6.

— Cade, ja wiem, że jest ci ciężko. Wszystkim nam jest ciężko — westchnęła rozdrażniona. Cade nie mógł ocenić czy matka jest bardziej zła na niego czy po prostu wytrącona z równowagi. Podniósł spojrzenie czekoladowych oczu ponownie na matkę. — Jeżeli chcesz, zapiszę cię do psychologa.

— Nie potrzebuję.

— Doskonale widzę, że sobie nie radzisz! — Rozmasowała długimi palcami czoło.

Cade zaczerpnął tchu. Było mu trochę słabo, lekko kręciło mu się w głowie. Chciał jak najszybciej zamknąć się w swoim pokoju. Rozmawiał dzisiaj ze zbyt dużą liczbą osób.

— Boże, Kincade — matka ponownie westchnęła.

— Zrobię kawy.

Cade zerwał się ze stołka. W zbyt ciasnej kuchni czuł się jak słoń w fabryce porcelany. Zagotował wodę i po kilku minutach ciężkiej ciszy, postawił odpryśnięty kubek przed matką. Trzymała twarz schowaną w dłoniach. Cade'owi ścisnął się żołądek. Myślał, że zacznie zaraz wymiotować.

— Masz jeszcze zapisać się na zajęcia dodatkowe — w końcu odezwała się z wielkim trudem.

— Więcej tych kar już nie mają?

— Cade, proszę cię.

— Wybacz.

Chłopak utkwił wzrok w swoich dłoniach. Wykręcał palcami na wszystkie możliwe strony. Matka upiła łyk kawy.

— To zwykły wymóg. Każdy uczeń ma brać udział w przynajmniej jednych zajęciach pozalekcyjnych.

— Jack też?

— Tak. — Kobieta wyciągnęła zgiętą kartkę papieru. Z szelestem rozprostowała ją i podała najstarszemu synowi.

Cade odchrząknął. Zajrzał na listę ale nie potrafił się skupić. Tykanie zegara go zbyt rozpraszało. Matka wyszła z kuchni. Pojechała po Jacka, którego miała odebrać ze spotkania z przyjaciółmi. Cade przeczytał jeszcze raz. Lista była po włosku. Zdenerwowany rzucił kartkę na niewielki stół. Rozsunął firany i spojrzał w okno. Miał od niego już odchodzić, gdy coś przykuło jego uwagę.

Jego twarz na ułamek sekundy rozjaśniła się, rozchylił lekko usta w zdumieniu, jednak szybko otrząsnął się. Odszedł od okna.

— Nie, to niemożliwe — wyszeptał.

Nie mogąc się jednak przemóc, spojrzał ponownie na chodnik. Przechodziła jakaś grupa młodych osób, ale jej wśród nich nie było. Cade szybko podbiegł do drugiego okna. Coś zakuło go w serce. Natychmiastowo spochmurniał, powracając do poprzedniego nastroju. Usiadł na poprzednim miejscu, sprawdził telefon. Rzucił okiem na listę, z której nie mógł i nie chciał nic wyczytać. Znowu wstał i udał się do pokoju, trzaskając ze złością drzwiami. Rozpalone od emocji spojrzenie natrafiło na wiszący naprzeciw rysunek. Węgiel się trochę rozmazał, ale wciąż był czytelny i tak samo piękny jak sprzed ponad pół roku. Sennie podszedł do niego, przyglądając się kartce ze swoistą czułością. Znowu poczuł ścisk pomiędzy żebrami i zrobiło mu się słabo.

Gdy usłyszał wesoły głos Jacka, Cade prawie zasypiał. Przed oczami pojawiło się zatłoczone miasto, jego zgiełk, ciepłe lato i czasy beztroski.

Z błogiego stanu wybudził go wysoki głos brata.

— Śpisz jeszcze? — zapytał dosyć nieśmiało, bębniąc drobnymi palcami w drzwi.

— Nie spałem. Czego chcesz?

— Musisz mi pomóc w matmie.

— Nie, Jake. Nie mam czasu teraz.

— Proszę cię. Nie umiem tego zrobić.

— Wynocha z pokoju. Daj mi spokój — warknął, odwracając twarz. Jake stał jeszcze przez chwilę we framudze, po czym trzasnął drzwiami i zniknął w czeluściach swojej zimnej klitki.

Cade leżał w jednej pozycji jeszcze przez chwilę. Z westchnieniem sięgnął po telefon. Chwilę się zastanawiał, walcząc z sobą. W końcu jednak poddał się zbyt wielkiej pokusie i wyszukał konta swoich starych przyjaciół. Od chwili, w której jego stopa stanęła na ziemi Starego Kontynentu nikt do niego nie napisał, ani nie zadzwonił. Cade wiedział, że tak powinno być. Tak będzie lepiej. Nigdy więcej się nie zobaczą, ich znajomość należy do przeszłości. Do historii.

