Przysięgam, że lepiej nie będzie

Ktoś gwałtownie wcisnął hamulec, a ja nie mam zapiętych pasów bezpieczeństwa, bo dystans miał być krótki i co mogło się stać?
Obserwuję jak lecę w spowolnionym tempie do przodu; myślą przebijam się przez przednią szybę.

Wpatruję się w ekran, jak gdyby licząc na to, że może mam omamy. Może to już jest ten moment w moim życiu, że padło mi na mózg i oczy jednocześnie?

Drżę z zimna.

Powiadomienie uparcie nie znika z ekranu.

Piszę do Ozina.

>>Wrócił. Ozin, on wrócił.

Niemal natychmiast dostaję odpowiedź.

<<NIE!

Panika paraliżuje moje ciało. Płuca wypełniają się wyimaginowaną wodą, nabieram hausty powietrza, których zupełnie nie odczuwam.
Spada na mnie lawina wiadomości od wszystkich na raz- wszyscy już wiedzą, wszyscy krzyczą jednym głosem: NIE.

Tramwaj kolebie się na boki, po moich policzkach płyną łzy. Płyną, bo robię sobie krzywdę, płyną że wstydu przed światem za swoje decyzje. Płyną, bo pozwalam mu wrócić.

Pozwalam mu wrócić.
Nie mam nic na swoją obronę.

*****
On tak dużo chce.
Oczekuje ode mnie, że zapomnę o tym co było. Że go wpuszczę do swojego życia i wszystko będzie jak dawniej, jak na samym początku. Że ja będę taka jak dawniej.
Że nie będę miała pretensji, nie będę ryczeć, nie będę wiecznie wytykać mu jego postępowania;
Że nie będę wspominać o niej (gdzie dalej z nią był), bo wiesz jakoś to przełkniesz, jakoś to będzie. Nie rób dramy, bo przecież wróciłem, przecież jestem.
Łaskawca.

Siedzę przed laptopem, zamknięta w swoim pokoju. Zza drzwi dobiega mnie śmiech zgromadzonych gości.
A ja siedzę pochylona do ekranu, by nie musieć wrzeszczeć. Słowa utykają mi w gardle, dławię się łzami. Ta rozpacz mnie zjada, kawałek po kawałku.

-Musisz być taka wredna dla mnie?- warczy na wstępie.
-Ja wredna? Ja?!
-Daj spokój! Wróciłem dla ciebie! Kocham Cię przecież!
-Zamknij się, błagam zamknij się, nie mogę tego słuchać!

Wrócił, bo nie miał już nad głową kontroli. Poczuł się pewniej, bezpieczniej. Poczuł, że jego życie jest nudne, nijakie, bez emocji i adrenaliny. Więc wrócił.

Oczywiście jego narracja była zupełnie inna. Wrócił, bo mnie kocha (miesiąc minął, w ciągu tego miesiąca mnie nie kochał, logiczne przecież), wrócił bo jestem dla niego wszystkim, wrócił bo jestem mu potrzebna. Do czego?
Ano, bo on chce strimować, a beze mnie, konkretnie bez grania ze mną, jest to niewykonalne zadanie.

Tego wieczoru niechcący przewracam kieliszek z winem na klawiaturę laptopa, więc żegnam się z nim na miesiąc. W zamian zostaję mi tylko model, który ledwo zipie, więc o ceesie można co najwyżej pomarzyć.

*****
Sierściuch jest wściekły.
Jeszcze zanim otworzę usta, on zaczyna swoją tyradę.

-Nie Pedigree, przymknij się, nawet nie zaczynaj! Ładowaliśmy się w różne gówna, ale nigdy dwa razy w to samo! Nie chcę słuchać, czaisz? Nie chcę o tym słuchać!

Kiwam głową.

Zamykam się w sobie.
Przestaję się odzywać do ludzi, moja interakcja ogranicza się do kiwania głową i wzruszania ramionami.
Nie wychodzę z pokoju, nie jem, wypalam mnóstwo papierosów. Gubię włosy garściami.

Frey?
Kto by się spodziewał, że straci zainteresowanie skoro nie mogę z nim grać?
Zupełnie nikt. Zupełnie.

Trwam w takim limbo długo.
Wstaję, biorę prysznic, idę na zajęcia, wracam, kładę się do łóżka, wpatruję się w sufit dopóki nie zasnę.

Ludzie odbijają się od moich zamkniętych drzwi, wiadomość za wiadomością.
Nie mam siły im odpisać.

W mojej głowie dzieje się dużo, o wiele za dużo, by było to komfortowe. Jest w niej dużo żalu do siebie, że pozwoliłam mu wrócić. Bo to co on zrobił i robi ponownie jest niezaprzeczalne, ale moja własna głupota i niewytłumaczalna naiwność (masochizm?) też gra tu dużą rolę.

Któregoś dnia Sierściuch nie wytrzymuje. Zrywa mi z głowy słuchawki jednym ruchem i łapie mnie za ramiona.

-Obudź się kurwa, na litość boską, mów coś, odezwij się!- mówi potrząsając mną mocno- Uśmiechnij się chociaż raz, bo patrząc na ciebie każdemu by się żyć odechciało!

Wymuszam słaby uśmiech.

-Wszystko jest okej- odpowiadam, mój głos zachrypnięty, niski, ciężki.
Tak długo nie wypowiedziałam ani słowa, że miałam wrażenie jakby mój język był z ołowiu- nie mój, obcy.

-A tak, jasne, jest O K E J- rzuca sarkastycznie Sierściuch i puszcza moje ramiona- Masz zacząć normalnie rozmawiać, jak nie ze mną to chociaż z Olkami.

Znowu kiwam tylko głową, na co on patrzy się na mnie gniewnie.

*****
Przychodzi taki moment przeładowania.
Wszystkie myśli na raz, wszystko to zebrać w jeden wspólny wątek- wszystko się zlewa w jeden wniosek.
Mi się nie już nie chce żyć.
Mi się już nie chce marnować powietrza i przestrzeni.
A jednocześnie brzmi to tak durnie i trywialnie- przecież inni mają o wiele gorzej, a ja co?
Depresja przez byle jakiego typa?
Parskam śmiechem.
Chryste jakie to żałosne!
O jeden powód więcej, żeby to zakończyć.

