Chapter II : JEALOUSY
Witam kolejny raz, tak tylko przypominam o aktywności, jeśli wam się podoba! Miłego czytania x
============
Mocne pieczenie rozchodziło się po udach i pośladkach Hemmings'a. Czuł odbitą dłoń na jego prawym pośladku i to sprawiało, że dalej czuł podniecenie. Mimo braku sił chciał więcej, zupełnie, jak zawsze. Nigdy niezaspokojony.
Leżał właśnie na białym prześcieradle, dalej unosząc delikatnie biodra i oddychał ciężko, przeżywając właśnie swój orgazm. Zabierając wszystkie emocje, całą przyjemność dla siebie i tylko dla siebie.
Drżał lekko, prawie niewidocznie, przełykając ciężko gulę śliny. Zerknął w bok, centralnie w obiektyw kamery i przygryzł lekko wargę.
Prawie zapomniał, że jest na planie. Tym razem jego myśli uciekały we wszystkie strony, błądziły gdzieś w zakątkach i nie myślał o pracy. Był zajęty wspomnieniami, które uaktywniły się nagle, gdy poczuł, jak kutas drugiego aktora wsuwa się w niego z taką samą łagodnością i troską, tak, jak kilka tygodni temu kutas nieznajomego... nieznajomego Ashtona.
Chciał się za to porządnie zdzielić, bo nie wiedział, co się z nim działo od tamtego wyjścia do klubu. Nagle jakby jego myśli bardziej się zamgliły, a to wina jedynie mężczyzny, którego imię brzmiało Ashton, a jego ciało było jak rzeźba greckiego Boga. Dużo bardziej seksownego greckiego Boga.
Seks w klubowym kiblu, jego twarz, dźwięki, które wydawał. Te warknięcia, pomruki i jęki wydobywające się głęboko z gardła. Ten dotyk na jego biodrach i tali. Dłoń na pośladku, odbita, tak, jak teraz. To wszystko nie chciało opuścić jego myśli. Co chwile wracało, bo było tak przyjemne. Było tak podniecające, że Luke nie potrafił się zaspokoić, mimo że ciężko próbował, nie czuł spełnienia, nieważne co by nie robił.
Westchnął sfrustrowany, ale usatysfakcjonowany, gdy usłyszał znajomy głos, który oznajmił, że wyszło idealnie. Jak zawsze. Podniósł się z niemałym trudem i przetarł zmęczoną twarz. Ciche syknięcie opuściło jego usta, gdy podrażniona skóra spotkała się z prześcieradłem.
- Jesteście wolni, Luke koniecznie opatrunek. - pokazał na niego, a blondyn kiwnął głową, znając już tę troskę od wielu lat. Podniósł się, tylko minimalnie się krzywiąc i zniszczonym krokiem, powoli kierował się do łazienki.
Nie przejmował się już rozmowami w pomieszczeniu i zniknął za drzwiami, zamykając się w pomieszczeniu. Stanął centralnie przed wielkim lustrem i przyjrzał się sobie dokładnie, skanując każdy zakamarek swojej twarzy. Przyjrzał się swoim zmęczonym oczom, zaszklonych przez przyjemność, którą przyjął kilka minut temu, patrzył na czerwone policzki, na których jeszcze jakiś moment temu zaciskały się palce drugiego aktora, gdzie jego dłoń uderzała lekko, gdy blondyn pracował swoimi ustami na jego kutasie. Usta, usta opuchnięte i czerwone, jak zwykle, teraz jednak jeszcze bardziej zniszczone, ze strużką krwi powoli zasychającą na jego wargach, lekko wydostającą się poza obrys warg. Patrzył na siebie i pierwszy raz pomyślał, że wygląda naprawdę fatalnie. Pierwszy raz jego zniszczona twarz nie była czymś, co sprawiało, że Luke był usatysfakcjonowany.
Bo to nie Ashton Irwin do tego doprowadził....
