Rozdział 11
Nagle jeden z Aurorów celuje w nią różdżką i coś krzyczy. Niestety nie możemy tego usłyszeć. Nim jednak jesteśmy w stanie zareagować, dzieje się coś, co łamie mi serce. Rigel się kuli. Ta sama dziewczyna, która nie bała się powiedzieć prosto w twarz Hermionie Granger, żeby się zamknęła, walczyła z trzema przeciwnikami na raz i nigdy nie pokazała, że się czegoś boi, siedzi zgarbiona na krześle z głową pochyloną. Jest gotowa na cios, który pewnie przez ostatnie dwa lata przychodził zbyt często. Auror jednak w ostatniej chwili się wycofuje i robi krok w tył. Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Nie chcę, aby Rigel zobaczyła moje łzy, bo musi wierzyć, że jestem silna. I naprawdę się starałam, żeby się nie załamać. Najgorsze jest dopiero przed nami, a ja już mam dość.
- Co oni jej zrobili.
To chyba nawet nie jest pytanie. A nawet, jeśli by było, nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Czuję, jak łzy ciekną mi po policzkach, jak trzęsę się i nie mogę tego zatrzymać. Myślałam, że moje życie skończyło się w dniu Ostatecznej Bitwy. Myliłam się. Koniec nastąpi dzisiaj.
Obiad był porażką. Dopiero, kiedy wychodzimy, zjawia się Syriusz Black, na którego o mało nie wpadam w drzwiach. Spogląda na mnie zdziwiony lekko podpitym wzrokiem. Robię krok w tył, prawie wpadając na Caesara, ale nie puszczam ręki Aishy, która nadal ma opuszczoną głowę.
- Coś się stało?
- Właśnie wychodzimy z tego zasranego domu.
Czuję na sobie trzy pary zdziwionych oczu. Nadal patrzę hardo na byłego więźnia ciekawa, jak na to zareaguje. Doskonale wiem, że nie możemy tego zrobić, ale chcę znać ich reakcję. Nie mamy, dokąd pójść z Aishą. Sierociniec spłonął, a nie mam zamiaru narażać mieszkania Caesara na niebezpieczeństwo, z jakim wiąże się ukrywanie dwóch poszukiwanych czarownic. Jednak nie mam też ochoty dłużej przebywać w tym przesiąkniętym Mroczną Magią domu.
- Nie możecie!
Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że powiedziała to Molly Weasley. Jej oburzony głos przebija się przez głośne szepty reszty ludzi. Sam Syriusz reaguje na to jedynie podniesieniem wysoko brwi i krzywym uśmiechem, który ledwo widać zza wąsa.
- Chętnie bym z wami poszedł, ale nie da się wyjść z tego domu bez zgody Strażnika Tajemnicy, a jest nim sam Albus Dumbledore.
No tak, mogłam się tego spodziewać.
- To wyjdziemy chociażby przez okno. Nie mam zamiaru przebywać wśród ludzi, którzy nie są w stanie zjeść obiadu w towarzystwie Śmierciożercy.
Nie muszą wiedzieć, że tak naprawdę ta uwaga nie wpłynęła na mnie tak, jak powinna. Jak mam się o to denerwować, skoro wypalono mi Znak bez mojej wiedzy, kiedy miałam rok? Pewnych rzeczy nie da się zmienić i to jest jedna z nich.
- Rigel...
Patrzę na Aishę, która nadal ma łzy w oczach i jest totalnie przerażona. Gdzieś w środku wiem, że to miejsce jest dla niej bezpieczne. Jednak dopóki ja tu jestem, nie będzie tutaj akceptowana. Dzisiaj ją obroniłam, bo byłam obok. Jednak, kiedy nie będzie mnie w pobliżu, a ten rudy głupek znowu zacznie swoją tyradę na zmianę z przemądrzałą Granger, Ramsay zacznie mnie bronić. Bo tak robią przyjaciele. Tak postępuje rodzina.
- Nie możecie mnie tu przetrzymywać wbrew mojej woli.
- Przywiążę cię do łóżka, jeśli dzięki temu masz przeżyć.
