19.

Pokój był schludny i czysty. W żadnym stopniu nie przypominał tego sprzed miesiąca. Cade leżał na swoim zbyt małym i zbyt niskim łóżku przy ścianie, zajęty jakąś książką. Przez sposób w jaki byl wyciągnięty, stopy dzieliło tylko kilka centymetrów od ściany, przez co klitka wydawała się jeszcze węższa niż rzeczywiście była.

- Masz wolną chwilę? - Jack zapytał, wciąż zasłaniając się białymi drzwiami. Szybko rzucił okiem na ścianę naprzeciw drzwi. Rysunek był przyczepiony do niewielkiej korkowej tablicy.

- Zależy kto pyta? - spojrzał na niego trochę sennym spojrzeniem i zamknął książkę.

- Ja, a kto inny, stary błaźnie - Jack przekręcił oczami i zamknął drzwi. Pokój teraz jeszcze bardziej sprawiał wrażenie klaustrofobicznego. - Mogę, co nie?

- Ta, jasne.

- Spałeś?

Pokręcił głową. Jack starał się jak najbardziej rozejrzeć i zapamiętać im więcej rzeczy, tym lepiej.

- Musisz mi pomóc z chemią.

- Siadaj - potaknął głową i wskazał mu krzesło. W pokoju było tak ciasno, że krzesełko i łóżko dzielił krok, a gdyby ktoś teraz otworzył drzwi, to mógłby zwalić chłopca z krzesła. Jack rozłożył swoje zeszyty, uważnie oglądając rozłożone na biurku rzeczy.

- Pokaż co tam masz - Cade odebrał podręcznik.

Kilka kolorowych karteczek, notatki, długopisy. Zakodował w pamięci Jack. A na tym wszystkim stara, zżółknięta książka, z czerwoną, wyblakłą okładką, na której nie widniał nawet tytuł. Pachniała kurzem i starością. Musiał sprawdzić o czym jest.

Cade zaczął mu powoli tłumaczyć temat, najpierw skarżąc się, że niezbyt rozumie włoski, ale pamięta go jeszcze ze Stanów.

- Mam przynajmniej nadzieję, że to jest to o czym myślę.

Jack potaknął energicznie, skupiając uwagę na książce. A jeśli to wcale nie jest zwykła lektura i ma wycięte środki kartek? Cade może tam przechowywać narkotyki, albo co gorsza - broń! Interesujące czy potrafi z niej strzelać. Nagle pewna myśl wpadła Jackowi do kędzierzawej głowy - Cade jest nowym Ojcem Chrzestnym! O Boże, on jest w mafii! Wplątał się w jakieś czarne interesy. Kto wie. Handel narkotykami, wojny gangów, handel żywym towarem - może karpiami? Co zrobi on, Jack, jak uzbrojeni po zęby faceci przyjdą do ich domu i wrzucą bombę? Jak wtedy uratuje matkę? A jak Cade'a? Musi czym prędzej sporządzić plan ucieczki. Chwila, chwila. Skoro Cade jest w gangu, to może zna jakiś inny sposób na ucieczkę? Ta mała szafa w rogu od samego początku nie wyglądała na zwykłą szafę! Ją też musi sprawdzić.

- Jak na razie rozumiesz?

- Tak, tak.

- No i super. Dobra, co tu jest dalej...

Jack na tyle ile mógł objął wzrokiem dalsze okolice pokoju. Niestety, było to jedynie okno i korkowa tablica. Okno jak okno, za prostymi firankami nic się nie kryło. Najciekawsza była tablica. Kątem oka Jack dostrzegł różne kartki, notatki, zdjęcia i naklejki. Tylko w jaki sposób mógłby podejść do tego bliżej? Cade dalej starał się tłumaczyc, pisząc coś długopisem na skrawku kartki, na co Jack potakiwał i co jakiś czas euforycznie pomrukiwał, co miało oznaczać "teraz to jest takie oczywiste!".

- Przejdziemy teraz do zadań, okej?

- Tak, jasne, jasne.