Jest późno w nocy.
Jak na autopilocie podnoszę się z łóżka i wychodzę na korytarz. Nie mam konkretnego planu, to nie tak. Nie jestem do końca świadoma tego co robię.
Idę do kuchni, zamykam drzwi za sobą. Podchodzę do okna i otwieram je szeroko. Siadam na parapecie z nogami na zewnątrz.
Wiem, że patrzę w dół i nie dociera do mnie ten obraz. Wiem tylko tyle, że wszystko we mnie krzyczy, a ja już nie chcę żyć w hałasie, w chaosie, w ciągłym wrzasku.

Czyjeś ręce oplatają mnie w pasie i delikatnie ciągną z powrotem do środka.
Szymon, ojciec, patrzy na mnie pytająco.
Nie odpowiadam.
Patrzę się na niego zmęczonym wzrokiem, wzrokiem osoby, która tu jest, chociaż wcale jej nie ma.

-Idziesz zapalić?- odzywa się w końcu przyciszonym głosem.
-Idę- odpowiadam spokojnie, jakby to przed chwilą nie miało miejsca.

******
>>Ozin, wypieprzyłam go z każdego możliwego miejsca.

<<W końcu! Czyli w końcu dotarło do Ciebie, że on to kompletne i nic nie warte zero?

Przecież ja to wiedziałam od początku.
Przecież to było jasne i klarowne od momentu, gdy dostałam jego Facebooka.

>>Najważniejsze że go usunęłam z życia Ozin..reszta przyjdzie później.

****
Częściej jestem pijana niż trzeźwa.
Trzeźwość wiąże się z bolesnym doświadczaniem rzeczywistości- fatalizm wprowadzany dożylnie.

Jak nie alkohol to zioło- błogi stan lekkości.

Na trzeźwo rozszczepiam się od swojego ciała, dni mijają, a ja nie jestem w stanie powiedzieć co robiłam. Co mówiłam.
Te wyrwy w życiorysie wcale mi nie pomagają. Potrzebuję mieć wszystko spisane, wszystkie zrzuty ekranu w jednym miejscu- potrzebuję wiedzieć, że nie oszalałam, że to wszystko nie jest wytworem mojej chorej wyobraźni. Że to wszystko się działo, miało miejsce.

Rozmawiam z Noemi o alkoholizmie.
Zastanawiam się czy jest to w jakimś stopniu dziedziczne? Czy może jako dziecko alkoholika jestem odgórnie spisana na identyczną drogę.
Ona mówi, że nie.
Ja nie jestem przekonana.
Rozmowa uzależnionej z uzależnioną. Różni nas w tym momencie tylko substancja.

Nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Noszę się z ogromną agresją wobec samej siebie, naprzemian z dziecinną rozpaczą. Tu chęć rozwalenia sobie głowy o umywalkę, tam wycie i znowu chęć zrobienia sobie dużej krzywdy właśnie za to, że ryczę.

O co ty ryczysz dziewczyno? No zastanów się o co?

Biorę sobie do serca słowa Sierściucha i znowu wchodzę w interakcje z ludźmi. Oni z kolei obchodzą się ze mną jak z jajkiem, ostrożnie i z namysłem dobierając tematy rozmów. Widzę to i żal mi ich- współczuję każdemu, kto mnie zna.

****
Meetdown.

Asia wpadła na genialny pomysł zorganizowania spotkania dla osób, które najbardziej się trzymały ze sobą: grając czy rozmawiając.
W skład tych osób wchodzą: ja, Ozin, Mewho, Kamyk z Wrocławia, Lewy i Net.
Ponieważ spotkanie ma się odbyć w Gdańsku dołączyć do nas ma również Kama z chłopakiem i Noemi (świeżo po zerwaniu z Batmanem).

Osobiście mam dość siebie. Potrzebuję odbicia.
Za cel obieram sobie Lewego, co spotyka się z dziwnego rodzaju aprobatą- zarówno Ozina jak i Asi.

Gra, którą rozpoczynam jest banalnie prosta. Poprzednie lato pokazało mi, że nie muszę się szczególnie starać, by osiągnąć to na co mam ochotę. Kilka prostych zagrywek, nic wymyślnego, kilka dni pisania i chłopa mam owiniętego wokół palca.
Nawet nie ukrywam, że nie wzbudza to we mnie żadnej radości.

10 marca Ozin przyjeżdża po mnie do Torunia o nieludzko wczesnej godzinie.
Mamy pojechać po Lewego i już z nim ruszyć do Gdańska.
Ozin wydaje się być bardziej przejęty moim spotkaniem z Lewym niż ja sama.
Ja podchodzę do tego na chłodno, kalkuluję w głowie, czy pakowanie się w to w ogóle mi się opłaca.
Niechętnie uznaję, że tak.
Wszystko byle nie zostać sam na sam ze swoją głową. Nie wytrzymam siebie dłużej.
Gdybym tylko wiedziała...

****
Ten meetdown to festiwal żenady.
Wiem jak nacisnąć, by uzyskać pożądany efekt. Mam wrażenie, że każdy jeden działa w ten sam sposób - można powielać ten sam schemat; te same teksty.

Constants and variables.

Tu śmieszki, tam flirt, gdzie indziej przypadkowy kontakt wzrokowy przetrzymany kapkę dłużej niż potrzeba. Mniej przypadkowe złapanie za ramię w myśl starej jak świat wymówki "potknęłam się".

To wszystko już tak ograne, tak powtarzalne jakby to była rutyna.

Z Gdańska wyjeżdżam już nie jako samotna wyspa. Z Gdańska wyjeżdżam jako dziewczyna Lewego.

Osiągnęłam swoje. Filip ani razu nie przeszedł mi przez myśl.

****
Wiecie kiedy jest naprawdę dobrze?
Kiedy się nie znacie.
Kiedy wszystko jest świeże, usiąść nie można, bo farba jeszcze schnie.
Bo wtedy to co jest ładne to jest ładne, a to co brzydkie wciąż jest ładne. Da radę wmówić w człowieka wszystko, z niedostrzegania niedociągnięć można zrobić osobną dyscyplinę sportową.
Im dalej w las, tym gorzej.

Inną kwestią jest normalny związek, a inną związek z desperackiej potrzeby nie bycia samej. O źle dopasowaną osobę łatwiej niż o dobrze.

Z Lewym tak było. Póki się nie znaliśmy to się nie znaliśmy. To się trzeba było poznać. I z każdą cegiełką było trudniej pewne rzeczy przełknąć.

Zmienimy format na chwilę.

Pisałam już o zazdrości.
Zazdrość w małych dawkach może być okej (zależne od kontekstu), w dużych już nie koniecznie.

