12.
Koniec marca był słoneczny, ale dość chłodny. Grupa znajomych siedziała przy niewielkim stole, który ledwo pozwolił im usiąść wygodnie, nie naruszając przesadnie przestrzeni osobistej każdej osoby z osobna. Ożywiający co pewien czas wiatr, rozwiewał włosy i przewracał kartkami zeszytów.
- Nie wierzę, że dali ci drugą szansę.
- Ja też. Sam sobie bym jej nie dał.
Uśmiech Cade wyglądał na ironiczny, a zdawałoby się nieobecny wzrok zaszczycał plastikowy kubek.
- Przez używanie takiego czegoś zabijasz Ziemię - Francesca znowu odezwała się, wytrącając plastkiwowy przedmiot z dłoni Cade'a.
- Pst. Francie, patrz kto idzie - Greta ze złośliwym uśmiechem, właściwym dla plotkar i gnębicielek, szturchnęła Francescę, przerywając jej wykład o globalnym ociepleniu.
Dziewczyny nieznacznie wygięły się i wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Co tam? - Gion zapytał pogrążony w świecie internetu. Cade nie był ciekawski ale poruszenie wśród damskiej części grupy zwróciło jego uwagę.
- Nie wiedziałam, że są dalej razem - usłyszał zniżony głos Francesci.
- Boże, nie wiem kto z nich jest gorszy. On jest nieźle szurnięty, ale to, że dalej z nią chodzi jest już poniżej dna.
- Co to za ludzie? - Cade włączył się do rozmowy. Nie mógł dojrzeć o kim mowa.
- Nie wychylaj się tak. Powaliło cię? - Greta złapała go za nadgarstek. Nachyliła się do niego, o tyle o ile szerokość stołu na to pozwalała.
- Kto to?
Gdy Greta ze swoim dziwnym uśmieszkiem gotowała się aby podzielić się najgorszymi plotami jakie znała, jej chłopak przerwał jej, nie unosząc wzroku znad małego ekraniku.
- Taka parka, dwóch zjechanych ludzi. On jest chodzącym chamem i patusem, a ona puszcza się na lewo i prawo. Łatwa cholera i w kartotece ma wszystkie możliwe choroby weneryczne.
- Gion - Greta posłała mu wrogie spojrzenie. On niezbyt się tym przejął.
- Najszybciej i najbardziej informatywnie - wzruszył ramionami.
Cade dojrzał jasnobrązowe włosy, podskakujące w efekcie energicznych ruchów głową.
- Jak się nazywa? - wyszeptał na jednym tchu. Poczuł jak policzki mu czerwienieją.
Greta popatrzyła na niego badawczym wzrokiem, unosząc jedną brew.
- Wszystko ok? - zapytała po angielsku. - Ten tleniony blondynek to Luca, a ona...
- Motylek nocny.
Grupa zaśmiała się na słaby żart jednego z chłopaków.
- Pomyliło mi się - parsknął. - To co, Cade? Przyjdziesz na trening?
- Dzisiaj? Tak, jasne - odpowiedział szybko, prawie przez zęby. Miał ochotę rozwalić nos wysokiemu chłopakowi za te słowa. Policzył do dziesięciu starając się opanować emocje. Giovanni nie zwracał na nich uwagi, zajęty jednym i tym samym, dziewczyny rozmawiały wsparte o ramiona, jedynie kilku chłopaków z koszykówki miało możliwość zauważenia zmieniającej się barwy twarzy Cade'a. Niemal trzęsło go z gniewu. Jak taki patałach może mówić o Niej w taki sposób? Śmiechu warte.
Wszyscy tutaj jesteście siebie warci, miał ochotę wysyczeć.
Była piękna, inteligentna, utalentowana. Powtarzał w myślach. Mieliście czego jej zazdrościć.
Wstał i bez słowa odszedł od stolika. Dopiero gdy chłodny wiatr zawiał, Cade poczuł przeszywający ból dłoni. Tak mocno zaciskał pięści, że paznokcie wbiły się w skórę. Ręce mu krwawiły.