Westchnął ciężko i odkręcił zimną wodę, by później zająć się swoimi podrażnionymi policzkami i wargami. Umył zęby, a później wziął gorący prysznic. Nie spieszył się, wiedział, że na niego poczekają. Zawsze czekali. Wiedzieli, że Hemmings potrzebował więcej czasu na to, by poczuć się znowu dobrze. Dlatego spokojnie, powoli, zabierając dla siebie relaksujący szum wody w prysznicu i ciepło kropelek wody uderzających o jego zmęczone ciało, stał w kabinie, aż nawet jemu się to znudziło.
Dopiero wtedy wytarł się dokładnie, uważając na podrażnioną skórę i ubrał się w dresy. Ostatni raz poprawił włosy i wyszedł z zaparowanej łazienki, ze strużką potu, spływającą po jego czole. Odetchnął cicho na chłód i wziął swoją torbę, by później udać się w stronę wyjścia. Zastanawiał się, jakie ma jeszcze na dzisiaj plany, skanował w głowie swój kalendarz, wychodząc całkiem z budynku. To był koniec na dzisiaj, teraz mógł robić cokolwiek. Naprawdę cokolwiek. Dlatego nim dotarł do swojego auta, stojącego na parkingu, wyjął telefon z torby i już dzwonił do swojego przyjaciela, Caluma.
Skoro miał wieczór wolny, musiał to wykorzystać, jak najlepiej, a rozwiązaniem na to była impreza z Hoodem, który umiał załatwić wszystko najlepiej ze wszystkich znajomych Hemmingsa.
---Siema, Hood. Impreza dzisiaj o północy zaczynamy. Spijemy i zjaramy się w trupa, co na to powiesz?--- powiedział wesoło, łapiąc za klamkę auta i otwierając je. Od razu wpakował się do środka, rzucając torbę na siedzenie obok z cichym plaskiem.
---Wiesz co, to jest zajebisty pomysł. Wchodzę w to.
---Wiedziałem, że ci się spodoba. Dobra, załatw towar, widzimy się później. --- od razu po tych słowach rozłączył się i podłączył telefon do ładowarki. Zapiął pasy i wyjechał z parkingu, jadąc szybko ulicami Sydney w stronę swojego domu. Muzyka głośno grała, a wiatr dostający się przez otwarte okno, rozwiewał włosy Luke'a.
Nic go nie obchodziło. Teraz był w swoim świecie, słuchając głosu Freddiego Mercurego na maksymalnej głośności i czując się, jak w teledysku. Nie przejmował się prędkością, nie przejmował się tym, że może spowodować wypadek, jadąc z taką prędkością.
Love kills. Love kills. Love kills.
A on kochał szybką jazdę, która pozwalała poczuć wiatr we włosach, zabawę, narkotyki, alkohol i seks, a to wszystko przecież zabijało. Mogło to robić, gdy tak jak Luke, nie przejmowano się konsekwencjami.
Ale czy Luke kiedyś się tym przejmował? Kiedykolwiek?
Dlatego teraz mijał kolejne domy, aż w końcu zatrzymał się przed należącym do jego samego. Wielka, pierdolona willa. To był jego dom. Willa z basenem, własnym klubem w piwnicy i setkami butelek alkoholu w barze.
Kochał życie w luksusie.
Wszedł do środka, rzucił torbę na podłogę w korytarzu, zrzucił buty ze stóp i wszedł wielkimi schodami na piętro. Czuł zimno podłogi pod stopami, w nozdrzach drapał go przyjemnie zapach marihuany, unoszący się w jego domu bez przerwy, a gdy zmierzał do swojej sypialni, zrzucał ze swojego ciała ciuchy.
Mijając gramofon, włożył płytę do odtwarzacza, przemierzając dalej korytarz, aż jego palce owinęły się wokół klamki, akurat, gdy pierwsze dźwięki piosenki rozlały się po pomieszczeniu. Na ustach Luke'a wykwitł uśmiech. Podszedł do stolika przy łóżku i złapał za gotowego jointa oraz starą zapalniczkę. Od razu zapalił go i zaciągnął się dymem, przymykając oczy i uśmiechając się naprawdę błogo.
Strawberries, cherries and an angel's kiss in spring. My summer wine is really made from all these things.