Jestem ofiarą swojej własnej zaborczości. Problem leży w mojej głowie. Problem leży w wiecznym byciu drugoplanowcem, na co nieświadomie zawsze dawałam przyzwolenie. Nigdy nie byłam dla nikogo pierwszą..nie, wróć. Jedyną opcją.
Nigdy nikomu nie wystarczałam. Niezależnie od moich starań.
Zawsze ta druga.
Nigdy ta pierwsza.

To rodzi następną przeszkodę- nieustające porównywanie się z innymi.
Co z tego, że dwie różne osoby.
Co z tego, skoro zaczyna boleć tam gdzie się zaczynają te różnice?

Ironia losu. Bo tym razem to nie ja byłam druga.
Może tylko troszeczkę.

Lewy niedawno rozstał się z dziewczyną, z którą był dosyć długo. W teorii rozstali się w zgodzie i w teorii nie utrzymywali kontaktu.
W teorii, bo w praktyce wiedziałam swoje.

Lewy był też turbo zazdrosny. O wszystko. O to, że przyjaźnię się z Netem, z Ozinem. O Ojca i Rudego. O Romana.
Gdyby miał nade mną władzę, najchętniej sam by uciął mi możliwość kontaktu z nimi.
Tej władzy nie miał, nie mieszkał w Toruniu, nie bywał codziennie w Toruniu. Nie mógł wydawać mi poleceń, czy własnym ciałem odgradzać mnie od reszty świata.

Jeszcze jakby miał jakiś powód. Jakbym ten powód dała w jakikolwiek sposób.
Wiedział o czym rozmawiam z tymi ludźmi i wiedział zawsze gdzie i kiedy z nimi wychodzę, co robię.

Chciał mi wejść do głowy. Chciał hasła do społecznościówek, chociaż nigdy wprost o tym nie powiedział, a tylko rzucił coś niby w żartach w eter.

☆ 1.04.2017 Prima Aprilis

Ledwo otworzyłam oczy, a mój telefon już wibrował.
Przetarłam oczy i spojrzałam na wyświetlacz. Snap od Rudego.
Odpalam filmik, na którym nie dzieje się nic ciekawego oprócz machania kamerą po całym pokoju.
Już mam wyjść z aplikacji, gdy dostaję kolejny filmik od niego- taka sama treść.
Nic nie rozumiem, albo jestem zbyt zaspana, albo zbyt głupia.
Kolejny filmik. Dociera do mnie, że oglądam je bez głosu i ponownie wyświetlam ostatni, tym razem z dźwiękiem.

-Pomooocyyyyyyyyyy- cichy i ewidentnie pijany głos Rudego wypływa z głośnika.

Uśmiecham się.
Nie śpieszę się, wstawiam wodę w czajniku i szykuję dwa kubki kawy.
Zarzucam na siebie szlafrok i po chwili szuram się już w kapciach przez korytarz do pokoju Rudego.

Wchodząc do środka uderza mnie potworny zapach alkoholu. Wprost gorzelnia. Rudy leży pół na podłodze pół na łóżku, nie mając siły podnieść się do góry.

-Poooomóż- zawodzi z podłogi.

Odstawiam kubki z kawą na stolik i wyciągam rękę w jego stronę. Chwilę zajmuje mu walka z grawitacją, lecz w końcu jest, udało się siedzi na łóżku.

Otwieram mu okna na oścież, wpuszczając trochę świeżego powietrza do środka.

-Dzięki, ratujesz mi życie- mówi siorbiąc gorącą kawę.

-To niezła impreza musiała być- odpowiadam patrząc na niego krytycznie.
-O jezu daj spokój, nigdy więcej nie piję..
Parskam śmiechem.
- Gdzieś to już słyszałam- chwytam za swój kubek i kieruję się w stronę drzwi. - Odnieś mi tylko kubek potem- rzucam jeszcze przez ramię zanim wyjdę.

Zdążyłam wziąć prysznic, wysuszyć włosy i wypić kolejne dwie kawy gdy przyszedł zwrócić mi kubek.

Stał w drzwiach, oparty ramieniem o futrynę przyglądając mi się badawczo.

-Co?- pytam wreszcie, czując się nieswojo.
- Nie chcesz iść na bulwary? W końcu jest ciepło i nie pada..byśmy wypili jakieś wino czy piwo..
-Gdzie się podziało "więcej nie piję"?
Przewraca oczami.
- Jeszcze mnie trzyma z wczoraj i chyba muszę walnąć klina zanim mnie sieknie- jęczy- No chooodź.
Wzdycham teatralnie.
-Daj mi 5 minut i widzimy się na dole.

Szczerzy się do mnie wesoło i wychodzi zostawiając mnie samą w pustym pokoju.
Szykując się do wyjścia odpisuję Lewemu na zaległe wiadomości, które od rana zdążył do mnie nasmarować. A było ich trochę.

>>Hej, śpisz jeszcze?
>>Chyba śpisz, to śpij.
>>Wstałaś już?
>> Widzę, że jesteś aktywna to piszę.
>>Ok to ja ci nie przeszkadzam skoro nie odpisujesz...

Zgrzytam zębami ze złością, bo to nie pierwsza sytuacja gdy próbuje zrobić z siebie ofiarę mojego rzekomego olewania. Mówiłam, że mam wieczór filmowy z Marceliną i napiszę później? Wypisuje cały czas, kończąc pretensją.
Siedzę na zajęciach i faktycznie biorę w nich udział? Olewam go specjalnie. Informuję, że gram ze znajomymi? To samo.
Wiecznie kuźwa to samo, jak na zapętleniu.
Jego jęczenie uzyskuje odwrotny skutek- zaczynam go faktycznie olewać.

<<Wstałam już, pomogłam Rudemu wstać z podłogi po imprezie, całkiem śmiesznie to wyglądało
>>Aha?? Czemu akurat ty?
>>Po prostu mnie poprosił?
>>Aha.

Z minuty na minutę atmosfera gęstnieje.

Wiedział, że te parę miesięcy wcześniej do czegoś między mną a Rudym doszło, jak również wiedział, że tamten temat został całkowicie zamknięty i Rudego traktuję tylko jako kumpla. Możliwe, że potraktowałabym te pretensje inaczej, gdyby zazdrość objawiała się tylko na Rudego. Niestety tak nie było.

