Ostatnie rozdanie

Nadałam tytuł temu rozdziałowi, automatycznie zdradzając wam finał historii z Rafałem.

To tak jakby przeczytać ostatnie kilka zdań ze świeżo kupionej książki, poznając automatycznie jej zakończenie, które psuje radość i ciekawość z czytania jej w całości. 

To tak jakby obejrzeć tylko scenę końcową z jakiegoś filmu. 

Aczkolwiek nie czuję się w tym momencie winna, wielu z Was pewnie domyślało się już od pewnego czasu jak to wszystko się skończy.

Ja wtedy też się domyślałam.

Nie bez powodu pojawił się z tą ramką i nie bez powodu zadał to nieszczęsne pytanie, które z nas to kończy. To było tylko odwleczeniem nieuchronnego. Bo tak naprawdę zbliżaliśmy się do końca od wielu miesięcy i choćbym nie wiem jak bardzo starała się temu zaprzeczyć w końcu miałam wszystko czarno na białym. Wszystko było jasne.

Nie gasła jednak we mnie nadzieja, że może jednak uda nam się wyjść na prostą.

"Takich rzeczy nie robi się osobie, którą podobno się kocha"- powiedziała kiedyś Noemi, przy naszej kolejnej rozmowie o całej tej sytuacji. 

Więc jedynym założeniem jakie zostało, to przyjąć w końcu do wiadomości, że mnie już nie kochał. Nie kochał od dłuższego czasu. 

Od tamtego nieszczęsnego spotkania nasze relacje zdawały się być lepsze. Złudna poprawa, aczkolwiek wystarczająca by uwierzyć w to, że coś się zmienia. Nie zmieniało się jednak absolutnie nic.

W kolejnym tygodniu wystawił mnie dwa razy. Bez wyjaśnienia. Przemilczałam.

Nie Justyna, nie rób scen, potrzebne ci to? Może był zajęty..

I tak kiedy dobiliśmy nagle do końca tygodnia, a ja znowu wyjeżdżałam z rodzicami na działkę, o czym doskonale wiedział, liczyłam, że poświęci mi chociaż godzinę, pół.

Przeliczyłam się. 

Porwałam Kamilę i poszłyśmy nad tamę. Jedyne miejsce w Elblągu, które nie było skażone jego obecnością. Jedyne miejsce, które nie przywodziło żadnych wspomnień. Azyl, do którego chciało się wracać. Siedziałyśmy sobie na kocu przez kilka godzin, gadając, śmiejąc się, plotkując.

Koło 16, gdy już zbierałyśmy się w drogę powrotną dostałam wiadomość.

>>Jak co to jedziesz na Murawki :D?

Obie spojrzałyśmy na siebie delikatnie zdezorientowane. Jakie Murawki, co to u licha jest?

<<A to na pewno do mnie?

>>hhahaha :D

NO TO ŻEŚ MI DUŻO WYJAŚNIŁ WOW.

<<Nie no like srsly to było do mnie?

Odpowiedział mi brak odpowiedzi.

W sobotę z samego rana wyjechałam.

Wróciłam w niedzielę późnym wieczorem, czując się bardzo wypompowana, gdy tylko wjechaliśmy do miasta.

Koszmarna karuzela emocjonalna zaczynała się od nowa.

W poniedziałek widzę się z nim po raz pierwszy od tygodnia. Czuję się niby okej, a z drugiej niekoniecznie.

Od dłuższego czasu planowałam zabrać całą moją paczkę do siebie na działkę pod koniec sierpnia. Ostatni melanż życia nim zacznie się ostatnia klasa liceum. Rafał był oczywiście zaproszony również. Aczkolwiek coś mi podpowiadało, że to się nie wydarzy.

Gdy siedziałam na działce pisałam przez chwilę z Karolem, pytając go czy wie coś o jakiś Murawkach. Zdziwiony, że Rafał niczego mi nie wyjaśnił, napisał, że to miejsce gdzie działkę ma Czołg. I że jestem zaproszona jako dziewczyna Rafała. 22-24 sierpień. 

Szkoda tylko, że nie bardzo czułam się zaproszona. Niby coś wspomniał, ale bez żadnej kontynuacji.

I w tamten poniedziałek, gdy siedzieliśmy na scenie, na placu Jagiellończyka padły słowa, które zabolały mnie bardzo mocno.

-Ty nie jedziesz ze mną, ja nie jadę z tobą. Proste.

