Początek Armagedonu
Czy choć raz, jeden jedyny raz, nie mogłoby wszystko pójść tak jak bym chciała?
Tak jak sobie z góry zawsze ustalam cel? Czy zawsze musi być tak, że w końcu zostaję na tym cholernym lodzie, bez możliwości poprawy, bez możliwości rehabilitacji?
Czemu to zawsze ja jestem w tej przesranej za przeproszeniem pozycji, czemu choć raz nie mogę być simply in charge?
No właśnie nie, wychodzi na to, że nie mogę.
"Tamten rok miał być moim" nucę pisząc to wszystko. No tak, miał być. Nie był.
Z Kamą, jak już wspominałam trafiłyśmy do tej samej klasy.
Oczywiście razem z nami przyszło też parę osób z naszej starej klasy gimnazjum w tym Julka.
Julka, już od czasów podstawówki, nosiła miano osoby fałszywej, dwulicowej. W gimnazjum owe stwierdzenia jeszcze bardziej się umocniły.
Dlatego też kiedy Julka chciała stworzyć z nami nierozłączne trio- miałam duże wątpliwości. Więcej "przeciw" niż "za". Jakimś cudem Kamie udało się mnie przekonać do udzielenia Julce kredytu zaufania. Zgodziłam się. Potem wszystko się szybko zakręciło, Julka w bardzo krótkim czasie owinęła nas sobie wokół palców, stworzyłyśmy jednostkę elitarną, potrójną, zamkniętą. Trwała klasowa sielanka, każdy uczył się siebie nawzajem, w końcu nie wszyscy się znali. Jak to ja oczywiście wymyśliłam sobie nową chorobę umysłową- Michała aka Neta ( pseudonim zaczerpnięty z książki "Felix, Net i Nika"). Aczkolwiek było to tylko takie małe i nic nie znaczące. Dlaczego? Na starcie nie sądziłam bym miała jakiekolwiek szanse. Nie wiem, wydawało mi się, że jestem dla niego za głupia, plus dochodziły do tego moje własne kompleksy. Raczej zamknęłam się też w etykietce "nikt na mnie nie spojrzy i tak więc bez sensu się starać". Realcja z Netem była prosta- on mi się podobał, on o tym nie wiedział i wszystko grało i było na miejscu. Pasowało mi to.
Problemy zaczęły się w październiku.
Któregoś ranka wylądowałam zaspana w tramwaju do szkoły i zastałam tam...Bartka. Zaczęliśmy rozmawiać, nawet nie było w tym nic sztucznego. Wyglądało to po prostu jak przypadkowe spotkanie starych znajomych, którymi tak właściwie nigdy nie byliśmy. Wywołało to we mnie małą dawkę szoku, ale ani razu nie dałam się wybić z rytmu. Dzielnie trzymałam rezon. Po tym zdarzeniu dziwnym sposobem załapaliśmy kontakt, zaczęliśmy pisać. Z początku czerpałam z tego pewnego rodzaju satysfakcję, doskonale wiedziałam, że jeśli Pola dowie się o naszej zażyłości będzie wściekła. Z czasem upływających dni jednakże zaczęło mi chodzić o coś zupełnie innego, o coś więcej. Wydawałoby się, że jemu również. Cała nasza znajomość była pod jakąś otoczką słodkowatości, prowymiotne słodkowate wyznania. Pieprzona romantyczność słów.
"W twoich ramionach chciałbym przeżyć wieczorną śnieżycę"
Słodko.
Oczywiście nasza znajomość opierała się na pisaniu ze sobą. ( I ja chciałam coś ugrać na tym? Wstyd mi za siebie.) Wtedy, jak gdyby czytał mi w myślach zaproponował spotkanie w najbliższą sobotę (był czwartek). Zgodziłam się, w końcu zależało mi wtedy?
W piątek wyłączył telefon, nie odzywał się w sobotę, w niedzielę. Za to w poniedziałek jak gdyby nigdy nic się nie stało, zaczęliśmy pisać na nowo.
A ja? Weekend był dla mnie koszmarem, nie miałam pojęcia co się dzieje, dlaczego, co poszło nie tak. A on jak gdyby nigdy nic odzywa się milusio, nie tłumacząc niczego...MINDFUCK.
Kolejny tydzień obfitujący w kotki, skarby, kochanie, blablabla [bleeeh]
I kolejny weekend, kolejna obietnica spotkania, kolejne wyrolowanie i kolejne szablonowe tygodnie. Zgubiłam się, czego on chciał w końcu?
