Rozdział 1
− Rozpoczynam sprawę numer 7/5476/2435.
W sali było duszno. Pewnie przyzwyczaiła się do zimnego powietrza w Azkabanie. Sala w Ministerstwie nie miała okien, a wszystkie krzesła dla członków Wizengamotu były zajęte. Miejsce dla cywilów i reporterów też. Każdy chciał zobaczyć jak jedna decyzja może zniszczyć życie ludzkie. Chcieli upewnić się na własne oczy, że po tylu latach wojny sprawiedliwość i Jasna Strona wygrała. Ci, którzy zabili ich bliskich, torturowali niewinnych i siali terror w murach szkoły, zostaną ukarani. Ludzie pragną zapisać się na kartach historii jako bohaterowie, którzy nawet Śmierciożercom zapewnili sprawiedliwy proces. Tak naprawdę to zwycięzcy piszą historię, a ta wojna będzie pod tym kątem wyjątkowa. Pełna kłamstw, jasnych bohaterów i zwycięskich potyczek.
− Na rozprawę został dowieziony z Azbanau więzień numer 165495/76. Czy więzień może podać swoje imię i nazwisko?
− Rigel Lestrange.
Czerwiec 1995
Aisha z pociągu wyłania się jako jedna z ostatnich. Jest blada, z opuchniętymi od płaczu oczami i wymiętej szacie. Koleżanki z dormitorium trzymają się sztywno jej boków. Dopiero jak widzą rodziców żegnają się z dziewczyną i oddalają. Czekam cierpliwie, aż Aisha mnie zauważy i podejdzie. Dopiero, jak jest bliżej, widzę, że schudła i trochę urosła od czasu Świąt.
− Rigel.
Przyciągam ją do siebie bliżej i mocno przytulam. Wiem, że tego potrzebuje. Jej ostatnie listy były pełne smutku i przerażenia. A to, że potwierdziłam plotki i oświadczenie Dyrektora, wcale jej nie pomogło. Czarny Pan wrócił i od tego momentu wszystko się zmieni.
− Jestem tutaj.
− Boję się.
Chcę ją zapewnić, że nic jej nie grozi. Chciałabym jej powiedzieć, że w razie zagrożenia zrobię wszystko żeby ją obronić. Ale wiem, że to nie prawda. Nie będę mogła jej obronić przed Śmierciożercami, Aurorami i fanatykami Albusa Dumbledore'a. Obydwie wiemy, że cokolwiek się stanie nikt nie będzie mógł nas zapewnić, że obie przeżyjemy tą wojnę stając ramię w ramię.
− Chodź, wracamy do domu.
Zaklęciem przywołuję jej kufer i odpowiednio zmniejszam, żeby mógł się spokojnie zmieścić do kieszeni spodni. Chciałabym się już deportować z peronu 9 i 3/4 i zniknąć z tego tłumu uczniów i zatroskanych rodziców, którzy wręcz nie mogli przestać pytać swoich dzieci co pięć sekund, czy wszystko z nimi w porządku. Oczywiście były wyjątki, choćby stojący dumnie Malfoy'owie i Potter. Te czarne włosy, zielone oczy i przerażone spojrzenie oraz otaczających go przyjaciół widać z daleka. Wszyscy się od niego odsunęli jakby zarażał co najmniej Smoczą Ospą. Mimowolnie podążam za nim wzrokiem i patrzę, jak żegna się z rodziną Weasley. Widzę jego przygnębienie, wory pod oczami i zapadnięte policzki. Aisha wygląda podobnie, ale wiem,że dziewczyna podniesie się szybciej niż Chłopiec-Który-Przeżył.
Jeszcze raz przed przejściem na mugolską stronę dworca, odwracam się i widzę coś co spowodowało, że niewidzialna gula stanęła mi w gardle - widok zgarbionego Pottera, który stał obok rodziców zamordowanego niedawno Cedrica. Mogę się tylko domyślać dlaczego przybyli dzisiaj na magiczny peron. Mieli nadzieję, że ich syn wyjdzie cały, zdrowy i przede wszystkim żywy, z pociągu.
Aisha wbija mi paznokcie w ramię kiedy deportuje nas obie do sierocińca w centrum Londynu.
