Rozdział trzeci, w którym zabawa przenosi się pod miasto
I
— Myślałam, że wszyscy wracamy do domu.
Na ten cichy protest, który musiał wiele kosztować ten cień kobiety, jakim była Frau Beyrer, Edith uśmiechnęła się kpiąco i wzruszyła ramionami:
— Kto wraca, ten wraca.
Jeżeli było to możliwe, Frau Beyrer jeszcze bardziej zmizerniała, zmarkotniała i zmalała.
— A... A wasz ojciec wie? — jęknęła resztkami sił, choć zapewne znała odpowiedź.
— Jakżeby inaczej?
Frau Breyer przewędrowała wzrokiem od Edith do Ruperta, by wreszcie zatrzymać go na Ottonie. Uśmiechnął się do niej ostrożnie, lecz nie odwzajemniła tego gestu. Patrzyła na niego tak lękliwie, tak podejrzliwie, jakby nie była pewna, czy może zostawić z nim Edith sam na sam. Po tym, co już zobaczył, zaczął obawiać się, że to ona stanowiła większe zagrożenie dla niego aniżeli na odwrót.
— Chodźmy — ponaglił Rupert.
Przeniosła spojrzenie na odrapaną kamienicę w szeregu innych, odrapanych kamienic, a że ten widok raczej nie napawał entuzjazmem, ostatecznie pochyliła głowę i bez dalszych sprzeciwów dała się odprowadzić pasierbowi do mieszkania. Minę miała przy tym tak potulną, jakby była bielutką owieczką prowadzoną na rzeź. Wyraźnie rozradowało to Edith.
— Nie sądziłam, że będziesz chciał iść z nami — mruknęła, ledwie tylko zostali sami.
— Prawdę mówiąc...
Nie przewidział, że ta wyprawa może zakończyć się inaczej niż bezpiecznym przeprowadzeniem gości przez labirynt opolskich ulic, gdzie metą były drzwi ich domostwa. Czy nie pragnął przygody? Czy nie chciał się trochę pobawić? Czy nie taka właśnie była jego wizja pobytu w Oppeln? Cóż, w jakimś stopniu.
— Chodź, chodź! Będzie nam miło! — zapewniła.
Czy chciał tego teraz, z dopiero co poznanymi Beyrerami, bez wiedzy Herr Krausa?
— Ale Theodor... — zaczął.
— Papa mu wszystko powie, spokojna głowa!
Może niesłusznie, ale zaufał tej diablicy.
II
Edith rzuciła budkę na ziemię i rozpuściła włosy, pozwalając lokom spłynąć na ramiona. Potem, jak gdyby wciąż było jej mało, zdjęła pończochy i buty. To ją zadowoliło. Wyprostowała się dumnie, posyłając Ottonowi zawadiacki uśmiech, którego grzeczność nie pozwoliła mu odwzajemnić. Rupert westchnął na ten widok, przewracając oczami i dając tym samym jasno do zrozumienia, że podobne nieprzystojne zachowania ze strony jego siostry nie były niczym nowym.
— Przeziębisz się — skwitował zgoła racjonalnie, a Otto taktownie odwrócił wzrok.
Machnęła dłonią, prychnęła niedbale, wywróciła oczami. Wyglądała trochę jak nimfa, trochę jak wiedźma. Za jej plecami srebrzystą wstęgą wiła się Oder. Szumiała trawa i cykały świerszcze; słońce powoli chyliło się ku zachodowi, to chowając się za wieżą ratusza, to wyglądając zza niej i ciepłym światłem zalewając pobrzeże rzeki.
— Przydałyby się skrzypki! — uznała niefrasobliwie.
Nikt jej nie odpowiedział, czym zupełnie się nie przejęła. Otto wyciągnął się wygodnie, starając się siedzieć jak najbardziej na płaszczu, a jak najmniej na ziemi. Obok niego rozłożył się Rupert, który podpierając się rękoma, wystawił twarz do słońca. Zrobiło się dziwnie cicho, szczególnie, że Edith trajkotała całą drogę, nagabując go na tyle natarczywie, że prawie zapomniał, jak to jest słyszeć własne myśli. Myśli te chwilowo orbitowały dookoła jego szkicownika.
