Chapter VI : BETTER
Komentarze, gwiazdki, udostępnienia do wszystkiego zapraszam i zachęcam. Miłego czytania! X
===============
Luke Hemmings myślał tylko o jednym i szybko okazało się, że nie on jeden miał w głowie tylko tę jedną rzecz.
Kiedy auto Ashtona zatrzymało się przed jego domem, Luke odwrócił się w jego stronę z zachęcającym uśmiechem i pokazując drzwi, zapytał go niby w prost, a jednak kryjąc się minimalnie "wejdziesz?".
Mężczyzna zgodził się. Oczywiście, że się zgodził.
Szedł za nim, rozglądając się wokół, czasem zawieszając wzrok na Luke'u, który nie szczędził sobie kręceń biodrami.
--- Napijemy się czegoś? Wino? --- zapytał, uśmiechając się pod nosem, już idąc do szafki z alkoholem i wyjmując z niej butelkę cholernie drogiego wina.
Luke Hemmings w swoim domu alkohol miał wszędzie. Gdzie nie był, pod ręką miał miejsce, gdzie chował procentowy napój. Tak samo było z papierosami i marihuaną, pochowaną w każdym kącie domu, na wszelki wypadek, gdyby naszła go wielka ochota zapalić. Luke po prostu myślał o wszystkim.
--- Prowadzę.
Luke, nie słuchał mężczyzny, wyjmując dwa kieliszki i otwierając butelkę z profesjonalną precyzją. Nie musiał go słuchać, bo i tak wiedział, że nie wypuści go z łóżka aż do późnej nocy, a może nawet i rana. Był również w stu procentach pewny, że nieznajomy również nie będzie chciał przerwać ich spotkania. Nie było nawet takiej opcji.
Patrzył z dalej goszczącym na jego ustach uśmiechem, jak szklane kieliszki napełniają się krwistoczerwoną cieczą, słuchając ukochanego dźwięku.
--- Możesz zostać na noc. --- zapewnił go, podając mu kieliszek i opierając się o kuchenny blat, będąc milimetry od Ashtona, czując, jak jego oddech przyśpiesza, słysząc, jak serce zaczyna bić szybciej. Czując zapach jego perfum, zmieszanych z zapachem papierosowego dymu i delektując się tym, jak najcudowniejszym zapachem istniejącym na świecie.
I want your sex
Jego wzrok utkwiony był w ustach, które tak pięknie otuliły szkło kieliszka i pochłonęły trochę alkoholu, bez słowa zgadzając się na propozycję Luke'a.
Miał go całego dla siebie. Już nim zawładnął, naprawdę się nie starając. A co by było, gdyby się postarał? Obmyślił wcześniej plan, przygotował wszystko, może nawet ubrał się jakoś bardziej seksownie niż zwykłe czarne rurki i top?
Luke czuł się znowu jak pan.
Napił się łyk wina i oblizał prowokująco usta z pozostałości czerwonego trunku. Uśmiechnął się, czując, jak temperatura pomiędzy nimi wzrasta i gęstnieje. Wzrok nieznajomego staje się cięższy, ciemniejszy. Pełen pożądania i podniecenia, a przecież nawet nie zaczęli.
Szczęk szkła odstawianego na blat brzmiał jakby głośniej, wyraźniej, donioślej, kiedy Luke odsunął się od Ashtona, zostawiając go otumanionego i zgrzanego, uciekając od ciepła, jakie od niego bije.
---Włączę muzykę, co będziemy siedzieć w takiej ciszy. --- uśmiechnął się, jak najładniej potrafił, jak gospodarz dbający o to, by jego gościom niczego nie zabrakło. I wyszedł z kuchni, czując na sobie zachłanne spojrzenie i specjalnie, by pogłębić pożądanie, pozostawione w nieznajomym, kręcił biodrami, wsłuchując się w świst nabieranego powierza, dobiegający z kuchni.
Zadziałało. Nawet lepiej niż się tego spodziewał.
Wszedł powoli na górę i włączył stary gramofon, stojący w korytarzu. Płyty Nancy Sinatry, Beatlesów i Queenu zawalały blat komody. Były stare, ale dalej mimo wszystko w idealnym stanie, zawsze kochane przez Luke'a. Tym razem jednak wybrał całkiem coś innego, zamiast Nancy Sinatry, którą wielbił i włączał zawsze, z głośników poleciał zespół Thomson Twins. Uśmiechnął się pod nosem, przełączając na drugą piosenkę.