To był naprawdę przyjemny dzień. Pierwszy ciepły, słoneczny- masa ludzi postanowiła wyjść na miasto tak jak i my. Bulwary były niemal przepełnione od spragnionych wiosny ludzi.
Rudy uzbrojony w Maryjkę, ja w piwo siedzieliśmy nisko na schodkach tuż przy Wiśle.
Nie wiem czy to przez wzgląd na najebanie, czy wzgląd na to, że byliśmy sam na sam po raz pierwszy w sumie od miesięcy, spowodował że Rudy zaczął od "poważnej" rozmowy o tym co się między nami wydarzyło.

-Ja cię chciałem przeprosić w sumie, bo głupio wyszło..
Uśmiecham się.
- Nie wiem po co mnie przepraszasz, przecież jestem dorosłą i podobno rozumną osobą, całkowicie świadomie podjęłam tę decyzję.
Rudy długo nie odpowiada, skubiąc w zamyśleniu etykietę na butelce.
W końcu, co wydaje się niemal wiecznością, odzywa się.
- Wiem. Po prostu ty mi wtedy powiedziałaś i tak sobie później pomyślałem, że to wygląda tak jakbym Cię wykorzystał.
No tak. Warto wspomnieć, że tamtej nocy na samo wyjście, rzuciłam mu największą bombą jaką można by było rzucić- PODOBASZ MI SIĘ.
Podobasz mi się, w samym kontekście fizycznym; Podobasz mi się as in jesteś f a j n y. Nie "Podobasz mi się" w sensie "chcę z tobą być".
-Co (XD)? Typie, ja Ci to powiedziałam po, nie przed! Poza tym, jeszcze raz C O? Ja ci nie wyznałam miłości, tylko stwierdziłam fakt.
-Ja ci po prostu nie potrafiłem spojrzeć w oczy później i udawać, że wszystko gra.
-Mhm, zauważyłam.

Nuży mnie ten temat. Było, minęło.
Nic szczególnego się nie stało, nic szczególnego nie straciłam ani nie zyskałam. On zresztą też nie. Minęło trochę czasu, po co to całe roztrząsanie z jego strony?

Zmieniamy temat, gadamy o wszystkim i o niczym szczególnym. Są to głównie wspomnienia z dzieciństwa, głupie śmieszki. Dostajemy solidarnie mandaty za spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. Mogłoby się to na tym skończyć, gdyby nie to, że Rudego ponosi fantazja przy tych mandatach i zaczyna wydzwaniać po poradę prawną do wujka, którego córka studiuje prawo.
Muszę mu siłą wyrwać telefon i przeprosić za jego zachowanie. Niestety zbyt późno i rzeczona kuzynka Rudego dzwoni zaalarmowana telefonem od swojego ojca i proponuje spotkanie na bulwarach- bo akurat jest na spacerze z narzeczonym.
Chcę się stamtąd ewakuować, ale Rudy chwyta mnie za rękę.
-Proszę Cię, chodź na to spotkanie ze mną, błagam ja jestem najebany, ty mnie ogarniesz żeby siary nie było.
Wzdycham ciężko. Już wiem, że moje dobre serduszko nie pozwoli mu się skompromitować przed typiarą, z którą nie miał kontaktu od długiego czasu.

Wychodzimy więc tej kuzynce i jej narzeczonemu na spotkanie.
Śmiesznie jest, kuzynka Rudego patrzy na mnie zaciekawiona. Mogę się założyć, że przez myśl przeszło jej pytanie czy jesteśmy razem.
Rudy nie wyprowadza jej z błędu, przytula się do mnie, łapie za rękę.
Odnoszę wrażenie, że odgrywa się tu coś w rodzaju teatru, jakiś dziwny test.
Rudy jest najebany, więc oczywiście to ja z nimi więcej rozmawiam niż on. Gdy widzę, że otwiera usta by coś powiedzieć, kopię go w kostkę.
Po godzinie jestem już zmęczona. Moje baterie socjalizowania się z ludźmi wyczerpały się całkowicie i ja chcę definitywnie do domu.
Żegnamy się więc, kuzynka Rudego mówi mu by się częściej odzywał.

Rudy ani trochę nie przetrzeźwiał. W tym stanie takiego uczepienia się mnie, jęczenia i braku chęci zaprzestania picia alkoholu zaczął mnie męczyć. A od tego krótka droga do podniesienia mi ciśnienia do niebezpiecznej granicy.

Zostawiłam go na tych bulwarach samego i wróciłam do akademika sama.

****
Ojca spotkałam w kuchni, akurat zgraliśmy się w czasie z myciem garów.

-Nos ci się opalił Blondi- rzuca, patrząc na mnie uważnie -Byłaś z Rudym na bulwarach?
Kiwam głową i w skrócie (chociaż w moim wykonaniu skrótów nie ma) opowiedziałam mu wszystko co się działo.

-Czy to według Ciebie jest normalne?- rzuca gąbkę do zlewu i odwraca się w moją stronę.
Patrzę na niego że zdziwieniem.
- Ale co? Rozmowa? Spotkanie z kuzynką? Czy Rudy kiedykolwiek był normalny?- pytam z powątpiewaniem w głosie.
Ojciec przewraca oczami.
- Ja nie wiem jak to jest, że Ty się tylu rzeczy kompletnie z dupy domyślasz, a kiedy indziej jesteś tak totalnie ślepa.
-Ale O CO CHODZI?
-No, nie uważasz tego za dziwne, to wyjście ogólnie? Akurat TERAZ? Kiedy wie, że kogoś masz?
Parskam śmiechem.
- O rany, ty chyba nie myślisz, że on się nagle zainteresował?
-No nie wiem, jakoś wcześniej nie widziałem, by był wyrywny do wyjść z Tobą sam na sam. Ta cała sytuacja śmierdzi, ja Ci mówię tu coś jest na rzeczy.
-Folię aluminiową ci przynieść? Zrobisz sobie czapeczkę..
W odpowiedzi rzuca we mnie ścierką.

*****
Nie zamierzałam przepraszać i może tu leżał pies pogrzebany.
Bo niby za co? Za wyjście z akademika? Za spędzenie czasu inaczej niż gapiąc się w komputer czy telefon?
Oczywiście pretensje. Pretensje o wyjście, pretensje o spotkanie z kuzynką Rudego. Pretensje o ten pieprzony mandat- mordo, kurwa, jakby chciała tego posłuchać to bym zadzwoniła do rodziców.

Kończę dzień zgrzytając zębami ze złości.

Przepraszam z pompą

Graliśmy już chyba drugi mecz, gdy Ozin stwierdził, że ma dość i ta gra to żart.
Siedzieliśmy w piątkę na tsie, ja, Ozin, Lewy, Kamyk(W) i Gizmen (jakiś ziomeczek od Asi, którego poznała..no jakżeby inaczej- w grze).