Wszak sięgnął do kieszeni, korzystając z chwili spokoju, ale kajetu w niej nie zastał. Z większym niepokojem zajrzał do drugiej — była pusta. Obmacał trawę dookoła bez większych rezultatów. Czyżby zgubił go gdzieś po drodze? Zmarszczył brwi, ale nie, nie przypominał sobie, żeby jednak zabierał go ze sobą, nawet jeśli chyba miał taki zamiar. Musiał zostać w mieszkaniu, a przynajmniej taką miał nadzieję.
— Psst, Otto! — Rupert dostrzegł jego strapienie. — Poczęstuj się.
Z konfidencjonalnym mrugnięciem oka wyciągnął w jego stronę piersiówkę, która, patrząc po jej stanie, wiele musiała z nim przejść. Otto przyjął ów prezent bez szemrania i komentarza, nawet jeśli to coś w środku było nieprzyjemnie ciepłe. Rozluźnij się, upomniał samego siebie, albo wracaj do domu. W opozycji do spontanicznych Beyrerów czuł się tak sztywno, jakby na podwieczorku połknął kij zamiast ciastek.
— Ona tak zawsze? — spytał, gdy wreszcie przestało go piec gardło, czując, że dla dobra tego spotkania powinien jak najszybciej nawiązać konwersację.
Rupert zmarszczył brwi, więc musiał dyskretnie wskazać na jego siostrę.
— Edith? Ta...
Biegała, skakała, zataczała kręgi jakby nigdy już nie miała ujrzeć tej trawy, rzeki i całego Oppeln. Źdźbła smagały ją po kostkach, suche odrosty raniły stopy. Nie wyglądało na to, by jakkolwiek się tym przejmowała, pogrążona w świecie własnych myśli — aż nie zwróciła nagle rozbieganego wzroku w ich stronę i nie ujrzała piersiówki przekazywanej z rąk do rąk.
— Hej, co wy tam robicie? — zawołała.
Oczywiście, musieli się z nią podzielić.
III
— Posłuchajcie — zagaił Otto. — Wiecie, jak długo będziecie tutaj mieszkać?
Zmierzchało i powinni powoli wracać do miasta, jeżeli pragnęli uniknąć kłopotów przy bramie. Świadomość ta nie sprawiała bynajmniej, że ktokolwiek z nich do tego się kwapił. Byli w końcu młodzi i lekko pijani, wieczór piękny, a nadzór opiekunów zdecydowanie za daleko.
— Jak długo? — powtórzył Rupert, marszcząc czoło.
Siedzieli bardzo blisko siebie, tak blisko, że mogli poczuć swoje ciepłe oddechy; opadła z sił Edith wraz z nimi, na nowo obuta i w pończochach. Jak na nią, był to przejaw niezwykłego rozsądku.
— Papa mówił, że przeprowadzamy się na stałe — powiedziała.
Informacja ta dotarła do niego z pewnym opóźnieniem — i było to wyłącznie winą Edith! Rozpraszała go i to celowo, bo nie widział innej przyczyny, dla której mogła bawić się się rąbkiem spódnicy, to ukazując kawałek łydki z wijącym się po niej kwiecistym motywem, to znów ją zakrywając. Wszystko to w towarzystwie znaczących zerknięć, mającym upewnić ją w tym, że też Otto jest świadomym widzem tego skandalicznego spektaklu.
— Coś nie tak? — Jej gesty wprawiały go w zakłopotanie, lecz nie odważył się tego powiedzieć. — A ty... wracasz niedługo do siebie?
Chciał pokręcić głową i z uśmiechem powiedzieć, że nie lub przytaknąć zasępiony i przyznać, że niestety tak. Nie potrafił jednak udzielić jednoznacznej odpowiedzi, a ta niepewność wywoływała u niego kolejny dyskomfort. Herr Kraus zachowywał się tak, jakby mieli mieszkać tu jedynie przez kilka tygodni; wszystko inne zdawało się świadczyć przeciwko temu.
— Nieważne. — Machnął na to dłonią. — Chodź, zatańczymy!
