Rozdział 10
- Jak ona się czuje?
Wzruszam ramionami w odpowiedzi. Cokolwiek bym nie powiedziała, okazałoby się kłamstwem. Bo jak może się czuć osoba, która ma świadomość tego, że resztę życia spędzi zamknięta w Azkabanie? Jednak przy aktualnej sytuacji na sali rozpraw, nie wiem, czy Rigel nie dostanie Pocałunku Dementora.
- Mogę do niej wejść?
- Przecież wiesz, że nie.
Mówię to z bólem serca, ale żadne z nas nie ma możliwości porozmawiania z nią dopóki nie zapadnie wyrok. Przez ostatnie dwa lata nie mogliśmy mieć z nią żadnego kontaktu i wątpię, by pozwolili nam na to właśnie teraz. Podchodzę bliżej lustra i patrzę na nią. Ma magiczne kajdany na rękach i nogach, które świecą się czerwonym światłem za każdym razem, kiedy wykona jakiś ruch. Jest wściekła i syczy coś przez zęby do dwóch Aurorów, którzy są z nią w środku. Kolejni dwaj stoją przed wejściem do pokoju.
Siedzimy w trójkę w pokoju, który od teraz mam dzielić z Aishą. Uczucie deja vu przelatuje przez moją głowę. Kiedyś, dawno temu, wychowawczynie stwierdziły, że należy umieścić nas w jednym pokoju. Aisha stała tam między nimi, trzymając torbę ze swoimi ubraniami. Resztę rzeczy miały opiekunki, które powiedziały jedynie, że teraz będziemy dzielić pokój, mamy się zachowywać i wyszły. Aisha stała nadal w progu, przestraszona patrząc na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami. Wiedziałam, że pierwszy krok należy do mnie. I to od niego zależy, jak to wszystko potoczy się miedzy nami. Z biegiem czasu, stwierdzam, że postąpiłam słusznie. Nie mam teraz przed sobą tej małej dziewczynki, która bała się do mnie odezwać, mam młodą dziewczynę, która z całych sił stara się na mnie nie krzyczeć i jednocześnie nie rozpłakać, patrząc na to, jak wyglądam.
- Nic mi nie jest, Aisha.
Gówno prawda, ale naprawdę nie mam zamiaru jej teraz mówić wszystkiego. Może nocą przy szczelnie zasłoniętych oknach i zamkniętych drzwiach. Przy rzuconym zaklęciu prywatności i przykryta grubą kołdrą. Może powiem jej to wszystko, nie patrząc jej w oczy, bo kiedy to zrobię wiem, że zacznę znowu płakać. Nie mam już siły, by płakać.
- Przecież wiem, że nie jest.
Nie komentuje słów Aishy. Zamiast tego kładę głowę na kolanach dziewczyny i pozwalam, by głaskała mnie po włosach. Jej delikatne dłonie przesuwają się po moich kosmykach, kiedy drżącym głosem opowiada, co się działo w ciągu tych kilku dni. Jak cholernie się bała, kiedy nie wróciłam i pojechała do Caesara ryzykując tym, że wychowawczynie się zdenerwują, kiedy zorientują się, że nie ma jej w pokoju po ciszy nocnej. Caesar kazał jej wracać do sierocińca i czekać, aż wrócę. Sam w tym czasie aportował się na spotkanie Zakonu, gdzie błagał Dumbledore'a, by zaczął poszukiwania. Okazało się to niepotrzebne, bo Snape przybył ze mną na Grimmuald Place 12. W ciągu tych trzech dni Aisha była gotowa w każdej chwili na przybycie tutaj. Spakowała nasze rzeczy do swojego kufra i spała z różdżką, ukrytą pod poduszką. Nie opuszczała budynku, a z pokoju wychodziła tylko na posiłki. Wychowawczynie zgłosiły moje zaginięcie, kiedy nie wróciłam następnego dnia do czasu obiadu. Policja szuka mnie do tej pory, ale po tym, jak pożar wybuchnął w sierocińcu, mają pewnie ważniejsze rzeczy do roboty. Nie wiemy, ile osób zginęło ani ile dzieci zostało rannych. Mimo to wiem, że liczba jest zbyt duża. Przyszli po mnie, a zginęły niewinne osoby. Kiedy to do mnie dociera, coś ściska mnie za serce. Uczucie, że jestem winna śmierci, jest tak przytłaczająca, że czuję jak coś zapada się we mnie. To jest całkowicie inne, niż wtedy, kiedy zabiłam schwytanego aurora na rozkaz Czarnego Pana, by mógł uwierzyć w to, że jestem warta bycia Śmierciożercą. Tamten czarodziej nie był bez winy.