Zatrzymał na dłużej dym w płucach, odprężając się powoli. Tego właśnie było mu trzeba po całym dniu pracy. Jointa i drzemki. Wypalił więc połowę papierosa i zgasił go w popielniczce stojącej na parapecie. Ostatni raz spojrzał na ulicę i zasłonił zasłony, by później położyć się w łóżku i zakryć kocem. Cichy jęk wydostał się z jego ust, gdy poczuł miękkość swojego łóżka i od razu zamknął oczy ze zmęczenia. Czuł lekkie pobudzenie narkotykiem, jego mózg nie myślał już tak jak zwykle, ale dalej to nie mogło zniwelować zmęczenia, które odczuwał Luke. Więc, gdy tylko jego oczy zamknęły się, ciało rozluźniło pod miękkim kocem, a głos Nancy z korytarza dalej cicho brzmiał w tle, ziewnął ostatni raz przed tym, jak odpłynął w sen. Mocny i głęboki, a śnił o spojrzeniu nieznajomego z klubu w łazienkowym lustrze. Na spojrzeniu w jego oczy.
***
Ramię Caluma oplatało talię Hemmingsa, gdy obaj, powolnym krokiem zmierzali do wejścia klubu. Już teraz bawili się znakomicie po spaleniu kilku papierosów i wypiciu szybkich shotów, jeszcze w domu Luke'a.
Śmiali się w głos, idąc krzywymi chodnikami i potykając się co jakiś czas przez swój własny ciężar na plecach. Śmiali się z tego coraz głośniej i głośniej, i naprawdę nikt nie powiedziałby, że dopiero ich impreza ma się zacząć.
Szybko i bez najmniejszego problemu przeszli przez bramkę i już muzyka huczała im w uszach, a oni musieli krzyczeć sobie do uszu, by cokolwiek usłyszeć.
Nie próżnowali, od razu ciągnąć siebie wzajemnie w stronę baru, cały czas złączeni ze sobą. Z jednej strony z powodu trzymania się razem, a z drugiej z braku kontroli nad ciałem i coraz mniejszym panowaniem nad równowagą.
Opadli na dwa sąsiadujące ze sobą barowe krzesełka i zawołali barmana, który już ułamek sekundy później dawał im zamówione shoty, które w mgnieniu oka trafiły do ich ust.
Luke miał ochotę się ruszać, może nawet wyrwać kogoś i przeżyć kolejną przygodę na jedną noc? Jeszcze nie wiedział, ale było pewne, że chciał się bawić na całego, świętując kolejny film, dlatego jego palce owinęły się wokół nadgarstka Hooda i pociągnęły go do góry, a później na parkiet, gdzie już tłum ludzi skakał do najgorętszych hitów.
Dołączyli do nich z zapałem, również poruszając się do rytmu muzyki, bawiąc się, jakby jutra miało nie być.
Ich dłonie złączone ze sobą, ciała co chwilę ocierający o siebie, z pomrukami na ustach i uśmiechami błądzącymi po ich twarzach. Kolorowe światła, migające na ich policzkach, dłoniach, odbijające światło od błyszczącej koronki, która okrywała ciało Hemmingsa. Drapiący zapach alkoholu pomieszanego z potem i tytoniem. Zapach, który Luke tak bardzo kochał.
Pierwsza godzina, druga, trzecia i czwarta, a mimo to w klubie nie ubywało bawiących się młodych ludzi, oraz starszych przy barze. Z każdą godziną ludzie większymi chmarami wtaczali się przez wielkie klubowe drzwi.
Uścisk ramion na talii Luke'a, przyjemne, znane ciepło, rozchodzące się od ciała Hooda, kilka nic nieznaczących pocałunków, o których już jutro mieli zapomnieć, znowu wracając do swojego normalnego życia, będąc dla siebie najlepszymi przyjaciółmi.
Ich biodra, przyciśnięte do siebie w erotycznym tańcu, ocierające się o siebie z prawdziwą pasją, by otrzymać, jak najwięcej przyjemności, przyjemnego tarcia, które dawało nie tylko ulgę, ale sprawiało, że zbliżali się do siebie.