Poderwał się z miejsca i pociągnął Edith za ramię. Nic ci nie zrobiła, przemknęło mu przez myśl, bądźże dla niej miły! Wpierw pisnęła z zaskoczenia, ale szybko uśmiechnęła się szeroko i uczepiła się jego nadgarstka tak mocno, jakby zależało od tego jej życie. Nic ci nie zrobiła, powtórzył, czemu jesteś spięty? Zaczęli wirować bez większego ładu i składu; tak jak ona robiła to wcześniej, lecz w dwójkę.
I z każdym kolejnym obrotem Otto coraz bardziej zapominał o wszystkim, co go trapiło lub w inny sposób zaprzątało głowę. Zacisnął mocno powieki i tańczył jak głupi, niekontrolowanie wymachując rękoma, podskakując chaotycznie i nie myśląc już ani o Edith, choć niby była tam z nim, ani o zaginionym notatniku, ani o kobiecie z koszem ziemniaków, ani o Halitzy, ani o Herr Krausie, ani o całej reszcie wznoszącego się nad rzeką Oppeln.
VI
Jakże innym było to miasto po zmroku! Litościwa kurtyna nocy opadła na odrapane ściany i omszałe mury, na błoto na ulicach i śmieci w wodach Oder, na całą tę biedę Oppeln, jego mieszkańców i ich domóstw.
Jakże innym było to miasto po zmroku! Gdy oczy nie widziały, bujna wyobraźnia Ottona kreowała jego nową wizję, znacznie bliższą tej, której trzymał się kurczowo przez całe dwa tygodnie drogi nim nie została zniweczona przez grubiaństwo pewnych mieszczan. Teraz, gdy owi pewni mieszczanie smacznie chrapali w swoich ciasnych mieszkankach we wszelkiej niewygodzie i nieczystościach, Oppeln odzyskiwało tę tajemniczą, awanturniczą aurę ziemi mimo wszystko nieznanej, nie do końca zbadanej; ziemi, którą przyszło im odkrywać i ostatecznie skolonizować.
O tym, gdzie znajdowali się w miejscowym układzie sił, dobitnie świadczył fakt, że wystarczyła tylko delikatna groźba poskarżenia się władzom rejencji, by natychmiast wpuszczono ich z honorami w obręb miejskich murów, gnąc się w pas i kapeluszem zamiatając kurz z podłoża.
Oczywiście, sytuacja ta była dla Edith wybornym tematem żartów i jeszcze wyborniejszym pretekstem do zarzucania Ottona kolejną serią anegdotek z jej życia. Starał słuchać się jej uważnie, bez względu na to, jak wielkie dyrdymały prawiła, nie potrafiąc przy tym wyjść z podziwu nad jej niespożytą energią. Personalnie czuł się bardzo zmęczony, nawet jeśli zdołał wypocząć przez chwilkę. I choć nie uznawał spotkania za nieudanego czy swojej decyzji za błędną, na widok znajomej kamienicy odetchnął równie głośno co Frau Beyrer.
— To tu? — zagaił Rupert.
Przystanęli, mrużąc oczy. W paru oknach wciąż tliło się światło.
— Tak — stwierdził Otto z pewnym zaniepokojeniem, przypominając sobie nagle o Theodorze i tym, jak późna była godzina.
— Mam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy się widzimy? — Edith zatrzepotała rzęsami.
— Wiecie, gdzie mnie znaleźć — podsumował. — Dobranoc!
Wyciągnęła do niego dłoń, więc naturalnie ucałował ją z grzeczności, skinął głową Rupertowi i pomknął do domu, nie oglądając się za siebie.
V
Nie obudź Theodora, nie obudź Theodora, powtarzał. Zabrzdękały jego klucze, buty zaszurały o słomiankę. Tylko go nie obudź, pod żadnym pozorem nie budź Theodora. Wślizgnął się do mieszkania najciszej jak potrafił, jeszcze ciszej zamknął za sobą drzwi. Właśnie próbował drobnymi, ostrożnymi kroczkami dostać się do wieszaka, kiedy dotarło do niego, że nie sposób było obudzić Theodora, jako że Theodor wcale nie spał.
Wychylił głowę z sieni i ujrzał pomarszczoną twarz Herr Krausa w szlafmycy oraz pled, którym nakrył swoje nogi. Siedział na kanapie, wpatrując się tępo w pozostałości podwieczorku, a wyglądał przy tym tak nieobecnie i niezdrowo, że Ottonowi żołądek podjechał do gardła.