Krzyk Molly Weasley znowu roznosi się po domu. Woła wszystkich obecnych w domu na obiad, a ja znowu zaczynam się denerwować. Wiem, że tym razem muszę tam zejść, bo Caesar mi nie odpuści. Z ciężkim sercem opuszczamy pokój razem. Aisha rozgląda się ciekawie po korytarzu i komentuje ciemny wystrój, który wręcz odstrasza, a nie zachęca do mieszkania tutaj.
- Och, czy to wąż? Czemu ten dom jest taki Ślizgoński?
Ostatnie słowa wymawia wręcz z obrzydzeniem. Wiem, że jest przyzwyczajona do Pokoju Wspólnego Puchonów, gdzie jest dużo światła i żółtych dodatków. Gdzie jest masa poduszek na parapetach i każdej innej możliwej powierzchni. Każdy list, jaki od niej dostaję, ma pieczątkę ze słonecznikiem, a koperta pachnie kwiatami. Rośliny zajmują miejsca, które nie są zajęte przez koce i poduszki. Jest tam przytulnie i możesz poczuć się, jak na łące. Aisha wszystko to mi dokładnie opisała i za każdym razem ma ten rozmarzony uśmiech, kiedy mówi o pokoju swojego domu w Hogwarcie. Zazdroszczę jej tego, ale ona nigdy się o tym nie dowie. Nie może, bo to by złamało jej serce.
- Och, może dlatego, że rodzina Blacków wręcz oddychała Czarną Magią i musiała o tym informować na każdym kroku?
Głos Caesara też nie jest zbyt miły. Nie mam pojęcia, o co im wszystkim chodzi, ale to są sprawy Hogwartu, do których nigdy nie będę miała dostępu.
- Raz Ślizgon...
- Zawsze Ślizgon.
Równocześnie z tymi słowami następuje głośny huk, który jest wtedy, kiedy ktoś aportuje się w domu. Dźwięk rozchodzi się po całym korytarzu i powoduje, że stojąc tuż przy schodach, tracę równowagę. Staram się chwycić czegokolwiek, co mam w zasięgu rąk. Ściany, poręczy, ubrań Caesara. Coś, co nie pozwoli mi upaść i jeszcze bardziej się okaleczyć. Zanim to wszystko następuje, przede mną znikąd pojawiają się brązowo-rude dwie plamy, które natychmiast mnie łapią. Wciągam głośno powietrze i w ostatniej chwili powstrzymuje się od głośnego krzyku. Jednak nie jestem w stanie wyciszyć syku, jaki wydobywa się ze mnie, kiedy palce jeszcze bardziej zaciskają się na bliźnie na boku. Czemu to tak kurewsko boli? Przecież Pomfrey mówiła, że jest już lepiej. Przez kilka dni mam to smarować maścią, żeby zaczerwienienie zeszło. Nie wspomniała jednak o tym, że każdy gwałtowniejszy ruch czy dotknięcie będzie przypominać, jakby ktoś mnie przypalałam ogniem piekielnym.
- Och, i jeszcze syczy...
- Jak na wężyka przystało!
Boże, mam chyba majaki. Widzę podwójnie i jeszcze słyszę głosy, które mówią na zmianę. Jak w cholernym filmie. Jak zza mgły dochodzi do mnie krzyk Caesara i Aishy. W następnej chwili czuję, jak ktoś mało delikatnie sadza mnie na schodach, a ból znika wraz z dłońmi, które mnie dotykały. Jeszcze trochę siedzę z zamkniętymi oczami i staram się doprowadzić oddech do normy. Nawet Caesar nie stara się w jakiś sposób mnie wesprzeć. Jestem za to wdzięczna, bo nie wiem, czy zniosłabym teraz jakikolwiek dotyk. Nawet jego. Nawet jeśli do tej pory przynosił mi ukojenie.
- Rigel, wszystko okej?
Aisha pierwsza przełamuje ciszę. W sumie to pytanie zbyt często wychodzi z jej ust. Nie mam zamiaru jej jeszcze bardziej martwić, dlatego robię wszystko, by zebrać się w sobie i wstaję. Idzie mi trochę opornie, ale daję radę bez niczyjej pomocy.
- Nie musisz pytać mnie o to za każdym razem. Radzę sobie, do cholery.
Przewrócenie oczami nie było mądrym ruchem z mojej strony, ale Aisha doskonale wie, jak reaguję na tego typu pytania. Jej zmartwiona twarz jest pierwszym, co widzę, ale większą uwagę zwracam na dwie osoby stojące za nią. Czyli nadal mam omamy. Świetnie. Dwóch chłopaków kiedy tylko zauważa, że zwracam na nich uwagę, uśmiechają się w identyczny sposób i kłaniają się zdejmując z głowy wymyślone kapelusze. Patrzę to na jednego, to na drugiego, próbując rozróżnić, który z nich jest nieprawdziwy.
