Chapter IV : DANCER

Komentarze i gwiazdki mile widziane! A jak jeszcze polecicie komuś by przeczytał, będę super wdzięczna! Dziękuję z góry za wszystko, miłego czytania x

=============

Piątek wieczór, to czas, kiedy Luke naprawdę czuje, że żyje. Ubrany w skąpą koszulkę z błyszczącej siateczki, ze swoimi ulubionymi skórzanymi spodniami, opinającymi jego pupę, przekracza prób baru. Muzyka, grająca z głośników wręcz uderza w jego uszy, co sprawia, że Hemmings od razu czuje się lepiej. Wrócił do swojego świata.

Jego krok skierowany był w stronę baru. Blondyn szybko i bez problemów pokonuje dystans dzielący go od alkoholu i już ułamek sekundy później, siadał na barowym krześle, wołając znajomego barmana. Chłopak obsługiwał go wystarczająco wiele razy, by doskonale znać jego upodobania i zwyczaje, więc od razu, nawet nie czekając na zamówienie ani nawet na to aż na dobre usiądzie przy barze, przygotowuje i podaje mu tacę wypełnioną shotami, mając na ustach cudowny uśmiech, który już raz uwiódł Hemmingsa.

Podziękował, odwzajemniając uśmiech i wlał w siebie pierwszą porcję alkoholu. Nie potrzebuje popitki, jego przełyk już jest wypalony przez wszystkie używki, jakich spróbował. Mało co robi na nim wrażenie. Jego spojrzenie, przenikliwe i sprytne, obiegało całą salę, wzdłuż i wszerz. Patrzył na ludzi, tych tańczących na parkiecie oraz tych podpierających ściany, rozmawiających lub obściskujących się, patrzy na ochroniarza, którego też bardzo dobrze zna, w sumie, jak każdego tutaj i w innych klubach w okolicy. Widzi znajome twarze, ludzi, z którymi kiedyś pił, razem imprezował czy uprawiał seks. Patrzy na kolorowe światła, kulę disco i scenę, pod którą już w ślimaczym tempie zbierają się ludzie na pokaz striptizerów.

Pił dalej, by cokolwiek poczuć, musi wlać w siebie więcej niż przeciętny człowiek w jego wieku, ale nie przeszkadza mu to. Patrzył na metalowe rury, mieniące się w świetle lamp, na czerwony dywan, którym obłożona jest podłoga sceny, na kurtynę, także czerwoną, z miękkiego materiału. Widzi krzesełka pod sceną, stoliki, pomiędzy którymi za chwilę będzie chodził kelner, sprzedając alkohol zainteresowanym tancerzami. Czysty biznes.

---Może dzisiaj zatańczysz? Widzisz, jakie są tłumy, dużo zarobisz. ---- zagaił barman, polerując jedną ze szklanek. Luke spojrzał na niego, uśmiechając się chytrze. Dopił ostatniego shota i poprawił loki.

---Masz rację dzieciaku, dużo zarobię. --- zgodził się, wstając ze swojego miejsca.

To był dzień Hemmingsa. Blondyn czuł, że da dzisiaj dobry pokaz, miał na to ochotę, a sama myśl o ilości gotówki, jaką zgarnie, podnieciła go bardziej niż sam taniec. Wiedział, że tłum pokocha wszystko, co im da. Nawet jeśli nie zrobi nic, jeśli tylko ściągnie narzutkę z ramion i raz czy dwa zakręci biodrami przed ich twarzami.

Puścił oczko barmanowi i pewnym krokiem wyszedł wyjściem dla personelu do szatni tancerek. Znał tam wszystkich, więc nie bał się odmowy. Szybko uzgodnił co i jak i już stał przed wieszakiem z ciuchami, wybierając dla siebie kreację na dzisiejszy wieczór.

Koronkowa bielizna, prześwitujący szlafrok, top i naprawdę skąpa spódniczka, to był jego plan na sukces. I kabaretki, nie mogło zabraknąć kabaretek. Makijaż, ozdobne kreski na powiekach, brokatowy cień na oczy, tuszowane rzęsy i błyszczyk na ustach. Luke czuł się piękny. Naprawdę piękny. Patrząc tak w lustrzane odbicie, skanując każdy element swojego wyglądu, dotykając się, by poprawić źle leżący materiał, sprawił, że jego podniecenie urosło na sile. To nie był problem, to tylko jeszcze bardziej zachwyci gapiów. Słyszał ich wiwaty, występ miał się zacząć już za chwilę, to wszystko skumulowało się na to, że Luke jeszcze bardziej nie mógł się doczekać, aż obcasy na jego nogach spotkają się z deskami sceny i dotknie palcami chłodnej rury, zaczynając swój taniec na oczach dziesiątek ludzi.

