13.
Zapukał.
- Proszę.
W pomieszczeniu unosił się odór farb olejnych. Jedno z niskich okien było zasłonięte.
- Cześć - nieśmiało przywitał się. - Suisen, tak?
Kiwnęła głową z małym, spokojnym uśmiechem. Jej twarz wyglądała jakby była pod wrażeniem. Cade zauważył maskę ochronną zaczepioną o jej ucho. Zaraz po tym natrafił wzrokiem na dłonie zakryte jednorazowymi rękawiczkami.
- Usiądź - szybko poleciła i zwróciła się do siedzącej tam, gdzie wczoraj było biurko, osoby. - Masz coś przeciwko?
- Nie chcę przeszkadzać - powiedział nieprzekonany.
- Nie będziesz, prawda?
Siedząca dziewczynka pokiwała niemo głową. Na jej młodziutkiej twarzy zawitał delikatny, nieśmiały uśmiech. Cade, czując się bardzo niezręcznie, usiadł na drewnianym taborecie, który mu wskazano.
Suisen założyła na powrót maskę i pomieszała farbę. Cade, patrząc jak dziewczyna nakłada kolor na płótno, poczuł się znowu jak rok temu. Tylko, że wtedy nie towarzyszyła im żadna dziesięcioletnia dziewczynka. Po chwili ciszy, którą mąciło szuranie pędzla, Cade odezwał się.
- Nie odpowiedziałaś na żadne pytanie. Wczoraj. Ani kiedykolwiek indziej.
Jego głos brzmiał dziwnie wobec tej wielkiej ciszy.
- Nie czujesz się dobrze we włoskim, skoro ciągle mówisz po angielsku. A włoski to taki melodyjny język.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Zbiła go trochę z tropu.
- Przestań mnie zbywać. Bawisz się mną.
- To samo powiedziałeś kilka miesięcy temu.
- Bo już wtedy mnie to drażniło.
Spojrzał na nieruchomą dziewczynkę. Jej duże oczy były wpatrzone w malarkę, a jasne loki subtelnie odbijały słabe światło słoneczne.
- Odpowiesz na nie?
- Wiesz dlaczego nie lubię pytań? Bo są zbyt dosadne. Zbyt... niecierpliwe.
- Pytania są po to żeby je zadawać.
- Po co je zadawać, skoro można porozmawiać. Bez dociekania. Kiedy druga osoba nie wciska nosa w życie tej pierwszej.
- Nie chciałem być nachalny.
Przestała na chwilę malować i miękko spojrzała na Cade'a. W tych oczach Cade zauważył czułość i... miłość? Czy tylko mu się zdawało?
- Nie jesteś nachalny, Cade. - Jego imię brzmiało zupełnie inaczej kiedy ona je wypowiadała. - Powiedz mi co chcesz wiedzieć.
- Nawet jeśli będą to pytania?
- Nawet jeśli to będą pytania.
Wróciła do malowania. Cade popatrzył przez chwilę jak nakłada ciemnozieloną farbę i rozmazuje ją na płótnie.
- Dlaczego nie chciałaś mi powiedzieć jak się nazywasz? Co to jest za imię? Ono w ogóle jest prawdziwe? Czemu tak bardzo dbasz... dbałaś... o zachowanie wszystkiego w sekrecie? - wyrzucił prawie na jednym wdechu.
- Raperzy mogą ci pozazdrościć - skwitowała z małym uśmiechem. Zarumienił się zawstydzony. - Wszystko chcesz od razu wiedzieć. Jak małe dziecko.
Rozczulająco uśmiechnęła się do niego.
- Wygodnie siedzisz? - zwróciła się na chwilę do dziewczynki. - W prawdzie, Cade, liczyłam na to, że może jednak zadasz inne pytania.
- Dziwią cię one?
- Ani trochę - wzruszyła nonszalancko ramionami. - Są jak najbardziej typowe.
Poczuł się jak kretyn. Te słowa uderzyły w jego ego, uważa, że jestem typowy.
Typowy, powierzchowny; płytki, nudny. Tyle przykrych konotacji przebiegło mu przez głowę, że przez chwilę rozmyślał nawet o wyjściu z pomieszczenia.
Upokorzył się.
- Mógłbym cię zapytać o twój ulubiony kolor czy kwiatek ale już to wiem.
- Tak sądzisz?- kątem oka spojrzała jak Cade rwie suche listki małej roślinki.
Przytaknął, nie uraczając ja spojrzeniem.
- na pewno nie paprotka - urwał jeszcze jeden suchy liść brązowej już paproci.
- Jest więcej roślin na świecie oprócz paprotek.
- Rzecz jasna. - Spojrzał jeszcze raz jak dziewczyna nanosi kształt dziewczynki. - Róże są zbyt typowe, lilie zbyt wstydliwe, a fiołki zbyt niewinne i czyste. Żadne z tych, mimo że uwielbiane przez połowę populacji świata, ciebie nudzą, bo nie pokazują jaka jesteś.
- Jaka jestem? Cade, a ty jaki jesteś?
Uniósł wzrok. Już nie malowała, tylko śmiało patrzyła się na niego.
- Co to ma do rzeczy?
- Bardzo dużo. Nawet nie wiesz jaki ogrom.
- Dlaczego mówisz tak samo przez cały czas? Nie możesz choć raz, jeden jedyny raz, powiedzieć coś prosto i normalnie?
- Ani trochę się nie zmieniłeś.
- Zmieniłem się. I to bardzo.