W szkolnej łazience obmył sobie niewielkie rany. Gdy wycierał szarym papierem dłonie jego wzrok spotkał się z odbiciem oczu innego chłopaka. Luca, pomyślał. Tak nazwała go Greta. Poczuł jak krew niemal kipieje w żyłach. Agresywnym gestem wyrzucił zużyty papier.
- Ej, co ty robisz? - parsknął tleniony blondyn z pogardą. Rzucił mu lekceważące spojrzenie. Cade warknął, świadomy swojego słabego braku kontroli nad ciałem.
- Przeciąłeś się kawałkiem papieru? - kpiąco rzucił tamten, zauważając niewielkie rany po wewnętrznych stronach dłoni.
- Nie twój interes.
Cade odparł cicho i szybko, myśląc nad przezwiskiem, które mógłby dodać. Żadne mu nie przyszło do głowy, więc posłał Lucę jedynie niezadowolone spojrzenie. Z rezygnacją stwierdził, że tamten nawet go nie zauważył.
Szybko wyszedł z łazienki, myśląc nad tym jak ponownie spotkać się z... no właśnie. Suisen. To imię brzmiało w jego ustach tak obco. Nie smakowało ani trochę jak ona. Wymowa była dziwna, nie pasowała do żadnego języka, którym mówił Cade.
- Suisen.
Niepospolite. To by się zgadzało. Było tak niepospolite jak jej cała postać. Musi się z nią spotkać.
Na samą myśl serce zabiło mu szybciej. Muszą porozmawiać. Czy dobrze zrobi jeśli powie jej co myślą o niej? Na pewno się zasmuci. Jest taka czysta, taka piękna. Jest jego.
Przypomina wspaniałą porcelanową lalkę.
Czy tak samo łatwo jest ją rozbić?
***
- Szybciej, szybciej! - głos trenera doszedł do jego uszu przez piski butów i uderzenia piłki. - Ale skup się! Stare dziady lepiej ruszają się od ciebie!
Próbował się skupić. Lewa ręka, prawa, dwa kroki, wyskok! Trafił.
- No nareszcie - staruszek pokręcił głową z zawiedzeniem. Cade ciężko dyszał, brązowe loki były wilgotne od jego potu.
- Zrób sobie przerwę - trener poklepał go delikatnie po ramieniu. Zaraz po tym dodał cicho - Coś jest z tobą ostatnio nie tak.
- Ruszać tyłki chłopcy, ćwiczymy rzuty do kosza. Prędzej, prędzej - drugi ponaglił grupę złożoną z wysokich nastolatków.
Zmęczony Cade rzucił na nich przelotne okiem. Niski nauczyciel spojrzał na niego z ojcowską troską.
- Cade, masz wielki potencjał- zniżył głos niemal do szeptu. - Oczywiście, musisz dużo pracować, ale jest okej.
Chłopak szybko popisał głową.
- Pracuj, bo chciałbym zobaczyć się na następnym meczu.
Posłał mu uprzejmy uśmiech i odszedł, skupiając uwagę na pozostałych koszykarzach. Byli wysocy i muskularni. Cade obejrzał swoje ramiona.
Chciałby ją teraz w nich trzymać. Zaświtała mu pewna myśl. Chwycił najbliższą piłkę i pobiegł w kierunku grupy. Jak długo jeszcze ma liczyć na litość wszystkich tutaj, przeminęło mu przez umysł.
Na trybunach siedzieli Greta z Giovannim oraz schowane w kącie Francesca. Para, mimo że wynosiła wzrok na grających skupiona była głównie na sobie, za to Francesca, skulona w kącie dokładnie śledziła każdy ruch znajomej sylwetki.
Znowu dyszał. W wąskim i niskim korytarzu było parno, a on wciąż czuł odór swojego spoconego ciała. Powąchał swoją koszulkę dla pewności. Poczuł Silną woń dezodorantu.
Nie wiedział czy znowu ma paranoje czy faktycznie śmierdzi jak zdechły szczur. Zapukał w liche drzwi I poczekał aż niski kobiecy głos delikatnie się odezwie.
- Momento.
Po chwili drzwi zostały otworzone i piękna głową z wyprostowanymi dokładnie włosami wychyliła się.
- O - wyrwało się z jej różowych, pełnych ust. - Poczekaj sekundkę. Zaskoczyłeś mnie.
