10.
W czwartek popołudniu Jack poczuł się źle. Mama stwierdziła, że dostał grypę i nie ma szans, że zjawi się następnego dnia w tym wielce wspaniałym budynku, który wnosi wszystko oprócz szczęścia i zadowolenia, czyli w szkole. Jack zwierzył się Cade'owi, kiedy ten zaniósł mu herbatę, że na taki obrót zdarzeń po cichu liczył, jednak ma dla niego super tajne zadanie, które w prawdzie nie jest ani tajne ani super. Cade miał zanieść pracę Jacka na zajęcia artystyczne, bo jeżeli nie dotrze ona na czas do starej nauczycielki, Jack nie będzie mógł liczyć na pozytywną ocenę, a koniec roku czyha jak widmo za stajnią. Starszy brat jak najmocniej starał się wymigać, mając na uwadze ważny trening, ale pod ostrzałem gróźb Jacka, że matka się dowie o uciskaniu schorowanego brata, przystał na propozycję z niechęcią.
Takim sposobem przez prawie cały piątkowy dzień chodził z teczką zdecydowanie większą od swojego młodszego brata aka początkującego Da Vinci'ego, niezadowolony z jej nieporęczności.
Na przerwie obiadowej dołączył do Francesci.
- Przekwalifikowałeś się? - mruknęła, widząc jak Cade stara się usiąść, nie uszkadzając wielkiej teczki.
- Po prostu jestem człowiekiem wielu talentów.
- Ta, jasne. A ja mam na czole mam wypisany hymn nazistów.
- Mogłabyś odsunąć trochę grzywkę?
Uderzyła go w ramię, zirytowana. Wróciła do sączenia mrożonej kawy i przeglądania jakiegoś kolorowego magazynu.
- Urosła ci trochę. Jak pierwszy raz cię zobaczyłem to nie sięgała nawet połowy czoła.
Francesca zignorowała go, nie odrywając oczu od barwnych kartek. Cade żując zamówiony obiad, zajrzał przez jej chude ramię.
- Mógłbyś przestać mlaskać za moim uchem? - W końcu przerwała ciszę, mąconą przez jedzącego Cade'a. - To nieeleganckie.
- Jakie? Jak to się mówi po angielsku?
- Nie masz słownika? - zbyła go, zaabsorbowana fotografiami jakiś celebrytów.
- Takie magazyny są bardzo płytkie - rzucił, odsunąwszy się od niej. Nie będzie na siłę szukał z nią rozmowy. Samo to, że postanowił ją zacząć było dla niego swoistym osiągnięciem.
- W tym otoczeniu to nie magazyny są płytkie.
Cade na chwilę przestał jeść. Spojrzał na Francescę, która nieprzerwanie przewracała kartki, nawet na niego nie spoglądając. Cade nie miał pewności czy się przesłyszał, czy ona naprawdę nazwała go płytkim. Zmieszany wrócił do jedzenia już zupełnie bez apetytu. Słowa dziewczyny mimo wszystko zraniły go. Grzebiąc plastikowym widelcem w obiedzie przez cały czas je analizował i z każdą sekundą otwierały nową ranę.
W połowie przerwy do stolika dosiedli się koledzy z koszykówki.
Cade niechętnie z nimi porozmawiał, głównie o dzisiejszym treningu i zbliżającym się meczu. Podobno jeden z atakujących jest chory i jest możliwość, że Cade ma zagrać za niego. Powinien się przecież cieszyć!
Uśmiechnął się do nich zadowolonym uśmiechem, chociaż myślami był bardzo daleko.
- Wszystko zależy jak się dzisiaj spiszesz. - Piąte przez dziesiąte Cade zrozumiał co chłopak miał na myśli. Pokiwał głową, wyrażając ochotę i gotowość dania z siebie wszystkiego. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, dopóki nie przerwał im dzwonek. Francesca z ignorancją wstała i szybko zniknęła z oczu Cade'a. On wyczuł jej zły humor, o którym zawsze wyraźnie dawała znać. Zaabsorbowany niby nic nieznaczącymi wypadkami tamtego dnia, prawie zapomniał olbrzymiej teczki brata. Był pochłonięty dzisiejszym treningiem i sporą szansą, którą powinien jak najlepiej wykorzystać.