Jednak nie mógł powstrzymać ścisku w gardle na nowe zdjęcie, które oni dodali. Wyglądało na to, że w swoim towarzystwie bawili się świetnie. Cade mimowolnie otworzył chat.

„Hej, jak leci?", szybko wystukał i wysłał. Chłopak, przed chwilą aktywny, szybko wyszedł.

— Zajebiście.

Zły na siebie odrzucił telefon. Od razu pożałował, że do niego napisał. Na cholerę mi to było, pomyślał.

Miał nudności, kręciło mu się w głowie. Słyszał rozmowy dochodzące z sąsiadujących pomieszczeń oraz liczne kroki. Gdy poczuł się w miarę dobrze, zachodził już zmierzch i pomarańczowe światła lamp zdążyły się wkraść do jego pokoju przez niezasłonięte okna. Ekran jego telefonu zaświecił się. Cade zerwał się, ale w ostatniej chwili się zawahał.

— Co ty robisz?

Skarcił się w myślach. Dodatkowo zwyzywał od naiwniaków, egoistów i ciot, o gołębich sercach. Kretyn, kretyn, kretyn.

Położył się na plecach, starając się zignorować otrzymaną wiadomość. Jednak nie wytrzymał długo. Światło telefonu najpierw oślepiło go. Przeczytał wiadomość.

„Nic. A tam?" Wziął głęboki oddech. Spodziewał się czegoś innego. Szybko odpisał: „tak samo". Minął kwadrans, zanim jego stary przyjaciel odczytał wiadomość. 

— Cade.

— Co? — Ostry ton głosu matki zirytował go. Czuł się źle i z każdą chwilą było mu coraz gorzej.

— Nie tym tonem — ostrzegła, unosząc głos. Widząc, że chłopak nie kwapi się poruszyć, zapaliła światło, rażąc go w oczy. Cade jęknął. — Wybrałeś te zajęcia? Czy mam to zrobić za ciebie?

— Bardzo śmieszne. Nie mam pięciu lat.

— A zachowujesz się jakbyś miał. Szybko, nie mam czasu.

Miała wyjść, jednak coś sobie przypomniała. Cade przewrócił oczami.

— Tylko weź pod uwagę to, że jest koniec roku. Więc będziesz musiał nadrabiać z...

— Wiem! — krzyknął. — Wiem, wiem, wiem. Zostaw mnie teraz samego.

Matka zmierzyła go wzrokiem z dezaprobatą, zanim wyszła z ciasnego pokoju. Cade znowu rzucił się na łóżko, huśtając zwisającą nogą. Nie dostał żadnej nowej wiadomości.

***

Kuchnia była pusta i ciemna. Zbyt jasno jarząca się lampa raziła oczy, nie dając przy tym odpowiedniego oświetlenia. Wiatr głośno dął w okna. W pomieszczeniu było zimno. Cade z telefonem w dłoni starał się konsekwentnie przetłumaczyć oferty klubów szkolnych. Co jakiś czas kaszlał i chrząkał.

— Świnie zarzynasz? — Jack postawił kubek na niskim blacie. Zajął miejsce zaraz obok swojego brata, mierzącego go wściekłym spojrzeniem. Jack wzruszył ramionami. Cade wrócił do tłumaczenia.

Głęboką ciszę przerwało rytmiczne tupanie nogą Jacka do uderzeń zegara. W malutkiej kuchni było bardzo niezręcznie.

— Wiesz, że urosłem o prawie dwa cale od stycznia? — Jack postanowił przełamać milczenie.

— Mhm.

— Kurde, sporo. Mama twierdzi, że do grudnia będę wyższy od ciebie.

— Mhm-hm.

— Ale byłby, kurde, przypał. Ile jesteś wyższy? Co najmniej o głowę, no nie?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuował.

— Ciekawe, czy będę tak bardzo wysoki jak ty. A tutaj też nie możesz się myć pod prysznicem? Głupio, że te słuchawki są tak nisko.

Podrapał się po głowie, nie wiedząc o czym może powiedzieć żeby zainteresować brata. Spojrzał przez ramię na listę, którą uporczywie czytał Cade.

— Ja zapisałem się na rysunek. Zawsze, kurde, chciałem nauczyć się rysować. Będę mógł wyrywać dziewczyny na narysowanie im portretu. Szkoda, że nie ma futbolu, tobyś się zapisał. Wybrali cię na kapitana drużyny w tym sezonie ale n... — szybko urwał, zdając sobie sprawę, że to drażliwy temat dla Cade'a. Czując się głupio, wstał najciszej jak umiał i schował się w pokoju. Po chwili poczuł jak gorące łzy próbowały spłynąć po jego policzkach. Wytarł je jak najszybciej mógł. Prawdziwi faceci nie płaczą, powtarzał sobie. Zgasił światło i naciągnął pierzynę na twarz.

Deszcz cały czas padał, wąski księżyc nieśmiało wychylał się zza chmur, a spod cienkiej pierzyny jeszcze przez długi czas można było usłyszeć tłumione chlipanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top