Chapter VIII : KISS
Zostawienie gwiazdki trwa sekundę, napisanie komentarzu, nawet najgłupszego też nie trwa wiecznie i nawet jeśli normalnie tego nie robicie... to proszę pomyślcie nad tym teraz. Z góry dziękuję! Miłego czytania x
==============
Minęło trochę czasu od ich pierwszego spotkania. Miesiąc? Dwa? Wystarczająco dużo czasu by ciągłe przypadkowe spotkania zaczęły wydawać się podejrzane, przerażające. Ale też wystarczająco dużo czasu, by zmienić coś w tej znajomości. Zmienić nieznajomość w koleżeństwo? Przyjaźń?
Luke wziął sobie do serca rady brata, rady Caluma, podpowiedzi swojego serca i umysłu.
Luke. Ubrany w krótki top, rozszerzające się u dołu spodnie i buty na koturnie. Ashton. Z koszulą przewiązaną na biodrach, w koszulce i w rurkach.
Razem. Na tylnym siedzeniu auta Irwina. Z otwartym dachem, koszykiem owoców pomiędzy nimi, patrząc na spokojny krajobraz oceanu i oddychając słoną bryzą, wiatrem pachnącym wodą i słuchając szumu fal i śpiewu mew.
To było ich drugie spotkanie. Druga randka. Jak kto woli to nazwać. Luke był wpatrzony w spokojną twarz Irwina, na której gościł uroczy, delikatny i błogi uśmiech, a oczy były przymknięte, delektując się wiatrem, omiatającym jego twarz z taką subtelnością i delikatnością.
Druga randka. To brzmi poważnie. A jednak takie nie było. Czemu? Ponieważ odkąd przespali się po raz drugi, a później poszli na drugą randkę, nie powiedzieli sobie nic poważnego, nic znaczącego. Dwa. Drugi dzień lutego, to dzień ich drugiej randki, kiedy Luke dał drugą szansę sobie i Ashtonowie, po ich drugim razie. Cóż. Dwa, stało się ważną liczbą dla Hemmingsa. Zdecydowanie.
Luke również się uśmiechał, delikatnie i przypadkiem muskając palcami o dłoń Ashtona, gdy razem, w tym samym momencie sięgali do koszyka po kawałek truskawki.
Spoglądali wtedy na siebie, a ich uśmiechy się poszerzały, w brzuchu rosło uczucie mrowienia, serce przyspieszało swoje bicie i przynajmniej Luke stawał się jednym wielkim bałaganem. Kulką szczęścia i ekscytacji pomieszanej ze strachem i nutką zwątpienia.
Ale mimo że było uroczo, było słodko i nawet romantycznie, nic się nie zmieniło. Ani na tej randce, ani na następnej, gdzie byli w kinie na jakimś romansie.
Nic nie zaiskrzyło, nie poprawiło się między nimi. Było jak dawniej, z tą różnicą, że mieli na koncie dwie względnie romantyczne randki. Nic się nie zmieniło, nie powiedzieli sobie "kocham cię" ani nawet "lubię cię".
Kolejne ich spotkanie to kolacja w domu Irwina, gdzie zjedli przygotowaną przez niego lasagne i wypili po lampce wina. Przy świecach i kwiatach w wazonie, przy muzyce lecącej z odtwarzacza.
Tutaj było już odrobinę inaczej.
Patrzyli się sobie w oczy, głęboko, długo, nie odwracając wzroku. Ich dłonie, jakby automatycznie złapały za siebie przez blat stołu. Ich palce splotły się ze sobą, głaszcząc się delikatnie. Pomalowane na czarno paznokcie Luke'a oraz te naturalne, czyste należące do Ashtona.
--- Luke, jesteś piękny. --- wyznał mężczyzna, patrząc na niego z prawdziwym zachwytem. Widząc wszystkie jego zalety, ignorując wady. Akceptując pomalowane tuszem rzęsy, usta pokryte błyszczykiem i powieki, na których lśnił się delikatny brokat. Akceptując fakt, że Luke czuję się dzisiaj bardziej kobieco i dlatego ma na sobie spódniczkę i kabaretki.
--- Bardzo lubię spędzać z tobą czas. --- dodał również, trochę później, gdy Luke patrzył na niego z nieśmiałym uśmiechem, nie odzywając się, bo głos jakby utknął mu w gardle i nie potrafił wydusić z siebie żadnego dźwięku, a chciał powiedzieć tak wiele, zacząć piszczeć ze szczęścia, czego nie rozumiał.
--- Ja z tobą też.
I kiedy Luke myślał, że może uda mu się zrobić krok w przód, w ich relacji. Posunąć ją trochę dalej. Albo, że to Ashton domyśli się i sam zacznie temat. Nie. Czar prysł i tak właściwie na tym całe posuwanie się w przód utknęło w jakimś rowie. Tyle. Koniec.
Dopiero tydzień później, gdy obaj uznali, że powtórka wypadu nad ocean, pikniku w aucie przy muzyce i cichych rozmów jest idealnym planem na wieczór, coś zaiskrzyło.