I jak gdyby nigdy nic nagle oderwali się od siebie i bez słowa udali do baru, dobrze wiedząc, kiedy przerwać i kiedy iść po kolejną dawkę alkoholu.
Rzadko zdarzało się, by doszło między nimi do czegoś więcej niż samo pieszczenie się powoli. Czasami obaj jednak potrzebowali czegoś w rodzaju restartu, sypiali ze sobą raz na jakiś czas, jedynie w formie zabawy, zawsze będąc po alkoholu i prochach.
Usiedli znowu na barowych krzesełkach, by dać opuchniętym stopom chwilę wytchnienia. Już po chwili ich palce otulały szklankę z drinkiem, zawsze z dodatkowym alkoholem. Posiadanie wręcz stałego członkostwa miało same plusy.
Bezproblemowe wejście do środka, dodatkowy alkohol, a czasem nawet darmowe drinki czy shoty. A w dni, kiedy na scenie odbywały się występy, specjalne miejsca tuż przy tancerzach.
Czasem, gdy chęć i motywacja dopisywały, Luke także stawał na tej scenie, ubrany jedynie w drogą i naprawdę seksowną bieliznę, zbierając dodatkowe napiwki od napalonych biznesmenów, którzy tego jednego dnia zostawiali swoje życie za plecami, zapominali o żonie i dzieciach, by patrzeć na seksownych mężczyzn i kobiety, które dawały pokaz swoich umiejętności.
Dzisiaj był widzem, obserwował wszystko ze swojego miejsca przy barze, uśmiechając się pod nosem, czując dłoń Hooda na swoim udzie. Pili powoli alkohol, dając sobie kilka chwil odpoczynku.
Było już po czwartej, ale ich zapał do zabawy nie zmalał ani trochę od momentu, kiedy przekroczyli próg klubu. Dlatego, gdy tylko alkohol znowu przyjemnie drapał w ich gardła, gdy nogi przestały boleć aż tak bardzo, znowu znaleźli się na parkiecie, wracając do poprzedniego tańca.
Znowu wróciły nic nieznaczące dotyki, krótkie pocałunki, malinki zostawione na odkrytej szyi i otarcia się o siebie. Lubili się tak bawić, naprawdę sprawiało im to radość.
--- Luke, jesteś taki seksowny.--- wybełkotał Hood, przez alkohol, który krążył w jego żyłach. Choć to nie alkohol sprawił, że Hood wyznawał takie rzeczy, uważał Luke'a za seksownego, przystojnego, a gdy Luke tego chciał, również za pięknego i kobiecego.
I mimo że Calum Hood był jedynie jego przyjacielem, uwielbiał dostawać od niego komplementy i dotyk, który był zupełnie inny, niż te wszystkie, które dotychczas przyjmował.
Wielkie dłonie Hooda zacisnęły się na pośladkach blondyna i Luke nie potrafił powstrzymać wydostającego się z jego ust jęku.
Gdy dłonie Mulata zwiedzały coraz więcej zakamarków ciała Hemmingsa, pieszcząc go po pośladkach, udach, a później klatce piersiowej, Luke poczuł na swoim ciele inną dłoń. Mniej ciepłą, nie taką, którą dotychczas znał. Tkwiła na jego ramieniu jakby przytwierdzona na stałe, ciężka i uciążliwa.
Hemmings odwrócił się do nieznajomego, jego ciało zastygło w miejscu, oddech lekko przyspieszył, by po chwili urwać się, a później znów przyspieszyć.
Myślał, że nigdy więcej nie uda mu się z nim spotkać. Był pewien, że to koniec ich przygody, szybkiej i poświęconej jedynie chwili zabawy, ale teraz wiedział, że to nie prawda. Liczył, że to skończy się tak, jak zawsze, ale już widział, że nie mógł liczyć na za wiele. Nie, gdy kolejny raz widział tego samego przystojnego nieznajomego z klubowej łazienki. Ashtona Iwina, którego imię wyryło się w jego pamięci, jak inicjały wyskrobywane scyzorykiem na korze drzewa.