-Oziiinn no weeeź, ostatniego zagramy i możesz iść- jęczę do mikrofonu -No weee pliska, ostatniii

Ozin się śmieje.
-Dobra, ale to ostatni ostatni!

Odpala wyszukiwanie i w tym momencie bez słowa z poczekalni wychodzi Lewy. Opuszcza też tsa i chociaż nie wiemy o co chodzi, to puszamy ten ostatni mecz.
Idzie nam średnio na jeża, ale nadal bawimy się dobrze. Być może dlatego, że cees przestał być grą samą w sobie, a medium do spędzenia czasu, pogadania- czegoś czego na żywo zrobić od buta nie możemy ze względu na odległości nas dzielące.
Gdy tylko mecz się kończy, wszyscy się rozchodzimy.
Sięgam po telefon.

>>Jak Ozin chciał wyjść to go wręcz BŁAGAŁAŚ by zagrał jeszcze jeden, jak ja wyszedłem to się nawet nie odezwałaś

Zamiast komentarza zostawię obrazek.

Następnego dnia rano budzi mnie pukanie do drzwi.
Nie otwieram, nie mam ochoty na rozmowy z kimkolwiek. Chcę pobyć w piżamie, w samotności.
Brzęczy mi telefon.

>>No otwórz drzwi

Niemożliwe.
Nie ma mowy.
Rozglądam się w popłochu po pokoju, jakby szukając drogi ucieczki. Nie żyję jednak w Stanach, nie mogę wyjść przez okno na schodki przecipożarowe i nawiać dachem. Nie jestem też duchem i nie przejdę przez ścianę. Nie mogę udawać, że mnie nie ma, bo wie że jestem.

Postawiona przed faktem dokonanym szuram się do drzwi i otwieram.

W nos dostaję bukietem czerwonych róż.

-Przepraszam Cię. Zachowałem się głupio i jest mi wstyd- mówi i uśmiecha się nieśmiało.

Zmuszam się do uśmiechu, starając się ze wszystkich sił by odepchnąć od siebie wszystkie niezbyt miłe myśli. Postarał się w końcu. Przeprosił. Jest gitara.

Ale nie jest.

Lewy był bezrobotny. Rzucił kolejne studia, szukał pracy, mieszkał z rodzicami. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby faktycznie coś robił. Znalazł jakieś hobby, zajęcie, karmił kaczki, zbierał kapsle od piwa, grał na gitarze (zamiast na moich nerwach) COKOLWIEK. On natomiast całą swoją osobowość skonstruował wokół związku ze mną. Nie mając sensownego zajęcia wypisywał co chwila, nie mając sensownego zajęcia pojawił się tu, bez żadnej zapowiedzi.

Lewy miał problem z powrotami do domu, bo nie chciał wracać, bo podobne odczucia zaczęli mieć jego rodzice, co z kolei było powodem do przeróżnych spięć.

Gdy przyjechał wtedy z kwiatami, nie mogłam się go w żaden sposób pozbyć, nawet wieczorem, ciężko mi było go wygonić. Aluzji nie wiem czy nie traktował poważnie, czy puszczał mimo uszu.

Po całym dniu miałam go już przepotwornie dość. Nie liczyło się już nic, tylko wypchnięcie go w drogę powrotną do domu.

Nie wiem nawet jak mi się to udało, szczęśliwsza chyba być już nie mogłam gdy siłą wepchnęłam go do tramwaju z udawaną troską mówiąc: "Spóźnisz się na pociąg powrotny".

Natura nie lubi próżni. Nigdy nie jest tak źle skoro może być gorzej.

I wtedy wchodzi on, cały na biało.
Karuzela ponownie zaczyna się kręcić.

Mój telefon wibruje, nie znam numeru, ale podświadomie wiem, że to on. Bezmyślnie wpatruję się w ekran telefonu, nie wyciągam ręki, nie ruszam się, chyba przestałam oddychać. Ekran gaśnie.
Wypuszczam powietrze z płuc.

SMS.

>>Halo, odbierz

Serce przyspiesza, atak paniki nadchodzi. Jeśli się teraz nie ruszę, to atak paniki przejmie stery nade mną. Jeśli się teraz nie ruszę to zwymiotuję.

Na sztywnych nogach idę do pokoju Ojca i wsuwam się do środka niemal bezszelestnie. Ojciec gra w Fifę z Javidem, w powietrzu unosi się gęsta chmura dymu.

-Cześć Blondi- mówi Ojciec, nawet się nie odwracając w moją stronę.
Zdążył się chyba przyzwyczaić do moich niezapowiedzianych wizyt.

Gardło mam ściśnięte, nie jestem w stanie mu odpowiedzieć.
Brak odpowiedzi wzbudza jego zainteresowanie. Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem.

-Znowu?

Kiwam głową.

-Chcesz z nami posiedzieć?
-Nie mogę- odpowiadam z trudem- Muszę iść.

Unosi brwi, ja jednak dostaję przypływu siły i szybko wychodzę na korytarz. Zbiegam na dół. Uciekać uciekać uciekać.

Głupiaś, jak chcesz uciec przed sobą?

Jakoś.
Jeszcze nie wiem jak.

****
Trzymam w rękach butelkę najtańszego wina z Biedronki. Jest obrzydliwe, ale znieczulacz to znieczulacz.
Biorę długi łyk.
Oddzwaniam.

-Halo?
-No nareszcie! Czemu ty nie odbierasz telefonu ode mnie?- jego głos wywraca mi wnętrzności na lewą stronę.
-Skąd miałam wiedzieć, że to Ty?
-Nie masz mojego numeru?
-Nie- odpowiadam siląc się na spokój.

Jak to jest, że w momencie gdy jest, jedyne co odczuwam najmocniej to agresję?

-A jak tam..jak mu tam..no ten twój nowy typ?- pyta z przekąsem i ja wiem, że robi to celowo.

-A co ty sobie wyobrażałeś? Że będę na ciebie czekać wiecznie, aż z Julcią zerwiesz? Ja, w przeciwieństwie do Ciebie mam co robić.
-Jezu, a ty dalej o tym. Justyna co miałem zrobić?? Ty wiesz ile ja mam do Ciebie? Przecież to są grube kilometry!

Zaczynam się śmiać.
Łzy płyną już ciurkiem.