Potrząsnęła głową.
- Wcale. Jesteś dużym chłopcem, ale w środku topisz się i błądzisz jak płatki róży rzucone na rzekę.
- Mylisz się.
- Tak uważasz?
Zamilkł, zwieszając głowę. W pomieszczeniu było cicho, zimno i duszno. Cade przyjrzał się Suisen. Jej oczy wydawały się być niemal za mgłą, ale mimo to wciąż idealnie odzwierciedlały rzeczywistość na płótnie.
Giovanni siedział na schodach przed szkołą, wpatrzony w telefon. Cade niemal potknął się o niego wychodząc z budynku.
- Robisz za krasnala ogrodowego? Czy za spóźnionego potwora na Halloween?
Oczy Giovanniego były zaczerwienione i podkrążone jakby nie spał od tygodnia albo nieustannie pił od trzech dni. Cade, nie widząc go wcześniej w takim stanie, cofnął się odruchowo.
- Co jest, stary? - usiadł obok na zimnej posadce.
- Hm? Nic przecież.
Ochrypły głos i wielkie, fioletowe sińce mówiły coś całkowicie innego. Cade w milczeniu przyjrzał mu się przez chwilę. Miał zmierzwione włosy, był zwyczajnie dla siebie blady, a jego koszulka była tak pomięta, jakby spał w niej na ulicy.
- Jesteś chory?
- Zdrowy jak ryba.
- Wyglądasz jak obraz nędzy i miernoty. To jakiś eksperyment społeczny?
- Tak, o nazwie "kij ci w oko".
Grupa pierwszoklasistów jakby na znak wylała się ze szkoły, niemal zadeptując ich obu.
- Twoja okropna twarz ich nie odstrasza, odsuńmy się.
Chcąc uniknąć nieokiełznanego tłumu, udali się wzdłuż szkolnej uliczki. Potem skręcili w lewo, w tę samą ulicę, którą Cade uciekł kiedyś ze szkoły.
- Mówiąc kij ci w oko, chodziło mi o to żebyś mnie zostawił i spierniczył gdzie pieprz rośnie.
Cade słabo się uśmiechnął.
- Non parlo italiano, mi dispiace.
- Ta - parsknął. Giovanni powłóczył nogami. Jego barki, szerokie i zazwyczaj wyglądające jak silne, były nisko, jakby nie mając nawet siły żeby utrzymać się w prostej linii.
Wąskie chodniki powoli zapełniały się uczniami wracającymi do domów. Dwójka szła przez moment w milczeniu, nie mogąc iść obok siebie. Słońce prażyło ich w oczy, co jakiś czas wyłaniając się pomiędzy kamienicami.
- Greta gdzie? - zapytał, kiedy nareszcie Giovanni pojawił się przy jego ramieniu.
Gion słabo machnął dłonią, zbywając Cade'a. Zmarszczył czoło w zdziwieniu.
- Bierzesz coś, czy...?
- Zadajesz strasznie dużo pytań - ochrypnięty głos brzmiał prawie groźnie. Cade'owi, mimo tej nuty nieżyczliwości, wargi drgęły w uśmiechu. Ktoś już mu na to zwrócił uwagę dzisiaj.
- Gdzie idziemy, tak w ogóle?
Cade uniósł głowę, wyrwany z przyjemnych rozmyślań. Na jego rozmarzony wyraz twarzy, Gion skrzywił się w zaskoczeniu.
- Przed siebie - odparł lekko.
- Jak w filmach?
- Chcesz się potrzymać za rączki?
Gion popatrzył na niego niechętnie.
- Może innym razem.
Rozmawiali o niczym specjalnym. Ot mała, nic nieznacząca rozmowa.
- Dlaczego ostatnio tak cię rzadko widać? I w ogóle jesteś taki... No nie wiem, inny - Zapytał Giovanni, który po kilkuminutowym spacerze i rozmowie poczuł się bardziej rozluźniony.
- Ja? W jakim sensie?
- Wcześniej to tak jakoś... Mało się odzywałeś i tak niemrawo gadałeś. Coś w stylu "co tam? nic. Co robiłeś? Nic."
- Co ty mówisz? Nie robiłem tak.
Giovanni popatrzył na niego z ironią.
- Wcale.
Cade otarł zimnymi dłońmi policzki, chcąc żeby piekący rumieniec został niezauważony. Giovanni po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy uśmiechnął się.
- Coś się zmieniło?
- Co ty. Co miało niby?
- Jakaś dziewczyna? - dociekał.
- Nie. Nic tych rzeczy - skłamał, spoglądając w bok. - Po prostu... - zastanowił się. - Już jakoś mi lepiej tutaj. Nie tęsknię za domem tak bardzo.
- Szybko się przyzwyczaiłeś. Minęło dopiero półtora miesiąca.
- Im szybciej, tym lepiej.
Wzruszył beztrosko ramionami. Słońca grzało ich w twarze. Wszędzie unosił się miejski kurz.
- To nie była Greta? W tamtym samochodzie? - Cade pociągnął Giovanniego za rękaw. On wzruszył lekceważąco ramionami, patrząc przed siebie.
- A co mnie to obchodzi. Jej sprawa.
Cade wbił spojrzenie w chodnik. Nonszalancki ton głosu Giovanniego był tak zimny, że Cade postanowił się nie odzywać. Szli ramię w ramię i mimo tego że ciągle rozmawiali, Cade był zajęty myśleniem o czymś zupełnie innym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top