Zastanawiałam się, czy to dlatego nie pociągnął dalej tematu.
Jak przeglądarka bez adblocka cały mój umysł został zasypany przez komunikaty "On cię nie chce".

Nie skomentowałam tego. Przyjęłam gorzką prawdę do wiadomości.
Nie rozumiałam jednak jaki jest w tym wszystkim cel, skoro wszystko jest już i tak pokończone. Dlaczego nie zerwie?

Może się bał. Może bał się mojego niekontrolowanego płaczu. Co by nie powiedzieć o Rafale, jednego odjąć mu nie mogę - czuł się źle, że robił mi krzywdę.
Robił ją i tak, ale czuł się z tym źle.

Po spotkaniu umówiliśmy się na następny dzień.
Spotkaliśmy się po raz kolejny z tym samym schematem nie robiąc absolutnie nic, mało co rozmawiając.

Czułam jak gaśnie coś we mnie.
Jak odchodzi ode mnie jakaś część mnie, która do tej pory napędzała mnie w jakiś sposób.

Starał się mnie namówić bym spróbowała pojeździć jego autem po modrzewinie. Nie chciałam. Bałam się jeszcze tego ustrojstwa jakim był samochód, baba i czarna magia.
On po mojej odmowie jakby się obraził. No może obraził to za duże słowo.
Nie umiem opisać dokładnie tego co widziałam na jego twarzy.
Często wracając do tego momentu myślami, zastanawiałam się czy gdybym się wtedy zgodziła, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Wiem, nie bardzo ma to jakikolwiek sens, ani nie posiada logiki.

Zaparkował w ustronnym miejscu i wyszliśmy z auta złapać jeszcze trochę słońca.
Siadłam na krawężniku, podciągając kolana pod brodę.
Rafał układał coś w bagażniku.

Patrzyłam na niego ukradkiem i zastanawiałam się czy ja go w ogóle znam.
Jesteś tym samym człowiekiem, czy już innym?
Czy ja Cię znam? Czy ty mnie znasz?
Czy my istniejemy razem, czy obok siebie?
Czy jeszcze mnie kochasz? Czy jeszcze się liczę?
"-Nie"-podpowiada cicho głos gdzieś wewnątrz mnie.
Uciszam go szybko i przywołuję słaby uśmiech, bo wiem, że na mnie patrzy.
Ja już nie jestem tą samą osobą.
Kiedyś mogłam tak swobodnie się czuć przy nim, po prostu sobą, niedoskonałą.
Co się zmieniło i kiedy?
Podchodzi do mnie i siada na krawężniku tuż obok. Nie obejmuje mnie już, jak kiedyś, jak na początku. Jest obok, ale jakby go wcale nie było.
Wymieniamy urywane zdania. Wiszą w powietrzu, niedokończone, smutne, a zarazem przerażające.

-Mm jutro nic nie robisz prawda?- pytam chociaż mam duże obiekcje do zadawania tego pytania.
(Chociaż się boję odpowiedzi.)
-No nie. A co?
-Może byśmy poszli do kina? Nigdy nie byliśmy, zawsze to jakaś odmiana.
-No okej. Jutro pojade zrobić zakupy do szkoły i potem będę wolny to po ciebie przyjadę.
Kiwam głową przytakując, choć nie wierzę w ani jedno jego słowo.

Pyta, czy mnie odwieźć. Kręcę głową mówiąc nad wyraz przerysowanym tonem,że chcę złapać jeszcze trochę słońca nim wrócę.
Nie komentuje tego.
Przytula mnie na pożegnanie, wsiada do auta i odjeżdża.

Siedzę na krawężniku w tym samym miejscu, dopóki słońce nie schowa się za horyzontem.

***

Otwieram oczy.
Kształty pokoju jeszcze są rozmyte, niewyraźne.
Powoli wszystko nabiera należytej ostrości.
Zastygam w pościeli z policzkiem przyciśniętym do prześcieradła, patrze się na pakiet zdjęć na biurku.
Mam słowa na końcu języka, słowa śliskie, niewygodne, ale bezużyteczne.
Zastanawiam się czy jeszcze cokolwiek znaczą.
Przekręcam się na plecy i patrzę w sufit jeszcze kilka minut.
Sprawdzam telefon, chociaż miałam się tego oduczyć. Już dawno nie było normalnego "Dobranoc" czy wczesnego "Dzień dobry".
Wstaję z ociąganiem, powoli wdrażam się w zwykłe, codzienne czynności.
Czekam na sygnał by móc wyjść z domu.
Żyję tym małym skrawkiem złudzenia, że może jednak los się odmieni, coś się zmieni.

