2.
Spędził krótką chwilę w gabinecie dyrektora, czekając na nauczycielkę angielskiego. Przedstawiła mu się z przyjaznym, na jego oko zbyt przesłodzonym uśmiechem. Mówiła z mocnym włoskim akcentem. Cade musiał mocno wytężyć słuch żeby wszystko zrozumieć. Krótka rozmowa z kobietą bardzo go przez to wymęczyła. Zostało dziesięć minut do końca pierwszych zajęć gdy ciemnowłosa nauczycielka wprowadziła go do sali zajęć. Cade po szybkim spacerze po wielu schodach dostał małej zadyszki. Starając się uregulować oddech rozejrzał się po prostokątnej sali i siedzących w niej uczniach. Jego uwagę przykuło stare wyposażenie sali — wszystko wydawało się wiekowe i pogruchotane — i młody wygląd wychowanków. Oni są przynajmniej cztery lata ode mnie młodsi, z trwogą przemknęło mu przez myśl. Szybko rzucił okiem na ich okrągłe twarze o niewyraźnych jeszcze rysach. Niektórzy nawet nie dostali jeszcze trądziku!
— Przepraszam panią bardzo, ale to wykluczone, że to jest moja klasa — zawrócił się do wychodzącej już nauczycielki angielskiego. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, mrużąc oczy za wąskimi, prostokątnymi okularami. Wszystkie nauczycielki w tej szkole noszą okulary?
— Myślałam, że zostałeś poinformowany, że nie będziesz szedł ze swoim rocznikiem.
— Tak, zostałem poinformowany. Ale sądziłem, że będę z rocznikiem niżej, a nie z podstawówką! — niemal krzyknął z rozpaczy.
Pulchna nauczycielka prowadząca zajęcia przerwała ich wymianę słów, mówiąc coś po włosku do kobiety z okularami. Ona przytaknęła głową, zgadzając się z czymś, o czym tamta mówiła.
— Zaraz koniec zajęć. Siadaj. Jeżeli masz jakieś problemy, udaj się z nimi do dyrektora.
I wyszła, kręcąc biodrami, zostawiając Cade w brzydkiej sali. Spojrzał jeszcze raz na wlepione w niego twarze. Poczuł jak policzki napływają mu krwią. Zajął najbliższą z brzegu ławkę, szybko w niej siadając. Czuł się jak królewna Śnieżka pośród krasnoludków. Zastanawiał się czy te smarkacze potrafią już wiązać samodzielnie buty. Donośny dzwonek zadzwonił niemal momentalnie. W sali Cade nie przebywał nawet pełnych trzech minut. Wyszedł najszybciej jak mógł.
— Gdzie jesteś, kretynie — mruknął, szybko pisząc wiadomość do młodszego brata. Wśród wielkiego zamieszania ktoś na niego mocno wpadł.
— Ziomek, patrz jak łazisz! — krzyknął oburzony.
— Sory. — Chłopak, na oko w jego wieku nie odszedł, tak jak zamierzał, ale na usłyszenie obcego języka, przyjrzał się Cade'owi z nieskrywaną ciekawością. Powiedział coś po włosku, ale widząc, że Cade niezbyt to rozumie odchrząknął i zaczął po angielsku:
— Skąd jesteś?
— Stany — speszony, szybko odparł. Potarł się po swoim ramieniu. Chłopak nieźle mu przywalił.
— Nie widziałem cię tutaj wcześniej.
— Pierwszy dzień — krótko odburknął Cade.
— W marcu?
— No z tego co kojarzę, mamy teraz marzec.
— Lol, spokojnie. Jestem tylko trochę zdziwiony. Nie lepiej było poczekać to następnego roku?
— Jakby było, to bym poczekał.
Cade nie znosił jak obcy zadają mu masę pytań. A ten chłopak już dawno przekroczył dozwolony limit. Cade szybko rzucił na niego okiem. Miał niesamowicie czarne, gęste włosy, jak na białego. Cade widział wiele ludzi w swoim życiu ale tak intensywnej barwy włosów jeszcze nigdy u nikogo nie dostrzegł. Dodatkowo dziwnie błyszczały w świetle jarzeniówek.
— Co tak się spinasz? — klepnął go po ramieniu. — Wszyscy Amerykanie mają takie wielkie ego?
— Nie chcę nic mówić, ale zazwyczaj rozpoczynamy rozmowę po przedstawieniu się sobie — z przekąsem powiedział oburzony komentarzem chłopaka Cade. — Masz w sobie w ogóle krew?