Dowiaduję się najprawdziwszej prawdy, którą znałam, o której wiedziałam. Prawdy, której on nie chciał przyznać- że robić kogoś w konia można, szczególnie jeśli dzieli was plus minus 600km.

-Czy ty w ogóle rozumiesz? Czy ty rozumiesz jak- nie mogę się uspokoić, głos grzęźnie mi w gardle.

-Otrząśnij się! Po to tu jestem, żeby Cię z tego wyciągnąć! Jestem tu, nie płacz, jestem..

To krótkotrwałe uczucie bezpieczeństwa, które na mnie w tamtym momencie spłynęło wystarczyło bym przestała wyć.
Fałszywe poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że dalej jest z Julią. Że będzie. Że dalej się świetnie bawi z pozycji biernego obserwatora.
I w końcu najważniejsze- że znowu zniknie.

I znowu zostanę sama, próbując pozbierać się do kupy, ciągnąc za sobą kolejnego typa na straty.
Bo wiedziałam już, że z Lewym to tak naprawdę wszystko już skończone, skoro oddzwoniłam.

-Kocham Cię debilu- mówi mi.
-Mhm- odpowiadam, patrząc się pusto w przestrzeń.

Ty nigdy mną nie będziesz, a ja nigdy Tobą

Noemi kiedyś powiedziała, że bycie z kimś, kto jest taki sam jak ty, to totalny strzał w stopę.

-Dlaczego?
Popatrzyła się na mnie jak na wariatkę.
-Franko, odpowiedz sobie, chciałabyś być ze sobą?
-Oczywiście. Jestem taka cudowna, nie zauważyłaś?- odpowiadam jej sarkastycznym tonem.

****
Zniknął.
Nic nowego.

Ten cały spokój budowany wewnątrz runął.

*****
Wybieram się na Majówkę do Kamyków. Ma pojechać ze mną Lewy, chociaż bardzo nad tym ubolewam.
To jakaś głupawa tradycja się zrobiła, z przywożenia do Kamyków typów, z którymi byłam, czy to w formie fizycznej czy internetowej.
Poniekąd chodziło o akceptację obustronną, ale jeśli czyjaś opinia miałaby stać wyżej w hierarchii, to sprawa wydaje się być oczywista.

Dzień przed Net miał przyjechać do mnie do Torunia. Mieliśmy spędzić razem popołudnie, miałam go przekimać i z rana wyruszyć na pociąg.

Lewy na dwa dni przed stwierdził, bo przecież nie zapytał, że on też przyjedzie i też przenocuje. Bo on musi wiedzieć, o czym z Netem rozmawiam i co robię i czy przypadkiem wymiana powietrza z płuc nie odbywa się za blisko siebie.

Nie chciałam go u siebie. Wystarczyło mi, że będę musiała go znieść w momencie jak pojedziemy tam. Nie muszę mieć wiszącego mi nad głową kata.

Były też rzeczy, które chciałam omówić z Netem sam na sam. Rzeczy o których Lewy nie miał pojęcia i nie musiał wiedzieć, zwłaszcza jeśli rozchodziło się o Freya.

Pół dnia walczyłam z nim, że go u siebie nie chcę. Pierdyliard fochów, próby wymuszenia, wjazdy na sumienie- ileż się człowiek musi narobić by w końcu do kogoś dotarło, że słowo "nie" znaczy "nie".

W końcu z bólem i ostatecznym fochem, odpuścił.
Odpuścił połowicznie, bo przecież szykował się na zatruwanie życia pisaniem non stop w dzień przyjazdu Neta.

Z premedytacją wyciszyłam konwersację.

***
Na dworcu pojawiłam się rzecz jasna grubo przed czasem.
Nie mogłam się doczekać, całą sobą czułam, że jedzie do mnie spokój.

I faktycznie, gdy Net tylko pojawił się w zasięgu wzroku ten spokój się pojawił.
W końcu, nareszcie. Nie jestem sama, nie jest tak źle.

Przytuliliśmy się mocno; kurczowo zacisnęłam ramiona wokół niego.

-Cześć Wafel- odezwałam się w końcu, przecierając gromadzące się łzy w kącikach oczu.
-Cześć Parówo- śmieje się.

Odwieźliśmy się tramwajem do akademika, żeby mógł zrzucić swoje rzeczy i niemal od razu wyszliśmy do parku na spacer. Połapać pokemony, na które Net miał wtedy fazę i pozwiedzać. O ile zwiedzaniem można nazwać pokazanie mu przeróżnych krzaków w parku i zahaczenie o starówkę.

Odbyliśmy wtedy dużo głupio mądrych rozmów, o Lewym, o Filipie, o pierdołach. Wszystko tak dobrze i klarownie brzmi, gdy on to mówi. Szkoda, że absolutnie nic mi z tego nie weszło do głowy na stałe.

Wieczorem odpalamy film, którego pamiętam może pierwsze 5 minut. Zasypiam z głową na ramieniu Neta i jest to w końcu dobry sen, po tygodniach połowicznej bezsenności.

****
Z Lewym spotykamy się na dworcu z samego rana. Patrzy na nas podejrzliwie, jakby oczekiwał, że zaraz rzucimy się z Netem na siebie i polecimy w ślinę. Nie komentuje jednak tego i jestem mu za to wdzięczna, że nie muszę się na dzień dobry odpalać.

Jest jednak dziwnie cichy. Niemal się nie odzywa, obserwuje tylko nasze interakcje.
Przestaję zwracać na niego uwagę, ot kolejny mebel w tle.
Lepiej tak, niż miałby mi popsuć humor.

W Poznaniu spotykamy się z resztą grupy, Jasiem i Kamą, tam przesiadamy się w kolejny pociąg i po dłuższej, ciągnącej się w nieskończoność chwili- jesteśmy u Kamyków.

Impreza zaczyna się w sumie od wejścia. Wacha już wcisnął mi w dłoń turbo mocnego drinka, konspiracyjnie szepcząc mi do ucha "Masz może fajki?".
Uśmiecham się i kiwam głową.
Ten proces zapoznawczy randomowego typa z ekipą jest zawsze trudny. Albo przynajmniej mi się tak wydaje, bo jeszcze żaden nie podszedł otwarcie do tematu tak samo jak oni. Chłopaki próbują rozmawiać z Lewym w salonie, co z mojej perspektywy wygląda bardziej jak ciągnięcie za język.

Trudno, ja nie mam czasu ani ochoty go niańczyć. Jest dorosły.
Znikam w kuchni pomóc Kamykowi w przygotowaniu jedzenia.