Nie zmieni się jednak nic.
Ubieram lekkomyślnie nowe buty. Narzucam skórzaną kurtkę, tę cieplejszą, przyjmując, że chłodny wieczór mnie czeka.
Samotny wieczór mnie czeka.
Wychodzę w godzinę, w którą teoretycznie mieliśmy się spotkać.
Idę długo.
Stąpam szybko i mocno akcentując kroki. Czuję jak świeże pęcherze na moich stopach pękają i płyn z nich się rozlewa. Czuję nieznośne pieczenie i spływającą gorącą krew.
Czuję gorące łzy, nieproszone pchające się na zaślepione wściekłością i rezygnacją oczy.
Zgrzytam zębami z bólu. Starciłam swój impet, zapał. Trafiłam na polanę blisko lasu. Zajęłam najbliższą ławkę i zaczęłam robić oględziny jak wielki uszczerbek na zdrowi poniosłam.
Jest źle, jest paskudnie. Nie mogę się powstrzymać i kpiącym tonem wyrzucam z siebie "No na pewno nie gorzej niż z moim sercem". Słowa mkną przez powietrze i odpływają ode mnie. Jest cicho.

Zamykam oczy i wsłuchuję w szum drzew i milknący trel ptaków. Wciągam nosem powietrze. Liście, kora. Dym z ogniska niedaleko.

Słońce zaszło szybciej niż dzień wcześniej, a może wcale go nie było tego popołudnia, przesłonięte ołówkowymi chmurami, zwiastujące gorycz wieczoru.
Dobrnęła do mnie rzecz na pozór oczywista, a z której ogromu nie do końca zdawałam sobie sprawę.
Byłam taka malutka wobec tego wszystkiego. Zaledwie pyłem, cieniem.
Zamiast stać się brylantem, stałam się okruchem, który uparcie trzymał się klapy marynarki.

Tamtego wieczoru kulałam wracając do domu z powodu poranionych stóp.
W ciszy zamknęłam się w pokoju.
W ciszy patrzyłam w przeciwległą ścianę.
W ciszy pościeliłam łóżko.
W ciszy wysłałam mu podziękowania za wieczór.
W ciszy poszłam spać.

W środku nocy wyrwały mnie ze snu wibracje telefonu.
Przekręciłam się na lewy bok i odblokowałam ekran.
Rafał.

>>Przepraszam :/ Zobaczymy się jutro? Znaczy dzisiaj?

<<Możemy.

Podświadomie chyba wiedziałam co to oznacza.

Po południu wyruszyłam w stronę starego miasta, gdzie mieliśmy się spotkać.
Specjalnie przyszłam o prawie godzinę za wcześnie, by nie miał chociażby tej przewagi czasowej nade mną.
Do samego jego przybycia starałam się mieć nadzieję, że to wszystko się tak nie skończy.

Oparłam się o barierkę wpatrując się w tafle wody.

-Hej- jego głos wyrwał mnie z przemyśleń.
-Hej- odpowiedziałam sucho.

Stał tuż obok wpatrując się w przeciwległy brzeg.
Milczeliśmy.

-Justyna..zostaniemy przyjaciółmi, czy już do końca mnie znienawidzisz?

-A to ma jakiekolwiek znaczenie?

Czuję się tak jakby mnie ktoś ogłuszył. Dzeoni mi w uszach.
Jest mi naprawdę wszystko jedno.

Kolejne długie minuty milczenia. Czas ciągnie się jak nugat.

Nawet na niego nie patrzę. Nie wiem, czy to brak odwagi, niechęć, czy obojętność.
Nagle zmarszczona wiatrem tafla wody, w której odbijają się promienie słoneczne, jest o wiele bardziej interesująca.

W końcu jednak dzieje się to co zamyka mi drzwi przed nosem przy okazji przytrzaskując palce.
Rafał obejmuje mnie delikatnie i całuje w czubek głowy.

-Pa Justyna.

Puszcza mnie i odchodzi.
Nie odwracam się.

Wracam do domu uśmiechnięta nawet jak gdyby nigdy nic.
Kładę się spać.

Rankiem jednak przyszedł spóźniony ból.
Spazmatyczny ból, przeszywający od stóp do głow. Paraliżujący mięśnie.

Wyję jak małe dziecko i nie mogę przestać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top