Och, Caesar w końcu się odezwał. Staje między mną, a Blackiem i ściska za ramiona. Krzywię się lekko na ten dotyk, ale on sobie nic z tego nie robi. Spogląda na mnie tym swoim oceniającym spojrzeniem, jakby wiedział, że tylko blefuję z opuszczeniem Kwatery Zakonu Feniksa.
- Musisz w końcu zrozumieć, że jesteś dla nas najważniejsza. Wiem, że możesz oddać za nas życie, ale kiedy do ciebie dotrze, że my dla ciebie jesteśmy w stanie zrobić to samo?
Mówi to spokojnie i z pełnym przekonaniem. Ściska mnie w żołądku na jego deklarację. Ma rację, nie dopuszczam do siebie myśli, że ta deklaracja idzie w obie strony.
- Caesar ma rację, Rigel. Jesteśmy rodziną. A rodziny się nie zostawia.
Dziewczyna przytula mnie mocno, nie patrząc na nic, ani na nikogo. Nawet jeśli okropnie mnie to boli, czuję też szczęście. Nie mam zamiaru płakać, ale Aisha nie ma takich oporów. W ciągu jednego dnia znowu rozpłakała mi się w ramionach. Kiedy w końcu wyplątuje się z moich objęć, Syriusz z Caesarem patrzą na nas z dużymi uśmiechami. W dupie mam resztę osób, które widziały to całe przedstawienie. To tylko kolejny temat do rozmowy w ich nudnym życiu.
- Czyli zostajesz?
Kiwam potakująco głową na pytanie Blacka. Mój gniew już odszedł, ale gdzieś w środku czuję, że będzie jeszcze kilkanaście sytuacji, po których moim jednym marzeniem będzie ucieczka. Świadomość tego, że utknęłam w tym domu na nie wiadomo ile, trochę mnie przeraża, ale nie pozwalam sobie teraz o tym myśleć.
***
Znowu lądujemy w pokoju, który powoli zaczynam nazywać naszym. Aisha się już uspokoiła i rozpakowuje swoje rzeczy z kufra. W tym całym bałaganie widzę kilka swoich ubrań, ale nie ruszam się z łóżka, by je włożyć do komody.
- Pomożesz mi czy będziesz tak leżeć?
- Będę leżeć i podziwiać.
Uśmiecham się nawet wtedy, kiedy obrywam od niej poduszką w głowę. Aisha też się śmieje i nie widać na jej twarzy śladu łez. Sama biorę jedną z wyhaftowanych poduszek i celuję w jej brzuch. Nie dosięgam do celu, ale nikomu to nie przeszkadza. Do bitwy dołączają też rzeczy wyjęte z kufra i w moją stronę leci kawałek pergaminu. Łapię go w ostatniej chwili, bo nie chcę oberwać papierem. Odrzucam go w jej stronę, przez co nie jestem w stanie zatrzymać żółto-czarnego szalika, który opada mi na kolana. Zakładam go na siebie, jakby to był szal jedwabny, odrzucając jeden koniec na bok. Robię poważną minę i patrzę na dziewczynę.
- Czy teraz wyglądam jak prawdziwy Puchon?
Ramsay się śmieje i kiwa przecząco głową. Obie wiemy, że nie jest ze mnie żaden Puchon.
- Raczej jak Ślizgon w przebraniu.
Zabiera mi szalik i odkłada na bok. Jak Aisha szła do Hogwartu, strasznie denerwowała się, do którego domu trafi. Od kiedy tylko przeczytałyśmy Historię Hogwartu, wiedziałam, że to będzie Hufflepuff. To dom wręcz stworzony dla niej. Kiedy zapytała się mnie, do jakiego domu ja bym chciała trafić, powiedziałam, że Slytherin, bo wszyscy Blackowie i Lestrangowie tam trafiali. Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby być w innym. Nie zaprzeczyła.
Pukanie do drzwi przerywa nam ten moment. Aisha idzie otworzyć, kiedy rozglądam się szybko po pokoju. Otwarty kufer stoi po środku z rzeczami, które się wręcz z niego wysypują. Poduszki, rolka pergaminu, kałamarz i szalik Aishy leżą obok mnie i na podłodze. Wzdycham głęboko. Już zdążyłam zapomnieć, jaki Ramsay może zrobić bałagan i to w ciągu pół godziny. To jest jedyny powód, przez który nie tęsknię za nią przez te dziesięć miesięcy kiedy jest w Hogwarcie. Czasami myślę, że ona kiedyś zgubi własną różdżkę w stercie ubrań, które będą leżeć na łóżku.