****
Mieliśmy zostać trzy dni. Ja wiem, że trzeciego z nim tu nie wytrzymam, prędzej oszaleję.
Drugiego dnia schodzę na dół na śniadanie- on nawet nie wstaje. Leży odwrócony twarzą do ściany i nie odpowiada gdy zadaję mu proste pytania.
No nie, pięciu lat nie masz gościu, a ja nie jestem twoją matką.

Schodzę na dół już wkurzona.

-A Lewy gdzie?- pyta Kamyk, a mi ciśnienie skacze.
-Na górze, leży i udaje, że nie rozumie języka polskiego.
- A jemu co się stało? Pokłóciliście się?
Kręcę głową.
-No właśnie nie. Ma jakiegoś focha na życie kij wie o co...Słuchaj, my dzisiaj wracamy po południu.
-Poważnie? Przecież mieliście zostać do jutra?- Kamyk robi smutną minę.

Jestem rozdarta. Chciałabym zostać, a jednocześnie wiem, że z nim nie mogę zostać ani minuty dłużej.

-Kamyk, ja z nim nie mogę. Po prostu mnie coś strzeli, nie będzie się zachowywać jak dzieciak, ja go nie zniosę. Muszę się go pozbyć. A jedynym sposobem jest powrót do Torunia i wsadzenie go w pierwszy lepszy autobus czy pociąg z powrotem do domu.

****
Siedzimy w pociągu do Torunia. Żałuję, że nie mogę założyć słuchawek i całkowicie wyłączyć się z otoczenia. Odciąć się od tej ciszy, którą on bez powodu generuje.
I wtedy pada to, ta bomba, to co zmienia wszystko.

-Bo Ty mówiłaś kiedyś, że Frey był w wielu aspektach podobny do ciebie. Więc ja też muszę być podobny do Ciebie..

Czekaj stop. Wróć, przewiń taśmę. Co?

Czy on nie zauważył subtelnego detalu, że moje i Freya podobieństwo niczego nie wniosło nikomu do życia? Że te podobieństwa nikomu nie służyły? Że to nie z nim jestem, no tak się złożyło śmiesznie, w związku?
Czego tu zazdrościć? Bycia kurwa upartym do bólu? Żarcia się o wszystko? Nieznośnej nieumiejętności odpuszczania? Tego, że od listopada 90% rozmów z nim to był konkurs na "kto rozedrze mordę głośniej" i "kto dopieprzy komuś bardziej"?

Nagle wszystko zaczęło nabierać wyraźnych kształtów; połączyłam kropki.

On mi kradnie osobowość.
On mi kradnie osobowość, na siłę próbując stać się mną.
A ja jestem nieznośna.
I on jest nieznośny.

Jestem w związku z samą sobą.

****

Gdy się nad tym zastanowić bardziej, to on nie posiadał własnej osobowości. On dopasowywał się nią do osób z którymi rozmawiał, sytuacji, otoczenia. Doprowadzał to do skrajnie ekstremalnych zmian, całkowicie przejmując energię, dynamikę wypowiedzi, gesty, pewne słowa; niemal niezauważalnie wchodził rozmówcy w skórę, Skinwalker; horror, gdy w końcu zdasz sobie sprawę.

Trzęsę się z wściekłości. Stoimy na peronie dworca w Toruniu- niestety ostatni pociąg do jego miasta już odjechał.

-To zostanę na noc- mówi tym paskudnym tonem wywołującym wyrzuty sumienia.
- Masz jeszcze pekaesa- rzucam, zaciskając pięści schowane w kieszeniach bluzy.
-Przecież mogę zostać..
-Idziemy.

Widzę jego wzrok, skopany szczeniaczek.

Co ja mam z tym zrobić niby?
Utknąć w tym? Dziękuję, postoję. Sama ze sobą wytrzymuję ledwo, z marną kopią na doczepkę mnie coś trafi.

***
Kumuluję w sobie siły na to zerwanie, prawda czy fałsz?
Tchórzem jestem, tyle w tym prawdy. Filip dzwoni.
Odbieram.

***
Boli go to, że milczę, a gdy już się odzywam to półsłówkami. Bo on się otworzył..a ja pytam kto go o to prosił? Albo się otwierasz, bo tak chcesz, albo otwierasz się pod groźbą szantażu emocjonalnego. Ja nic nie muszę,co najwyżej mogę, a to "móc" zamienia się na "chcieć"- jeśli w czymkolwiek jestem dobra, to w tym, że wybitnie mi się nie chce.

Filip dzwoni.

***
Vent.

Poradnik traktowałam jak terapię. Chorą, niespójną, nieregularną. Gdy człowiek chciał się boleśnie sztachnąć przeszłością; szczególnie w każdym konkretnym dole- żeby dosrać sobie bardziej.
Gdy było lepiej- lepiej było tu nie wracać. Za duże ryzyko, szczególnie, że pamięć ludzka się ładnie zaciera z czasem- za większą traumą idzie wyrwa z życiorysu.
Kiedyś co do dnia i niemalże godziny mogłam powiedzieć: co, kto, z kim. Zacytować słowo w słowo.
Dziś jedyne co pamiętam to jedną datę- tylko dlatego, że w przypływie żółci pozwiązkowej, na złość sobie, użyłam jej do stworzenia maila na studia, którego używam do dziś.
Wtedy miało znaczenie. Dziś jest ciągiem cyfr.

Vent był inny.
Vent był do wypluwania krótkich, zwięzłych treści bez kontekstu. Vent był po to by wyszły z głowy słowa, które nie miały adresata.
By znaleźć ludzi w takiej samej lub podobnej niedoli. Pocieszyć się nawzajem, bo nikt normalny w twoim otoczeniu nie pozna absurdalności tych uczuć, jak ktoś równie popieprzony.

Vent był mój.
Dopóki przestał być mój.

Nie wiem nawet jak doszło do tego, że go założył. Podpatrzył? Być może.
Stał się narzędziem do monitorowania moich myśli. Stał się blokadą, aniżeli pomocą. Zostałam sama z zaciskającą się pętlą wokół mojej szyi- pętlą składającą się z dlawionych w sobie słów.
Został mi tylko Poradnik i Myśli.
Wybierałam Myśli, by w zaowalowany sposób próbować dobić do brzegu, wytrząsnąć z siebie jak pies nadmiar wszystkiego.

Lewy jeszcze nie wiedział, że ten zamach na moją wolność zemści się na nim że zdwojoną siłą.