Październik mijał, przestał się odzywać w ostatnich dniach tegoż miesiąca. Byłam jak na jakimś narkotycznym głodzie, nagle zabrakło mi jakiegoś czynnika, który był obecny przez długi czas a teraz zniknął.
Listopad miał być dla mnie przykrym czasem godzenia się ze stratą. Szkoda, że tą stratą był ktoś totalnie niewarty zachodu.
A potem jednak czekała mnie spora niespodzianka. Zanim jednak opiszę to, trzeba będzie wyznaczyć zarys całej historii, która zaczyna się....od Kamili.
Kama od początku roku szkolnego chodziła na dodatkowy angielski, były to zajęcia w grupie, w sumie przypomina to szkolną lekcję, nawet pomieszczenie w domu tej kobiety wygląda jak szkolna klasa. Na owych zajęciach przyczepił się do niej jeden chłopak w naszym wieku, jak na ironię- Kamil. Kama od razu była zniechęcona do niego, za bardzo się narzucał, może też chodziło o jego zbyt pewną siebie postawę? A może to też fakt, że Kamie nie przeszło uczucie do pewnego chłopaka z okresu wakacyjnego, może to czynnik kolejnego adoratora w tamtym okresie, w którym ona pokładała dość duże nadzieje, tego do końca nigdy się nie dowiedziałam, mogę o tym tylko spekulować.
Umęczona nim dokumentnie poddała się właśnie w listopadzie. Dała się wyciągnąć w końcu na "randkę"..ze mną w roli przyzwoitki. Dosyć zabawnie to wyszło, nie dość że typek pomylił miejsce spotkania, to jak przyszedł omal nie parsknęłam śmiechem. Włosy na żel, odstające uszyska i ten komiczny lekko kaczkowaty chód. Nie odbierzcie tego źle- chłopak naprawdę przystojny, tylko wtedy..wtedy coś mu nie wyszło :D
Nie dało się nie wyczuć napięcia w głosie Kamy, jego także, chociaż nieudolnie próbował to ukryć pod maską macho mena, co to nie on i inne w ten deser rzeczy. Taki przylajtowany koksik, siłka, siłka, klata, plecy, barki..
Ta nasza jakże przemiła potrójna randka zaczynała odbijać swoje piętno na mojej psychice. (Odbiła. Uwierzcie odbiła i to dosyć mocne.) On był... ciężko to nazwać. Jego popisywanie się, jakieś gadki typu właśnie-co to nie on ile on nie wyciska na tej siłce. Dodatkowo te suche żarty. To był Człowiek Beton, po prostu to zwalało z nóg.
Od słowa do słowa wyszło, że szanowny pan Kamil chodził do gimnazjum z moim kumplem z bloku.
Wtedy nic do mnie nie dotarło...
Wróciwszy do domu napisałam do kumpla z zapytaniem, a raczej co mi może o nim powiedzieć. Nie dowiedziałam się zbyt dużo, to fakt. I wtedy jak na zawołanie, Kamil napisał do mnie.
Zupełnie nie ogarniałam dlaczego tak mu zależało na mojej ocenie jego...nawet teraz nie jestem pewna czy chodziło mu o osobowość, wygląd, całokształt.
Nachalny był z tym, uciążliwy, zaczynałam rozumieć o czym mówiła Kama.
Z serii Kamil potrafi zaskakiwać: zaprosił mnie na swój mecz. A raczej na mecz drużyny dla której grał.
Damn, że przepraszam co, czemu ja? Za jakie grzechy? Co dziwniejsze-nie zaprosił na niego Kamy.
Zwęszyłam w tym wszystkim podstęp, który był w sumie najbardziej banalną rzeczą. Chciał poprzez mnie, moją wiedzę o Kamie, ułatwić sobie start do niej. Był święcie przekonany, że wszystko co ona mówi mnie- ja przekażę jemu.
Jak bardzo się mylił!
Solidarność jajników jak to mówią ;D
Poszłam na ten mecz z moim kumplem z bloku. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Kamil ani razu nie wyszedł na boisko, non stop zrzucał swoją kolejkę na innych a stał z nami.
Nakreślę teraz coś dosyć ważnego- koleś należy do tego typu facetów, którzy flirtują świadomie i on purpose. Należy do typu facetów, od których usłyszysz wiele komplementów, czy też dwuznacznych rzeczy, zmiękczy ci mózg i serce do postaci papki, a to wszytko tylko i wyłącznie spojrzeniem.
Podczas tej rozmowy wiele razy zastanawiałam się, co ja właściwe robię na tym orliku, co on ma na myśli z tym podbijaniem- czy to serio czy też zgrywa?