Zniknęła. Za drzwiami trwała przyciszona rozmowa, z której Cade, pomimo wysiłków nie mógł nic zrozumieć. Wierzgał się, nie mogąc ustać w miejscu. Chciał ją tak usilnie zobaczyć.
- Fino a domani - rozmowa stała się głośniejsza i przed nosem Cade'a drzwi otworzyły się. Dziewczyna wymieniła kilka słów pożegnania z drugą osobą, na którą Cade wcale nie zwracał uwagi, mając na ustach najpiękniejszy uśmiech na Ziemi. Cade nie mógł oderwać oczu od jej różowych warg. Zaprosiła go do środka.
- O co chodzi? - odezwała się spokojnym, delikatnym jak jedwab głosem. Cade wszedł głębiej, racząc przelotnym spojrzeniem przybory artystyczne. W międzyczasie dziewczyna zamknęła wejście i zosłoniła je sztalugą.
- Będę mógł potem wyjść? - wskazał na zagradzający wejście przedmiot. Zaśmiała się.
- To się okaże. - Cade zauważył delikatną zmianę w jej głosie i mimice twarzy. Po krótkiej chwili pogodny uśmiech wrócił na jej idealną twarz. Cade zaniemówił. Nie mógł wystarczająco nacieszyć się jej nieziemskim pięknem. Ona wcale nie sprawiała wrażenia speszonej lub zawstydzonej. Nie była nawet zaskoczona. Zdawała się być przyzwyczajona do takiej reakcji na nią. Minął krótki moment zanim Cade odchrząknął i zabrał głos.
- Musiałem cię zobaczyć.
Uniosła wzrok i leniwie uśmiechnęła się. Cade'em jakby zawładnęła gorączka.
- Świadomość, że jesteśmy w tym samym budynku... - przerwał wlepiając wzrok w jej twarz.
Nie odezwała się. Usiadła na skraju starego biurka, zaszczycając go najbardziej dobrym i niewinnym spojrzeniem jakie on kiedykolwiek widział w całym swoim osiemnastoletnim życiu. Przełknął ślinę.
- Chcesz wyjaśnień? - odezwała się spokojnie, przekrzywiając głowę. Cade poczuł jak się rozpływa przed tymi ciepłymi, dużymi oczami.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie myślał ani przez chwilę o wyjaśnieniach, o tym skąd się tu wzięła ani dlaczego nie chciała się z nim skontaktować przez tak długi czas.
- Ch-chyba tak.
Teraz zauważył jak granatowa barwa jej oczu pięknie pasuje do jasnych włosów i jak ożywia bladość cery.
- Wiesz, że gdy powiem o sobie wszystko, to cała ta wspaniała otoczka tajemnicy wyparuje?
Wbił wzrok w podłogę, czując się jak złojone dziecko.
- Pewnie tak będzie.
- I tego chcesz? - uniosła wąską brew. Delikatność jej rysów uderzała w niego, wprawiając zarówno w podziw, jak i w zamieszanie.
- Chcę ciebie.
- Banalna odpowiedź.
Chwyciła otwarty zeszyt i zaczęła w nim rysować.
- To co było między nami - zaczął po chwili milczenia - jest... aktualne? Mogę liczyć na to wszystko jeszcze raz?
- Na to wszystko - lekko prychnęła. - Tyle ten czas dla ciebie znaczy?
Szybko zaprzeczył.
- Myślałem o tobie każdej nocy. Nie dawałaś mi spać - zaczął gorączkowo.
Wstała i skrzyżowała ręce na piersiach.
- W nocy, kiedy czułeś się samotny? Wtedy tylko o mnie myślałeś? Gdy nie było nikogo obok?
W jej oczach, w kolorze burzy, zapaliły się iskierki wyzwania. Cade mimowolnie cofnął się na kilka centymetrów. Pokręcił głową.