- W końcu wrócił stary Cade - szepnął do siebie z zadowoleniem.
Wraca do formy. Najwyższa pora się ogarnąć, otrzepać ciężki kurz i wrócić do czasów świetności. Wtedy kiedy nie miał ogromnych problemów z życiem towarzyskim, rodzinnym, a przede wszystkim ze sobą.
Przypomniał sobie imprezy na których był. A tak naprawdę, najwięcej czekałoby na niego, gdyby został tam, gdzie był. Nowy kapitan drużyny. To brzmiało tak pięknie.
Rezerwowy.
Pieprzony rezerwowy.
Poczuł jak wściekłość gotuje się w jego żyłach. Wykonał kilka oddechów.
Grzanie ławki do nic w porównaniu do bycia liderem świetnej, wygrywającej drużyny. Nic. Po prostu jedno wielkie gówno. Może powinien paradować w stroju naćpanej sokiem jabłkowym maskotki albo podawać wodę zgrzanym tyłkom rówieśników? Śmiechu warte.
Gdyby ktokolwiek, kto wcześniej znał Cade'a, zobaczył go w tej walącej się szkole, na ławce rezerwowych musiałby z całkowitą pewnością przyjrzeć się dwa razy. On? Kapitan drużyny? Najlepszy sportowiec szkoły ubiegłego roku? Stypendysta sportowy? Grzeje ławkę rezerwowych!
Cade kopnął z całej siły kosz na śmieci, który następnie sturlał się i rozsypał swoją zawartość. Miał ochotę splunąć. Rozwalić tę zjechaną szkołę, pierdzielone Włochy i chorą Europę.
Dobra, może ten stary Cade wcale nie wrócił.
Opanował się z trudem. Usiadł na swoim miejscu, w ciasnej sali ze schodzącą farbą i hodowlą grzybów w rogu sufitu. Dzieciaki, jedynie i aż dwa lata młodsze od niego patrzyły na niego z prześmiewczymi uśmiechami. Ktoś chciał rzucić w niego kulką papieru ale brakło mu czasu i celności. Cade nieznacznie uniósł kącik warg. Bachory są coraz gorsze z każdym rocznikiem. Niestety, odwrotnie proporcjonalnie z ich wiekiem idzie inteligencja.
Ostatnia lekcja dla Cade'a się zaczęła. Była to historia, z której nic a nic nie rozumiał. Była to zarówno kwestia zdolności językowych chłopaka i zerowej znajomości historii Europy. A tym bardziej Włoch. To był między innymi powód dlaczego odleciał do krainy swoich myśli po kilku minutach.
Wtedy twardo postanowił.
Musi dać z siebie całkowicie wszystko na dzisiejszym treningu. Wyleje siódme poty. Może nawet zemdleje ale musi pokazać tym makaroniarzom kim on jest i z kim mają do czynienia.
Na ambitnych planach zleciała mu cała nudna lekcja. Niektórzy nauczyciele nie zwracali na niego zbytnio uwagi, tak jak nauczycielka historii, a inni wręcz przeciwnie. Cade szybko pozbierał się i, niemal depcząc po niskich klasowych kolegach, wyszedł żwawo z sali. Sala gimnastyczna jest jego. Drżyjcie narody.
Gdy już w szatni przebierał się w luźny strój dostał wiadomość od Jacka.
"I jak? Zdałem?"
- Kurwa mać - jęknął zły. Kompletnie zapomniał. Wskoczył w swoje poprzednie ubranie i wyszedł, pozostawiając powoli zgromadzających się koszykarzy w zmieszaniu.
- Poczekajcie na mnie. Coś szybko załatwię i wracam - rzucił do nich.
Wbiegł po schodach i już zziajany musiał znaleźć salę do zajęć artystycznych.
- Artisto? Artistico? - chwycił jakąś pierwszą lepszą dziewczynę. Spojrzała na niego z przerażeniem, nie wiedząc o co Cade pyta. On sam niezbyt wiedział, więc wypowiadał różne wariancje słowa art z końcówkami jakie w tamtym momencie przychodziły mu na myśl i brzmiały jak włoskie.