***
Nocą z koszmaru budzą mnie krzyki. Przerażona Aisha wije się w łóżku obok. Zanim cokolwiek robię, do środka wpada dwójka opiekunów, którzy mają nocny dyżur. Krzyki Azjatki urywają się, kiedy opiekunka ściska ją mocno za ramiona i krzyczy, by się obudziła. Chcę wstać i jakoś jej pomóc, bo widzę przerażone spojrzenie dziewczyny, ale opiekun - Chris - od razu mnie powstrzymał przed wstaniem z łóżka. W jego spojrzeniu widzę, że to nie dotyczy mnie i mam się w to nie mieszać. Jakbym nie była wystarczająco już w to zamieszana. To moja przyjaciółka, prawie siostra. Powierniczka sekretów, wspólniczka tych wszystkich nielegalnych rzeczy, które zrobiłyśmy razem, od kiedy się spotkałyśmy.
− Sytuacja opanowana.
Opiekunowie wyszli, a my zostajemy same w ciemnym pomieszczeniu z przyspieszonymi oddechami i ciszą wypełniającą pokój. Żadna z nas się nie odzywa słowem, nawet wtedy kiedy wychodzę z własnego łóżka, wślizguję się pod kołdrę Aishy i mocno ją przytulam. Musimy sobie dać nawzajem wsparcie, którego teraz obie potrzebujemy.
− Śnił mi się tamten dzień.
Zamieram na chwilę, bo wiem dokładnie o jakim dniu mówi. Obie straciłyśmy rodziców, moi zostali skazani na dożywocie w Azkabanie, jej zaginęli i nigdy się nie odnaleźli. Dlatego znalazłyśmy się tutaj - w tym sierocińcu, pokoju, łóżku. Obie jesteśmy zranione przeszłością i błędami naszych rodziców. Cierpimy z tego powodu, chociaż nie powinnyśmy, ale nie mamy na to wpływu.
Aisha została podrzucona do sierocińca, kiedy miała pięć lat. Rodzice zostawili ją przy furtce do placu zabaw z plecaczkiem, wypełnionymi rzeczami i oświadczeniem, że zrzekają się praw do dziecka i wyjeżdżają za granicę.
− Rigel... twój Znak.
Aisha leży na moim ramieniu i dlatego pierwsza zauważa, że mój Czarny Znak się zmienia i zaczyna być coraz bardziej rozgrzany. Po kilku sekundach czuję ból, jaki łączy się z wezwaniem Czarnego Pana. Wiem, że muszę się stawić na wezwanie - Caesar wytłumaczył mi to dawno temu, że nie mogę tego zlekceważyć i muszę jak najszybciej teleportować się za pomocą Znaku do wyznaczonego miejsca spotkania. Ale mimo przygotowania i wyjaśnień nadal miałam opory przed ubraniem się w czarne szaty i aktywowania tatuażu. W chwili kiedy Czarny Pan się odrodził czaszka i wąż zaczęły się poruszać, a zwierzę bezdźwięcznie syczeć gotowe do ataku. Nie zrobiłam wtedy nic, bo wezwanie nie dotyczyło mnie. Każdy Śmierciożerca z Mrocznym Znakiem wiedział, że ta chwila jest dla Wewnętrznego Kręgu.
Ale dzisiejszej nocy miałam po raz pierwszy klęknąć u stóp Czarnego Pana i złożyć mu należyty szacunek.
− Muszę iść.
Nie ruszam się nawet o milimetr po wypowiedzeniu tych słów. Nie chcę zostawiać Aishy samej, w szczególności nie teraz. Jednak to ona właśnie robi pierwszy ruch. Wychodzi z łóżka, zapala światło i po cichu otwiera skrzypiący szkolny kufer. Wyciąga z niej prostą czarną szatę bez żadnych dodatków. Widzę, że jest na nią za długa, a kaptur mógłby zasłonić jej całą twarz, aż do podbródka.
− Kupiłam ją dla ciebie, miałam dać ci ją na Święta. Chciałam ci wyszyć wzór na plecach, ale teraz to chyba bez sensu.
Wyciąga ręce z szatą w moją stronę, a ja, bez słowa podziękowania, chwytam ją mocno. Oczami wyobraźni widzę Aishę z igłą i nitką szyjącą prezent dla mnie i robi mi się ciepło na sercu. Kupiła za złote galeony przepiękną i miękką szatę dla mnie, a ja idę w niej na spotkanie z Czarnym Panem. Pewnie nie tak to sobie wyobrażała, ale życie nigdy nie było takie jak w naszych snach.