Przekartował podręcznik ale wyraz jego twarzy mówił wszystko. Pomimo tego, że w codziennym użytku nawet jakoś ten włoski mu szedł, to w wersji literackiej - a co gorsza, w języku chemii - nie ma nawet mowy o zrozumieniu słowa. Gdyby teskt był po koreańsku albo arabsku Cade zrozumiałby tyle samo co teraz.

- Nie obrazisz się jeśli rozwiążemy zadanie z Internetu w jakimś normlanym języku? Tutaj widzę jedynie spaghetti.

Cade zaczął wypisywać dane, gdy Jack nie mógł już usiedzieć z rozpruwającej go ciekawości.

- Cade, mogę ci zadać pytanie?

- Wal. Może dam radę wytłumaczyć.

- Nie z chemii. - Cade uniósł z ciekawości głowę.

- Dawaj - odpowiedział z nutą niepewnści i zaskoczenia.

Jack miał zbyt dużo pytań do niego. Wszystkie nasuwału mu się jednocześnie na język ale nie mógł wybrać. Zapytać się tylko o książkę? Przecież on nigdy nie czytał. A może walnąć z grubej rury i od razu zapytać się powód tej dziwnej wesołości?

- Co masz na tej tablicy?

Cade parsknął śmiechem. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego pytania.

- Tutaj - ściągnął obiekt zainteresowania ze ściany i położył przed Jackiem - jest cały bałagan. Wszystko i nic. Sam nie wiem co to za rzeczy.

Jack porwał się z krzesła i z zaangażowaniem przyjrzał się zbiorowisku. Wyglądało jak wiszące, uszczuplone wysypisko śmieci. Zielone karteczki zapisane z datami sprawdzianów i ważnych meczy. Jack zauważył że szpilkami był przymocowany nawet mały medal z koszykówki. Nie ma ani śladu futbolu, który z taką miłością trenował właściciel pokoju. Znalazły się tam też ulotki z pizzerni i jakiegoś baru. NAwet zdjęcie drużyny koszykarskiej z gazety z przeszło miesiąca. A pod tymi ulotkami były wycinki z magazynów i gazetek, na które Jack nie zwrócił uwagi, a powinien. To było jednym z jego większych błędów w tamtym momencie. Był również rysunek. Przypięty po lewej stronie, sprawiał wrażenie, że bałagan pozostałej części tablicy go nie dosięgał.

- Co to?

Cade szybko odpiął rysunek i zabrał z oczu Jacka.

- Prywatne. Nie mogę ci pokazać.

- Proszę, chcę kurde zobaczyć. I tak już spojrzałem więc nic nie tracisz!

- Nie, Jack - stanowczo powiedział.

- To przynajmniej powiedz mi co tam jest. Coś nieodpowiedniego? Pewnie jakaś naga laska, prawda? Nie powiem mamie, kurde przyrzekam.

Cade zaśmiał się tak głośno, że z całą pewnością słyszano go na ulicy na przeciw.

- Jack, nic tych rzeczy. To po prostu rysunek.

- Zwykły rysunek? COś nie chce mi się wierzyć.

- Ma zbyt sentymentalną wartość żeby ci go pokazać. I jeszcze bardzo łatwo się rozmazuje. Jest z węgla.

Jack miał złą, niezadowoloną minę. Ten bazgroł mógł być kluczem w całym "Kapciu". W takim wypadku, będzie się musiał, kurde włamać do pokoju, jak Cade będzie spał.

Widząc naburmuszony grymas młodszego brata, Cade potargał (?) go za włosy.

- Cade, nie!

Brązowe, mocno skręcone włosy wyglądały teraz jak sierść bezdomnego pudla. Stały spuszone we wrzystkich kierunkach, ku niezadowoleniu właściciela.

- Wyglądasz jak niskobudżetowa wersja baranka Shawn. Przesłodko.

- Beznadziejny jesteś.

- Jackie, nie przejmuj się - Cade odwiesił tablicę na swoje miejsce. - Zazwyczaj wyglądasz jeszcze gorzej. Teraz wróćny do chemii.

- Zaraz jak ja spartasze te twoje niby-loki, do wrócisz to piachu.

Obrażony skrzyżowal ręce na piersiach. Miał już coś skrytykować w Cadedzie ale przypomniał sobie, że jeszcze nie wie o czym jest ta książka, którą brat czytał.

