Rozdział 12

Resztę czasu, który został wyznaczony na przerwę w rozprawie, spędzamy w ciszy. Nadal patrzymy przez lustro weneckie na Rigel. Żaden z Aurorów już niczego nie próbuje jej zrobić. Jednak, kiedy wchodzi Kingsley Shacklebolt, prostują się nagle, a na ich twarzach pojawia się wyraz pełnej determinacji. Czarnoskóry mężczyzna nawet na nich nie patrzy. Ruchem ręki pokazuje im drzwi, w dość jasny sposób każąc im wyjść, ale oni nadal stoją na swoich miejscach. Posyłają sobie szybkie i zdezorientowane spojrzenia.

- Aurorze Shacklebolt mamy rozkaz od samego Ministra, żeby nie spuszczać z niej oczu.

- Jeśli zaraz nie wyjdziecie sami, to wydłubię wam te oczy i położę na stoliku, żebyście nie musieli łamać rozkazu Ministra i wyrzucę was za drzwi.

Nigdy nie słyszałam, żeby Shacklebolt odzywał się do kogoś w ten sposób. Młodzi Aurorzy chyba też nie, bo są autentycznie przerażeni i prawie biegiem opuszczają pokój. Dopiero, jak zamykają się za nimi drzwi, Rigel po raz pierwszy patrzy na Shackebolta. Ten siada naprzeciwko niej i wyciąga przed siebie różdżkę. Rigel się znowu spina i łamie mi to serce po raz drugi. Dawna Rigel na taki ruch była w stanie się uśmiechnąć, bo wiedziała, że jeśli doszłoby do walki – wygrałaby ją. Dzisiaj reaguje, jak zaszczute zwierzę.



Po rozmowie z Shackleboltem kładę się na łóżku i staram się zasnąć. Jestem wyczerpana tym dniem. To wszystko – przesłuchanie, przeproszenie Molly Weasley, przyjazd Aishy, pożar sierocińca, konfrontacja przy obiedzie i rozmowa Kingsleym, powoduje, że zaczyna mnie boleć głowa. Chcę, żeby ten dzień się już skończył. Nie mam zamiaru już wychodzić z pokoju, chyba że do łazienki. Kiedy Aisha wraca i widzi, że odpoczywam, nic nie mówi, tylko kładzie się obok i przytula się do moich pleców. Ciepłą dłoń kładzie mi na brzuchu, ale na tyle delikatnie, że prawie nie naciska na rany. Ciągle przed oczami przewijają mi się wyrwane z kontekstu sceny z dzisiaj, pomieszane z torturami od Śmierciożerców. Parkinson agresywnie całujący mnie po tym, jak Czarny Pan nie pozwolił mu mnie zgwałcić. Śmiech Syriusza Blacka kiedy opowiadam mu, jak ćwiczyłam na wychowawczyniach zaklęcie łaskoczące. Ból, ogromny ból, jaki czułam, kiedy kość przebiła mi udo. Oskarżenie Weasley'a, że nie będzie siedział ze Śmierciożercą przy stole. Słowa Kingsleya Shacklebolta, że nie da się zabić ideologii czystej krwi, bo wierzy w nią zbyt dużo osób, które boją się mugolaków. Łzy Aishy, które kapały mi na skórę, kiedy przytulała się do mnie po pożarze. Słowa Severusa Snape'a, że zawsze był wiernym sługą. Długa broda Dumbledore'a, która poruszała się wraz z kolejnymi pustymi obietnicami, które mówił. Wspomnienia wirują coraz szybciej i szybciej, że nie jestem w stanie ich rozróżnić. Słowa mieszają się w jeden bełkot, którego nie umiem rozszyfrować. W którymś momencie orientuję się, że niektóre sceny powracają do mnie po raz kolejny, ale ich zobaczenie, powoduje ten sam ból. Ból, którego nie jestem w stanie kontrolować, mimo że wiem, że to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie.

- Trzęsiesz się. Co się dzieje?

Głos Aishy przerywa tę karuzelę wspomnień. Jej mocny, wręcz bolesny uścisk i oddech tuż przy uchu powoduje, że wracam do rzeczywistości. Ciągle jednak, gdzieś w głębi umysłu, mam wyryte te wszystkie słowa i sceny. Jednak nie powodują one już tego, że nie jestem w stanie normalnie oddychać. Biorę głęboki i głośny wdech, jakbym wynurzała się z głębi oceanu.