Teoretycznie jestem prawie gotowa do wyjścia, wyciągam spod materaca swoją różdżkę i staję na środku pokoju. Serce bije mi jak oszalałe, ale na twarzy nie widać żadnych oznak zdenerwowania. Jestem gotowa na tą chwilę od urodzenia. Tuż przed dotknięciem Mrocznego Znaku, zakładam na głowę kaptur, który chowa wszystkie loki tak, że nie wyglądam identycznie jak moja matka ze zdjęcia, które pokazał mi kiedyś Caesar.
Dotykam różdżką Znaku i teleportuję się na spotkanie z przeznaczeniem.
***
Uderzam kolanami o mokrą trawę.
W całym Londynie pada od wieczora i nie zapowiada się żeby miało przestać.
Rozglądam się na boki by upewnić się, że nikt nie widział mojego nieudanego lądowania. Od tej chwili nie mogę sobie pozwolić na żadne porażki, potknięcia czy błędy. Po raz trzeci w moim życiu muszę ponieść konsekwencję tego, że noszę nazwisko Lestrange.
Przez krople deszczu udaje mi się dostrzec, mały, opuszczony, drewniany domek. W środku nie pali się żadne światło i nie wiem co o tym myśleć. Ze strony ogrodu nie dochodzą żadne dźwięki czy urywki rozmów.
Sekundę później ciszę przerywa jakiś dźwięk. Nie jestem do końca pewna czy to pierwszy grzmot nadchodzącej burzy czy krzyk.
Z różdżką w dłoni obracam się i rozglądam. Ciemna ściana lasu, przez którą nic nie widać, nie wycisza jednak dźwięków.
Słyszę kolejny grzmot, który wywołuje u mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Nie tracę jednak czujności i przyczajona - w pozycji gotowej do ataku - czekam dalej.
Serce wali mi jak oszalałe, a własny oddech jest tak głośny, że boję się, że nie usłyszę tego, na co tak bardzo czekam. Muszę się uspokoić i zastosować do trzech reguł jakich nauczył mnie Caesar.
Po pierwsze.
Nie daj się zaskoczyć.
Moja cierpliwość została nagrodzona, bo po chwili z lasu wyłonił się kolejny krzyk bólu. Jedyne czego nie jestem w stanie to stwierdzić skąd on pochodzi. Teraz jednak wiem, że w okolicy, oprócz mnie, jest ktoś jeszcze.
Po drugie.
Musisz wiedzieć kto jest twoim wrogiem, a kto przyjacielem.
Podejrzewam, że to Śmierciożercy. Może walczą między sobą. Jednak to były tylko złudne nadzieje, bo czuję podskórnie,że tam jest Czarny Pan, który wymierza swoją sprawiedliwość.
Kiedy nieliczni wiedzą o moim istnieniu, żaden nie może liczyć się jako sprzymierzeniec. Nawet Lord może mnie nie zaakceptować, bo w końcu naznaczył mnie kiedy miałam rok. Czy to nie czyni ze mnie niższego rangą Śmierciożercę? Mimo nazwiska jakie noszę.
A jeśli się mnie wyprze to nikt inny mnie nie przyjmie ze względu na Mroczny Znak.
Kółko się zamyka, a ja jestem jak ta mysz w klatce, która kręci się z jednego końca do drugiego. Nie wiedząc, że pośrodku istnieje wyjście.
Po trzecie.
Miej zawsze plan.
Mam zamiar wejść do tego lasu i szukać do skutku miejsca spotkania. Muszę się tam pojawić i pokazać, że jestem godna nazywania mnie córką Bellatrix Lestrange.
Ale najważniejsze w tym planie jest jeden punkt.
Przeżyć.
Wyjść z tego spotkania żywa. Żeby tego dokonać jestem gotowa na wszystko - pozwolenie na grzebanie mi w umyśle, traktowanie mnie wszelkiego rodzaju klątwami, a nawet zlecenie mi zabicia tego nieszczęśnika, która ciągle krzyczy z bólu, jaki zadaje mu Czarny Pan.
***
− Mój Panie.
Klękam, jak tylko wchodzę na wypaloną ogniem polanę w środku lasu. Dotarcie tu zajęło mi jakieś dziesięć minut. Na środku stoi On - w szarej szacie, która pokazuje, że jest boso. Nie mam odwagi spojrzeć w jego twarz, za bardzo się boję co tam ujrzę.