--- Cześć, skarbie.
Chwila ciszy, nagle wszystkie dźwięki zginęły i Luke był sam na sali, czuł zimny chłód z jednej strony i gorący powiew z drugiej. Jego rozsądek i serce, które zgłupiało do reszty.
Chwila ciemności, gdy Luke zamrugał szybko, a potem przymknął oczy, marząc, by gdy ponownie je otworzy, stojący przed nim nieznajomy okaże się halucynacją, jedynie hologramem, albo snem, z którego Hemmings obudzi się szybko.
I tak naprawdę nikt nie potrafił wyjaśnić, czemu tak nim to wstrząsnęło, czemu tak histeryzował, praktycznie wpadając w paranoję.
Westchnął ciężko i ponownie otworzył oczy, by przekonać się, że to nie sen. Niestety.
--- Hej...?--- wymamrotał Luke, czując, jak dłoń Hooda dotyka jego dłoni, pokazując mu, że dalej tam jest i jeśli tylko da znak, będzie go bronił.
--- Zatańczysz, Luke?--- uśmiechnął się zawadiacko, ale Hemmings nie ruszył się nawet o milimetr, trwając w stanie szoku, teraz nie będąc pewnym już niczego, gdy tak prosta rzecz wywarła na nim taki nacisk, tyle emocji i sprzecznych uczuć.
Nie wiedział, co się stało, że dotychczas ZAWSZE spełniający się bieg wydarzeń, zaczynający się od szybkiej, nic nieznaczące jednonocnej zabawy, a kończący na pustym pożegnaniu, a później pójściu w swoje strony i nigdy niespotykaniu się ponownie, teraz zawiódł. Naprawdę mocno zawiódł i Luke, nieprzyzwyczajony do takich sytuacji, był bezbronny, nie wiedział, co zrobić, bo był w szoku.
Widząc Ashtona, zupełnie takiego, jak go zapamiętał. Tak cudownie, bosko przystojnego, umięśnionego i seksownego, poczuł, jak w dole jego brzucha zbiera się znajome uczucie, przyjemne mrowienie, ale tym samym był tym zmartwiony i wiedział, że nie może sobie pozwolić na kolejny taniec z Irwinem.
Po pierwsze z powodu znania siebie, wiedział, że gdyby z nim zatańczył, ich ciała spotykałyby się ze sobą, ocierały o siebie, a później, jak można się domyślić, Luke wylądowałby kolejny raz z Ashtonem w klubowej łazience. A na to nie mógł sobie pozwolić. Drugim powodem był zwyczajnie fakt, że Luke bał się uczucia, które mu towarzyszyło od jakiegoś czasu, był jak przerażone dziecko, niewiedzący, co oznacza to wszystko, nieznający się na uczuciach, na takich głębokich emocjach.
On znał jedynie najprostsze. Złość, radość, smutek. Żył tylko ze znajomością tego, mając tak minimalny zakres wiedzy o uczuciach człowieka, a co dopiero o swoich własnych, których tym bardziej nie potrafił rozgryźć.
Dlatego odmówił, odwrócił się znowu do Caluma, który patrzył na nich z pijackim zainteresowaniem na twarzy i przytulił do niego, jak gdyby cholernie seksowny mężczyzna właśnie nie zapraszał go do tańca.
Calum schylił się do jego ucha, by później wymamrotać do niego, tak by tylko Luke to słyszał.
--- Chcesz wrócić do baru? I czy mam z nim coś zrobić?--- zerknął kontem oka na Irwina, który dalej, niewzruszony stał tuż obok i patrzył na nich.