I do jasnej anielki- co on ma z tym parciem na moją ocenę jego osoby??
Wróciłam do domu i pufnęłam poirytowana. Co ja mam z tym zrobić? Jak sprawić by się odczepił, by nie dać się zapędzić w ślepy zaułek i nie musieć odpowiadać na pytania o Kamę?
A ich narastało z każdym dniem..
Po zaledwie dwóch dniach znajomości okazało się, że jestem mu potrzebna nie tylko do analizy psychologicznej mojej przyjaciółki, ale i również tak o- jako nowa przyjaciółka. Nawet nie wiem, w którym momencie pogodziłam się z takim stanem rzeczy. Po prostu to kupiłam.
A mój świat odwrócił się o 360 stopni w kolejnych dniach.
Nagle połączyłam kropki w całym tym burdlu, a Kama mi w tym pomogła.
Nagle w moje życie razem z Kamilem wszedł na nowo..Przemek.
Kiedy usłyszałam, że są razem w klasie, że się przyjaźnią, że Przemek mnie pamięta i prosił Kamę o mój numer wtedy jakże znanego Gadu-Gadu..Boże krew się zagotowała i ruszyła szybciej.
To było jak coś nie do pomyślenia, że się wydarzy!
Rzuciło się powiedzeniem 'Stara miłość nie rdzewieje' , a na mojej twarzy zaraz wykwitły rumieńce. Rumieńce..ta jasne, to raczej kolor cegłówek był aniżeli subtelne zaróżowienie.
I takim sposobem zaczęłam pisać ze swoją byłą miłością z podstawówki.
Z początku to było dziwne, nawet całkiem chore jak dla mnie, ale z czasem stwierdziłam..w sumie czemu nie? Co mnie powstrzymuje? Wstyd za siebie z podstawówki? Czy nie powinnam być już na to za stara, na ten wstyd? Przecież byłam tylko dzieciokiem..
Sytuacja zagęszczała się z dnia na dzień. Tu Kamil wylewający na mnie żale za obojętność Kamy, tu Kama mówiąca o tym jak bardzo Kamil jest irytujący i do tego wszystkiego Pemo, wokół którego zaczął obracać się cały mój półświatek.
Do tego wielki szał w szkole, bo kilkoro śmiałków podjęło się organizacji przedpołowinek.
Przyszedł taki czas- czas wybrania się na chwalebne lodowisko. Mieliśmy iść we czwórkę, ale Przemek w ostatniej chwili dał znać, że nie może. Jego rodzice coś chcieli i musiał jechać z nimi.
Tak więc skończyło się na naszej trójce.
Było to dziwne, po raz kolejny robić za tej dwójki przyzwoitkę, aczkolwiek nie odczułam w żadnym calu tego "third wheel" thing. Dlaczego? Eh...
Wyszliśmy na lód. Powolna jazda i tak dalej, my we trójkę gadając o różnych bzdetach. Kama złapała mnie za rękę.
-Ejj a mnie kto złapie?- uderza Kamil w żałosne tony i miną dorównuje kotu ze Shreka.
Kama nie podejmuje tematu.
Wzdycham głęboko i wyciągam rękę w jego stronę.
-No to chodź.
Łapie ją i nagle stajemy się jednym trzypakiem?
Mrau. Pierwsza bliskość z Kamilem. Nie taka pierwsza z Kamą :D
Kama postanawia się odłączyć i jechać przed nami tyłem by w ten sposób móc z nami rozmawiać.
Tylko ten..tego...dlaczego my wciąż za ręce?
Kamil daje popis jak szybko potrafi jeździć, szkoda tylko, że wciąż trzymając mnie za rękę.
Nie żeby coś, ale ja jakiś asem lodowiska nie jestem, co najwyżej ultra amatorem, ja się cykam jak sama przyspieszam, a ten jak wariat wlecze mnie za sobą. Wiatr, który nas w tym pędzie owiewa sprawia, że oczy mi łzawią, nogi się trzęsą ze strachu. Zaczynam panikować i odczepiam się od niego. W tym momencie do mnie podlatuje Kama i uśmiechając się o wiele za szeroko, zadaje mi najgłupsze pytanie na świecie:
-" I jak było? Jaką ma rękę?"
Zaserwowałam jej przerzut oczami i minę godną grumpy cat'a i odjechałam dalej.
Wieczór przebiegał spokojnie, w miarę przynajmniej tak sądziłam. Kama nie robiła nic zdrożnego w tym, że nie chciała się angażować w relacje z nim, nie chciała i już koniec historii. Cóż, otóż niekoniecznie. Z lodowiska Kamil wyszedł z lekka podłamany, najwidoczniej ten wypad niezbyt poszedł po jego myśli.