W moich wspomnieniach jest dość surowym, ale dobrym wujkiem, który zawsze przynosił mi magiczną zabawkę. To właśnie od niego dostałam swoją pierwszą miotłę, na którą bałam się wejść i jedynie jak się nią bawiłam to udawanie, że to mikrofon, a ja jestem kolejną piosenkarką Fatalnych Jędz.
Cisza się przedłuża, a ja coraz bardziej się denerwuję, bo wiem, że to nie oznacza niczego dobrego. Wiem, że wyrwanie się szponom Śmierci po tylu latach jest trudne i nosi za sobą jakieś konsekwencję.
Nikt nie ma pojęcia jak Czarny Pan tego dokonał, ale wrócił, a my - wierni słudzy jego idei - musimy znów stanąć do walki.
− Podejdź.
W końcu przemawia. Jego głos jest lekko skrzekliwy, ale nadal mocny i pewny. Staję prosto, ale nadal nie podnoszę wzroku. Jedynie kątem oka dostrzegam postać, która leży w kałuży własnej krwi. Jest skulona, ale wiem, że to mężczyzna. Jak mantrę mamrocze słowa, które układają się w jedno zdanie.
Nie chciałem, Panie.
W końcu podnoszę wzrok. Moje fioletowe oczy - odziedziczone po ojcu - spotykają się z czerwonymi. Trupioblada twarz o rysach bardziej wężowych niż ludzkich przygląda mi się z zaciekawieniem. Nie wiem, jakim cudem nadal trzymam się wyprostowana i nie opuściłam wzroku. Coś mnie w tym spojrzeniu fascynuje, bo w końcu spotkałam kogoś takiego jak ja. Osobę, która nie ma nudnie brązowych lub niebieskich oczu.
Jednak moja pewność siebie opuszcza mnie w chwili kiedy Lord staje centralnie przede mną i wbija mi końcówkę swojej różdżki w podbródek, powodując, że mam odsłoniętą szyję. Drugą ręką z szponiastymi paznokciami bierze pojedynczy kosmyk moich loków.
Staram się nie oddychać, stać nieruchomo, a nawet nie przełykać śliny podczas tego wszystkiego. Nie wiem nawet jak to nazwać. Stoję kilka centymetrów od czarownika, którego kilkanaście lat temu bała się cała czarodziejska Anglia.
− Rigel Lestrange.
Pamięta mnie.
− Tak, Panie.
Na tyle ile pozwala mi wbita różdżka, kiwam głową na znak potwierdzenia. Kiedy to robię, magiczny patyk znika z mojego podbródka. Spodziewam się, że Czarny Pan cofnie się na miejsce, gdzie wcześniej stał, zamiast tego czuję jak mnie okrąża. Zachowuje się jak łowca, który patrzy czy upolowana zdobycz jest coś warta. Nie wiem czy widok jaki prezentuję go zadowala, ale stoję prosto jak miotła, z wystającymi lokami spod kaptura nowej szaty.
− Miałem plany. Chciałem stworzyć coś, czego nikt inny przede mną nie dokonał. Moi najwierniejsi słudzy mieli dostąpić zaszczytu jakim jest posłanie swojego potomka swojemu Panu pod opiekę. Niestety ktoś zniszczył mi te plany.
Zaciska mocno palce na różdżce w przypływie bezradności. Wiem dokładnie o czym mówi. Chciał stworzyć armię z dzieci arystokratów, którzy mu służyli. Wpoić dzieciom te wszystkie ideały jakie muszą znać, by stać się maszynami do zabijania na zlecenie Czarnego Pana.
− Ale teraz kiedy wróciłem, a ty jesteś potwierdzeniem, że mój plan się powiódł, zaczną wracać do mnie kolejni. Stworzę coś czego świat jeszcze nie widział. Dokonam niemożliwego!
Mam ciarki na ciele. Do tej pory myślałam, że jestem jedyna. Jedynym Śmierciożercą, który został naznaczony w tak młodym wieku. Ale Czarny Pan jasno powiedział, że byli też inni. Inne dzieci, które noszą to piętno od kołyski.
− Oczywiście, Panie.
Stoję nieruchomo jeszcze przez kilka minut, ale nic więcej się nie wydarzyło. Kiedy słyszę raz po raz dźwięk, jaki towarzyszy teleportacji, zaczynam się niecierpliwić. Śmierciożercy zaczynają się gromadzić, a ja nie wiem czy dalsza część spotkania jest dla mnie. Wydaję mi się, że Czarny Pan aktywował mój Mroczny Znak tylko po to by zobaczyć, że jego eksperyment się powiódł.