--- Nie... uh, to tylko jeden z typów, z którym kiedyś się przespałem. Chodźmy do baru, może się odczepi. - wymamrotał do ucha Mulata i pociągnął go za dłoń w stronę obleganego teraz przez większy tłum baru. Jednak dalej czuł na sobie czyiś wzrok, teraz bardziej uciążliwy niż dotychczas, bardziej nachalny i mógł przysiąc, że czuje, jak nieznajomy rozbiera go swoim wzrokiem, jak oczyma wyobraźni widzi ich w tamtej łazience, Luke'a klęczącego przed nim i pieszczącego go swoimi ustami. I Luke nie potrafił zaprzeczyć temu, że wbrew swojemu rozsądkowi, sam również, niekontrolowanie przywołał ten obraz ze swojej pamięci i teraz czuł, jak obcisłe skórzane spodnie są dużo bardziej ciasne i niewygodne, jak jego klatka piersiowa mocniej klei się do koronkowego topu.
Westchnął zrezygnowany i opadł na twardy, barowy taboret, opierając się dłońmi na klejącym się od alkoholu blacie. Spojrzał na Hooda, który stał nad nim, zupełnie, jak ochroniarz i marszczył brwi w niezrozumieniu, albo czymkolwiek innym, czego Hemmings nie potrafił rozszyfrować w stanie wstępnego upojenia alkoholem.
--- Luke, ten typ jest jakiś podejrzany, gapi się na ciebie cały czas, jakby zastygł w miejscu. - Mulat również usiadł na barowym krzesełku i dalej patrzył kątem oka w miejsce, w którym stali jakiś czas temu. Luke zdążył już wypić kilka shotów i teraz jeszcze bardziej pijany, niż był wcześniej, odwrócił swoje spojrzenie od uroczego barmana, na mężczyznę, który go zaczepiał.
---Nie wiem, o co mu chodzi, ale w sumie mam to w dupie. --- wzruszył ramionami, nie przejmując się tym kompletnie i zamówił kolejną dawkę alkoholu, tym razem zapewniając także jego część dla swojego przyjaciela. Martwiącego się przyjaciela, który zawsze, gdy coś się działo, przełączał się na tryb terytorialnego dupka, który będzie chronił Luke'a nawet przed jego własnym cieniem. Cóż, za to właśnie Hemmings go kochał. No i za wiele kontaktów, w każdym zakątku Sydney.
---No ale to podejrzane, Luke! Na pewno nie jest psychopatą albo jakimś gwałcicielem? Nic ci wtedy nie zrobił?
--- Hood uspokój się, napij się. O masz. --- wcisnął mu w dłoń szklaneczkę, niebezpiecznie przechylając się na krześle. - Pij i baw się, jak Hoodowie najlepiej potrafią, bo mnie pierdolnie, jak będziesz tak biadolił. - wybełkotał.
Alkohol w jego organizmie robił swoje, zaczął już na dobre działać, a połączony ze zmęczeniem, dodawał Luke'owi 'uroku'. Stawał się jeszcze bardziej wulgarny, niż miał to w zwyczaju, był bardziej nieogarnięty, działał w stu procentach pochopnie, nie analizując niczego i to zaważyło na tym, że teraz na imprezy musi chodzić z kimś, kto postawi go do pionu, gdy przyjdzie na to czas.
Pili dalej, Hemmings, będąc w swoim świecie i Hood, który, mimo że odpuścił, to dalej był czujny i pilnował wszystkiego, co się działo.
Rozmawiali ze sobą, omawiając plany na kolejne dni, plany oparte na kolejnych imprezach. Aż po jakimś czasie, żaden z nich nie potrafił powiedzieć dokładnie jakim, przez ich stan kompletnego upojenia alkoholem, Ashton Irwin już drugi raz tego wieczoru dotknął spoconego ramienia Hemmingsa, tym razem dodatkowo pochylając się ku jego ucha i owiewając je ciepłym oddechem, pachnącym dymem i alkoholem.
--- Na pewno nie zatańczysz? --- powiedział głębokim, lekko ochrypniętym głosem, który sprawił, że Hemmings zadrżał cały. Czuł, jak dreszcz przebiega po jego karku, a później wzdłuż kręgosłupa. Ciepły oddech na jego uchu i policzku sprawił, że jego tętno przyspieszyło nieznacznie, a w głowie zaszumiało z podniecenia.
Jednak on udawał, że nic a nic to na niego nie działa, a starania mężczyzny spisane są jedynie na straty.
