15

Wyniki testu nie były zbyt powalające, ale patrząc na znajomość włoskiego Cade'a były zadowalające. W rezultacie Cade pozostał w drugiej klasie idąc z rocznikiem dwa lata od niego młodszym. Gdy jego matka usłyszała, że Cade zamiast kończyć szkołę w przyszłym roku, skończy ją dopiero za trzy lata, wpadła w złość i w małą histerię.

- Cade, jak mogłeś to tak zepsuć! - krzyczała zrozpaczona az ściany kamienicy drgały. Poleciało kilka nieprzyjemnych jak i niecenzuralnych słów, ale później się uspokoiła i nie odzywała do starszego syna przez dwa następne dni. Jacka najbardziej interesował spokój starszego brata. Przecież właśnie zaprzepaszcza swoją wielką szanse i będzie kończył szkołę jedynie rok przed młodszym bratem. Przecież to brzmiało tak okropnie. Tym bardziej porównując to do wcześniejszych sukcesów. A Cade jak gdyby nigdy nic uśmiechał się, żartował, biegał i chodził na koszykówkę. Najbardziej Jacka intrygowała szybka zmiana nastawienia starszego brata. Z ledwie wegetującej na zbyt małym łóżku plamy, stał się tryskającym energią i witalnością czymś, czego Jack nawet nie był w stanie nazwać. Nie miał nic przeciwko pożyczaniu pieniędzy i nawet nie pytał na co jego kieszonkowe idą i nigdy nie wracają. Jack nie wiedział czy powinien zacząć się martwić czy wręcz przeciwnie - cieszyć się z dobrego nastroju Cade'a utrzymującego się przez kilka ostatnich tygodni.
W każdym razie był bardzo o niego zaniepokojony i postanowił coś z tym fantem zrobić.
A z racji że zawsze kręciły go Pingwiny z Madagaskaru, to postanowił trochę się w nich pobawić, a jego włoscy przyjaciele nie mieli absolutnie nic przeciwko dołączeniu się w tajny plan Jacka.

Specjalnie na tę okazję Jack kupił mały notatnik i ciemne okulary (tak zawsze robią w filmach, gdy się kogoś śledzi), oraz rozważał zakup płaszczyka, który znalazł na pchlim targu, jednak temperatury dochodzące do trzydziestu stopni na tyle go zniechęciły, że postanowił odpuścić sobie płaszcz. Przynajmniej na ten moment. Wierząc w swoje umiejętności, nie brał nawet pod uwagę, że dochodzenie może się przeciągnąć do zimniejszych miesięcy, więc pieniądze, które najpierw przeznaczył na pelerynę Sherlocka, wydał na inne niepotrzepne nikomu nigdy głupoty, a które - według niego - mogły wspomóc śledztwo. Ustalił datę z przyjaciółmi i czekał aż nastanie piątek. Wtedy, na zajęciach artystycznych, miał razem z nimi powoli wcielać plan w swoje życie. Na śmierdzącym poddaszu Cade nie miał czego szukać. Jack nie widział tam niczego interesującego: kilka starych pozamykanych sal, waląca się szafa na korytarzu, przesiąknięta farbami zatęchła sala, pierwszo- i drugoklasiści oraz prowadząca w zastępstwie zajęcia dziewczyna z piątej klasy z fajnymi cyckami. Która podobno się puszczała. Jedyne miejsce gdzie Cade na pewno się nie pojawiał. Było najbezpieczniejsze. Takim sposobem, w pełnym podekscytowaniu Jack czekał na piątek i starał się nie próżnować, ciągnąc ostrożnie Cade'a za język. Niezbyt udawało mu się z niego cokolwiek wyciągnąć, ale przynajmniej był na tyle przyzwoity, że Cade nie wyglądał jakby przejrzał prawdziwe decyzje brata.

Będąc rozczarowanym ale nie zaskoczonym, Jack usiadł w czwartek na trybunach z kolegą i swoim notatnikiem powoli układając swój plan. Pierwszą rzeczą od której rozpoczął była lista znajomych, z którymi Cade miał jakikolwiek kontakt. Noah, Włoch z ciemną skórą i jeszcze ciemniejszymi włosami, recytował imiona wskazanych lub opiswanych przez Jacka uczniów. Nie była zbyt długa, więc Jack obawiał się że jest niekompletna i nie będzie miał dobrego punktu zaczepienia.

Drugim krokiem, o którym Jack wcześniej zapomniał, było nadanie odpowiedniej nazwy całej operacji. Na samej górze strony napisał "Pantofola".

Operacja "Kapeć" rozpoczyna się jutro, równo o piętnastej.

Uśmiechnął sie pod nosem. Nie wiedział co się działo z Cadem, ale prędko się to zmieni. Nie brał pod uwagi tego, że odkrywając prawdziwe źródło zmiany nastroju Cade'a, mogą pojawić się jakiekolwiek konsekwencje. Nie myślał o nich. A mógł przecież przez to zupełnie pozbawić go tej tryskającej radości, albo wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej ją wzniecić.

