jedynie głową. Kingsley wzdycha głęboko. Milczenie przedłuża się, a ja nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, że w ten sposób marnują cenne minuty, jakie dzielą nas od wznowienia rozprawy.
- Ty też zginiesz, jeśli nadal będziesz się tak zachowywać. Twoja zemsta dobiegła końca. Zdecydowałaś się na bycie sędzią i katem w jednym. Musisz ponieść tego konsekwencje.
Dziewczyna jest wściekła. Rozpoznaję to wszystko bez problemu i znowu boję się, że Rigel zaraz rzuci się na Kingsleya. Zaciskam mocno palce na framudze lustra weneckiego.
- Shacklebolt, nie pieprz mi o konsekwencjach w momencie, kiedy ja siedzę w kajdankach, a ty w szacie Aurora. Oboje nie zgadzaliśmy się z systemem. Oboje zabijaliśmy. Oboje mamy krew na rękach.
Z wanny wychodzę dopiero wtedy, kiedy przechodzą mnie dreszcze z powodu lodowatej wody. Wycieram się ręcznikiem, który leży złożony w równy stosik z moją piżamą i pergaminem z inicjałami R.L. Rozpoznaję charakter pisma Aishy, ale nie mam pojęcia, kiedy zaniosła te rzeczy do łazienki. Nie wiem też, co się działo po tym, jak zaczęłam krzyczeć. Mam dziwne przebłyski tego, jak rzucam różnymi rzeczami z kufra Ramsay, ale nie wiem, czy to nie było przed rozmową z Shackleboltem. Koszulkę zakładam na jeszcze wilgotne ciało. Zaraz czuję, jak przykleja mi się do pleców, a mokre loki, z których kapią krople wody, też wnikają w materiał. Ze spodniami w kratę jest gorzej, bo żeby je założyć muszę usiąść na brzegu wanny. Podniesienie nogi, którą mi złamali, jest trudne. Mięśnie, które powinnam oszczędzać są nadwyrężone tak, jakbym wczoraj przebiegła maraton, a teraz mam tego skutki. W końcu mi się to udaje, ale ze względu na bliznę na biodrze, muszę je zawiązać naprawdę nisko, przez co nogawki stają się za długie i przykrywają mi całe stopy. Mam nadzieję, że nie wywalę się przez nie, kiedy będę wracać do pokoju.
Nadal nie patrzę w lutro, kiedy biorę szczotkę i rozczesuję mokre loki. Wszystko robię mechanicznie, nie za bardzo skupiając się na ruchach. Tak samo mechanicznie zbieram sukienkę z podłogi i odkładam ją na wieszak, zamykam drzwi do łazienki i przechodzę ciemnym korytarzem. Dopiero stojąc przed drzwiami do naszego pokoju, jakby się otrzeźwiam. Cicho chwytam za klamkę i czekam na dźwięk skrzypienia. Oczywiście nadchodzi, a w zupełnej ciszy i ciemności jest niczym ryk startującego samolotu. Na szczęście bosymi stopami przemykam po zimnej podłodze w pokoju, już nie hałasując tak bardzo. Kiedy wślizguję się pod kołdrę, wstrzymuję na chwilę powietrze. Aisha akurat w tym momencie przekręca się z boku na bok tak, że kiedy leżę już w łóżku, nasze twarze są idealnie naprzeciwko siebie. W ciemności, do której mój wzrok zdążył się już przyzwyczaić, widzę zarys jej rysów twarzy. Kształt ust, które są teraz lekko uchylone. Prosty nos i kości policzkowe odznaczają się na tle białej poduszki. Chociaż w ciemności jej kolor, jest bez różnicy.
- Przepraszam R.
Prawie podskakuję, kiedy słyszę cichy szept Aishy. Patrzę na nią przerażona i widzę, że ma otwarte oczy, które są skierowane prosto na mnie. Nie mam pojęcia, co mam teraz powiedzieć. To ja powinnam ją przepraszać za ten cyrk, co zrobiłam! Musiałam ją nieźle przestraszyć, bo przecież zawsze staram się, żeby miała we mnie oparcie, a strach, który musiała czuć na mój widok...
Wyciągam rękę spod kołdry z zamiarem sięgnięcia do Aishy. Chcę ją dotknąć, poczuć jej ciepłe ciało, delikatność skóry, którą zawsze wieczorem smaruje grubą warstwą kremu. Nie daję jednak rady. Coś mnie blokuje w momencie, kiedy zostały mi centymetry. Ręka prawie niezauważalnie drży. Pewnie nie widać tego z powodu ciemności, ale czuję to.