— Proszę pana? — zapytał.
Wargi Theodora zadrżały w lekkim uśmiechu.
— Dobrze, że jesteś.
— Martwił się pan o mnie?
Nie powinieneś był o to pytać, to nie na miejscu, nie jesteś jego synem — błyskawicznie przemknęło mu przez myśl ledwie te słowa opuściły jego usta. Powietrze zgęstniało, Herr Kraus zmieszał się zauważalnie, ale mimo to zrobił dobrą minę do złej gry i próbował ciągnąć dalej, niby od niechcenia:
— Postanowiłem, że poczekam, aż wrócisz. A nuż coś by się stało... — Zabębnił palcami o kolano. — Zresztą, jakoś nie mogłem spać.
Idealnie pościelone łóżko nie sugerowało, by jakkolwiek próbował.
— Przepraszam, że tak późno... — mruknął Otto, nie wiedząc, co innego potencjalnie mógł powiedzieć i czując jednocześnie, że niedostatecznie go udobruchał.
— Nie szkodzi. Polubiłeś się z Beyrerami? Dobrze się bawiłeś?
Littermann zaczął opowiadać, plącząc się w zeznaniach z obawy przed piśnięciem słówka za dużo o pończochach Edith czy piersiówce Ruperta. Herr Kraus potakiwał głową, słuchając z uwagą i niekiedy mrucząc pod nosem oszczędne komentarze. Była to wyjątkowo marna próba ignorowania problemów, które Halitz oraz Beyrerowie wprowadzili do tego mieszkania — i obaj mieli tego świadomość.
VI
— Posprzątam szybko i pójdziemy spać, dobrze?
Nie czekając na potwierdzenie, Otto złapał za kieliszek po winie, próbując wypełnić niezręczną ciszę w sposób inny niż plotąc nieskładne bzdury o Oppeln. Zresztą, resztki podwieczorku sprawiały wyjątkowo żałosne wrażenie, jedynie pogłębiające ten wyjątkowo melancholijny nastrój, który bił teraz od Herr Krausa.
— Zostaw to do jutra — Theodor machnął ręką.
— Zajmie mi to chwilkę.
Dosłownie, bo musiał jedynie przenieść wszystkie brudne naczynia do sieni, by rankiem zajęła się tym jakaś kobieta. Z wszystkich łakoci ostało się jedynie parę biszkoptów, które nakrył talerzykiem, by nie obeschły. Herr Kraus wodził za nim przygnębionym wzrokiem w miarę kolejnych kursów w te i we w te.
Co go tak martwi? — myślał sobie Otto, zachodząc w głowę nad możliwymi przyczynami. I czy taktownym byłoby drążyć ten temat? Nie był przecież w pozycji do wymuszaniu na Herr Krausie zeznań, ale w którymś momencie, czy to pod wpływem tych pochmurnych spojrzeń, czy przypływu odwagi podyktowanej zwykłą empatią, Littermann przełamał się ostatecznie i stwierdził:
— Coś pana dręczy.
Skonfrontowany w taki sposób Theodor powinien był wybuchnąć nerwowym śmiechem i stanowczo zaprzeczyć, co generalnie świadczyłoby o małej wadze problemu, a przynajmniej jego przekonaniu o tym, że poradzi sobie z nim sam. Teraz jednak Herr Kraus westchnął ciężko, zaciskając mocniej usta.
— Ten list? Z magistratu? — nacisnął Otto, bo nie odważył się wypytywać go o kwestie związane ze Stephanie.
Theodor poprawił szlafmycę, która zsunęła mu się na oczy.
— Obawiam się, że utknęliśmy tu na dłużej niż wcześniej myślałem.
Wiedziałem, pomyślał sobie Otto, bo nie było to żadnym zaskoczeniem, nie po rozmowie z Beyrerami. Przeczuwał to podskórnie i miał wrażenie, że Herr Kraus również, nawet jeżeli wolał się do tego nie przyznawać. A może wiedział to nawet od samego początku, tylko nie mówiąc innym, liczył na zmianę decyzji?