- Ja...ja...

Nie jestem w stanie powiedzieć tego, co czuję. Nie umiem ubrać tego wszystkiego w słowa. Mam ochotę krzyczeć z tej bezsilności, a jedynie, co robię, to biorę spazmatyczne oddechy.

- Już dobrze, Rigel. Jesteś już bezpieczna. Nic ci nie grozi.

Aisha jeszcze mówi dużo słów, które nie pomagają. Szepcze mi je prosto do ucha i trzyma w mocnym uścisku tak, że nie jestem w stanie się od niej odsunąć. Nie mogę znieść jej dotyku, który jest całkowicie inny niż ten żelazny, w którym trzymał mnie Parkinson. To nie Caesar, który znosił mnie ze schodów czy wynosił z łazienki po tym, jak się załamałam. To nie delikatne ręce Pomfrey, kiedy zmieniała mi opatrunki. To wszystko jest tak popieprzone.

- P-puść...m-mnie...

Trzęsę się jeszcze bardziej, kiedy Aisha odsuwa się ode mnie. Przed tym przytula mnie jeszcze raz mocno i puszcza. Nie ma jej w zasięgu mojego wzroku. Leżę tak, że widzę tylko kawałek pościeli i ścianę pokoju. Kiedy drzwi do pokoju się otwierają i skrzypią w ten charakterystyczny sposób, nawet się nie odwracam. Słowa Caesara mieszają mi się z tymi, które powiedział do mnie rano - że jest tu dla mnie. Przypominają mi się wszystkie nasze wspólne treningi, spacery po Londynie i przemycanie go do naszego pokoju w sierocińcu. Pamiętam tę adrenalinę, kiedy wykradaliśmy w nocy ze sklepu Ollivandera moją różdżkę. Jak się denerwowałam, kiedy mimo opracowanych badań – na podstawie różdżek moich rodziców, właściwości drewna i wykorzystywanych składników do ich tworzenia – żadna nie pasowała. Kiedy stałam ukryta między regałami i próbowałam z dziesiątą różdżką z rzędu. Jak bardzo pragnęłam w końcu poczuć ten przypływ magii wprost z mojego magicznego rdzenia i duszy do koniuszków palców, które zaciskałam mocno na kawałku drewna. Kiedy to nastąpiło, poczułam się jak bogini, która może podbić cały świat. Chcę znowu to poczuć. Potrzebuję tego uczucia, że nikt i nic nie jest w stanie mnie zniszczyć. W tej chwili stoję na granicy przepaści z jedną nogą wystawioną w powietrzu. Jestem gotowa do skoku, tylko że ktoś trzyma mnie za rękę i nie pozwala tego zrobić.

- M-moja r-różdżka... Chcę m-moją r-różdzkę...

Głos nadal mi się trzęsie i jest tak cichy, że nie wiem, czy, rozmawiający Caesar i Aisha, mnie usłyszeli. Zaraz jednak podchodzą do mnie i pojawią się w zasięgu wzroku. Nie widzę ich twarzy tylko kawałki ubrań. Duża męska dłoń trzyma ukochaną różdżkę skierowaną w moją stronę. Wyciągam obandażowane i trzęsące się, jak u epileptyka, palce w jej kierunku. Chwytam ją szybko i przyciągam do piersi. Ciszę przerywa pojedynczy szloch Aishy, nad którym nawet nie mam siły się zastanawiać. Tak bardzo pragnę, żeby to uczucie kiedy trzymam różdżkę do mnie wróciło. Zamykam oczy i zmuszam się do ponownego przypomnienia sobie tego, jak się czułam, kiedy dotknęłam jej pierwszy raz.

Chcę.

Poczuć.

Magię.

Nic jednak się nie dzieje. Nie czuję absolutnie nic, oprócz chłodnego drewna. Coś we mnie pęka i skaczę w przepaść urwiska. Nic mnie już nie trzyma za rękę. Nie ma przy mnie osoby, która złapałaby mnie w ostatniej chwili.