- Jest dobrze, Rigel. Jest dobrze.
Czuję się jeszcze gorzej, kiedy Aisha o tym mówi tak spokojnie. Cofam dłoń i przyciągam ją blisko do siebie.
- Przepraszam.
Nie wiem dokładnie, za co ją przepraszam, ale chyba za to, co się stało po południu, jak i za to, co się dzieje teraz. Leżymy tak w ciszy kilka minut. Zbieram się na odwagę, by powiedzieć to wszystko Aishy, ale jednocześnie mam nadzieję, że znowu zasnęła.
- Jestem tu, Rigel. Zawsze będę obok ciebie, jak będziesz mnie potrzebować.
Och, dokładnie coś takiego Caesar powiedział mi rano. Mam wrażenie, że to było całe tygodnie wcześniej. Są tu dla mnie, ale też przeze mnie. Gdybym broniła się lepiej przed oskarżeniami o zdradę, nie byłoby tego wszystkiego. Nikt by nie cierpiał. Żadne dziecko z sierocińca nie umarłoby otoczone przez ogień. Nadal miałybyśmy, gdzie mieszkać. Nie musiałybyśmy się chować.
- Jak będziesz gotowa mówić, to zawsze cię wysłucham.
- Wiem. I dziękuję.
Ostatnie słowo mówię po chwili, bo wiem, że tak powinnam zrobić. Dziewczyna zasypia pierwsza, a ja leżę jeszcze kilkanaście minut patrząc się na jej ciemny kontur przykryty kołdrą. Zamykam oczy i próbuję się wyciszyć. Tym razem przed oczami nie pojawiają mi się sceny z przeszłości, ani nie śnią wspomnienia. Jestem tylko ja i ciemność, która otacza mnie z każdej strony.
***
Rano budzi nas Ceasar. Wpada do pokoju jak burza gradowa i zaczyna coś mówić. Jestem tak zaspana, że dociera do mnie co trzecie słowo, ale udaje mi się zrozumieć, że coś się działo w nocy. Nie mam pojęcia, o co chodzi, bo przecież, jak zrobiłam sobie wycieczkę do łazienki, na korytarzu była zupełna cisza i spokój. W końcu udaje mi się zrozumieć, że mówi coś o zasranym ptaszysku, które jest w jednym z pokoi?
- On jest ogromny! I nazywa się Hardodziob! W życiu czegoś takiego nie widziałem!
Patrzę na niego i zastanawiam się, co on brał i w jakich ilościach, że gada takie głupoty. Chłopak zamyka się dopiero w momencie, kiedy widzi, że powoli podnoszę się z łóżka. Aisha nadal mruga powiekami zaspana i stara się odgarnąć włosy z twarzy, które zaplątały jej się w czasie snu.
- Co jest?
Pytam, patrząc na niego. Jest ubrany w te same ubrania co wczoraj, czyli w zielone bojówki, tylko podkoszulek zmienił na brązowy. Ma duży uśmiech na twarzy, a jego oczy wręcz błyszczą czystą radością.
Myślałam, że rano czeka mnie z nim poważna rozmowa, podczas której to on będzie dużo mówił, a ja mam słuchać i przytakiwać w odpowiednich momentach. Caesar zachowuje się jednak, jakby nic się nie stało. Nie jestem pewna, czy ta taktyka jest najlepsza.
- Oni mają tutaj hipogryfa! Najprawdziwszego hipogryfa!
- Gdzie jest hipogryf?
Aisha w końcu się obudziła na tyle, że jest w stanie zrozumieć, co się dzieje w około. W przeciwieństwie do mnie. Jest równie pobudzona tym faktem, co Caesar. Ramsay wyskakuje szybko z łóżka i podchodzi do chłopaka. Jeśli oni zaraz sobie wyjdą, by oglądać jakieś ptaszystko, któremu trzeba się kłaniać, bo jest zbyt honorowe, by podejść do niego, jak do zwykłego konia, to ja idę dalej spać. Caesar zmuszał mnie do nauczenia się podstaw o magicznych zwierzętach i w końcu mój mózg dopasował podane informacje do siebie. Wzdycham głęboko, patrząc na tą dwójkę, która tak się cieszy z tego, jakby co najmniej mogli się na tym ptaku przelecieć nad Londynem.
