11.

Obudził go sygnał telefonu.

- Nareszcie odebrałeś - usłyszał oburzony głos po drugiej stronie linii.

- Miło cię słyszeć. Już wstałaś? - spojrzał na zegar. - Jest dopiero dziewiąta.

- Cade, wszystko okej?

Podniósł się z łóżka i otarł twarz.

- A coś ma być nie okej?

Chwila ciszy.

- Jesteś tam jeszcze?

- Tak, tak - Francesca szybko zapewniła. - Brzmisz bardzo wesoło. Ja i Greta martwiłyśmy się o ciebie. Co się stało z tobą wczoraj?

- Jak słyszysz to jestem cały i zdrowy - zaśmiał się radośnie.

- Nie przyszedłeś na trening - nieśmiało odezwała się.

- Wiem. Miałem ważną sprawę do zrobienia.

Przypomniał sobie wczorajsze popołudnie i co się wtedy wydarzyło. Poczuł jak krew pulsuje mu w podekscytowaniu.

- Ważniejszą niż trening?

- Tak, dokładnie.

Wstał z łóżka. Odsłonił okna, przez co promienie jasnego słońca wdarły się do jego pokoju. Piękny dzień.

- Cade, wszyscy na ciebie czekaliśmy. Każdy trzymał za ciebie kciuki, że dopuszczą cię do tego meczu.

- Ty też trzymałaś kciuki, Francesco?

Powiedział to tak dziwnym tonem, że Francesca przez moment nie odezwała się.

- Powiedziałam przecież, że wszyscy - odpowiedziała wolno, zachowując wyjątkową ostrożność. Cade przepełniony radością nie zauważył tego.

- W takim razie bardzo mi miło.

- Coraz lepiej idzie ci włoski - powiedziała tak cicho, że Cade nie zrozumiał na początku.

- Dzięki. To... uprzejme.

- Zachorowałeś? Bardzo wątpię, że mogłeś zapomnieć o koszykówce.

- Jestem zdrowy jak osioł. Ryba. Znaczy się ryba - wybuchnął śmiechem. - Dlaczego już nie śpisz?

- Tak po prostu. Nie wiedzieliśmy co się z tobą działo. Martwiliśmy się.

- Niepotrzebnie. Jest tam obok Greta albo Johny?

- Nie. Jestem sama.

Upłynęła krótka chwila zanim się znowu odezwała.

- To było coś z tą wielką teczką, którą miałeś na obiedzie?

Cade'a rozbawiła nadzwyczajna ciekawskość dziewczyny.

- Przecież mówiłem ci wczoraj, że jestem człowiekiem wielu talentów.

- No tak. - Cade usłyszał niezręczny śmiech w słuchawce. - Ale to nie dlatego, że tak cię zlałam?

- Co? A, że nie przyszedłem dlatego na mecz? - znowu się zaśmiał. - Coś ty. Dobre sobie.

- To dobrze - odpowiedziała niezręcznie. Szybko się pożegnała i rozłączyła.

Cade odrzucił telefon na stolik. Czuł się rzeźko, prawie jak nowonarodzony. Energicznie wyszedł z pokoju, podśpiewując jedną z włoskich piosenek granych ostatnio w radiu.

Jack czując zapach jedzenia wyłonił głowę ze swojego ciemnego pokoju. Słysząc brata w kuchni, o tak wczesnej porze czym prędzej pojawił się obok niego.

- Cześć - niezwykle radośnie przywitał się z Jackiem. Widząc go takiego wesołego Jack nie mógł oderwać od niego oczu. Przetarł powieki spoglądając na niego jeszcze raz.

- Młody, będziesz tak stał na środku w piżamie, czy sobie usiądziesz? - uśmiechnął się do niego. Jack nie mógł rozróżnić czy Cade faktycznie jest w takim nastroju czy to on już jest w ostatnim stadium swojej choroby.

- Ćpałeś coś?

Cade roześmiał się jeszcze bardziej i zmierzwił kędzierzawe włosy Jacka.

- Jesz? - uniósł talerz z jajkiem sadzonym i plastrami usmażonego bekonu. Jack poczuł jak ślina mu cieknie na sam widok.

- Kurde, pewnie. - Szybko usiadł przy stole. Zlutrował dużymi oczami odwróconą sylwetkę brata. Coś sie zmieniło?

Cade postawił talerz przed młodszym bratem i usiadł naprzeciw niemu. Był wesoły i przez cały czas zagadywał Jacka. Co jakiś czas pokaszlując, Jack starał się zrozumieć co się stało z jego bratem.

- Grałeś wczoraj? - Zapytał, kiedy nareszcie mógł dojść do głosu. Pewnie, kurde, dostał się do tego wąznego meczu, o kórym mówili w szkole.

- Nie - odpowiedział z całkowitą lekkością. Jack przez ten ton musiał się upewnić czy się nie przesłyszał.

- Kurde, czemu? Odwołali trening?

- Nie no. Z tego co wiem był.

- Nie poszłeś?

- Nie. Musiałem zrobic coś innego.

Jack otworzył usta ze zdziwienia.

- Jak to? Bo było, kurde, ważniejsze od gry? Cade, przecież to była taka szansa!