Spojrzał przelotnie na niemal białą barwę jego skóry. W istocie, wyglądał jakby żadnej nie posiadał.
— Jestem wampirem — zaśmiał się serdecznie. Nie na taką reakcję liczył Cade. — Ale, ciii. To jest wielka tajemnica. Nie wygadaj się nikomu tutaj.
— Patrząc na to, że mało kto tutaj ogarnia angielski, nie musisz się o to martwić.
— Też prawda — zaśmiał się ponownie, znowu ukazując niesamowicie białe zęby. Gdyby nie jego bladoróżowe wargi, to najpewniej ich barwa stopiła by się z cerą chłopaka.
— Jak już gadamy, to jestem Gian — wyciągnął rękę w kierunku Cade. Uścisnął ją mocno.
— Gian? — zmarszczył brwi.
— Giovanni — poprawił się ze śmiechem chłopak.
— W sensie, że John? — parsknął już nieco rozluźniony Cade.
— W sensie, że John — znowu zachichotał. — A ty jesteś...?
— Cade — szybko odpowiedział.
Giovanni zastanowił się nad jakimiś odpowiednikami tego imienia w swoim języku, ale nie przyszły mu na myśl żadne. Uśmiechnął się jeszcze raz do Cade'a lustrując go wzrokiem.
Cade'a prawie przeszedł dreszcz. W wzroku nowego znajomego niebyło niczego nieodpowiedniego, jego spojrzenie nie było również nazbyt nachalne ale Cade i tak poczuł się speszony. Był poza swoją sferą komfortu i to mu bardzo nie odpowiadało.
— Tylko się nie zakochaj, Johny Boy.
— Za późno. — Cade spojrzał na niego oczami jak spodki. Przełknął ślinę. C-co tamten właśnie powiedział? Chodziło mu o to, że...?
— Moja wybranka tam idzie. Widzisz ją? — wskazał palcem, za Cadem. Odetchnął z ulgą, sam nie wiedząc czemu. O, to dlatego taki dziwny wzrok miał ten John. Nie żeby Cade coś sobie pomyślał. Nic tych rzeczy. On tylko... no, nieważne.
Obrócił się za siebie, wodząc wzrokiem za palcem Giovanniego. Na wąskim korytarzu był spory tłum dzieciaków. Cade zmrużył oczy, chcąc dojrzeć kogoś w mniej więcej ich wieku. Jakieś dzieciaczki, sporo dzieciaczków, które wyglądały na trzynaście lat, ale tak naprawdę niedawno przekroczyły piętnaście. Cade zauważył młodą dziewczynę dopiero gdy przykleiła się do szyi Giovanniego. Cmoknęła go mocno w policzek, na co chłopak zareagował śmiechem. Cade przewrócił oczami. Poczuł wibracje telefonu w dłoni.
„Wyrywam nowe koleżanki. Fajna ta szkoła jak na razie."
Cade pokręcił nieznacznie głową, czytając wiadomość.
„Pokazujesz im jak się zapina guziki, młokosie?"
Odpowiedź przyszła szybko.
„Raczej jak się odpina, he he"
„Śmieszne. Mama ci kupi nowe kredki, to będziesz się przed koleżankami popisywał, jaki ty to fajny nie jesteś"
Dziewczyna niemal wisząc na Giovannim dopiero teraz zauważyła obecność Cade'a. Zawołała do niego coś po włosku. Cade wzruszył ramionami, a jej chłopak wytłumaczył jej problemy z językiem Cade'a. Pokiwała energicznie głową, wprawiając w ruch mocno skręcone loki i rzuciła się na Cade'a.
— Boże, spokojnie! — zawołał, zaskoczony nieoczekiwanym gestem. Spróbował subtelnie wydostać się z objęć opalonych na złotawy kolor ramion.
— Spokojnie, nie gryzę! — zawołała szczebiocząc ładnymi zębami. Oni wszyscy mają jednego dentystę? — Jestem Greta.
Powiedziała wolno jakby Cade nie rozumiał angielskiego. Popatrzył się na nią w dziwny sposób, który ona wzięła za wystraszony, a tak naprawdę po prostu niekomfortowy.
— Cade.
Podał jej dłoń, a w tej samej chwili poczuł jak telefon mu znowu wibruje.
— Wybacz — uśmiechnął się do niej w sposób, który miał być przepraszający ale wyszedł na niekomfortowy.