Siedzieli w tym samym miejscu co wcześniej, z koszykiem z owocami, kanapkami i sokami, przykryci wspólnym kocem w srebrne gwiazdki, patrząc na te prawdziwe, sunące po niebie, na świecący prawie w pełni księżyc i na szare chmurki, które powoli znikają w ciemnościach. Słuchając tego spokojnego dźwięku fal, uderzających o brzeg, o piasek i skały.
Jedli arbuzy, truskawki, ananasy, borówki i maliny. Pili sok z porzeczek i rozmawiali cicho, by przypadkiem za bardzo nie zakłócić tego spokoju, który wytworzył się wokół nich.
Byli jakby w bańce. Auto, w którym siedzieli, zostało zamknięte w przezroczystej kapsule, która nie przepuszczała nawet najmniejszego hałasu, który mógłby wszystko zniszczyć. Ta kapsuła chroniła ich przed rozmowami ludzi, krzykami, które dobiegały z miasta i przed autami, które tam jeździły, wpuszczając do ich małego raju jedynie śpiew ptaków, szum fal i wiatru. Zamykała muzykę w ich bezpiecznym miejscu i sprawiała, że była tylko ich i tylko dla nich, nawet ledwie słyszalna.
W tym samym momencie, gdy Luke poczuł nieodpartą potrzebę odwrócenia głowy w prawo, spojrzenia na Ashtona, na jego piękną i spokojną twarz. W tym samym momencie, kiedy właśnie to zrobił, by sprawdzić, czy ten mężczyzna naprawdę siedzi obok, Irwin również spojrzał na niego, z iskierkami w oczach, widząc, jak twarz blondyna się rozjaśnia przez kontakt wzrokowy.
Close your eyes
And think of someone you physically admire
And let me kiss you...
Let me kiss you, oh.
Ashton, patrząc na niego uważnie, oblatując wzrokiem całą jego twarz, pogrążoną w skupieniu. Pochylił się nad nim, opierając rękę na fotelu, patrząc głębiej w jego niebieskie oczy, w ten ocean, który w nich szalał bez przerwy.
Zimny wiatr owiewał ich twarze, ale teraz twarz Luke'a oblała się czerwienią, gdy poczuł oddech Irwina na swoich policzkach. Gorąc uderzył w niego od razu, gdy dzieliły ich zaledwie centymetry, serce zaczęło szarżować.
Przybliżyli się do siebie jeszcze bardziej, ich usta już prawie się ze sobą stykały, oczy dalej utkwione w sobie.
Luke wiedział, że nie odważy się zrobić pierwszego kroku, nie odważy się zbliżyć jeszcze tę odrobinę, by złączyć ich wargi w pocałunku. To Ashton miał być tym, który pocałuje jego i Luke bał się, że to nie nadejdzie, że nie poczuje tej miękkości, że nie posmakuje tej słodyczy. Wtedy to byłby już koniec, gdy Ashton zrezygnuje, Luke tym bardziej.
Ale Ashton nie zrezygnował. Pochylił się jeszcze bardziej nad ciałem Hemmingsa i pocałował go delikatnie.
Close your eyes
And think of someone you physically admire
And let me kiss you...
Luke zamknął oczy, oddając się całym sobą w objęcia Ashtona, w jego opiekę. Będąc jak szmaciana laleczka, wiotki i uległy. Jego dłonie objęły kark Irwina, by być z nim bliżej, by wtopić się w jego ciało, które aż buchało ciepłem, jak rozrzażony metal.
Całowali się, trzymając za dłonie, będąc w swoim świecie.
And let me kiss you...
A gdy odsunęli się od siebie, patrzyli sobie w oczy, znowu tak głęboko, że mogli wyczytać z nich całe życie, wszystkie utrapienia i marzenia, wspomnienia dobre i te złe.
--- Chcę zapytać cię, czy zostaniesz moim chłopakiem?--- zapytał Luke, łamiącym się w niektórych momentach głosem, zbierając w sobie całą odwagę właśnie na ten moment, by wyznać właśnie to i by nie spanikować.
Może i nie obeszło się bez zwątpienia, chęci szybkiego odwrotu i zrezygnowania ze wszystkiego, co czuje. Ale przecież to spojrzenie, czułe pocałunki, bezpieczne ciepło... to jest to, czego on naprawdę chce. To przecież nie może być nic złego. Miłość to nic złego.
---- Wiesz, nigdy nie byłem w związku, nie wiem, czy potrafię... ostrzega cię, że to może być złe i, jak ci się nie spodoba, czy coś, to zerwij ze mną...
Słowotok Hemmingsa, nim na dobre się rozkręcił, został przerwany przez pocałunek.
--- Jesteś uroczy, że tak się stresujesz, ale już przestań. Oczywiście, że chcę, skarbie. Nauczę cię wszystkiego. --- szepnął przy jego ustach i ponownie go pocałował.
Motyle w brzuchu, ten uścisk, dziwne łaskotki. Let me kiss you....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top