Chłopak wzruszył ramionami jakby zupełnie go to nie obchodziło.

- A co z moim rysunkiem?

Cade uśmiechnął się. Przyjemne uczucie jakby rozlało się w jego wnetrzu. Wspomnienie przyjemnie go paliło.

- Bardzo ładny. Masz pochwałę od nauczycielki.

- Woow. Serio? - Zaskoczony, wstał od stołu.

- Mhm - Cade mruknął zadowolony z miłej reakcji brata. - Będzie z ciebie Picasso.

- Picasso malował odkropnie - szybko odparł, czując przepełniającą go satysfakcję. - O kurde.

Na powrót usiadł i zaczął szybko i nieskładnie mówić o lekcjach artystycznych oraz o wszystkim co ze sztuką związane. Cade słuchał go uważnie, ciesząc się z dobrego humoru brata. Gdy przerzucili się na inny temat, Cade odleciał, powracając myślami do wczorajszego popołudnia. Nie mógł o tym zapomnieć, ani przestać rozpamiętywać. Pragnął tego od prawie roku.

Dawno minęło południe, gdy rzadko używany telefon zadzwonił. Cade doskoczył, pełen zaskoczenia, do przedmiotu i podniósł słuchawkę.

- Tak?

Przekręciło mu się w żołądku, kiedy usłyszał dobrze znany głos kobiety w średnim wieku. Na Cade'a kobieta zareagowała z wybuchem szczęścia i zaskoczenia. Cade poszukał wzrokiem kogoś, komu mógł oddać słuchawkę. Nie chciał rozmawiać z ciotką. Chciał odciąć się w zupełności od swojego wcześniejszego życia, nawet jeśli oznaczało to okrutne traktowanie osób, które kiedyś były dla niego bliskie.

- Nie słyszę cię dobrze. Halo? - spanikowany, zaglądał do pokoi, z nadzieją, że w którymś z nich będzie siedziała matka. - Ciociu, nie mogę teraz rozmawiać. Nie słyszę cię.

- Tak dawno z tobą nie rozmawiałam... Wszyscy martwimy się o ciebie... Wiemy, jak.... Ta cała sytuacja z... musiała... udręką - dochodziły do niego strzępki potoku słów troskliwej ciotki. Cade szybko przemierzał nieliczne pomieszczenia. Jake'a nie było. W łazience lała się woda z prysznica.

- ... będzie dobrze. Zawsze tak jest. Możesz... liczyć... Odsiedzi swoje... - ciotka nie przerywała ani na moment. Cade rozpaczliwie potrzebował przerwać tę rozmowę. Pociągnął za drzwi do łazienki. Ustąpiły.

- Ciociu ja dam ci mamę, naprawdę nie mogę teraz rozmawiać, pa - szybko wyrzucił do telefonu. Zamknął oczy, gdy otworzył drzwi.

- Mamo, ciotka do ciebie, pa - jeszcze szybciej odstawił telefon na umywalkę, matka szarpnęła zaskoczona za zasłonę i krzyknęła. Cade jeszcze szybciej zamknął za sobą drzwi, znajdując się na ciasnym holu.

- Cade, do jasnej...!

- Wychodzę!

Złapał swój telefon i wyszedł z maleńkiego mieszkania. Odetchnął. Byle dalej od przeszłości.

Niespodziewany telefon od ciotki zaburzył mu cały dzień. Z jednej strony wciąż był zachwycony dziewczyną wczoraj spotkaną ponownie, a z drugiej czuł strach na myśl tego go pozostawił w Stanach. Nie potrafił się określić. Tamte wspomnienia przeplatały mu się niczym wirujące jesienne liście, uniesione przez wiatr. Były piękne i słodkie, ale też gorzkie i odrażające.

Byle dalej, przed siebie.

Minął młodych chłopców grających w koszykówkę za zardzewiałym ogrodzeniem. On też tak kiedyś grał. Z ojcem.

Otrząsnął się i poszedł dalej, chcąc wyrzucić obraz grających chłopców z pamięci. Jeden z nich przypominał mu siebie samego, a drugi przemienił się w dorosłego mężczyznę. Cade przeklął. Minął chińską dzielnicę miasta.

Francesca dzwoniła do niego rano. Greta i Gion się martwili.

Ona miała takie piękne ciało.

Uniósł wzrok z wymyślnej wystawy sklepowej. Filiżanki wyglądały jak z chińskiej porcelany. Jego brązowe tęczówki spotkały się z skośnymi oczami kobiety przebranej za gejszę. Miała pusty, smutny wzrok. Spojrzała na niego zawiedzionym spojrzeniem nie przerywając nalewania napoju do kubka. Cade odsunął się porażony. Z przestrachem spojrzał jeszcze raz w tamto miejsce. Gejszy już nie było.

Para Włochów w średnim wieku minęła go, wlepiając w niego ciekawskie spojrzenia.

- Wpadam w obłęd?

Jakieś dziecko niosło puszki z farbami i pędzle, a zaraz obok dreptała kobieta niosąca kwiat tuberozy. Cade spoglądał za nimi z dziwnym utęsknieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top