- Nie dawałaś mi żyć. Gdziekolwiek widziałem kogoś ze szkicownikiem, zaglądałem mu w kaptur, chcąc ujrzeć tam twoją twarz. Szukałem cię wszędzie. W snach, w każdym mieście. W każdym promyku słońca. Nie dawałaś mi jeść, oddychać. Bez ciebie, bez jakiegokolwiek cienia szansy na zobaczenie się z tobą, usychałem. Każdy dzień był nocą, pustym, głupim wegetowaniem. Nie miałem celu, nie wiedziałem dokąd iść. Nie miałem ciebie. A ty byłaś, jesteś dla mnie wszystkim. Wciąż mam rysunek od ciebie. Każdego ranka patrzę na niego, mając nadzieję, że cię znajdę. I znalazłem - jego głosem targały silne emocje. Czuł jakby miał wybuchnąć.
Zbliżyła się do niego. Jej oczy na powrót stały się łagodne i pokorne, ale wciąż skrywały jakąś głęboką tajemnicę, której Cade nie mógł odkryć. Złapała go za kark i powoli pocałowała. W trakcie tego pocałunku, powolnego, mocnego i namiętnego, Cade czuł jak w jego ciele budzi się coraz większa namiętność, a ogień zaczyna bardziej i bardziej palić z każdą chwilą pogłębiającej się pieszczoty. Chwycił ją delikatnie za szyję i sięgał do jej prostych, miękkich włosów, gdy szybko odsunęła się, zaalarmowana.
- Ktoś puka - szepnęła.
Faktycznie za drzwiami odezwał się zniecierpliwiony głos i mocne stukanie.
- Walić to - obsypał jej szyję pocałunkami. Nie zaprzestając pieszczoty powiedział między pocałunkami - To. Jest. Czas. Dla. Nas.
- Cade - jęknęła.
Gdy pukanie nie ustało, zdecydowanie odsunęła się od niego. Odsunęła sztalugę i, po szybkim poprawieniu ubrań, spojrzała za małą szybkę w drzwiach.
- Proszę - odsunęła się, robiąc miejsce. Cade nie wiedząc co ze sobą zrobić, stał dalej na środku sali. Wyniosła postura wchodzącej kobiety onieśmieliła go tak bardzo, że usunął się w cień.
- Nie spodziewałam się pani tutaj. Jest już bardzo późno.
- Ja również nie spodziewałam się ciebie tutaj spotkać. Myślałam, że szkołę o tej godzinie opuścili wszyscy. Za godzinę powinni już ją zamknąć. - Kobieta miała srebrne włosy i pomimo upływających lat, zachowała mocne brzmienie głosu. Cade, mimo że miał mocno ograniczone pole widzenia, zauważył jak niedbale otacza krytycznym wzrokiem zagracone pomieszczenie.
Zadała kilka grzecznych pytań, na których odpowiedzi nie oczekiwała i nie interesowała się. Przyjemny głos dziewczyny był słabo słyszalny, w przeciwieństwie do mocnego i autorytarnego brzmienia gościa. Rozmowa była prowadzona niemal wyniośle, z wymyślnym i trudnych słownictwem, którego Cade nie znał. Kobieta spacerowała powoli po pomieszczeniu, oglądając różne prace, ciągle mówiąc. Dziewczyna co jakiś czas zapisywała informacje, które tamta jej podała. Gdy zadzwonił telefon kobiety, wyszła na zewnątrz.
- Kim ona jest? - zapytał po angielsku, mogąc nareszcie bezpiecznie się wyprostować.
- Lepiej żebyś już poszedł - szybko rzuciła. Dotyk jej ciepłych dłoni na jego ramieniu przyjemnie palił.
- Nie chcę nigdzie iść - stanowczo spojrzał na nią.
- Cade, to nie jest zabawa. Wszystko ci wytłumaczę. - Miękkim, przyciszonym głosem dodała - Obiecuję.
Zawahał się, ale nie ruszył z miejsca.
- Zaraz zamkną szkołę. Uciekaj, bo inaczej zostaniesz jej wiecznym więźniem.
Uśmiechnął się delikatnie. Przytaknął głową.
- Jak długo tutaj siedzisz? Tylko nie mów, że nie odpowiadasz na pytania. To już nie Nowy Jork.
- A szkoda - szepnęła pociągającym głosem.
Cade nawet nie zauważył jak wyszedł z pomieszczenia. Jej długie palce zamykające drzwi, mignęły mu przed oczami. Elegancka kobieta kończyła rozmowę. Cade skierował się w lewo, na strome i wąskie schody.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top