O przyjaźni, walce i kilka słów głupoty
Kama.
Lat obecnie jeszcze 17, wysoka, długonoga blondynka o niebieskich oczach.
Tyle z opisu zewnętrznego, przejdźmy do konkretów.
Z Kamą znam się już 15 lat (Jak to staro brzmi masaaakraa ._.)
A to oznacza 4 lata przedszkola w jednej grupie, 6 lat podstawówki- co prawda w innych klasach but still it counts, 3 lata gimbazy i obecne 2 lata liceum a czeka nas jeszcze trzeci.
Szmat czasu można powiedzieć.
Co prawda to prawda nie zawsze byłyśmy przyjaciółkami.
W gimbazie więcej rzeczy dzieli aniżeli łączy, nie jest to jakaś zasada do wszystkiego, raczej niepisana mądrość ludzi z kręgu pesymistów.(pół pesymistów ;p).
Tak więc byłoby to dziwne gdybym nie zawarła tego w mojej opowieści.
Kama i ja wkroczyłyśmy na drogę wojny w 2 klasie gimnazjum. Jak to wyszło? No tu nie trzeba zbyt wiele by się domyślić- Adrian.
Tak dokładnie, podzielił nas zwykły chłopak. Po prostu chłopak.
W tamtym okresie Kamie obrywało się ode mnie strasznie, począwszy od zwykłych nienawistnych spojrzeń, przechodząc przez zgryźliwe komentarze, a kończąc na udowadnianiu sobie i wszystkim jaka jest "pusta". Jednym słowem - byłam OKROPNA.
Teraz kiedy na to patrzę, boże nie wierzę, że potrafiłam być taka okrutna wobec osoby, która teraz jest mi bliższa niż własna matka.
Później kiedy nadeszła 3 klasa wszystko się odwróciło.
Musiałam zacisnąć zęby i to mocno i przeżyć ten ostatni rok w klasie z Adim, do którego nic absolutnie nic mi nie przeszło i udawać, że wszystko jest w porządku.
Jako że Kama trzymała się ode mnie na dużym dystansie, zostałam sama z Polą. Pola też jest moją przyjaciółką, chociaż wie o mnie na pewno mniej niż Kama. Stoi za tym powód do którego właśnie zmierzam.
Początek roku szkolnego miał być dosyć trudny, właśnie wprowadzili się do mnie dziadkowie czekając na zakończenie remontu swojego mieszkania, dalej myślałam o Adrianie, nasz klasowa elita się podzieliła na frakcje...Co to będzie?
Pierwsze powolne zespolenie naszej grupy nastąpiło krótko po rozpoczęciu roku. Mój pies (Kama, jak na ironię ^^) zaczął się dziwnie zachowywać, aż któregoś dnia kiedy wróciłam do domu Kama nie wstała nawet z podłogi by mnie przywitać. Nie mieliśmy transportu, babcia postanowiła poczekać jeszcze jeden dzień i dopiero pojechać do weterynrza. Dzień za późno.
Co prawda wiem, weterynarz dzień później powiedział, że ten dzień wcześniej również nie uratowałby jej sytuacji,ale... Po prostu odeszła. Nerki wysiadły.
Do tej pory mam przed oczami Kamę tej ostatniej nocy, ze świecącymi w ciemności oczami, trzęsącej się bezustannie.
Do tej pory przed oczami mam moment kiedy mój świat wywalił się na pysk następnego dnia.
"No hej a gdzie Kama?
-...Kamy już nie ma."
Może to dziwne, ale naprawdę byłam bardzo do niej przywiązana, 9 lat, wychowywałam się przy niej, to ona czuwała nade mną jak zostawałam sama.To ona przynosiła na wejście kapcia i nie chciała mi go oddać, to ona żarła śnieg i łapała śnieżki w locie. I tak nagle po prostu się skończyło.
I to nas złączyło.
Nagle ja potrzebowałam każdej z nich, one potrzebowały siebie nawzajem, potrzebowały mnie.