- Ma ogromne i piękne szare skrzydła. Podobno Syriusz na nim przyleciał z Hogwartu, kiedy udało mu się uciec.
Rozmawiają jeszcze przez kilkanaście minut, ale ich głosy znowu mieszają mi się w jeden bełkot. Udaje mi się usłyszeć jeszcze kilka razy imię Hardodziob i Hogwart. Jest też coś o egzekucji i Draco Malfoy'u, ale gówno z tego rozumiem.
- Boże, czy wy możecie się tak tym nie podniecać?
W końcu nie wytrzymuję. Zaczyna mnie boleć głowa od ich trajkotania. W czasie ich rozmowy udało mi się usiąść na łóżku i oprzeć plecami o poduszkę opartą o ramę za mną. Palcami delikatnie rozmasowuje sobie czoło. Mam przymknięte powieki, ale nie potrzebuję tego, by stwierdzić, że w końcu przestali rozmawiać.
- A ty gdzie masz bandaże?
Och, czyli teraz główny temat zszedł na mnie. Po prostu świetnie.
- Musiałam się wykąpać, Caesar.
Dopiero kiedy odpowiadam na jego pytanie, odrywam ręce od twarzy i patrzę na niego. Widzę jego podejrzliwy wzrok i stwierdzam, że kazanie, na które tak czekałam, właśnie się zaczyna.
- Och, czyli w środku nocy stwierdziłaś, że nie mówiąc nikomu, pójdziesz się umyć i przy okazji ściągniesz wszystkie bandaże, których madame Pomfrey zakazała ci ruszać?
- Tak, dokładnie tak.
Przytakuję mu, bo nie mam zamiaru go okłamywać. Nie zrobiłam nic złego, do cholery jasnej! Przecież nawet chory ma prawo do pójścia do łazienki i wzięcia kąpieli. Dopiero, jak Caesar zakłada ręce na klatce piersiowej, zaczynam przeczuwać kłopoty.
- A pomyślałaś może, że Aisha mogła obudzić się w tym czasie i zacząć panikować, że cię nie ma? Wiesz, jaki koszmar wczoraj przeżyliśmy, kiedy miałaś ten swój atak?
W momencie, kiedy chłopak wspomina Aishę, zerkam na nią na sekundy. Stoi obok Caesara, ale na jego słowa odsuwa się lekko i powoli wraca do łóżka. Jakby było jej wstyd czy coś w tym stylu. Nie rozumiem tego.
- Kurwa, Caesar to ty tu rano wpadasz i gadasz o jakimś ptaszysku w pokoju. Nic się nie stało przecież.
- A co, wolałabyś, żebym obchodził się z tobą jak z porcelaną? Myślisz, że nie wiem, jak ty reagujesz na takie zachowanie?
- Nie, ale udawanie, że nic się nie stało, to też nie jest twój ulubiony sposób.
Boże, nie mam pojęcia, co się właśnie dzieje. Przecież z Caesarem nigdy nie kłóciłam się o takie rzeczy. Czasami nie zgadzaliśmy się ze sobą, jeśli chodziło o jakieś elementy na treningu czy a propos mojej magicznej edukacji. Ale poza tym rozumiemy się bez słów, bo mieliśmy całe lata, by dojść do perfekcji. Co się właśnie dzieje? Caesar dochodzi chyba do tego samego, bo nagle opuszcza ręce, wzdycha głęboko i podchodzi do łóżka gdzieś z trzy kroki. Nie zbliża się jednak bardziej w moim kierunku.
- Rigel, wczorajszy wieczór to był koszmar. Nie wiem, co się z tobą działo, ale nie tylko ty miałaś atak paniki. Nie dałaś się nikomu do siebie zbliżyć przez godziny, podczas których krzyczałaś, biłaś samą siebie i płakałaś jednocześnie. Myślisz, że patrzenie na to i świadomość tego, że nie można ci pomóc, była dla nas łatwa? Aisha, w którymś momencie stwierdziła, że lepiej byłoby dla ciebie, gdybyśmy rzucili na ciebie Petrificus Totalus, bo baliśmy się, że rozwalisz wszystkie rany. Jak tylko zaczęłaś krzyczeć, to wszyscy tutaj wpadli z różdżkami, bo myśleli, że coś się stało. Rigel, jak ci się wydaje, jakie to uczucie oglądać osobę, którą się kocha, w takim stanie? Dlatego dzisiaj wolałem wejść tutaj z uśmiechem na ustach i powiedzieć wam o hipogryfie mieszkającym na drugim piętrze, niż stać pod drzwiami i zastanawiać się, czy jak podejdę do ciebie teraz, to nie odsuniesz się przerażona. Nie mogę znieść myśli, że nie jesteś w stanie znieść teraz mojego dotyku, skoro wczoraj rano jeszcze było dobrze. Wiedziałem, że w którymś momencie twoja maska padnie, ale nie sądziłem, że nie będą wtedy w stanie ci pomóc. Łudziłem się, że sytuacja w łazience będzie jedyna. A przecież obiecałem ci, że będę twoim Aniołem Stróżem...