Zaczynam krzyczeć. Nie jest to ten sam krzyk, jaki wydostał się z moich ust podczas tortur, kiedy zjeżdżałam plecami po szorstkim pniu drzewa. To krzyk zranionego zwierzęcia. To krzyk podczas, którego zdzieram sobie gardło. To krzyk złamanego człowieka. Ten krzyk – to ból, który w końcu musiał się ze mnie wydostać. Ten krzyk to mój koniec.

***

Śnią mi się rodzice.

Jest wieczór, a trzyletnia ja leży już w łóżku w swoim pokoju. To kolejne wspomnienie – nieliczne, które potrafię przywołać z pamięci własnego umysłu. Ta konkretna scena śniła mi się już kilkanaście razy. To było tydzień przed aresztowaniem rodziców. Mama leży obok, głaszcząc mnie po włosach, śpiewa moją ulubioną kołysankę. Uśmiecha się, a dla mnie to najładniejszy uśmiech na świecie. Ma delikatny głos, który idealnie dopasowuje do melodii piosenki.

- Dam Ci czarodziejską moc. Wszyscy śpią, więc śpij i ty. A ja ci dam kolorowe sny.

Mocny zapach piżma, który kojarzy mi się tylko nią, roztacza się wokół. W momencie kiedy przytula mnie do swojej piersi, czuję się bezpiecznie.

- Co tam u moich pięknych dziewczyn?

- Tata!

Młody mężczyzna o czarnych włosach stoi oparty o framugę drzwi z rękoma skrzyżowanymi na piersi, ale kiedy trzyletnia ja wyskakuje z łóżka i biegnie w jego stronę, uderzając szybko gołymi stopami o ciemne drewno, schyla się na odpowiednią wysokość i wyciąga ręce przed siebie. Łapie mnie i podciąga wysoko w górę. Trzyletnia ja śmieje się głośno z radości. Jej ukochany tatuś z nią jest. Kiedy stawia małą mnie z powrotem na podłogę, klęka na jedno kolano i dwie pary fioletowych tęczówek, spotykają się ze sobą.

- Byłaś grzeczna?

- Tak tatusiu.

Energicznie kiwam głową jeszcze raz potwierdzając. W zamian dostaję uśmiech i wyjęty z kieszeni mały prezent zapakowany w papier z galopującymi jednorożcami. Pamiętam, że miałam małą obsesję na punkcie tych zwierząt. Do tej pory pragnę je zobaczyć chociaż raz na własne oczy.

- To dla mojej ulubionej córeczki.

Rudolf wręcza mi prezent, a ja szybko rozrywam papier, zniecierpliwiona, ponieważ chcę zobaczyć, co jest w środku. To śmieszne, ale do tej pory rozpakowuję w ten sposób prezenty. Nie patrzę na to w jaki sposób jest zapakowane, interesuje mnie jedynie wnętrze. W środku tego małego pudełeczka, są dwie srebrne spinki w kształcie ukochanych jednorożców, a na miejscu ich oczu są dwa czerwone kamienie. Trzyletnia ja nie ma pojęcia, że to rubiny, ale dzisiejsza ja ma tego świadomość. Dziecięcy pisk radości i zaskoczenia przerywa ciszę. Jeszcze raz przytulam się do taty, prawie krzycząc mu do ucha podziękowania.

- Kocham cię, tato.

***

Znowu budzę się w środku nocy. Tym razem, zamiast Caesara, obok leży Aisha. Chłopaka nie ma. Przez chwilę patrzę na jej drobne ciało i spokojną twarz, na której nie ma żadnej zmartwionej miny. Uśmiecha się lekko przez sen. Pewnie śni jej się coś miłego. Przypomina mi się mój sen, który był tak naprawdę wspomnieniem. Tego wieczoru zdarzyła się jeszcze jedna sytuacja, ale nie mam zamiaru jej sobie przypominać ze szczegółami.