Kurtyna była opuszczona, a jej czerwony materiał, w połączeniu z reflektorami, które zostały skierowane wprost na scenę, tworzył plamy koloru na odsłoniętych ciałach tancerzy. Uśmiechnęli się do siebie, życząc powodzenia i zajęli miejsca przy rurach. Przyjemny chłód przeszedł w dół ciała Luke'a, gdy jego palce przejechały po metalu. Okropnie za tym tęsknił.

Jego oczy były przymknięte, gdy pierwsze dźwięki, zdecydowanie bardziej erotycznej wersji piosenki Nancy Sinatry 'These boots are made for walking' rozbrzmiały na sali, a kurtyna powoli uniosła się, ukazując spragnionym widzom tancerzy, którzy już powoli, zmysłowym krokiem okrążali rurę.

Jego dłonie, obejmują ją delikatnie, ale tym samym pewnie i subtelnie. Nogi, długie i smukłe, spacerowały wokół, ani razu nie chwiejąc się na wysokich obcasach. Raz, dwa, trzy i schodzi w dół, pupą wypinając się w stronę mężczyzn pod sceną. Obejmował rurę, czując jej zimno na klatce piersiowej. Odchylił głowę i skanował spojrzeniem ludzi, którzy nie mogą oderwać od niego wzroku. A to przecież dopiero początek.

Podnosi się, sunąc dłonią po swoim udzie, pośladku i brzuchu, dając pole do popisu wyobraźni zebranych pod sceną. Znów złapał za rurę, tym razem mocniej, by podciągnąć się i okręcić wokół niej, wykonując 'krzesełko', co wyciskało z gapiów oklaski i pierwszy deszcz banknotów w stronę tancerzy.

Luke patrzy na mężczyzn pod sceną, widzi ich podniecenie, widzi zamroczenie tym uczuciem, w połączeniu z alkoholem i zmęczeniem. Nie zna ich, jednak bez problemu potrafi wyczuć, co robi każdy z nich, obstawia ich historię, strzela, że co drugi zostawił w domu rodzinę, a co trzeci jest kimś naprawdę szanowanym, adwokat, sędzia albo ktoś inny?

Przymyka oczy, znów odchylając głowę i rozchylając wargi, na których lśni się błyszczyk, odbijając światła reflektorów. Jego ciało znowu schodzi w dół po rurze, a połączenie jego ciepła z kontrastującym zimnem metalu, sprawia, że niekontrolowane dreszcze przebiegają w dół jego kręgosłupa, a spomiędzy pełnych warg wydobywa się zagłuszony przez muzykę jęk.

Jego pupa zderza się z podłożem, nogę unosi do góry, a dłoń sunie od kostki, aż do uda. Kilka banknotów opada na jego ciało, co z uśmiechem przyjmuje, chowając za gumkę spódnicy. Podnosi się, ocierając swoim kroczem o rurę, by później odchylić się od niej, obracając znów wokoło. Trzepocze głową, jego włosy odbijają się od zaróżowionych policzków, gdy powoli zdejmuje okrywający go materiał prześwitującego szlafroczka, by później rzucić nim w tłum.

Znów skanuje spojrzeniem salę, tym razem z innej perspektywy. Widzi młodzież dalej bawiącą się na parkiecie, ludzi pijących przy barze, obserwujących występ z daleka, patrzy na tych, którzy postanowili przyglądać się mu z bliska i widzi znajome oczy, piwne, które za każdym razem posyłają mu przenikliwe spojrzenie.

Prawie o nich zapomniał. Tydzień. Tyle minęło od momentu, kiedy widział je ostatni raz. Miał dobre przeczucia, jednak teraz wszystko odeszło w niepamięć. To samo spojrzenie, teraz ponownie skierowane na niego, na jego ciało i ruchy. To było jak czary, zaklęcie, klątwa.