Gdy ciche dźwięki 'Lay your hands on me' wypłynęły z gramofonu on, dalej mając na ustach uśmiech, wrócił do Ashtona. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą i Luke nagle poczuł nieopisaną potrzebę pocałowania jego pełnych, sinych od wina warg. Scałowania z nich tego smaku i przybliżenia się jeszcze bliżej, by nie dzieliła ich nawet milimetrowa przepaść.
Ashton Irwin czytał w myślach. Tak wydawało się Luke'owi, tak sobie to tłumaczył, ponieważ gdy tylko pomyślał, jak miło byłoby poczuć usta mężczyzny na swoich, on to zrobił. Pocałował go, delikatnie, z czułością, którą nawet Hemmings wyczytał z powolnych ruchów, muśnięć jego policzka i rozchylonych przez przyjemność warg, z dłoni, powolnie gładzących jego biodra.
Luke, czując pocałunki nieznajomego, czuł również coś nowego, coś lepszego. Nie tylko usta na jego ustach. Czuł coś nowego, ciekawego i wspaniałego. Gdyby chciał opisać, w co zmienił się dla niego wcześniej nic nieznaczący pocałunek, który był jedynie rozpoczęciem późniejszej zabawy, nie wiedziałby, jak ująć to w słowa.
Czuł się, jakby odlatywał, gdzieś w przestworza. Czas w jego głowie nie istniał, zatrzymał się w momencie, kiedy ich wargi złączyły się ze sobą, wysyłając wzdłuż jego ciała prąd. To jakby właśnie stworzyli portal do innego świata, jakby otworzyli właśnie przejście pomiędzy dwoma światami, rzeczywistością i tym drugim, o którym wiedzieli tylko zakochani w sobie ludzie.
Pocałunek. Krótki moment, kiedy człowiek dowiaduje się czegoś nowego o samym sobie. Krótki, ale piękny moment, kiedy dwójka ludzi, którzy dzielą się cząstkami siebie, oddających je sobie, po prostu znika i pojawia się całkiem gdzieś indziej. W swoim ustronnym miejscu. Na Marsie, Saturnie czy Wenus. Takie były pocałunki, wyjątkowe i nie z tego świata, okryte kosmiczną siłą, która przyciągała ich do siebie, sprawiając, że jedyne czego pragnęli to złączyć się na tyle mocno, by stać się jednym człowiekiem. Na te kilka chwil.
Luke dzięki temu pocałunkowi, poczuł, że może być lepszym człowiekiem. Pocałunkowi, który stał się jego pierwszym prawdziwym, mimo że przecież miał już to wszystko za sobą, całował dziesiątki, jak nie setki ust, a jednak tylko te jedne wargi, w tym jednym momencie, sprawiły, że poczuł motylki w brzuchu i wiedział, że to było prawdziwe uczucie. Lepsze niż każde inne, które czuł.
Przybliżył się do ciała nieznajomego, a ich biodra złączyły się ze sobą i kolejny prąd przeszedł przez jego ciało,wymuszając na nim cichy, niekontrolowany jęk, przez który jego policzki zaróżowiły się bardziej.
Całowali się. Z sekundy na sekundę namiętniej, dodając do tego więcej pikanterii.
W ułamku chwili, dosłownie w ciągu mrugnięcia powiekami, znaleźli się w sypialni Hemmingsa. Ich ciała splątane ze sobą na białej pościeli, usta muskające się delikatnie, ale z tą nutką ostrości, dłonie, sunące po ciele, zahaczające o czułe miejsca.
And feel the magic of your touch
Oh, lay your hands
Oh, lay your hands on me
Pozbywali się kolejno swoich spodni i koszul, aż nie widzieli siebie w pełni odsłoniętych, gotowych na to, co miało nastąpić.
Luke napiął mięśnie brzucha, by wyglądać jeszcze seksowniej. Patrzył uważnym spojrzeniem, jak Ashton zakłada gumkę i porusza kilka razy dłonią po swojej długości, by pobudzić ją bardziej.