Nie mam zamiaru znowu przeleżeć bezczynnie kolejnych godzin, dopóki nie wstanie słońce. Wstaję po cichu i polegając na swojej pamięci, podążam do drzwi. Skrzypią, kiedy je otwieram, ale nie na tyle głośno, by Aisha się obudziła. Wyślizguję się na korytarz, na którym – jak zwykle, niezależnie od godziny – pali się jedna lampa, zawieszona na ścianie. Drzwi do pokoju gdzie śpią, pewnie, Hermiona Granger i Ginny Weasley, są zamknięte i nie widać żadnego światła. Podpierając się o ścianę kieruje się powoli – krok za krokiem – w stronę łazienki. Tym razem droga wydaje się nieco dłuższa, ale to pewnie przez to, że nie ma koło mnie Dare'a, który by mi pomógł.

- Cholera jasna, ogarnij się.

Szepczę sama do siebie. Serce wali mi mocno, jakbym robiła coś zakazanego. Gdybym w środku nocy w sierocińcu robiła sobie takie wędrówki, natychmiast wyłoniliby się z ciemności wychowawcy, którzy mają dyżur. Nie jestem, jednak już w tamtym miejscu.

W końcu docieram pod odpowiednie drzwi. Jakimś pieprzonym fartem ktoś zostawił zapaloną lampę też w łazience, bo inaczej musiałabym sobie poradzić w totalnej ciemności. Tym razem nie zerkam na lustro, ponieważ, kiedy ostatnim razem na nie spojrzałam, dostałam ataku histerii. Rozbieram się z sukienki, a przez długi suwak zajmuje mi to dłuższą chwilę. Przez moment nie wiem, czy powinnam zdejmować również bandaże, ale niech mnie szlag trafi, jeśli będę się kąpać, jak jakaś egipska mumia. Najpierw ściągam te z dłoni i Mrocznego Znaku. Z każdym rozwinięciem widzę go coraz bardziej. Snape miał rację – Znak jest szary i symbolizuje zdrajców, którzy wywinęli się śmierci. Nie wiem, czy ktoś inny może pochwalić się tym, że Czarny Pan okazał mu łaskę na łożu śmierci, ale nie zamierzam narzekać. Delikatnie obrysowuję kształt tatuażu, który przez te wszystkie lata rósł razem ze mną. To chyba bardziej przerażało wychowawczynie, niż fakt, że w ogóle go posiadam. Kolejne są żebra i brzuch. Rana jest zaczerwieniona i boli już od chwili, kiedy zaczynam rozwijać bandaż. Nie odważam się jej dotknąć, bo wydaje mi się, że zacznie krwawić. W tym wszystkim noga jest w najlepszym stanie. Zanim wchodzę do pustej wanny, która stoi pośrodku łazienki na złotych nóżkach, rozplątuję ciasny warkocz, jaki zrobił mi Caesar rano poprzez zaklęcie czeszące. Dopiero, kiedy siedzę wygodnie, oparta plecami o zimną ścianę wanny – staram się zignorować lekkie pieczenie jakie czuję – odkręcam kilka kurków tak, żeby oprócz zimnej i ciepłej wody pojawiła się piana. Wystawiam łokcie poza brzeg wanny i odchylam mocno głowę do góry, by móc dojrzeć, że na całym suficie jest lustro. Tak, jak wcześniej nie chciałam spojrzeć na swoje odbicie, teraz nie mogę oderwać wzroku. Mam wrażenie, że patrzę na siebie z perspektywy innej osoby. Nadal nie podoba mi się to, co widzę, ale nie mam zamiaru z tego powodu histeryzować. Zmuszam się do spokoju. Wypuszczam powietrze z ust i jedyne o czym mogę myśleć to to, że naprawdę chcę zapalić papierosa. Zakręcam kurki i przymykam oczy, zanurzając się trochę bardziej w wodzie i pianie.

Mogę tak leżeć do usranej śmierci. 



****

Fragment kołysanki zestrony: miastodzieci.pl/piosenki/dam-ci-czarodziejska-moc/ 

Ada, twierdzi, że to jeden z najbardziej emocjonalnych rozdziałów i mam nadzieję, że ten fakt osłodzi wam długie czekanie. Chyba normą już stanie się wstawianie rozdziałów co ok. dwa tygodnie. Wierzcie mi chciałabym częściej, bo sama nie lubię jak czytana przeze mnie historia jest tak aktualizowana, bo zapominam co się działo we wcześniejszych rozdziałach. 

Piszcie jak tam po przeczytaniu rozdziału! 

Chciałam wam jeszcze życzyć Wesołego Jajka ;* 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top