Patrząc teraz na to z perspektywy czasu, mam wrażenie, że wiele rzeczy które robił ze mną- robił to na formę "patrz co tracisz" w odniesieniu do Kamy. Poniekąd taki dowód dostałam trochę później, ale o tym za chwilę.
Tego wieczoru wracał ze mną do domu tramwajem. Dopiero po upływie kilku miesięcy skumałam się, że zrobił to w sumie nie wiem jakim celu, przecież to było dla niego zupełnie nie po drodze! Może myślał, że w trakcie tej jazdy wyciągnie coś ode mnie o planach, a raczej nie planach Kamy? A może chciał się później przejść te prawie 5 kilometrów od pętli do domu, by pomyśleć?
Anyway, wysiadając z tego tramwaju rozłożył ramiona żądając bym się przytuliła. Zaskoczona podeszłam do niego i objęłam go na krótki moment po czym uciekłam by tramwaj nie ruszył z platformy jeszcze ze mną w środku.
Mijały dni.
Oczywiście każdy z tych dni był opakowany w ten sam suchy schemacik czyli emocjonowanie się Przemkiem, narzekanie na narzekania Kamila, do tego szkolny syf, który trzeba było ogarniać w dosyć ogarniętym stylu.
Potem nastąpiło kolejne wyjście na lodowisko, potem zaczęły się plany na moje urodziny, które zamierzałam spędzić w bardzo wyludnionym gronie, gronie dwuosobowym- ja i Kama.
I nagle coś durnego strzeliło mi do łba. (Kto nie jest tym faktem zaskoczony?)
Pod wpływem nagłego impulsu, zaprosiłam na tą babską posiadówkę i Kamila.
A Przemek?
No nie, nie zaprosiłam go.
Szczerze mówiąc najzwyczajniej w świecie bałam się, bałam się go odstraszyć. Mam na myśli to, że i tak cała ta sytuacja z nim, z tym motywem "starej miłości" , odnalezieniem po latach i tego typu romantiko do porzygu rzeczami, była dla mnie sytuacją dziwną, niezbyt komfortową. Miałam wrażenie, że to jest jakieś śmianie mi się w twarz i ja czegoś nie wychwytuję.
Co jeśli sobie coś pomyśli, że nie wiem mam na niego jakiś niezdrowy hajp i stwierdzi, że on na tym etapie odpada w takim razie? Nie, nie, nie. Lepiej grać niezbyt przystępną.
I tak też było.
W dniu "imprezy" stresowałam się bardziej niż powinnam, ale ja już tak mam. Coś mam organizować- dostaję mdłości, bólów głowy, trzęsą mi się ręce i wiecznie mi zimno. ( Jak tak dalej pójdzie to zginę na tym świecie)
Przygotowałam wszystko tak jak trzeba i szczęśliwie czekałam na przyjście Kamy. Modliłam się w duchu żeby to ona przyszła pierwsza.
Była 17:50 kiedy zadzwonił mój telefon- dzwoniła Kama informując, że się spóźni pół godziny, bo musi poczekać na powrót rodziców.
A dziesięć minut później rozdzwonił się mój domofon.
Na sztywnych nogach podeszłam do domofonu i podniosłam słuchawkę. Sekundę później do klatki wpuściłam Kamila.
Otworzyłam mu drzwi i wpuściłam go do środka.
Czułam się niezręcznie!
Chociaż nawet to określenie nie oddaje uczuć w tamtej chwili.
Pierwsze to takie niezbyt pewne kroki co mam teraz zrobić, potem takie wtf o czym mam z nim rozmawiać i prawie facepalm pod tytułem "Boże mnie chyba pogieło".
No nic, lecim z tym koksem.
Zaprosiłam go do siebie do pokoju. Jak na gospodarza przystało zaproponowałam coś do picia, jedzenia (tak wiem, to jest najmniej intetesująca część. Zmierzam w tamtą stronę zmierzam), oczywiście odmówił, powiedział że jest na krótko bo ma mecz na orliku. Dorzucił tekstem, że mogłybyśmy obie wpaść tam później..
I tak siedząc w półmroku mojego pokoju, rozmawiając prawdopodobnie o jego siłce (wyparłam to z umysłu) przeszliśmy do dziwnej sytuacji numer jeden. Uśmiecha się do mnie. Nie, przepraszam szczerzy. No uśmiech przepotwornie podejrzany. I tak czuje to. Smyra mnie po nodze. Ghhhhhhhhh człowieku WHAT THE HELL?
