Chapter IX : TEACHER
Już prawie koniec, jak myślicie, jakie będzie zakończenie? Dobre, czy złe? Piszcie! I oczywiście głosujcie, jak mogłabym wam o tym nie przypominać... miłego czytania x
===============
Tydzień. Tydzień ciągłych spotkań, randek, całusów z nieśmiałym rumieńcem na policzkach, przytulasów i picia wspólnych drinków.
Ich pierwsza rocznica. Nie duża, bo jedynie tydzień. Ale Luke Hemmings był z siebie dumny. Tydzień. Siedem dni. To dużo czasu, w związku, o których nie wiedział kompletnie nic.
Blondyn nawet nie mógł zliczyć momentów, kiedy cicho i niepewnie pytał Ashtona, czy to okej, jak go złapie za dłoń, albo gdy go pocałuje w policzek. Czy to nie będzie dla Irwina czymś nieodpowiednim w danym momencie? Jasne, że nie było, dla Ashtona to było oczywiste, lecz dla Luke'a? Nie. Zdecydowanie nie. Dlatego musiał pytać.
Może to go zmieniło. To zobowiązanie. Czuł się inaczej. Lżej. Jak płatek, spadający z drzewa albo piórko wylatujące z gniazda. Lżej, bo zaryzykował i nic nie wskazywało na to, że to było złe, że postąpił nieodpowiednio i, że w najbliższym czasie będzie tego żałować. Na ten moment było szczęście i ekscytacja, tym co jeszcze mogą razem robić i co może odkryć w byciu w związku.
Rocznica. Cóż, ważny dzień, nie ważne, jaka to rocznica. Miesiąc, dwa, pół roku czy kilkanaście lat. Rocznica to dziwny dzień, w którym Luke obudził się wraz ze wschodem słońca, gdy jego promienie zaczęły ogrzewać jego gładkie policzki.
Dziwny, ponieważ, gdy tylko otworzył oczy, uśmiechnął się pod nosem, a później coraz szerzej i szerzej, jak uświadomił sobie, że to ten dzień. Nie wiedział, czemu od razu poczuł się tak cholernie szczęśliwy, czemu podniósł się bez trudu z łóżka, mimo że normalnie spałby jeszcze przez trzy czy cztery godziny, czemu, zamiast ze smętną miną patrzyć się za okno, teraz uśmiechał się do samego siebie, paląc swojego porannego skręta, który już od wielu miesięcy robił za śniadanie w jego nieskomplikowanej diecie.
Myślał. Oczywiście myślał. O tym, że musi zrobić pranie, pojechać na myjnie, by wyczyścić auto, oraz zrobić zakupy, bo brakło mu w domu chleba.
To była znacząca zmiana. Chleb? Zakupy? Pranie?! Luke nie myślał o takich rzeczach, paląc papierosa. Nigdy wcześniej. I to mogło oznaczać dwie rzeczy.
Albo Luke dorósł do bycia dorosłym. Jakby to nie brzmiało, miało wystarczająco sensu, by móc być prawdą.
A drugi powód to, że Luke został otumaniony. Nie wiedział czym. Ale czymś, co sprawiło, że zaczął myśleć inaczej, zachowywać się inaczej i ogólnie być inny.
Zgasił papierosa w popielniczce, nawet nie dopalając go do połowy i odsunął się od okna, zostawiając je otwarte na oścież.
Pochylając się nad małą stertą brudnych ciuchów, które chciał właśnie zebrać z podłogi, nagle go olśniło. Jakaś żaróweczka zapaliła się nad głową i pulsowała żółtym światłem, oznaczając tylko tyle, że Luke jest genialny. I romantyczny.
Ponieważ zbierając swoje brudne gacie, wpadł na niesamowity i cudowny pomysł, że zaprosi Ashtona Irwina na kolację, do siebie. Na kolację ze spaghetti, winem, świeczkami i płatkami róż.
Banalną... ale Luke chciał po prostu... pokazać, że mu zależy, że cokolwiek go obchodzi i, że chce naprawdę być dla Ashtona.