- Witamy, szanowną panią...
- W tych skromnych progach...
- Chociaż gdybyśmy wiedzieli..
- Że na nasz widok...
- Zmiękną ci kolana...
- Stop!
Głos Caesara przerywa tą dziwną wypowiedź, którą zaczyna jeden, a kończy drugi. Jedyne, co jestem w stanie robić, to szybkie przekręcanie głowy z jednego rudego chłopaka do drugiego. Nadal nie wiem, który jest wytworem mojej halucynacji. Patrzę zdezorientowana na Aishę, która nie wydaje się być tą sytuacją, ani trochę zaskoczona. Jakby widziała takie akcje przynajmniej raz dziennie. Caesar za to jest trochę wkurzony i stoi naprzeciwko moich halucynacji na szeroko rozstawionych nogach i z rękoma założonymi na klatce piersiowej. Czuję, że powinnam coś powiedzieć, ale nie wiem za bardzo co i do kogo. Patrzę na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.
- Rigel, rana się otworzyła?
Patrzę się na chłopaka i to w jaki sposób poruszają się jego usta, kiedy zadaje mi pytanie. Nie dociera do mnie jednak ich sens i tylko po raz kolejny mówię, że wszystko w porządku. Jeśli do końca dnia usłyszę jeszcze raz to pytanie, to nie ręczę za siebie.
- Fred, George idźcie, my zaraz zejdziemy.
Tym razem Aisha przejęła dowództwo i zaczęła wydawać rozkazy dwójce rudym chłopakom. Dopiero, jak deportowali się z korytarza, dotarło do mnie, że ich naprawdę było dwóch. To nie moje halucynacje, czy problemy ze wzrokiem. Magiczni bliźniacy, są cholernie rzadkim zjawiskiem.
- Jesteś w stanie zejść po schodach?
Moja reakcja na to pytanie jest chyba wystarczającą odpowiedzią.
- Może ją uniesiemy lekkim Wingardium Lewiosa?
- Madame Pomfrey zakazała wykonywać na niej jakichkolwiek zaklęć. Podobno jej rdzeń magiczny, może tego nie znieść, bo Crucio go naruszyło i jest niestabilne.
Och. To wiele wyjaśnia. I trochę mnie przeraża jeśli mam być szczera. Czyli co? Jeśli rzucę teraz jakieś zaklęcie, to może mnie to zabić? Czemu nikt nie powiedział mi o tym wcześniej?
- A ja o tym nie wiem, bo...
I to jest jeden z nielicznych momentów, kiedy można zauważyć, jak Caesar zaczyna się rumienić. Parskam cicho śmiechem, bo nie sądziłam, że jestem w stanie tego dokonać. W końcu macham na to ręką i przestaję oczekiwać odpowiedzi. Jakimś sposobem – Caesar znowu wziął mnie na ręce i zniósł, jakbym była jakąś pieprzoną księżniczką - w końcu lądujemy przed ostatnimi schodami do kuchni. Tymi samymi przed którymi stałam z Ginny Weasley i przed przesłuchaniem, które skończyło się piciem wina z Syriuszem. Zza drzwi słychać głośne wybuchy śmiechu i pokrzykiwania Molly Weasley, która zachęca każdego by w końcu zaczęli jeść, bo zupa wystygnie. Kiedy wchodzimy w trójkę do środka, wszyscy się na nas patrzą. Stoję z przodu, wyprostowana i blada jak trup z sercem, które prawie łamie mi na nowo zrośnięte żebra. Kiedy tylko pani Weasley mnie zauważa, każe mi siadać szybko przy stole i zaczyna narzekać, że pewnie jeszcze do końca nie wyzdrowiałam i muszę odzyskać siły, a nie ma nic lepszego niż ciepły posiłek. Ostatnie trzy miejsca czekają na nas. Zanim jednak któreś nas zrobi chociaż krok, odzywa się rudy chłopak, który siedzi koło tej całej Hermiony Granger.
- Mam siedzieć przy stole ze Śmierciożercą?
W głosie ma czystą nienawiść. Cała jego postawa wskazuje na to, jak bardzo mnie nienawidzi, chociaż w ogóle mnie nie zna.
- Ronaldzie Weasley!
Jest to krzyk połowy osób jedzących obiad. Wymieniony chłopak wściekle rumieni się na brzydki ceglasty kolor, ale nadal uparcie trzyma gardę i patrzy na mnie. Nie mam zamiaru dać mu tej satysfakcji.
- No co? Mamo, ona mogła zabić Ginny!
- Przeprosiła, Ronaldzie. A jak ty byś się zachował, gdybyś po trzech dniach obudził się, a twoim ostatnim wspomnieniem...