Spojrzał na niego i westchnął ciężko, widząc błagalne, ale pełne pożądania spojrzenie Irwina, przewrócił oczami, choć w głębi duszy pragnął, by znowu ich ciała połączyły się razem, chciał znowu poczuć ciepło i miękkość ciała Ashtona, chciał poczuć moc wzroku mężczyzny, wzroku pełnego podniecenia, wzroku ciemniejszego niż zwykle, a to jedynie z powodu Luke'a, jego cudownego ciała i ruchów, których wypracowanie trwało wiele miesięcy i było skutkiem ciężkiej pracy.
--- Czego ty chcesz człowieku, nie widzisz, że jestem zajęty?--- pokazał na Caluma, który już przyjął swoją pozycję obronną, obejmując ciało blondyna swoim ramieniem, by zakryć je przed potencjalnym niebezpieczeństwem.
--- Chcę z tobą zatańczyć. --- spojrzał gniewnie na Hooda. Jego oczy zabłyszczały ze złości, szczęka zacisnęła się nieznacznie, choć równie dobrze mógł być to efekt migających, kolorowych świateł. Ponownie swoje spojrzenie skierował na Luke'a i wystawił w jego stronę dłoń. - Jeden taniec.
--- Ale ja nie chcę ani jednego tańca.--- burknął zirytowany. Wziął swoją szklankę i zawołał barmana, który w mgnieniu oka napełnił ją ponownie alkoholem.
Jak pewnie można się łatwo domyślić, Luke bardzo chciał zatańczyć z tym mężczyzną, chciał znów wyładować w jego ramionach, znów czuć jego zapach, który był jak afrodyzjak. Był, prawie że w stu procentach przekonany, że nigdy nie przeżyje tak dobrego seksu, nie poczuje tak profesjonalnych ruchów, nie dostanie takich dotyków, ani słów. Był zauroczony, może nie samą osobą, ale stosunkiem, jaki odbyli tamtej nocy.
Jednak Luke miał swoje stalowe zasady, których nie chciał zmieniać dla jednego, nic nieznaczącego mężczyzny. Nie mógł znów paść przed nim na kolana, bo nigdy nie robił tego drugi raz, nie mógł z nim zatańczyć, bo bał się, że jakimś cudem za bardzo się przywiąże, a wtedy wpadłby po samą szyję w bagno, z którego nie potrafiłby się wydostać. Nie, gdy nie był zwyczajnie przyzwyczajony do przywiązania, do jakichkolwiek relacji między ludźmi, relacji opartych na pożądaniu i uczuciu. Miłości, której Luke jeszcze nie poczuł i bał się poczuć.
Bo gdyby się przywiązał, wiedział, że w końcu jego głupie serce zaczęłoby bić szybciej na widok mężczyzny, nie tylko z powodu cielesnego pożądania, a z duchowej potrzeby miłości, uczucia i troski.
Dlatego też odmawiał i był pewien, że postępuje dobrze. W jakimś swoim świecie działał zupełnie normalnie. Położył dłoń na udzie Caluma i po dopiciu swojego alkoholu, wymamrotał, już naprawdę zmęczony. Tańcem, piciem i nieszczęsnym nieznajomym, który przyczepił się, jak rzep do kociego ogona i za nic w świecie nie dało się go odczepić.
--- Jedziemy do ciebie?
I Calum zgodził się oczywiście, zapłacił za drinki i podniósł się zgrabnie, a później pomógł to samo zrobić Luke'owi, któremu wyszło to wiele gorzej, niż przypuszczał, że mogłoby być. Jednak kogo to obchodziło?
Hemmings myślał, że po wyjściu z klubu, gdy już poczuł przyjemny powiew na spoconej, rozgrzanej skórze, gdy zostawił za sobą klub, muzykę, światła i ludzi, a szczególnie tego jednego, specjalnego człowieka, który patrzył za nim dalej, że to już koniec, że nie zobaczą się ponownie, na co bardzo liczył, jednak przecież w życiu nie można mieć wszystkiego i czasami, gdy bardzo czegoś chcemy, dzieje się wszystko, by nasza prośba się nie spełniła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top