Mam tak ściśnięte gardło i łzy w oczach, że nie jestem w stanie normalnie oddychać, co dopiero przeprosić Caesara. Wiem, że muszę coś powiedzieć, a przeprosiny wydają mi się w tej chwili najlepsze. Nie miałam pojęcia. Nie miałam pojęcia, że to, co się działo wczoraj, tak nimi wstrząsnęło. Nie chciałam tego wszystkiego. Nie chciałam ich przestraszyć i zmuszać Ceasara do ponownego patrzenia na mnie w takim stanie. Zanim jednak udaje mi się cokolwiek powiedzieć, wstaję z łóżka i podpierając się kolumienek, docieram do chłopaka. Znowu coś mnie powstrzymuje przed wyciągnięciem ręki i dotknięcia drugiej osoby, ale zbieram się na odwagę. Wiem, że muszę to zrobić. Muszę pokonać ten irracjonalny lęk, bo to nie chodzi tylko o mnie. Jestem w stanie wytrzymać to uczucie, jeśli tylko to ma uspokoić Caesara i Aishę. Jestem w stanie udawać, że nie wstrzymuję powietrza i nie zastygam ze strachu za każdym razem, kiedy ktoś mnie dotyka. Jestem w stanie to zrobić, bo pewnego dnia mi to przejdzie. A ani ja, ani tym bardziej oni nie mogą czekać na to, aż dojdę do siebie. Muszę im udowodnić, że nie załamię się po tym wszystkim. Tu nie chodzi już tylko o Aishę i Caesara. Tu chodzi o cały pieprzony Zakon Feniksa i Śmierciożerców. Jeśli byłam w stanie wejść na przesłuchanie z wysoko podniesioną głową, a wcześniej stanąć przed Moodym i być w stanie się zemścić, to jestem w stanie zrobić całą resztę.
Z mocno zaciśniętymi szczękami i ze łzami na policzkach, które pojawiły się po mowie chłopaka, wyciągam prawą rękę w kierunku Caesara.
- Rigel...
Zastyga przerażony, ale sam wyciąga dłoń i delikatnie mnie chwyta za palce. Nic więcej też nie mówi, a ja nawet nie mam zamiaru mu odpowiadać. Skupiam się tylko na tym, że moje założenia są złe. W miejscach, gdzie nasze palce się stykają, skóra wcale mnie nie pali i jestem w stanie to wytrzymać. Nic złego się nie dzieje. Wypuszczam wstrzymane powietrze z płuc.
Jest dobrze.
I właśnie dlatego robię kolejny krok w stronę Ceasara. Widzę na jego twarzy zaskoczenie pomieszane z radością.
Jest dobrze.
Jest dobrze nawet wtedy, kiedy bardzo powoli przytulam się do niego. Słyszę szybkie bicie jego serca i czuję drgania mięśni na plecach, kiedy kładę tam lewą dłoń. Nie panikuję nawet wtedy, kiedy Caesar kładzie brodę na czubku mojej głowy i głaszcze delikatnie po plecach. Zamykam oczy i jedyne, co widzę, to ciemność, a nie wspomnienia z nieudanego gwałtu. Nie słyszę głośnego oddechu Parkinsona tuż przy uchu. Jego obleśne łapy nie krążą po całym moim ciele. Jest tylko zapach perfum Caesara i poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo teraz potrzebuje.
- Jest dobrze, Caesar.
****
W końcu nowy rozdział, bo przez Święta i majówkę trochę to wszystko się obsunęło. Ale 14 rozdział będzie szybciej, słowo!
Komentujcie rozdział, bo jestem ciekawa jak wy odbieracie część scen. Sama jaram się niektórymi, ale to nie to samo co czytanie waszych wrażeń.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top