Zajęczał przeciągle, gdy jego dłoń zacisnęła się tym razem na nim. Wyprężył się bardziej przy jego dotyku, patrząc spod przymkniętych powiek na jego twarz, na której odbijało się delikatne światło nocnej lampki, która była jedynym oświetleniem.
Jego klatka unosiła się szybciej, gdy poczuł, jak Ashton wypełnił go jednym, pewnym ruchem. Przygryzł mocno wargę, czując od razu smak krwi na języku, co wywołało kolejny długi jęk, opuszczający jego usta.
Przyciągnął go za kark, żeby skraść z jego ust kilka uroczych pocałunków. Trzymał się go kurczowo, nie mając zamiaru puścić Ashtona, który stał się podporą dla słabego ciała Luke'a.
Drapał jego ramiona i plecy, poruszając się wraz z jego ciałem. Czuł każdy jego ruch, całą jego długość i grubość, krzycząc i jęcząc głośno z przyjemności, jaką mu to dawało. Dłonie Ashtona błądziły po jego brzuchu i udach, zaciskały się na nich, zostawiając czerwone ślady dłoni na jego skórze. Jego usta całowały delikatną skórę szyi blondyna, język lizał ją dokładnie, a zęby przygryzały ostrożnie, pozostawiając krwiste ślady.
To wszystko, w połączeniu z jego pomrukami i jękami, było jakby magiczne, przynosiło nie tylko przyjemność, która już kumulowała się w nim, ale także ekscytację i ciekawość.
Luke chciał lepiej poznać go całego.
Patrzył na jego twarz, która pod wpływem przyjemności, marszczyła się lekko oraz stawała się bardziej rumiana.
Luke nie czuł już nic innego niż przyjemność, nie myślał o niczym innym niż o bogu Ashtonie i był blisko swojego szczytu. I choć nie chciał jeszcze go osiągać, gdy ciepłe i wilgotne usta nieznajomego, pocałowały jego wargi, kiedy ssały jego usta, podgryzały je i pieściły, nie wytrzymał i doszedł, jęcząc głośno w usta Irwina, wyginając się pod nim i wiercąc się na poduszkach.
Zaciskał oczy z przyjemności, paznokcie wbijał w jego skórę, pozostawiając szramy przebiegające przez całą długość jego pleców, czując jego krew pod opuszkami palców.
Naprawdę kilka mocniejszych ruchów i Ashton również doszedł, a Luke nie mógł przestać zachwycać się tym, jak jego twarz wykrzywiła się cała, jak wargi rozchyliły się, a oczy zacisnęły. To był piękny widok. Piękniejszy niż wschody i zachody słońca, piękniejszy niż dziki ocean, rzeki, jeziora czy polany w środku lasu.
Luke, przytulając zgrzane, klejące się od potu ciało Ashtona, pragnąc choć chwili czułości, zaczął myśleć całkiem inaczej. Nagle coś przestawiło się w jego podejściu do świata i uświadomił sobie, że do pełni szczęścia potrzeba mu jedynie takich chwil. Tych i wielu, wielu innych, z Ashtonem Irwinem u boku.
Luke poczuł, że dzięki niemu może stać się lepszy, może zobaczyć piękno świata, pokochać siebie i innych ludzi, poznać nowe życie, bez pędzenia przed siebie, w pogoni za pieniędzmi.
Pocałował te słodkie, miękkie wargi jeszcze raz, by znów poczuć to uczucie, które wszyscy opisują jako motyle w brzuchu i robił to jeszcze wiele razy, cały czas czując tę samą magię.
Te pocałunki były lepsze.
Dotykał jego policzków i patrzył z uczuciem w jego zmęczone oczy i to spojrzenie było jak kopniak w dupę, który miał go popchnąć do bycia lepszym człowiekiem.
***
Poranek. Luke odwrócił się na plecy, czując ciężkie jak kamień ramię, oblatające jego ramię. Poranki były tak samo ciężkie, jak to ciało.
To był dla niego szok. Spojrzał na Ashtona i zamrugał szybciej, widząc, że nawet podczas snu mężczyzna był idealny. Lekko zmarszczony nos, cień rzęs na policzkach, rozchylone wargi i różowe policzki, na których odcisnęła się poduszka.
Przyglądał mu się i myślał, jak głupi był wczorajszego wieczoru, że zgodził się na to. Ba, że chciał tego. Ashton, ideał nad ideałami, z którym już raz się przespał, leżał teraz w jego łóżku i ślinił jego poduszkę, bo Luke pozwolił na chwilę złamać swoje stalowe zasady.