***
Jeszcze przed Juwenaliami dochodzi do momentu zwrotnego. Wyimaginowane jaja wyhodowane, rozmowa rozgrywa się w kilku męczących segmentach. Biorę winę na siebie, po raz pierwszy tak całkiem szczerze.

"Nie było mi dane przeżyć tej relacji na chłodno"

Nie było mi dane wziąć kroka do tyłu, przyjrzeć się wszystkiemu od początku. Sama sobie to skutecznie utrudniłam, skacząc z relacji na relację- z małych epizodycznych (Dawid, o którym nie wspomniałam,bo w zasadzie nie było czego wspominać) do dużych, takich jak Lewy.
Wszystko przeplatane cyklicznymi powrotami jak w cholernym zegarku.
Plaster stał się taśmą zbrojeniową na skórze, ciężko go na raz oderwać, a ja dopiero zaczęłam ją skubać.

>>Czyli on jest dla Ciebie ważniejszy ode mnie?

Opuśćmy kurtynę żałości na tę scenę.

***
Juwenalia.
Coroczne wypuszczenie zwierząt z klatek. Ryk, wrzask, dźwięki tłuczonego o chodnik szkła. Tłumy studentów na ulicach. I ja, zamknięta w pokoju obserwująca w ciszy sufit. Łzy cisną mi się do oczu, zaliczam właśnie epizod depresyjny, czuję jak ta śmieszna, fokcyjna rozpacz rozlewa się po moim ciele.
Wszystko boli. Świeżo rozdrapne rany na rękach pieką i mimo, że to głupie, a to nic nie zmienia, to czuję się zakotwiczona w rzeczywistości.
Chociaż tyle.

Mój telefon wibruje wściekle trzeci raz i w końcu paraliż ustępuje.

Sierściuch.

-Gdzie ty jesteś?
-W akademiku?
-Czemu?
Milczę zastanawiając się nad odpowiedzią.
-Pedigree dawaj do nas, siedzimy przy basenie z Piotrem, Krzysiem i Dawidem, cho do nas wypijemy piwo, pójdziemy się pośmiać z Tedego!- krzyczy tak głośno jakbym była głucha.
-Dobra już dobra, nie krzycz idę- mówię zrezygnowana.

Gdy wychodzę przed budynek oni już na mnie czekają. Siersciuch obrzuca mnie spojrzeniem, jakby sprawdzał moje funkcje życiowe.
Cieszę się, że zadzwonił. Jakby wyczuł, że zaczynam tonąć.

Wieczór jest chłodny. Siedzimy na trawie z dala od sceny, palimy fajki, obczajamy dziewczyny, żartujemy. Sierściuch oddaje mi swoją bluzę, gdy zaczynam szczękać zębami.
Robimy sobie razem zdjęcie leżąc na trawie.
Dawid patrzy się na nas z dziwnym uśmieszkiem.
Wydaje mi się, że Sierściuch robił wszystko co w jego mocy, by rzucić mi tamtego wieczoru koło ratunkowe. Żebym nie miała nawet sekundy na swoje durne przemyślenia. I jako jedyny robił to skutecznie.

Chłopaki bardzo chcą wejść w tłum pod sceną tuż przed tym gdy ma na nią wejść Tede. Sierściuch pierwszy wstaje i podaje mi dłoń by pomóc mi wstać. Nie puszczam jej.
Mieszamy się w tłum. Stoimy na tyle  blisko by bas z głośników dudnił nam w żołądkach i na tyle daleko by móc się jeszcze komunikować. Drąc japę, ale komunikować.

-Jeszcze moment, a zacznie rzucać hajsem i polewać publikę szampanem!-krzyczę, patrząc krytycznie na scenę.
Jak na zawołanie Tede zaczyna rzucać..płytami.
Zaczynamy się śmiać.
-Dobra, napatrzyłem się, chodź już!- wrzeszczy mi po chwili do ucha.

Wychodzimy z tłumu wciąż trzymając się mocno za ręce.
Puszczam go dopiero na przystanku tramwajowym.
Delikatnie wyplątuję się z jego bluzy, podczas gdy on sprawdza rozkład jazdy.

-Następny mam za 4 minuty- mówi.
-Spoko- przekazuje bluzę w jego ręce i sama oplatam się ciasno ramionami- Dzięki za dziś, potrzebowałam tego.
Kiwa tylko głową, myślami już go tu nie ma.
Zbijamy piątkę i ruszam w swoją stronę.

Sierściuch.
Kotwica.
Najlepszy kumpel, jakiego nie spodziewałam się poznać.

****
Opadam na łóżko i czuję ulgę. Jest mi pusto w środku, nie mam myśli- taki stan lubię najbardziej.

Vent.

>>Ty coś z sierściuchem??????

Chcę zasnąć.

***
-Asia, ale ja mu się tłumaczyć nie będę! To co robię i z kim PO zakończeniu związku to nie jest jego biznes! Poza tym, kurwa- wyrzucam z siebie to co mnie rozsadza- nie wiedziałby o tym, gdyby za cel nie obrał sobie śledzenia mnie w internecie!

Asia chwilę się nie odzywa.

-No wiem. Justa on mi wysyła skriny twoich ventów z pytaniem o czym to i co miałaś na myśli...

Zapowietrzam się.

-Co? Czy on sobie..jaja robi?
-Z tego co pisał to wysyła je również swojej byłej dziewczynie..

O, a jemu to już konkretnie peron nawet nie odjechał- jemu peron po prostu spierdolił.

- Żartujesz prawda?

Nie żartowała.

***
Ja jestem ogniem. Zazwyczaj wypalam się szybko. Przy dobrych wiatrach, spłoniesz wraz z ze mną.

Wiem jak nacisnąć by zabolało. Wiem co zaboli najbardziej. Otworzył się w końcu, nie sądził, że w odwecie wykorzystam słabości, których tak bardzo się bał.

Zamierzam zastosować technikę nie bardzo wychowawczą- przyłożyć z całych sił linijką po łapach.

Leci więc Vent o treści jednoznacznej- Filip tu jest.
Mimo, że wcale go nie ma.

Ból, który zadałam był dotkliwy i długofalowy.
Spełnił swoje zadanie- Lewy zniknął mi z życia ostatecznie.

*****
Wiem, długo mnie nie było.
Don't hate me.
To wszystko to chaos, wyplute i wymemłane wspomnienia.
Dużo rzeczy już nie pamiętam, dużo rzeczy wraca do mnie w trakcie.
Kiedyś będzie ciąg dalszy xD ale wiecie- na pewno nie w najbliższym czasie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top