Zbyt zajęty przygotowaniami i nazwą, Jack nie zwrócił uwagi na przedwcześnie wychodzącego z treningu Cade'a i szybko znikającą dziewczynę, schowaną za tylnimi drzwiami.

- Ten gdzie znowu? - Giovanni wszedł do śmierdzącej potem szatni. Wysokie, wysportowane w różnym stopniu sylwetki były półnagie lub zupełnie nieosłonięte. Jeden z chłopaków odwrócił się poznając Gionna.

- Wyparował - Matteo wzruszył beztrosko ramionami.

- Standardzik - przytaknął inny chłopak zakładający w tej samej chwili obcisłą koszulkę. Giovanni pokręcił teatralnie głową, wyrażając dezapropatę. - Kiedy gracie?

- W sobotę. - Mocny zapach dezodorantu zmieszał się z jeszcze niewywietrzałym potem. - Stefano nie daje nam spokoju.

- Ricci ciska po nas jak po szmatach - zaśmiał się ten w koszulce.

- Kto by się tego spodziewał po takim staruszku.

Przytaknęli z rechotem.

- A wyglądał na takiego miłego.

- Stary, walisz jak rosyjski niedźwiedź - Matteo zmarszczył nos.

- Przecież prałem tę koszulkę - powąchał materiał i cofnął się z odrazą. - Cholera, a może jednak nie tą. Ten amerykański dzieciak - chłopak ciągnął po chwili - jest całkiem dobry. Wygląda na taką sierotę ale nawet sobie radzi.

Giovanni pokiwał z uznaniem głową. Oczy zaczęły go piec od rozpylonego zapachu.

- Myślałem, że rozpierdzieli ten pierwszy mecz od pieprzonego początku - półgębkiem uśmiechnął się Matteo.

- Ten co był na końcu marca?

- Gion, jak bym ja to cholera pamiętał. Ale pewnie tak. Wyglądał jakby pierwszy raz w życiu trzymał piłkę.

- Pierdole, to amerykanin. Oni myślą, że Paryż to osobne państwo. Od takich nie ma co za dużo wymagać - zarechotał ten drugi.

- Nie no, głupi jakoś strasznie nie jest. Co od niego chcesz?

Giovanni wzruszył ramionami.

- Miałem w planach razem z nim wyjść, ale skoro wyparował. 
-no może być ciężko. Jak z początku się starał, przychodził punktualnie, skupiał się I q ogóle, to teraz nie dość że przychodzi prawie w połowie to też w połowie wychodzi.
  - lepiej już gra, ale nie zawsze trafia.
- współczuję jego dziewczynie
Dwójka zaśmiała się głośno. Giovanni pozostał przy nieprzekonanym grymasie.
- Jak już jesteśmy przy temacie, to jak tam twoja Kreta.
- Greta - parsknął. - Coś jej odwaliło ostatnio.
Zamilkł. Temat był dla niego ciężki i smutny więc chciał jak najszybciej bo skończyć.
- Cade dawno poszedł?
- wyszedł może... Nie wiem. Piętnaście minut temu? Dziesięć?
- dzięki Matteo - Giovanni szybko rzucił prawie wybjegJac z szatni. Na odchodne usłyszał kilka strezpmow z przytlumionej rozmowy. wynikało z nixh to za Cade buja a chmurach i było też kilka pewnie śmiesznych anegdot bo Giovanni usłyszał krótkie wybuchy za smiana szatni.

Zajęty własnymi myślami i tym co usłyszał od znajomych nie zwracał przesadnie uwagi na otaczający go świat, więc wcale nie powinien się zdziwić, że staranował jakiegoś młodego chłopaka.

- Cholera, przepraszam.

- Jezus Maria - chłopiec stracił równowagę, ale Giovanni zdążył go przytrzymać.

- Młody jesteś cały? Potwornie cię przepraszam.

Postawił go zdecydowanym ruchem na nogi. Chłopiec był sporo niższy od niego, miał kręcone włosy, które razem z jeszcze dziewczęcą twarzą nadawały mu wygląd anioła.

- Cały, kurde - otrzepał się i rozsmarował ramię.

- To chyba twoje.

Giovanni schylił się po leżący na ziemi notesik.

- Dzięki - chłopiec szybko zgarnął swoją własność, posłał niezręczny uśmiech i wyminął piątoklasistę. Giovanni pokręcił głowa ze śmiechem i udał się na poszukiwania Cade'a.

Jack zza rogu szybko zrobił zdjęcie Giovanniemu.

'To jest ten Gion? Odpisz szybko.'

Zaraz potem telefon zawibrował.

'Słaba jakość, ale wygląda na Giovanniego.'

'OK. Idę za nim, spotkamy się tam gdzie zawsze.'

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top