- Aurorze !
Na korytarzu stoi ten czarnoskóry czarodziej, który wstawił się za mną podczas obiadu. Jest dumny i wyprostowany, ale kiedy na jego oczach, zrywam się z łóżka i kuśtykam z powodu nogi do drzwi, po drodze omijając miliony rzeczy, które leżą na podłodze, widzę, jak marszczy brwi i przygląda mi się zmartwiony.
- Dzień dobry. O co chodzi?
Auror Shacklebolt wyciąga ku mnie rękę, jednocześnie przedstawiając się. Oddaje uścisk i zdobywam się nawet na delikatny uśmiech. Mężczyzna gniecie w rękach swoje niebieskie, wyszywane, w niektórych miejscach cekinami i małymi kryształkami, odbijającymi światło, nakrycie głowy. Nie wiem, czym jest zdenerwowany i jakoś nie wydaje mi się, że w taki sposób by to okazywał. Ma jakieś pięćdziesiąt pięć lat i pewnie połowę z życia pracuje jako Auror.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, panno Lestrange.
Krzywię się lekko na ostatnie słowa. Nie lubię, jak ktoś mnie tak tytułuje, ale przemilczam to. Zamiast tego odsuwam się krok w bok i robię zapraszający ruch ręką w kierunku wnętrza pokoju. Aisha, nie odzywając się ani słowem, wymyka się na korytarz i zamyka za sobą cicho drzwi. Przed wyjściem przesyła mi tylko ciepły uśmiech i pokazuje kciuk podniesiony do góry. Nie poprawia mi to jakoś humoru i nie nastawia za dobrze na rozmowę. W tym czasie Shacklebolt zmienia jedno z piór, leżących na podłodze, w proste drewniane krzesło. Siada na nim i wbija we mnie spojrzenie. Jego niebieskie szaty rozlewają się wokół jego nóg. Zanim zaczyna mówić, czeka aż sama usiądę na łóżku. Plecy mam wyprostowane jak struna i odwzajemniam jego spojrzenie, bo wiem, że nie mogę okazać strachu. Wiem, że ten człowiek, który wstawił się za mnie podczas obiadu, nie ma zamiaru mnie teraz skrzywdzić, ale gdyby mnie dotknął, chyba bym zaczęła krzyczeć. Nie mam zamiaru teraz roztrząsać tego, jak nie jestem znieść dotyku obcych osób, bo wiem z czego to wynika. Siedzenie w ciszy przedłuża się i już mam zamiar się odezwać, ale mężczyzna mnie wyprzedza.
- Nie jestem twoim wrogiem, Rigel...
- Moi wrogowie chcą mnie zabić, a nie bronić przed rudym przygłupem, który nie umie trzymać języka za zębami.
Na jego poważnej twarzy, przemyka cień rozbawienia. Zaraz jednak znowu jest skupiony i wraca do głównego wątku rozmowy.
- Nie jestem twoim wrogiem, ale nie mogę też być sprzymierzeńcem osoby, która nie ma żadnych akt w Ministerstwie i nikt o niej nigdy nie słyszał. Oglądałem wspomnienia rozprawy twoich rodziców, którzy nie wspomnieli o tobie ani razu. Powiedz mi, jak to jest możliwe? Jak udało ci się ukryć swoją tożsamość przed samym Dumbledorem?
Przy ostatnich pytaniach pochyla się w moją stronę. Kiedy wspomina o rozprawie rodziców, biorę głęboki wdech i wstrzymuję oddech. Caesar nigdy nie dał mi obejrzeć tych wspomnień, jakby się bał, że się załamię, kiedy zobaczę ich twarze. Może ma racje.
- Od ilu lat jest pan Aurorem?
- Od dwudziestu trzech.