Wrzucił ciuchy do kosza na pranie i od razu podbiegł do telefonu, by zadzwonić do mężczyzny. Słuchając sygnałów połączeń, podgryzał brzeg swojego paznokcia, aż nie usłyszał zachrypniętego głosu w słuchawce, mówiącego "Cześć".
— Hej, Ashton. Obudziłem cię? — usiadł na podłodze i objął swoje kolana, opierając głowę na nich. Uśmiechał się delikatnie, słuchając jak Irwin w słuchawce kręci się pod kołdrą.
— Yep. Coś się stało?
— Nie, dzwonię, by zaprosić cię do siebie. Wieczorem, na kolację. Wpadniesz?
Czekał. Czekał. I czekał na odpowiedź, skubiąc lekko paznokieć.
— Jasne, że wpadnę. O której?
— O osiemnastej? Albo dziewiętnastej. Jak ci lepiej pasuje. — powiedział entuzjastycznie, prawie skacząc pod sufit ze szczęścia.
— Będę o 19.
— Dobrze. — szepnął z uśmiechem jeszcze szerszym niż uprzednio.
— Dobrze.
***
Świeczki ustawione na stole, na blatach i w salonie na kawowym stoliku, paliły się spokojnie. Mały ognik na każdym z knotów tańczył wesoło. Luke patrzył na to wszystko dumnie, jak rodzic, widząc dziecko pierwszy raz jadące na rowerze bez żadnej pomocy albo obrazek, który trafił na lodówkę, bo przedstawia ich rodzinę. Rodzice, dzieci, piesek a z tyłu ich domek, z czerwonym dachem, niebieskie niebo i słońce z uśmiechem, zielona trawa, a na niej kwiatki.
Ustawił dwa talerze, na których parował świeży makaron z sosem, dwa kieliszki i butelka z kupionym w ciągu dnia winem, specjalnie na tę okazję.
Płatki róż na stole, żeby dodać romantyzmu i odrobiny pikanterii. Luke ubrany w spodnie z wysokim stanem, czarne i rozkloszowane. Z bluzeczką zrobioną jedynie z siateczki, ze srebrnym brokatem, który mienił się magicznie w świetle ognia. Na ustach swój ulubiony błyszczyk i tusz na rzęsach, bo bez niego nie czułby się na tyle komfortowo, by patrzyć w oczy Ashtona.
Dzwonek do drzwi. Głośny, za głośny, gdy jedyne co słyszał to cicha muzyka z gramofonu. Nic konkretnego, żadne słowa, jedynie melodia. Skrzypce i fortepian.
Ashton. Tak idealny. Zawsze piękny. Teraz ubrany w garniturowe spodnie i koszulę. Tak wystrojony. I dobrze. Obaj wyglądali pięknie.
Pocałowali się delikatnie na powitanie. Ashton uśmiechnął się pod nosem na smak i lepkość błyszczyka. Pocałowali się w drzwiach i Luke wiedział, że nie ważne, że była godzina 19, nawet jakby było dużo później, sąsiedzi go zobaczą i będą gadać. Będą plotkować, że sprowadził kogoś do domu, że pewnie znowu to jeden z jego mężczyzn na jedną noc.
Luke był kimś niepasującym tam. Był gejem i się z tym nie ukrywał, co już sprawiało, że na swoim osiedlu, wszyscy mierzyli go oceniającym spojrzeniem, spojrzeniem pełnym nienawiści i niechęci. Jakby był chory. Nie pasował tam, ponieważ nie był wykładowcą na żadnym uniwersytecie, nie był lekarzem ani prawnikiem. Był gwiazdą porno. Zarabiał swoim ciałem, każdy mógł to obejrzeć, każdy mógł zobaczyć, jak jakiś mężczyzna go pieprzy.
Luke nie miał już dobrej opinii wśród sąsiadów, wszyscy go omijali szerokim łukiem i mówili o nim za plecami, szemrali, plotkowali, dopowiadali sobie historie, które nigdy nie były prawdą. Patrzyli na niego z boku, z daleka i nie wiedząc kompletnie nic, mówili o nim. Dlatego wiedział, że pojawi się kolejna plotka na jego temat. Jak te, że przenosi choroby i że "gejostwo jest zaraźliwe".