Kiedy mam zamiar się wycofać, znowu staję twarzą w twarz z swoim Panem. Tym razem nie czuję różdżki wbitej w skórę, w zamian czuję, jak wspomnienia w mojej głowę przelatują z zawrotną prędkością. Uczucia jakie wtedy czułam łączą się w jedną nieprzejrzystą masę. Moje spostrzeżenia i uwagi mieszają się z słowami, które wtedy wypowiadałam. Wszystko trwa kilka minut i równie nagle jak się zaczęło, kończy w jednej chwili. Znowu mam kontrolę nad własnym umysłem.
Wiem co się stało. Byłam ofiarą legilimecji.
− Dość niezwykłe, muszę to przyznać.
Nie mam tyle odwagi, by spytać Czarnego Pana, co takiego było ciekawe w moich wspomnieniach. Poza tym lekko kręci mi się w głowie, przez co jest mi niedobrze. Wiem, że jak tylko skończy się to dziwne spotkanie, zwymiotuję jeszcze przed deportacją, bo inaczej rozszczepię się na kilkanaście kawałków.
− Możesz odejść.
− Dziękuję, Panie.
Kłaniam się nisko i robiąc kilka kroków w tył wycofuję się z polany. Śmierciożercy - a raczej garstka ludzi, bo większość siedzi w Azkabanie - stoi w półkolu, pewnie przysłuchiwał się naszej rozmowie. Nie spoglądam na żadnego z nich. Chcę jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
− Rigel.
Słyszę swoje imię z Jego wąskich warg. Zatrzymuję się w pół kroku i podnoszę niepewnie spojrzenie. Byłam pewna, że to koniec. Boję się, że Lord zmienił zdanie i zabije mnie za chwilę. Okaże się, że nie jestem sługą przynoszącą dobre wiadomości, a niepotrzebnym balastem, który przecież w każdej chwili może zostać zlikwidowany.
− Twoja matka byłaby z ciebie dumna. Jesteś do niej bardzo podobna, ale oczy... Oczy masz po ojcu.
Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Przecież mogłam się spodziewać czegoś takiego. Jakieś uwagi dotyczącej mojego pochodzenia i tego kim byli moi rodzice. Lestrangowie byli zaliczani do wąskiego grona ulubieńców Czarnego Pana.
Nagle czuję jak na mojej twarzy pojawia się kawałek czegoś zimnego. Patrzę na Czarnego Pana i widzę jak po raz kolejny tego wieczoru mierzy we mnie różdżką. Na jego wężowej twarzy pojawia się uśmiech, który przyprawia mnie o dreszcze. Delikatnie, jakby z obawą, sięgam palcami do twarzy. Wyczuwam metal i różnego typu wybrzuszenia.
− Teraz widać, że należysz do mnie.
Z pewnym opóźnieniem dociera do mnie, że Czarny Pan podarował mi maskę Śmierciożercy. Nie jestem pewna co czuje związku z tym. Przez większość czasu boję się strasznie, ale przez sekundę kiedy Czanry Pan mówi, że należę do niego jestem szczęśliwa. To takie naiwne z mojej strony. Głupia chęć przynależenia do czegoś co jest chodź trochę podobne do rodziny jest silniejsza ode mnie.
Kłaniam się jeszcze raz, ciągle nic nie mówiąc. To chyba w sumie niepotrzebne.
Kiedy wychodzę z lasu, uświadamiam sobie, że reszta Śmierciożerców nadal nie wie kim jestem. To dobrze. To na chwilę pozwoli uniknąć niepotrzebnego zamieszania w moim otoczeniu, a ja będę mieć więcej czasu żeby przygotować się na to co nieuniknione.
Kiedy odkryją czyja krew płynie w moich żyłach, jestem pewna, że to nie skończy się dobrze.
Bellatrix i Rudolf Lestrange nie mieli zbyt dobrych kontaktów zresztą Śmierciożerców. I pewnie wielu chciałoby zemścić się na nich, zabijając ich jedyne dziecko.
****
Wierzę, że z czasem historia znajdzie swoich czytelników i zostanie doceniona. Zależy mi by tak się stało. Tymczasem proszę tylko o to żebyście podzielili się ze mną Waszą opinią o tym rozdziale.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top