- Grazie - odpowiedział, gdy dziewczyna wskazała mu schody.
Wiły się jakby w nieskończoność i niewiele brakło by Cade'owi zakręciło się w głowie.
- Oby tylko ta stara prukwa jeszcze była - wycedził przez zęby. Jeśli tej już nie będzie, to Jack go zabije. A może z miejsca skoczy ze schodów i przez to nie przyniesie hańby rodzinie?
W końcu dostał się na szczyt stromych schodów. Nie spodziewał się, że ta szkoła jest jaka obszerna. W wąskim korytarzu po lewej stronie mieścił się rząd szkolnych drzwi, a po prawej stał rozklekotany regał. Jednym słowem, obraz nędzy i miernoty. Zastanawiając się które drzwi sprawdzić pierwsze, problem sam się rozwiązał. Jedne się otworzyły i wyszedł z nic chłopiec, na oko w wieku Jacka, trzymający całkiem podobną teczkę do tej którą ma Cade. Odetchnął z ulgą. Chłopiec minął go i szybko zszedł po schodach. Cade skierował się w kierunku tamtych drzwi.
Wchodząc do pomieszczenia uderzył go ostry zapach różnych preparatów i tanich farb olejnych.
- Buongiorno - rzucił Cade, zamykając drzwi.
Gdy się odwrócił, zauważył wielki bałagan. Stosik brudnych palet groził zawaleniem, naprzeciw przy oknie stało okurzone pianino z wysychającymi obrazami wokół, wszędzie były płótna i kartki. Po prawej stronie od wejścia stały ławki złączone w ciekawy sposób, tak aby między uczniami mogły powstać trzy grupy. Po lewej, niewielka kredowa tablica z rysunkami przedstawiającymi grę świateł na kuli. Sporo było też grubych włókien. Sala artystyczna wyglądała jak prawdziwa pracownia malarska.
- Buongiorno - cienki głosik odpowiedział Cade'owi. Była to dziewczynka stojąca nad jednym ze stołków. Cade zwrócił uwagę na zamalowaną kartkę papieru, leżącą na owym stoliku.
- Dziś nie ma lekcji rysunek? - zapytał się jej, nie widząc nigdzie nauczycielki, którą młodszy brat mu dokładnie opisał. Ona popatrzyła się na niego jak na nawiedzonego, odsunęła się i udawała, że wcale go tu nie ma.
Cade westchnął i rozejrzał się jeszcze raz. Według opisu Jacka, nietrudno jest zauważyć czy nauczycielka jest czy nie. Dwa metry wzrostu, prawie dwieście kilo wagi i włosy z nosa do kolan sprawiają, że człowiek nie powinien mieć co do tego wątpliwości. Jednak Cade miał. Postanowił nie niepokoić dalej dziewczynki i poczekać aż mentorka przyszłych włoskich artystów zjawi się w chwale. Cade usłyszał jak ktoś sumiennie czegoś szuka lub stara się jakąś rzecz wyjąć obok rozłożonych palet i płócien w rogu, po prawej stronie tablicy,
Dziewczynka powiedziała coś po włosku, dokładnie przyglądając się swojemu rysunkowi. Cade'a coś wewnątrz rozwalało. Trening zacznie się za jakiś kwadrans, a nie wiadomo czy łaskawa Godzilla zechce zaliczyć pracę Jackowi. Zaczął głośno tupać nogą, mając nadzieję, że może w końcu ruszy się z miejsca i zajmie się jego sprawą. Ludzie, ile można!
Zdawało mu się, że tamta kobieta gramoli się w tym rogu przez dwadzieścia minut, mimo że naprawdę trwało to kilka sekund. Żeby uspokoić swoje nerwy, podszedł do zawieszonych prac uczniów na sznurku przy ławkach. Przyglądając się nim, uznał, że autorami są najmłodsze klasy. Rysunek był taki sam w różnych wariantach kolorystycznych i nieco różnił się od siebie. Abstrakcja, zdecydowanie. Mruknął do siebie.
Hałas zniknął i pojawił się drugi, ładny głos, mówiący do dziewczynki.