Odwrócił się znów tyłem do widowni, kręcąc biodrami, dłońmi śledząc każdy zakamarek swoich pośladków, a głową zataczając półokręgi. Znów podciągnął się na rurze i zjechał, zaczepiając się o nią nogą, a drugą unosząc wysoko. Odchylił się od rury, zamykając swoje oczy, zwisając głową w dół. Słyszał kolejne okrzyki zachwytu, oklaski, trzepot latających wokół banknotów.

Ponownie stanął na nogach i wypinając się do ludzi, patrząc na nich zza ramienia, zbierał pieniądze z podłogi, kręcąc biodrami, jak najlepiej potrafił. Zrobił kolejny przysiad i podniósł się na proste nogi, dotykając się po całym ciele, chcąc zrzucić z siebie ubrania, które powoli zaczynały go uwierać.

Przygryzając wargę, zrobił krok w stronę krańca sceny. Czy to dziwne, że Ashton Irwin siedział przed nim, patrzył w jego oczy i uśmiechał się tym swoim uśmiechem, będąc ideałem nawet wykonując tak zwyczajną czynność? Zdecydowanie Luke zaczął ginąć w swoich myślach, uczuciach, emocjach.

Podszedł do niego. Coś kazało mu to zrobić, podejść i dotknąć go, podroczyć się z nim i znów odejść, zostawiając go z niezaspokojoną potrzebą, zostawić go podnieconego, tak jak on sam robił wobec Luke'a, nie będąc nawet tego świadomym. Teraz to Luke Hemmings był katem. To on miał władzę i to on narzucał zasady. Nikt inny.

Jego dłonie opadły na uda mężczyzny, zachwycając się ich twardością, mięśniami wyćwiczonymi podczas treningów. Jego dłonie przemierzały drogę w górę klatki piersiowej mężczyzny, tam także zachwycając się mięśniami, w nagrodę za bycie tak niesamowicie idealnym, ani an chwilę nie zapominając o kręceniu swoimi biodrami, schodzeniu w dół i rozkładaniu przed nim nóg, jednak ani razu nie pozwalając mu się dotknąć. Podszedł bliżej, górując teraz nad nieznajomym i patrząc na niego, trzepocząc rzęsami, przygryzając pełne, pomalowane błyszczykiem wargi. Podniecając go bardziej, robiąc wszystko, by jego wyobraźnia zaczęła działać na pełnych obrotach.

By przypomniał sobie, jak te same usta owinięte były wokół jego kutasa, jak jęczały pod jego dotykiem, jak krztusiły się wielkością jego przyrodzenia. Jak przez chwilę były dla niego, by całować jego wargi i mamrotać komplementy.

I naprawdę trudno było nie zauważyć, że wszystko, co robił Luke, jak się ruszał, jak go dotykał, jak nakręcał samym byciem obok niego, jedynie przez chwilę, jak to wszystko sprawiło, że jego penis zrobił się twardy.

These boots are made for walking. Przeszedł się w małym kółeczku, seksualnym krokiem, sprawiając, że Ashton wstrzymał na chwilę powietrze. And that's just what they'll do... Podszedł do niego, nie spuszczając wzroku z oczu nieznajomego, wgapiając się w niego intensywnie, zalotnie. One of these days these boots are gonna walk all over you. I wtedy uniósł nogę, by obcasem stanąć na kroczu mężczyzny. Lekko, by nie zrobić mu krzywdy, ale na tyle wyraźnie, by nakręcić go jeszcze bardziej.

Czarne kabaretki opięły wyraźniej jego umięśnione łydki. Dłonie Ashtona Irwina, spragnione, by dotknąć wyeksponowanych mięśni, idealnych, długich nóg Hemmingsa, podążały od jego stopy, w górę i w górę, a za nimi podążało spojrzenie Hemmigsa. Pozwalał mu na to jedynie, by później pokazać mu, kto tam rządził. Pozwalał, jednak nie na długo, bo już chwilę później jedyne co pozostało to wspomnienie tego dotyku, gdy odsunął się, puszczając mu oczko i kręcąc biodrami na pożegnanie, znikał za kurtyną, w akompaniamencie cichnących dźwięków piosenki.

Koniec piosenki, koniec występu, koniec tej gry, w którą postanowił zagrać.