Jednakże ta trzecia klasa gimbazy przyniosła mi trochę za dużo zamieszania. Szczerze mówiąc miałam napaprane w głowie i to nieźle!
(Tak jakby rok później to wcale nie zatoczyło koła)
Od początku takim moim pierwszym ciosem po pysku była strata przyjaźni Wiktora. Odciął się ode mnie, spoufalił się bardziej z Adrianem, a ja czułam jak grunt pod nogami się osuwa. Cholera jasna, jak to możliwe?! Utraciłam coś co było ważne. Utraciłam, na szczęście nie na zawsze o czym jeszcze wtedy nie wiedziałam.
A kolejny cios przyszedł w momencie kiedy wydawało mi się, że moje uczucie do Adriana wyparowało. Poczułam wyzwolenie, na chwilę, by moment później wpaść w pieprzone zauroczenie chłopakiem z równoległej klasy. Daaaaaniel. Tak. Uroczy, przystojny, zabawny. Normalnie odnoszący się do wszystkich.
Nigdy nie poznaliśmy się bliżej, nasze kontakty sprowadzały się do zwykłego "Cześć" na korytarzu, co było dziwnym zjawiskiem. Koleś mówił mi "Cześć" totalnie wyrwanie z kontekstu. I nagle okazało się że ma dziewczynę. Right. I oczywiście nie byłam nią ja. Fun.
Nie jestem w stanie sprecyzować ile ze sobą byli, co za różnica zresztą, cały ten okres chodziłam dosyć wściekła (Wiem wiem bez sensu taka już moja natura). I w końcu w zimę nastąpił przełom, Daniel znów był wolny.
Przeżywałam to jak żaba okres.
Co jest najbardziej zabawne w historii z Danielem? Ja nigdy w życiu nie miałam zamiaru zrobić żadnego kroku. Również nie przechodziło mi przez myśl żeby z nim być. W sumie nie mam pojęcia co mi z nim strzeliło do łba. Jedyne co obstawiam to desperacka próba zapomnienia o poprzednim roku, przestania życia przeszłością. Odcięcia się od tego grubą kreską.
Rzecz jasna wystąpiła taka jedna bardziej znacząca sytuacja między mną a nim.
Miałam dyżur w szatni z Kamilą i Kariną. Dyżur polegał na tym by odbierać kurtki od innych wieszać i dawać numerek, co na logike działało później w drugą stronę- dajesz numerek = dostajesz kurtkę.
A więc jest 8 rano, w korytarzu zbierają się ludzie, jedni gnają do okienka nr 1 inni do nas, czyli okienka nr 2.
Jako doskonale poinformowana osoba wiedziałam, że na tą godzinę zaczyna też Daniel.
Noo i się doczekałam.
Przerwa dobiegała końca, stałam z Kamą przy blacie, rozmawiałyśmy w sumie o pierdołach (jak czegoś nie pamiętam to znaczy że serio o pierdołach) i przed nami jak spod ziemi wyrasta Daniel.
Kładzie kurtkę na blacie, a mnie jakby sparaliżowało, głowę mam opuszczoną, ale wciąż zerkam na niego spod grzywki. Kama powolnym ruchem sięga po jego kurtkę, przy okazji szturchając mnie w ramię. Minuty ciagnęły się w nieskończoność. Myślałam, że one wręcz produkują ten numerek i ten wieszak!
Podniosłam nieśmiało głowę. Napotkałam jego uśmiechnięty wyraz oczu.
-Hej, jak tam?
Omal się nie udusiłam w momencie gdy zadał to pytanie.
-Jakoś leci, a tam?- głos mi się trząsł pomimo moich usilnych starań brzmienia...na luzie.
- Super-posłał mi najładniejszy uśmiech jaki chyba mógł mi zaserwować-To do zobaczenia potem.
Ledwo odszedł od lady i zniknął za zakrętem, a dostałam mini padaczki.
A następnie klasyczy collapse.
(Till I collapse I'm spilling these raps as long as you feel'em...)
Po prostu z tego wszystkiego się poryczałam.