- Nareszcie - głośno powiedział, chcąc ukazać swoją frustracje. Był pewny, że trening już się zaczął. Musi szybko to załatwić i na łeb na kark zleci po schodach, potem pokaże jak się gra w kosza. Zauważył, że przy dziewczynce stoi nie dwustu kilowa kobieta, a młoda dziewczyna. Z figury mogła mieć dwadzieścia lat. Wyprostowane włosy w kolorze jasnego brązu miała spięte niechlujnie spinką. Wąskie ramiona miała okryte szeroką, wyblakłą koszulą.
- Pani Clemenza? - zapytał z niepewnością. Kobieta uniosła głowę, spoglądając na niego. Rozchyliła zaskoczona pełne wargi. Cade nie zrozumiał na początku jej reakcji. Jednak jego serce szybko zamarło, poznając duże, niebieskie oczy.
Dziewczyna zająknęła się, szybko spoglądając w dół. Potrząsnęła głową.
- Pani Clemenza zachorowała - odpowiedziała po chwili profesjonalnym tonem. Musiała odchrząknąć. Cade wychwycił delikatne drżenie jej głosu. - Jestem za nią w zastępstwie. Proszę poczekać.
Szybko dodała, schyliwszy się do dziewczynki. Gdyby Cade nie odwróciłby twarzy, to mógłby wtedy zauważyć jak co jakiś czas dziewczyna rzuca na niego okiem, wyprowadzona z równowagi.
Cade poczuł się jakby dostał gorączki. Małe, śmierdzące pomieszczenie, zrobiło się okropnie duszne. Ściany zbliżały się do siebie, chcąc zmiażdżyć trójkę ludzi znajdujących się w pomieszczeniu. Powietrze było tak cholernie ciężkie, że Cade'owi brakowało tchu. Kątem oka zauważył jak ona mówi do dziewczynki. Nie mógł poradzić na to, że przypomniał sobie drżenie jej ciała. Rozchylone, pełne wargi. To jak zachwycająco zbudowana była. Każdą miękkość jej skóry. Zakamarki jej ciała. Sposób w jaki świeciły się jej oczy. W zupełności zapomniał o treningu.
Dziewczyna szybko pożegnała dziewczynkę, mimo że planowała powiedzieć jej wiele więcej. Szybko zamknęła drzwi za uczennicą i drżącym głosem zwróciła się po angielsku do Cade'a.
- Co ty tutaj robisz?
- Miłe przywitanie.
- Cade - westchnęła. Jej też brakowało tchu. Cade zauważył jak ciężko faluje jej pierś.
- M-mój brat. Miał pracę na zaliczenie.
Szybko postawił dużą teczkę na stoliku i wyciągnął z niej rysunek Jacka. Wzięła go i dokładnie przyjrzała się pracy. Cade, nie mogąc się oprzeć, spojrzał na nią. Jej niebieskie oczy uważnie studiowały rysunek. Były niespokojne. Drgały.
- Wyfarbowałaś włosy - złamał ciszę. Nie odpowiedziała.
Niepewny sięgnął do krótszych kosmyków i założył jej za ucho.
- Cade - westchnęła, gdy dotknął szorstkimi dłońmi jej twarzy. Pogłaskał jej miękkie, różowe usta. Gwałtownie zalała go fala wspomnień.
- Tęskniłem za tobą.
Zbliżył się do niej i przejechał ustami po jej gładkiej twarzy. Odchyliła głowę w jego stronę, nie sprzeciwiając się jego dotykowi.
Dwa spragnione wdechy i dwójka złączyła łapczywie swoje wargi. Rysunek Jacka zsunął się na hebanowy stolik.
Głośnie, nierówne oddechy zapełniły ciszę. Cade rozpiął koszulę dziewczyny.
- Drzwi - wysapała, pomiędzy pocałunkami. - Zamknij drzwi. Są otwarte.
Przekręcenie kluczyka, owinięcie wąskich bioder kształtnymi udami, przewrócenie się kilku obrazów. Zniszczone pianino i na nim rozpalone młode ciała, idealnie do siebie dopasowane. Gra ciał i oddechów, zapełniła wąski pokój i opustoszałe piętro.
Cade zapomniał o wszystkim. O całym otaczającym go świecie. Liczył się jedynie on i ciepło jej pięknego ciała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top