Poczuł potrzebę zapalić.
Wyplątał się więc z uścisku, starając się nie obudzić nieznajomego i podszedł do okna. Zimno podłogi pod stopami trochę go orzeźwiło. Otworzył okno i rozejrzał się po swojej okolicy, chłonąc zieleń liści i trawy, rześki, poranny wiatr i ćwierkot ptaków, które zagnieździły się na rosnącym przy jego willi dębie.
Na parapecie zawsze czekały na niego przygotowane papierosy. Zwykły i joint. Oraz popielniczka i zapalniczka. Usiadł na zimnym parapecie i zapalił. Zaciągnął się dymem i uśmiechnął się pod nosem, czując jak marihuana powoli wyciąga z niego wszystkie zmartwienia.
Przymknął zmęczone oczy i słuchał dźwięków natury oraz pochrapywania dolatującego do jego uszu z głębi pokoju.
Jego naga skóra, ochłonęła i pokryła się gęsią skórką przez zimno porannego wiatru. Drżał lekko, ale nie obchodziło go to, nie martwił się tym ani trochę. Siedział tak, nie myśląc o niczym, oczyszczając umysł przed kolejnym dniem, aż nie poczuł ciepłego materiału koca, otulającego jego zmarznięte ramiona.
Spojrzał leniwie na Ashtona i uśmiechnął się niepewnie, gdy ten, przytulił go i pocałował w policzek. Tak delikatnie, z uczuciem i uroczo, że Luke prawie się rozpłynął pod troskliwym dotykiem. Prawie zapomniał, że to nie jest nic dla niego i naprawdę musi to przerwać, zanim nie przepadnie na dobre. Nie mógł pozwolić, by wczorajsze zauroczenie i słabość, zmieniły coś w jego idealnym życiu.
--- Nie chcę cię wyganiać, ale muszę się zbierać do pracy.
To było czyste kłamstwo. Kłamstwo, które aż ociekało złem i nieprawdą. Ale uśmiech na ustach Luke'a, zamaskował to wszystko w sposób na tyle idealny i dokładny, że Ashton albo uwierzył albo po prostu najprościej to zignorował. Oba wyjścia były tak samo prawdopodobne, bo Luke nie potrafił wyczytać nic z jego twarzy, na której również był uśmiech, ten sam, idealny i tak bardzo nierealny.
--- Podwieźć cię? --- mruknął, zbierając swoje ciuchy z podłogi i łóżka. Ubierał się powoli, zerkając w stronę Luke'a, który dalej siedział na zimnym parapecie, okryty kocem, przed otwartym na oścież oknem i z papierosem tlącym się pomiędzy jego palcami.
--- Nie trzeba, dzięki za wczoraj. Było miło.
Nie kłamał. To była prawda. Było miło. Miło i przyjemnie. Ale teraz musiał wrócić do bycia dawnym sobą, bo przecież nie zmienił się nagle i nie przestał być gwiazdą porno, milionerem z chęcią imprezowania co dzień. Dzień i noc. Nie zmienił się, nawet jeśli przez chwilę jego mózg zamroczony alkoholem, zmęczeniem, spaloną marihuaną i przyjemnością, podsuwał mu scenariusze innego, lepszego życia. Nie. Luke nie mógł być lepszym człowiekiem. Nie mógł się ustatkować, znaleźć inną pracę, zakochać się i stworzyć coś trwałego. Nie mógł, ponieważ Luke nie potrafił tego zrobić.
Z jednej strony jego głowy była chęć zmiany, poprawy czegoś w życiu, a z drugiej natomiast to, co było teraz, stare przyzwyczajenia i nawyki, które były tak dobrze znane i bezpieczne.
Luke stał na środku i nie wiedział, w którą z dróg skręcić by było dobrze.
Hemmings potrzebował rozmowy. Dlatego, gdy tylko Ashton wyszedł z jego domu, zostawiając na wargach Luke'a pocałunek i karteczkę z numerem telefonu na szafce w korytarzu, Luke zamiast przejąć się tym bardziej, wziął kilka rzeczy i pojechał do swojego przyjaciela, który, mimo że był głupi i nieodpowiedzialny, zawsze starał się mu pomóc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top