Czyli ma mniej lat niż podejrzewałam. Nie wydaje się też zdziwiony moim pytaniem. I chyba jest gotowy na to, że będę go jeszcze przepytywać.
- Miał pan kiedyś wątpliwości, czy to, co robicie, ma sens?
Tym razem nie odpowiada od razu, tylko zastanawia się nad odpowiedzią. Zakłada nogę na nogę, nawet nie zaplątując się w szaty. Bierze głęboki oddech i uśmiecha się szybko. Otwiera usta, ale zaraz je zamyka. W końcu zaczyna mówić.
- Musisz wiedzieć, Rigel, że Wojna z Voldemortem była okropna. Znasz jej skutki, ale widzisz to tylko ze swojej perspektywy. I wiem, że Caesar nie wpoił w ciebie ideologii, którą oddychali twoi rodzice, ale i tak widzisz to tylko jako Śmierciożerca. A skrzywdzony Śmierciożerca jest w stanie pociąć cię żywcem, byle tylko poprawić sobie na chwilę humor. Widziałem rzeczy, które śnią się po nocach przez kilka miesięcy. I to nie na polu walki. Widziałem, jak ludzie, ubrani w szaty Aurorów w białych rękawiczkach, torturują osoby podejrzane o bycie Śmierciożercą. Robili to z uśmiechem na ustach, którego niepowstydziłaby się sama Bellatrix Lestrange. A ja stałem koło nich i nie mogłem nic zrobić, bo przecież to jest słuszne i tak powinno być. Mamy przecież wojnę i ludzi do ocalenia. Co jednak z tymi, którzy zginęli z naszej winy? Których my zabiliśmy? Miałem wtedy dwadzieścia lat i sądziłem, że to jest złe. Pytasz, czy miałem wątpliwości. Mam je codziennie rano, kiedy wchodzę do biura i wiem, że niedługo ci ludzie będą torturować innych w imię większego dobra.
- Ja...
O Boże. O boże, byłam gotowa na wszystko. Naprawdę wszystko. Tylko nie na takie słowa, które wiem, jak dużo musiały go kosztować. Jestem w stanie się tylko na niego patrzeć, bo cholera jasna, ja nawet nie wiem, czy chcę zadać mu kolejne pytanie.
- Kiedy był pan na tych „przesłuchaniach", kto był tam z panem?
Przy odpowiednim słowie robię cudzysłów palcami, na wysokości swojej twarzy. Shacklebolt wymienia kilka nazwisk, które nic mi nie mówią. Ale kiedy pojawia się Alastor Moody i Gabrielle Madson wzdrygam się i zaciskam mocno szczęki. Wiem od Caesara, że tych dwoje brało udział w aresztowaniu moich rodziców. Ta kobieta właśnie trzymała mnie na kolanach, kiedy pokazała Moody'emu mój Mroczny Znak.
- Wierzy pan, że Jasna Strona wygra tę wojnę?
- Nawet jeśli uda nam się zabić Voldemorta i złapać każdego wiernego Śmierciożercę, to nie będzie koniec. Nie da się zabić ideologii, która wszczepiła się w niektórych umysłach jak chwasty, a wyrwanie ich nic nie da, bo na ich miejsce wyrosną kolejne. Jeśli się nie mylę, to Czarny Pan nie naznaczył cię po swoim powrocie, a to oznacza, że zrobił to wcześniej. Ale kiedy twoi rodzice zostali skazani na dożywocie w Azkabanie, miałaś trzy lata. Czy trzyletnim dzieciom tatuuje się Mroczny Znak? Czy to jest ta tajna broń, o której mówił Dumbledore?