— W porządku — powiedziała śmiejąc się i przeciągając ostatnią sylabę, kończąc jednocześnie bardzo wysoko. — Dziewczyna tęskni?
— Co? Co, nie, nie, nie. Nie. Po prostu ten, no...
— A, chłopak? Nie przejmuj się jestem tolerancyjna.
— Co? Nie, nie. Chodziło mi o brata — dodał szybko.
— Ojej, to strasznie dziwne masz z nim... stosunki. W sensie relacje.
— Jezus, brat. Tak? Brat. B-R-A-T.
— Spokojnie, wyluzuj. Śmieję się z ciebie.
No i faktycznie wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. Tak bardzo, że aż zaklaskała w dłonie. Giovanni również się promiennie uśmiechnął patrząc na swoją dziewczynę. Cade'owi nie było ani trochę do śmiechu.
Zadzwonił dzwonek. Cade dziękował w duchu, że ta przerwa się już skończyła, bo miał dość już tej niezręczności. Nie znalazł ani brata, ani nie załatwił sprawy ze swoją nową klasą. Czym prędzej udał się do dyrektora.
Przeciskanie się przez tłum piętnasto- i szesnastolatków nie było takie proste jak powinno być. Niby dzieliła ich różnica jedynie dwóch, trzech lat, ale Cade ocenił, że zachowawczo to było przynajmniej trzynaście.
Doktor powitał go z chrząknięciem, chłodnym „Kincade" mówiącym „to znowu ten amerykański gówniarz" i osunięciem okularów. Włosi mają bardzo słaby wzrok z tego co WIDZĘ, powiedział w duchu do siebie, pragnąc rozładować napięcie spowodowane tym wszystkim. Nie pomogło.
— Dzień dobry, panu.
— Witaj ponownie. Jaki masz problem?
Sprawa tak się przeciągnęła, że minęła jedenasta gdy Cade wyszedł z gabinetu dyrektora. Był nachmurzony, ścierpły mu nogi od siedzenia, gardło bolało od rozmowy, a do tego był niesamowicie głodny. Minęły już trzy lekcje, a on nie był na ani jednej. Dostał dwie wiadomości: jedną od matki, drugą od Jake'a, ale żadnej z nich jeszcze nie sprawdził. Wychodząc z cichego gabinetu uderzył go gwar rozmów i wielki hałas.
Dajcie mi coś do jedzenia, desperacko pomyślał. Głowa mu pulsowała od nadmiaru myśli. Po pięciu minutach zorientował się w którym miejscu jest i ze sporymi trudnościami dostał się do zatłoczonej stołówki. Ustawił się w kolejce, wypatrując niezręcznie jakiejś znajomej twarzy. Zbyt szerokiego wyboru nie miał.
— Mówi pani po angielsku? — zapytał, gdy w końcu jedna z kobiet w czepku na głowie miała ochotę go obsłużyć. Odkrzyknęła coś po włosku z niezadowoleniem i uniosła brew wpatrując się w Cade'a. Chłopak zapytał się o jedzenie – nigdzie nie dostrzegł okienek za którymi żywność powinna się znajdować. Kobieta krzywo się na niego popatrzyła i zamaszystym ruchem postawiła przed nim płaski talerz z jedzeniem. Znowu coś krzyknęła i podała talerz dzieciakowi stającemu obok Cade'a, całkowicie go ignorując. Cade, lekko zdezorientowany chciał odejść, ale inna kobieta stojąca za ladą zawołała go. Jeszcze bardziej zdezorientowany popatrzył na nią.
— Pieniądze — wykonała charakterystyczny gest palcami. Cade odchrząknął i czując ponownie jak tego dnia krew napływa mu do policzków, wygrzebał z kieszeni kilka euro, które cudem się tam znalazły. W akompaniamencie chichotów szczerbatych nastolatków za plecami, Cade starał się znaleźć wolne miejsce na zatłoczonej, niewielkiej sali. Zauważył jak ktoś do niego macha.
— Uncle Sam, tutaj!
— Hej.
— Siemanko, jak leci — Giovanni przesunął się robiąc miejsce. — Wyglądasz jak zagubiona owieczka na łące. Siadaj.
— Grazie.
— Twój włoski jest coraz lepszy — Greta wychyliła głowę, śmiejąc się głośno. — Umiesz już przeklinać? Możemy ci zorganizować przyśpieszony kurs jeżeli chcesz.