To było przykre, ale do zniesienia. Gdy wyrobiło się sobie grubą skorupę.
Weszli do środka, obejmując się w talii i Luke poprowadził swojego gościa do stołu, gdzie usiedli spokojnie, z uśmiechami na ustach, patrząc na siebie z drugiej strony stołu.
— Z jakiej to okazji?
— Świętujemy tydzień naszego związku.
— Już tydzień? No to mamy, co świętować.— ten uśmiech, to spojrzenie, te dołeczki w policzkach.
Luke pokiwał chętnie głową.
Z Ashtonem czuł się bezpiecznie, z nim czas mijał mu, jak za pstryknięciem palca i nim się obejrzeli, talerze były już puste, kieliszki kilka razy ponownie napełniane, a ich dłonie pieszczące się delikatnie na blacie stołu.
Cóż, świeczki, róże, to wino i kolacja, muzyka, grająca cicho w tle, urocze słówka i delikatne pocałunki złożone na dłoniach, sprawiły, że romantyzm tego spotkania rósł i rósł, aż przerodził się w coś erotycznego, choć dalej nie rezygnując z romantyczności.
— Ashton...
Wypowiedział jego imię, smakując je na swoim języku, sprawdzając, jak brzmi, jak jego usta je wymawiają i czy Irwinowi się to podoba. Powiedział je jedynie po to, by wypowiedzieć, by się upewnić, że może.
— Luke.
Jego imię w ustach Ashtona Irwina było, jak pieśń śpiewana przez ptaki o poranku, jak szum fal nad oceanem, gdzie wszystko się zaczęło, jak jutrzenka, jak zapach deszczu po burzy, jak skoszona trawa i pierwszy wychodzący zza chmurki promyk słońca.
Niesamowite. Magiczne. Niespotykane. Cudowne.
Wszystko sprowadzało się do jednego - Ashton Irwin nauczył Luke'a czuć szczęście, ekscytację i podniecenie tym, że może kogoś pocałować, bo tego naprawdę chce i pragnie. Był jego nauczycielem, pokazując mu świat pełen barw i miłości, uczucia, które sprawiało, że jego serce szalało w klatce piersiowej.
Ashton był jego nauczycielem, gdy pierwszy raz pochylił się nad nim i pocałował jego wargi, by sprawdzić, czy mu na to pozwoli, był jego nauczycielem, gdy pierwszy raz pokazał mu przyjemność z uczucia miłości, z posiadania jej w swoim życiu i niebronienia się przed nią, gdy sama puka do drzwi i niespodziewanie otwiera je sobie i wchodzi, z butami, zostawiając po sobie ślady.
Teraz też był jego nauczycielem, gdy pocałował go znowu, tak samo delikatnie, z uczuciem i czułością, ale również nutką pikanterii. Sunąc dłonią po jego ramieniu, aż do karku, gdzie już pozostała i masowała spięty mięsień. Bawiła się włoskami i głaskała kręgosłup, przyprawiając Hemmingsa jedynie tym o dreszcze.
Był jego nauczycielem, ponieważ zabrał go na górę, do sypialni blondyna i położył go ostrożnie na materacu, trzymając go za dłoń i uśmiechając się nikłym uśmiechem, by nauczyć go, jak się kochać. Prawdziwie, powoli i z uczuciem by wszystko to, co się czuje, przekazać drugiej osobie jedynie ruchami, pocałunkami i dotykiem.
— Nie wiem, co robić. — szepnął, nieśmiało przygryzając dolną wargę. Patrzył na niego tym zagubionym wzrokiem, którym obdarzał go za każdym razem, gdy chciał zainicjować pocałunek, ale nie wiedział, czy to będzie okej.
— Pokażę ci, skarbie. — pocałował jego policzki, a później powieki, zbierając na wargi odrobinę brokatu, na co Luke musiał się zaśmiać, dotykając kciukami jego ust.