— A... — Parę lat z Theodorem nauczyły Ottona, że szybka zmiana tematu pomaga się mu rozchmurzyć. — Dostał pan przynajmniej jakieś konkretne zadanie?
— Jeszcze jakie! — Theodor zaśmiał się ponuro. — Ratusz im przecieka.
VII
Nie dało się już uratować tego późnego wieczoru lub bardziej ciemnej nocy, w zależności od poczuciu czasu. Zupełnie tak, jakby Beyrerowie unieśli ze sobą całą radość, pozostawiając ich na pastwę czarnych myśli i obawy przed zwierzeniem się z nich drugiemu.
Przestali więc próbować na siłę skleić nieklejące się konwersacje i uznali, że najwyższa pora spać. W Oppeln owa decyzja wymagała obopólnej zgody, jako że po przekształceniu drugiego pokoju w gabinet, łóżko Theodora stało teraz pod oknem, rzut beretem od kanapy, na której co noc mościł sobie legowisko Littermann. Był to kolejny, absurdalny przykład na to, jak słabo to miasto przygotowane było na ich przyjazd, ale co mogli więcej, jeżeli nie śmiać się z tego? Teoretycznie jeszcze narzekać lub złościć, ale Otto zdecydowanie wolał pierwszą opcję.
— Ein feste Burg ist unser Gott, ein gute Wehr und Waffen[1]. — Theodor śpiewał chrypliwie pod nosem swoją wieczorną modlitwę. — Er hilft uns frei aus aller Not, die uns jetzt hat betroffen.
Zamiast mu towarzyszyć, Otto próbował opanować ogarniającą go panikę. Choć powieki mu się kleiły, przytomnym trzymała go wciąż sprawa szkicownika, która przypomniała mu o sobie w momencie, gdy zwyczajowo miał przejrzeć go przed snem, a potem wsunąć pod poduszkę. Zmarszczył brwi, starając się skupić na tym, gdzie też mógł go położyć; stan znacznie utrudniony przez Herr Krausa.
— Der alt böse Feind mit Ernst er's jetzt meint... — Był to okrutny fałsz, leczy wykonywany z prawdziwą pasją.
W kieszeni tużurku? Nie, to już wiedział. W płaszczu Theodora, gdyby z jakiegoś powodu pomylił okrycia? Zerkając, czy nie patrzy, sprawdził szybko — nie, może na szczęście. Pośród ich licznych klamotów? Najpewniej, przecież przenosili je wszystkie do gabinetu przed przyjazdem Beyrerów. Musi tam być, pomyślał sobie, ale niecierpliwość nie pozwalała czekać mu do rana.
— Groß Macht und viel List sein grausam Rüstung ist... — Pieśń delikatnie przycichła, kiedy wślizgnął się do gabinetu.
Nie musiał się szczególnie rozglądać, jego kajet tam był. Na samym wierzchu kupy koszul do prania. Podejrzane? Diabelnie. Nigdy w życiu nie zostawiłby go na widoku. Przypadł do niego, pogłaskał czule okładkę, przekartkował; żadnych śladów obcych palców, żadnych dopisków czy innych różnic. Ale jaką miał pewność, że ktoś do niego nie zajrzał?
—...auf Erd ist nicht seins gleichen! — huknął Theodor jak grzmot.
— ...auf Erd ist nicht seins gleichen... — powtórzył mechanicznie Otto, mając przed oczami wizję Herr Krausa zapoznającego się starannie ze wszystkimi Herr Krausami przy pulpicie, w fotelu i pod kamienicami, którzy mieszkali na kartach tego szkicownika.
Nie dziwota, że później nie spał za dobrze.
---
[1] Do końca tej sceny chodzi tu o pierwszą strofę "Ein feste Burg ist unser Gott" (Warownym grodem jest nasz Bóg), hymnu reformacji napisanego przez Marcina Lutra. Przeklejam literackie tłumaczenie ks. Edwarda Romańskiego:
Warownym grodem jest nasz Bóg, / Orężem nam i zbroją. / Wybawia On ze wszelkich trwóg, / Co nas tu niepokoją! / Stary, chytry wróg / Czyha, by nas zmógł; / Swych mocy złych rój / Prowadzi na nas w bój, / Na ziemi któż mu sprosta?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top