Na szczęście to półmrok, nie widać więc mojej cegłówki na twarzy.
Podwijam nogi pod siebie, rozmawiamy dalej. Temat spada trochę na Kamilę, staram się nie wypowiadać, starannie dobieram słowa by go nie urazić, by nie zdradzić Kamy również.
Minęło jakieś 20 minut, wstał powiedział, że będzie leciał już.
Wyszliśmy na przedpokój i tu następuje dziwna sytuacja numer dwa.
Stoimy i patrzymy sobie w oczy.
Jego jak zawsze przymrużone, coś w stylu zaćpane ale uwodzicielskie, lekki uśmiech, moje oczy szeroko otwarte oczekujące..nie wiem czego. Uśmiechu nie mogę powstrzymać.
Wyciąga ręce w moją stronę i przytula.
Ta jasne, przytula. Pierwsze dwie sekundy można nazwać przytuleniem kolejne natomiast to był mój pobyt w imadle. Zgniatanie mnie opanował do perfekcji.
Zanim jednak wyszedł rozpoczęliśmy jeszcze temat przedpołowinek- o tym, że się upijemy, że tańce..
-Ale ja nie umiem tańczyć.
- To cię nauczę, chodź.
-Ale tak teraz? Przecież nie ma muzyki.
-Nie szkodzi, chodź.
Przygarnął mnie do siebie i bujam się z nim na środku przedpokoju, robię jakieś obroty, uśmiechamy się do siebie...
I jak się czułam?
Jejku tańczyłam z mega przystojnym kolesiem, bez muzyki na samym środku przedpokoju, jak mogłam się czuć?
Z jednej strony- no miło, z drugiej-no niezręcznie, a z trzeciej- co to miało być?!
Jeśli dobrze pamiętałam wtedy (przyćmiona sytuacją) to jeszcze dwie minuty wcześniej jęczał o chłodnym podejściu Kamy?
Z ulgą przekręciłam zamek i oparłam się o drzwi.
Jakiś czas później przychodzi Kama, żądna realcji z wizyty Kamila.
Babskie ploty mijają w dosyć spokojnym tonie.
Był to okres, kiedy szczyty popularności zdobywała gra Slenderman i jej jeszcze gorsze modyfikacje. Oczywiście sama już byłam w temacie, grałam, darłam się jak oparzona..Kama jest ciekawska, szuka adrenaliny, ale często tylko na krótką metę, potem ucieka gdzie pielrz rośnie jak i nie dalej.
Wytłumaczyłam jej zasadę działania tej gry. Podstawowa wersja gry była na tyle prosta, że w momencie pojawienia się tytułowego Slendera obraz śnieżył, co dawało jeszcze małą szansę by od niego uciec (dla niezorientowanych: w modyfikacjach owej gry szansy by uciec już nie było; śmierć następowała od razu).
Kama kiwa głową, że rozumie, że da sobie radę, że będzie spoko.
- Okej, to ty graj, a ja pójdę zrobić nam po herbacie.
Nie zdążyłam herbaty wrzucić w kubki jak usłyszałam jej wrzask.
Pobiegłam do pokoju.
Obraz delikatnie śnieżył,
A Kama?
Stała w rogu pokoju, z twarzą zwróconą do ściany; rękami zakrywała twarz i mamrotała ciągle "Wyłącz to, wyłącz to błagam, wyłącz to".
Wybuchnęłam śmiechem na tyle głośnym, że mogę się założyć, moi sąsiedzi podskoczyli w fotelach.
To jedna z wielu akcji jakie przeżyłam z Kamilą. Ale o nich w dalszych częściach.
Oczywiście, Kama i ja poszłyśmy tego wieczoru na ten mecz nieszczęsny.
I oczywiście, że Kamil wkurzył mnie tam niemiłosiernie.
Dlaczego?
Już mówię- otóż ta cholera jedna podeszła do mnie i objęła mnie w pasie. Jako osobnik jeszcze wtedy mało asertywny, plus wzięta z zaskoczenia, stałam tam tak. Ja i Kamil w tym CZYMŚ i Kama.
Znowu naumyślnie grał kartą "patrz co tracisz ". Byłam wściekła...chociaż z drugiej strony...
Tamta chwila zadziałała na Kamilę.
Poruszyła ją ta scena, co więcej poczuła zazdrość, o czym dowiedziałam się już bardzo bardzo późno.
Od Autorki:
Kochani, wiem, trochę kwas z tą serią wyszedł. Ale wznawiam! So stay tuned!
Wesołych Świąt robaczky !
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top