— Śliczny z ciebie chłopiec. — wymruczał przy jego uchu, wydobywając z niego cichy pomruk. Jego głos, ciepły oddech na policzku i dłonie masujące jego uda, to wszystko w połączeniu było głównym powodem jego zamroczenia. Dłonie Ashtona zaczęły wędrówkę po ciele blondyna, powoli nakręcając go bardziej i samemu robiąc sobie to samo.
Nim się obejrzał, nim zdążył otworzyć oczy i spojrzeć w oczy Ashtona, był już nagi, naprężając się na łóżku, pod dotykiem ciepłych, lekko szorstkich palców Irwina.
— Co mam robić, Ashton...? — szepnął, ciągnąc delikatnie za jego włosy, by później musnąć swoimi wargami dolną wargę Irwina. Zamruczęli obaj, nie mówiąc już nic.
Palce Irwina owinęły się delikatnie na nadgarstkach Hemmingsa i poprowadziły jego dłonie na swoją klatę, gdzie już samodzielnie, bez jego pomocy, zaczęły bez celu krążyć, znowu badając twardość jego brzucha.
Powoli dotyk jego palców schodził niżej i niżej, aż dotarł do gumki jego bokserek, uważnie obserwując czarne włoski wystające spod materiału i zarys mięśni na jego podbrzuszu. Z ociąganiem pozbył się materiału i delikatnie złapał za długość mężczyzny, poruszając po niej dłonią, by później z dokładnością założyć na nią prezerwatywę.
—Kochaj się ze mną, Ashton. — szepnął w jego wargi, trzymając go dalej w dłoni, czując, jak jeszcze bardziej twardnieje i każda żyła pulsuje pod jego palcami.
—Będę się z tobą kochać, Luke. — szepnął, z tymi słowami, wsuwając się powoli w niego, z wcześniejszym pozwoleniem Hemmingsa, który kiwnął jedynie głową na 'tak', bo nie mógł wydusić z siebie już nic więcej.
Kochali się. Tak, jak sobie obiecali chwilę wcześniej. Nie było w ich zbliżeniu żadnego szarżowania, szybkich ruchów, klapsów, czy podduszania. Na to miejsce wpadły jedynie urocze pocałunki, słodkie szepty przy uchu i powolne ruchy bioder Ashtona.
Luke czuł przyjemność. Zupełnie inną niż zawsze. Taką, która zbierała się w nim naprawdę powoli, kumulowała się w nim, Luke zbierał ją z każdego leniwego ruchu i czekał, aż będzie jej na tyle dużo, by dosięgnąć spełnienia. Wiedział, że wszystko w tym jest inne, ta powolność i czułość, były czymś zupełnie nowym i gdy już to poczuł, jego dotychczasowy lęk, że coś nie wyjdzie, zniknął i został zastąpiony prawdziwym szczęściem.
Patrzył na piękną twarz Ashtona Irwina, który z nieznajomego, nie wiadomo kiedy i jak, awansował do tytułu 'chłopak', 'miłość'. Cóż, było to niesamowite uczucie, widząc jego uśmiech i słuchając cichych wyznań.
Luke pierwszy raz nie wiedział dokładnie, kiedy osiągnie szczyt. Zawsze czując, jak to się w szybkim tempie w nim zbiera, teraz czuł nagle jedynie taki impuls. Jeden moment, który powiedział mu 'to teraz', więc wygiął swoje plecy w łuk i doszedł na swój brzuch, jęcząc pod nosem.
Czuł na sobie wzrok Irwina i gdy tylko uchylił powieki, wiedział, że Ashton także doszedł. Wiedział również, że chce mu powiedzieć te dwa słowa "Kocham Cię" Chciał mu to wyznać nawet i tysiąc razy, wycałować go całego, od czubka głowy po ostatni milimetr jego dużego palca u stopy. Chciał wyznać całemu światu, że znalazł ideał i miłość swojego życia.
Jednak teraz jedynie przyciągnął go do siebie za kark, by przytulić go mocno, nie przejmując się spermą, która kleiła się do ich brzuchów. Pocałował go z uczuciem, dziękując mu za ten cudowny wieczór, za mile spędzony czas i za ten tydzień związku, za to, że był jego nauczycielem i przeprowadzał go przez te wszystkie labirynty uczuć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top