— Będę wdzięczny — parsknął Cade.
— I tak w ogóle — Greta wstała i wdzięcznym ruchem zabrała talerz Cade'owi — to jedzą tylko pierwszaki. Ty nie wyglądasz na pierwszaka.
— Te dzieciaki mają po osiem lat. Jak do cholery chodzą do jednej szkoły ze mną? — Cade obejrzał się na grupę krzyczących chłopców za nim.
— Piętnaście lat — poprawił go Gion. — Wy w Ameryce nie potraficie liczyć?
Znowu się zaśmiał, ukazując śnieżnobiałe zęby.
— My liczymy tylko dolary.
— Masz, wsuwaj — Greta, śmiejąc się, podsunęła Cade'owi frytki. — Dzisiaj mamy dzień amerykański. Specjalnie dla naszego nowego kolegi.
Nachyliła się do Cade'a.
— Następnym razem jak będziesz chciał coś zjeść, to się do nas dołącz i pokażemy ci gdzie się je normalne jedzenie, a nie takie coś. — Pomieszała łyżką w gęstej zupie. — Obrzydliwe. To chyba fasola.
— Najlepiej to możecie mi napisać poradnik dla początkujących „jak przetrwać we włoskiej szkole".
— Jeżeli zapłacisz mi w dolarach, to nawet przygotuję ci go na jutro.
— A tak w ogóle, Cade — zwrócił się do niego Giovanni — jak ty sobie chcesz poradzić tutaj? Nie ogarniasz słowa po włosku.
— Nie mam najmniejszego pojęcia — przyznał ze szczerością. Rozmowa przybrała poważniejszy ton.
— W tym roku piszemy egzaminy końcowe — napomknął. Nagle jakby sobie o czymś przypomniał — W której jesteś klasie?
— No i tutaj mamy problem.
— Bo? — Greta znowu się zaśmiała perliście.
— Powinienem być w ostatniej ale przenieśli mnie chyba do drugiej.
— Żartujesz — Greta teraz śmiała się całkowicie szczerze, nie kryjąc się. — Ty, pośród tych maluszków? Oni są ci do pasa!
Śmiała się tak mocno, że brakowało jej oddechu. Cade przełknął kęs frytki, nie wiedząc za bardzo jak zareagować.
— Poczekaj, jak to chyba? Nie byłeś jeszcze na zajęciach?
— Prace są w toku — wzruszył ramionami Cade. Widząc zdezorientowane spojrzenie Giovanniego niechętnie postanowił kontynuować — Przez bite dwie godziny załatwiałem sprawę z dyrektorem i pedagogami (nie wiem wprawdzie kim oni byli). Niezbyt chcą się zgodzić na umieszczenie mnie w wyższej klasie. A jeden z nich powiedział mi, że to cud, że w ogóle mnie postanowili przyjąć. Oni oczekują, że będę ich całować po stopach, czy jak?
— Zwracaj się do nich „Wasza Wysokość" może cię docenią.
— Czyli jesteś teraz...?
— Z wielką łaską w trzeciej. Ale to na kilka tygodni próby. Mam niecały miesiąc na ogarnięcie się, inaczej mnie cofną.
— To i tak nie zaszalałeś — cierpko stwierdził Gian.
— Powiedzieli, że będę zmuszony napisać test za miesiąc z całego roku (ogarniacie?) jeżeli zawale, to mnie cofną i będę w klasie z moi bratem.
— A jeżeli napiszesz lepiej, to cię awansują?
— Zapytałem się o to, ale mnie wyśmiali.
Greta spojrzała porozumiewawczym wzrokiem na swojego chłopaka.
— Greta, nie. To nie wypali.
— O nie — sapnął Cade. — Chcesz...?
— Tak. I to bardzo! — zapiszczała radośnie.
Zadzwonił dzwonek.
— Ostatnia lekcja — powiedziała, jakby sobie o czymś przypomniała. — Cade, daj mi swój numer.
— Co? — wydukał, na rozkazujący ton Grety.
— Szybko, nie mam czasu — zaśmiała się. Wyciągnęła długopis z torby i szybko zapisała swój numer na dłoni Cade'a. — Zapisz go sobie i do mnie napisz. Ciao soldato!
Dwójka rozpłynęła się w tłumie ludzi. Zanim Cade znalazł odpowiednią salę, lekcja już zdążyła się rozpocząć.
Na razie, żołnierzyku (wł.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top