- Dość. Nie każdy musi wiedzieć, co przeszła ta dziewczyna i nie pozwolę, żeby kolejna osoba ją obrażała. Dyrektor Dumbledore jej zaufał i nie powinniście mieć wątpliwości, że można tu przebywać. Jesteśmy Zakonem Feniksa i naszym obowiązkiem jest pomóc czarodziejom, którzy tej pomocy potrzebują. Dlatego jeśli jeszcze raz usłyszę, że ktoś podważa tę decyzję, będzie miał ze mną do czynienia. Czy to jest jasne?
Każdy kiwa potakująco głową i wraca do jedzenia. Nawet ten rudy Ron Weasley zamyka usta i tylko zaciska mocno palce na łyżce. Ja natomiast patrzę oniemiała na czarnoskórego mężczyznę, który ma niebieskie nakrycie na łysej głowie i złoty kolczyk w uchu. Każde słowo wypowiedział w największej powadze i spokojnym głosem. Nie wahał się przy żadnym zdaniu. Wstawił się za mną, chociaż totalnie mnie nie zna, a ja nie znam jego.
Siadam sztywno na krześle. Po obu stronach mam Aishę i Caesara, a naprzeciwko – o zgrozo – Granger i Weasley'a. W kuchni na nowo i powoli, bardzo powoli, wznawiane są rozmowy. Dopiero teraz dostrzegam, że wśród tych kilkunastu osób siedzących w kuchni, nie ma Syriusza. Może gdyby był, to on by coś powiedział. Chociaż, nie wiem, czy on nie ma mi za złe tej sytuacji. Ale gdyby tak było, nie zaproponował mi skrzaciego wina i nie podzielił wspomnieniami z dzieciństwa. Wzdycham głęboko i w końcu biorę się za jedzenie. Tylko moja porcja jest inna, ale nie narzekam. Ciepła zupa mleczna jest bardzo smaczna. Staram się nie pokazać po sobie, że kolejny raz mam problem z trzymaniem łyżki, ale nie dam tej przyjemności Caesarowi i nie dam się nakarmić. Co kilka kęsów, upuszczam ją do miski i rozprostowuję palce. Oczywiście, że Granger zauważa to i kiedy ma już coś powiedzieć, ten zasrany chłopak zadaje pytanie Aishe.
- Czemu wcześniej nie widzieliśmy cię w szkole?
Mówi z pełnymi ustami, na co się krzywię i odkładam łyżkę, jednocześnie odsuwając swój talerz, bo po tym braku manier, jakoś odebrało mi apetyt.
- Aisha, zgadza się? Wydaje mi się, że na trzecim roku chodziłyśmy razem na Mugoloznawstwo, prawda? I to ty raz poprawiłaś profesor Burbage, że samoloty i helikoptery to nie to samo. Wiadomo, dla czarodziei to jest nie zrozumiałe, ale dla nas – osób, które zostały wychowane wśród mugoli, takie rzeczy są dość oczywiste. I nic dziwnego Ron, że jej nie kojarzysz. Ona jest Puchonką, a oni zazwyczaj stoją z boku i obserwują.
Boże, jak ta dziewczyna dużo mówi. I mam wrażenie, żeby tylko po to, aby się pochwalić, czego to ona nie wie. Aisha, nawet nie stara się tego wyjaśnić. Kiedy patrzę na nią, widzę, jak twardo wpatruje się w zupę cebulową. Szczęki ma mocno zaciśnięte, a w kącikach oczu czają się łzy. Jeszcze chwila, a zacznie płakać nad miską obiadu. Wszystko przez tą głupią gadkę Hermiony. Nie wiem, co mam zrobić pierwsze – przytulić przyjaciółkę czy wygarnąć Granger.
- Hermiono?
Mój głos wręcz ocieka serdecznością. Zdobywam się nawet na uśmiech w jej stronę. Pod stołem sięgam po dłoń Aishy i ściskam delikatnie. Widzę, jak dziewczyna odpręża się pod moim dotykiem. Nie mam pojęcia, jak wygląda sytuacja u Caesara, ale jak dotąd nie wtrącił się, ani razu.
- Tak?
Jej podekscytowanie wręcz da się wyczuć w powietrzu. Jeśli liczy, że ta sytuacja i jej komentarze skierowane do Aishy, nie ruszają mnie, to jest w wielkim błędzie.
- Zamknij się.
****
Jejku, nie macie pojęcia jak od dawna planowałam tą końcową scenę między Rigel, a Hermioną. Dawajcie znać jak wrażenie po rozdziale i jakie są wasze pomysły co do następnych scen. W ogóle opis jednego dnia trwa kilka rozdziałów i dopiero podczas pisania 11 się zorientowałam, także super. Więcej postaram się tego nie robić. Chciałabym wstawiać rozdziały częściej, ale niestety nie da rady.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top