Teraz mógł spokojnie wrócić na salę, siąść znowu przy barze i dalej zatapiać się w alkoholu, świętując nadejście weekendu. I nawet jeśli później miał znowu spotkać spojrzenie piwnych oczu, usłyszeć ten głos, proszący go do tańca, nie było to dla niego ważne, nawet się tym nie przejmował, olewając mężczyznę, zostawiając pracę za drzwiami i ciesząc się chwilami wolności.

***

Luke coraz częściej przychodził do baru. Nie dla samego picia czy zabawy, ale dla występów. Tańczył co drugi dzień albo nawet codziennie. Dla udoskonalania swoich umiejętności ponownie zapisał się na lekcję tańca. Znów poczuł to samo, co gdy uczył się tego, gdy dopiero zaczynał tańczyć, bardziej hobbistycznie. Teraz nawet to przerodził w sposób na zarobienie kolejnych pieniędzy.

Przychodził wieczorem, przebierał się w nowe kostiumy, co wieczór inne, czasem zakrywające więcej, czasem praktycznie wcale. Pokazywał swoje wdzięki, swój talent i umiejętności, dostawał więcej i dawał więcej, doskonaląc się w tym jeszcze bardziej, a po kilku występach, będąc lepszym niż przypuszczał, że kiedykolwiek będzie.

Zmieniały się jego stroje, muzyka, inne tancerki obok niego na scenie, ludzie obserwujący ich występy, ale jedno ani razu nie uległo zmianie.

Ashton Irwin.

Luke nie wiedział, czy ma się bać, czy cieszyć. Nieznajomy był wszędzie, zawsze siedział na widowni, albo za barem, obserwując go, jak tańczy, a gdy Luke wracał do swojej zabawy, tańcząc na parkiecie lub pijąc alkohol, on pojawiał się obok, prosząc go o jeden taniec, zapraszając go na randki. I zawsze odpowiedź była taka sama. Nie.

Jednak Ashton Irwin nigdy łatwo nie ustępował i Luke już się o tym przekonał, dlatego mimo kolejnych odmów, a nawet wyzwisk, które padły w jego stronę, wracał, jak bumerang.

---Czego ty nie rozumiesz, chłopie? Nie będę z tobą tańczyć. Idź męczyć kogoś innego. --- mruknął zrezygnowany i zmęczony natręctwem piwnookiego. Zatopił się znowu w swoim drinku, stukając przedłużonymi paznokciami o szklankę.

---Skoro nie chcesz tańczyć, to może pójdziesz ze mną na kawę?

Luke spojrzał na niego od razu, a jego twarz nie zdradzała niczego, prócz bezgranicznego znudzenia. Mimo że czuł całkiem co innego, szok? Tak, to na pewno, był w szoku. Ekscytację? Cóż, również. Strach, niepewność? Niestety, bo co to miało wszystko znaczyć? Jakie uczucia tkwiły w mężczyźnie, który siedział obok niego, ze szklanką swojego alkoholu w dłoni i patrzył na niego, wyczekując odpowiedzi. Mimo że usłyszał to już tyle razy, dalej czuł się dziwnie. Nie mógł dojść do tego, czemu tak się działo.

---A czy ja wyglądam na kogoś, kto chodzi na kawę z kimkolwiek?--- westchnął, jak zwykle grając. Tłumacząc sobie, że musi tak postępować. Odwrócił wzrok od mężczyzny i ponownie napił się drinka. Powoli miał dość, chciał już zniknąć i pójść spać, przed tym zapalając coś na rozluźnienie.

---Nie, ale możesz zacząć. Proszę, nie daj się prosić. Jak ci się nie spodoba to dam ci spokój.

Hemmings patrzył na jego twarz, słuchał, jak ten błaga go, prawie że na kolanach. To musiało coś znaczyć. Westchnął więc i kiwnął głową, nie zastanawiając się dłużej. W ciągu ułamka sekundy, łamiąc połowę swoich żelaznych zasad. Zgodził się na kawę. Jedną kawę. W środę, po pracy. Udawał, że to nic dla niego nie znaczy, jednak w głębi siebie, nie rozumiejąc kompletnie czemu, nie mógł się doczekać tego dnia, tego spotkania i tego głosu. Tym samym bojąc się, że zaczyna burzyć swoje mury, a to mogło oznaczać jedynie jego koniec. Bolesny koniec.

On nawet nie lubi kawy....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top