Magiczna faza na Daniela upadła w pewnym sensie łącznie z informacją, dwa dni później po tym zdarzeniu, że kogoś ma.
(No nie powiem że nie, szybko się chłopak pozbierał)
Potem..potem przyszła, a w sumie przychodziła wiosna, a co za tym idzie- kolejne zmiany w naszym malutkim przyziemnym światku.
Pola w tamtym okresie jako jedyna z nas miała chłopaka- Bartka.
Bartek z pozoru był człowiekiem niby okej... Właśnie. To niby nie jest tutaj wstawione przeze mnie przypadkowo.
(Bartek również miał niewyględnego kolegę-ciamajdę Wojtka, który na siłę szukał dziewczyny- niestety padło na mnie. W sumie padało na mnie za każdym razem, a ja za każdym razem uciekałam i wracałam...opiszę to wszystko innym razem.)
A więc Pola żyła w takiej mojej własnej utopii, którą za wszelką cenę też chciałam osiągnąć (nie zrozumcie tego źle nie chciałam być z Bartkiem, ja chciałam po prostu mieć kogoś...Boże ta desperacja)
Jako że ona miała chłopaka, z resztą dziewczyn wybierałyśmy się na tak zwane łowy tramwajowe, obczajając "hot dupeczky" i ewentualnie podbijając z nr telefonu na małej karteczce. Miałyśmy przy tym niezły ubaw i chyba o to nam głównie chodziło. Niestety nie byłoby opowieści gdyby coś się nie zepsuło.
Pola ewidentnie zaczęła nam zazdrościć tego wszystkiego więc on purpose zaczęła zawalać ten swój "związek" z Bartkiem. Byłam wściekła. Po prostu, wydawało mi się, że jest w posiadaniu czegoś czego ja jeszcze długo, bądź wcale nie doświadcze, a chce to zawalić tylko dlatego, że zazdrości nam czego? Bycia wolnym? Robieniu z siebie pustych idiotek przed ludźmi? Bo to właśnie robiłyśmy- najwyższa sztuka błazeństwa, kuglarki z bożej łaski.
Nie widziałam wtedy ogromu rzeczy. Wtedy nie bawiłam się w obserwatorkę. A teraz już wiem. Wszystkie syfy pod dywan, nieprawdaż? Maski szczęśliwości, udawanie, a wszystko gnije gdzieś od podstaw, tam gdzie nikt nie zagląda bo to wydaje się być pewnikiem.
Tak było w ich przypadku o czym dopiero dowiedziałam się półtora roku później, po całym zdarzeniu.
Moja złość na Polę rosła w miarę upływu kolejnych dni, tygodni. Odcięłam się od naszej grupy grubą krechą, nie chciałam już dłużej w tym uczestniczyć. Zaraz potem dołączyła do mnie i Kama.
I wtedy pękła ostatnia trzymająca nas wspólne nić, ja z Kamą, Pola z Moniką. Dwa obozy, w cichej mini wojnie o nic.
Pola i Bartek? Rozpadli się bardzo szybko. Ani jedno ani drugie nie czuło żalu po tym wszystkim, bo żadne nie było wobec siebie fair.
Finał historii?
Pola i Monika wpadły w gimbusiarski szał "melanży", chłopaków, bycia koniecznie najlepszym, lepszym od wszystkich. Wywyższanie się ponad innych, pokazanie na każdym kroku jak bardzo jesteś tylko kamyczkiem na ich podeszwie nikim innym. Nikim więcej.
Zaczęły się hejty, sztama z Kamą na tyle mocna, że wszystko robiłyśmy razem, nie opuszczałyśmy się na krok. Na wybór liceum też poleciałyśmy razem, razem zaciskałyśmy kciuki by dostać się razem do tej samej klasy. Udało się.
Zakończenie roku szkolnego, zakończenie gimnazjum, było cudowną ulgą dla nas obu. Koniec walki.
Wychodząc z budynku znienawidzonej szkoły, głęboko odetchnęłam.
Nowa karta. Nowy rozdział. Kolejny rok- będzie moim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top