Zrobili jedno zadanie, gdy w końcu zapytał.

- Czy to nie jest przypadkiem moja książka?

Wskazał na dosyć pokaźne, stare tomisko. Cade powiódł wzrokiem za palcem Jacka, ale szybko powrócił wzrokiem do karki z zadaniem.

- Nie wydaje mi się żebyś czytywał poezję - mruknął cicho, zajęty następnym zadaniem.

P.O.E.ZJ.Ę. Co?

- Mi też się nie wydaje, żebys ty takową czytał - odparł ze szcerym zaskoczeniem.

Poezja? Przecież tam miała byc stara rosyjska broń, w najlepszym przypadku kokaina, a nie... poezja. To przecież nawet nie brzmi fajnie. No chyba że mafia szyfruje polecenia i zadania dla Cade'a w wierszach. A to już jakoś bardziej wiarygodnie brzmi niż czytanie zwykłych woerszy przez swojego starszego brata. Cade na pewno teraz z niego kpi. Nieśmieszny głupek.

- Serio się pytam. O czym to jest?

- Jack, skup się na zadaniu.

Westchnął ze zdenerwowaniem.

- Dobra, ale jak je zrobimy to dasz mi zobaczyć do środka.

Jack starał się jak mógł i po prawie dzięsięciu minutach katorgi z ćwiczeniem uzyskał pozwolenie na zajrzanie do środka. Książka pachniała kurzem i miała zżółknięte kartki. Przejrzał większość stron dokładnie. Cade nie kłamał. Same wiersze. Z zawiedzeniem odłożył tomik na poprzednie miejsce.

- Od kiedy czytasz wiersze? Przecież wcześniej w ogóle nie czytałeś.

Wzruzszył ramionami.

- Od niedawna - uśmiechnął się tajemniczo i popatrzył przed siebie. Jack zmarszył ze zdziwieniem nos.

Pozamykał książki i wziął je pod pachę.

- Dzięki bardzo. Jesteś całkiem spoko nauczycielem.

- Dziękuję - zaśmiał się Cade.

- Ale wiesz co, może lepiej jednak nie wybieraj się na pedagogikę.

Zamknął za sobą drzwi i zdążył już wejść do swojego malutkiego pokoiku, gdy przypomniał sobie o najważniejszym pytaniu jakie miał Cade'owi zadać. Wybiegł pędem z klitki i wpadł bez pukania do Cade'a.

- Jeszcze jedno pytanie - wysapał z siebie.

Cade odwrócił się z miłym, ale zdziwionym wyrazem twarzy.

- Co robiłeś dzisiaj na strychu?

- Strychu?

Zakłopotany i zdyszany starał się zabrzmieć wiarygodnie:

- Moi koledzy cię widzieli. Przynajmniej mówili, że to byłeś ty. Czego tam szukałeś?

Cade zaśmiał się, spoglądając w bok.

- Jack, po prosty zaciekawiłeś mnie wczoraj swoją pracą, którą robiłeś przy mnie wczoraj wieczorem. Najbardziej chodzi mi o to złoto...

- Płatkowane?

- Właśnie. Płatkowane. Zdolny chłopak z ciebie.

Jack uśmiechnął się chytrze i dumnie.

- Dzięki.

I zadowolony zniknął za białymi drzwiami. Cade wypuścił trzymane długo powietrze. O matko. Musi teraz odpocząć. Był tak blisko zawalenie tego wszystkiego.

Źle się poczuł z powodu okłamania Jacka, ale nie miał innego wyboru. Wrócił do wierszy, które Susien mu pożyczyła. Nie zachwycały go tak bardzo jak ją, ale gdy sięgał po ten tomik to momentalnie wyobrażał sobie jak Susien to czyta, a to napawało go takim mocnym uczuciem, że musiał czytać dalej. Z każdą myślą o niej całe jego ciało pulsowało i prawie tracił oddech. Chciał ją tak bardzo i mocno, że nie mógł usiedzieć w miejscu.

- Jack, ja idę pobiegać. Zostajesz w domu sam.

Wyszedł czym prędzej z ciasnego mieszkania. Oby bieganie znowu pomogło rozładować mu to napięcie. Nie było jej obok, więc musiał inaczej się tego pozbyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top