Automatycznie łapię się za Mroczny Znak, który jest przykryty szczelnie bandażami. Jestem pod wrażeniem, że Shacklebolt do tego doszedł i to z taką małą ilością informacji, jaką posiadał. Ale w końcu nie bez przyczyny jest Aurorem. Nie wiem, co myśleć o tym co powiedział, bo chyba podskórnie wiem, że to prawda. Nawet jeśli Czarny Pan zginie, ideologia, którą szerzy, nadal będzie zbierać swoje plony. To wszystko jest podszyte strachem rodów czystokrwistych w stronę mugoli i mugolaków. Przechylam głowę w bok, zastanawiając się, czy powiedzieć mu prawdę i jak bardzo będzie się to opłacało w przyszłości. Może pomóc mi i Caesarowi w poszukiwaniach, które dzieci Śmierciożerców dostały Znak w ten sam sposób, co ja. Wiem jednak, że jeśli się pomylę i zdradzę mu to, a on to wykorzysta, Caesar będzie wściekły. Nie bez powodu nie wyjawiłam tego podczas porannego przesłuchania, które też nie poszło zbyt dobrze. Ostatecznie decyduje się na przemilczenie tego wszystkiego i zadania kolejnego pytania.
- Kto, według pana, - za wszelką cenę - będzie dążył do tego żeby wyplenić całe to zło z czarodziejskiego świata?
- Alastor Moody. Może w przyszłości Harry Potter, ale dużo zależy od tego, jak będzie sobie radził na wojnie. Albus Dumbledore, ale on raczej wierzy w nawrócenie i będzie w stanie wybaczyć wszystkim, którzy zdołają go przekonać do tego, że się zmienili. Amelia Bones, ona ma do tego odpowiednie predyspozycje i stanowisko w Ministerstwie. Pewnie znajdzie się jeszcze kilka osób, ale one będą czekać z tym do końca wojny, bo boją się, że pobrudzą sobie ręce krwią. Wolą to robić w jedwabnych rękawiczkach i z reporterami Proroka Codziennego za plecami, żeby byli w stanie sfotografować każdy ich ruch.
- Czemu nie dodał pan do tej listy siebie?
Do listy osób, które z każdym krokiem obwieszczają światu, jacy to nie są kryształowi, a w głębi brodzą we własnych gównie i nie potrafią się z niego wydostać. Nie znam tej Amelii Bones, o której wspomniał. Myślę raczej o Moodym i Dyrektorze. Shacklebolt marszczy brwi, kiedy słyszy moje pytanie.
- Zło jest potrzebne, panno Lestrange. Światło nie może istnieć i ogłuszać swoim blaskiem jeśli nie ma mroku, który starałby się go stłamsić. Tak jest zbudowany świat.
Kiwam głową na znak, że rozumiem. Przypomniały mi się wszystkie przeczytane przez mnie komiksy o Supermenie i Batmanie. Co robiliby całymi dniami jeśli nie musieliby ratować świata? Czy gdyby zło nie istniało, nadal by byli bohaterami?
- Moody nie nadaje się na bohatera.
Mówię to bez większego związku i chyba zupełnie niepotrzebnie Byłoby lepiej, gdyby te słowa nie opuściły moich ust. Krzywię się na myśl, że ten kawałek ścierwa mógłby być uznawany przez kogoś za bohatera.
- Musisz coś wiedzieć o Moodym. Ten człowiek nie ma wyrzutów sumienia. Widziałem, jak wychodzi z przesłuchań, a następnie szedł do bufetu zjeść obiad. Po drodze żartował z innymi Aurorami i dawał młodszym wskazówki, jak należy uderzyć, żeby bolało bardziej.
Mimo bólu i uczucia odrętwienia, zaciskam palce w pięści. Boże, jak ja tego człowieka nienawidzę.
- Na pewno niedługo będziemy mieli okazję jeszcze porozmawiać. I wtedy to ja będę zadawał pytania.
Kiwa głową na pożegnanie i wychodzi. Ja nadal patrzę się w teraz już puste krzesło i pozwalam, by moje myśli krążyły wokół jednej osoby. Wyobrażam sobie scenę, o której mówił , jednocześnie przeplata się z moimi fantazjami na temat jego śmierci. Prawię słyszę jego krzyki pełne cierpienia. Ale zanim to wszystko się stanie, minie jeszcze trochę czasu. Ale kiedy to już nadejdzie, będę gotowa.
***
Uwielbiam fakt, że zaczęliście pisać komentarze! Bardzo dziękuję za miłe słowa, gwiazdki i wejścia, bo byłam w szoku jak zmieniły się wyświetlenia Portretu.
Jak wasze wrażenia po rozmowie z Kingsley'em? No i ogólnie dotyczące rozdziału ;)
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top