No to ten tego
W pierwszej chwili poczułam jak wypompowuje się ze mnie całe powietrze, a czas wokół nienaturalnie zwalnia.
Słowa usłyszane przed momentem obijają mi się boleśnie o czaszkę, spadają gdzieś w dół.
Zaczyna mnie boleć serce, nie chcę tu zostać ani chwili dłużej, nie chcę tam zostać z matką, chcę uciec.
Wybiegam z domu mając przy sobie tylko telefon.
Na zewnątrz panuje już mrok, na domiar złego zaczęło sypać obficie śniegiem.
Ląduję w parku, na ławce.
Chcę zamarznąć na śmierć, jakby to miało przywrócić dziadkowi zdrowie.
Nachodzą mnie myśli, dlaczego właśnie on, dlaczego nie ktoś inny? Dlaczego właśnie dobre osoby taki los spotyka? Czym oni się zasłużyli?
Siedzę tam pięć, dziesięć minut. Śnieg pokrył już w całości chodniki i puste miejsce obok mnie na ławce.
Zdecydowałam, że jeśli szukać azylu to u babci-matki mojego biologicznego ojca.
Napisałam smsa do Kamy; zadzwoniła i długo milczałyśmy w słuchawki. Ja ciągając nosem, ona po prostu będąc po drugiej stronie, skoro nie było możliwości by przyszła.
W jakimś amoku napisałam smsa do Przemka; myślałam o straconych szansach i jak krótkie jest życie..to był impuls. Zmartwił się, że jestem po ciemnicy sama, kazał wracać, okazał współczucie.
I dotarłam tak pod klatkę babci.
Otworzyłam sobie drzwi kodem, by sekundę później zapukać do drzwi.
Ku mojemu zdziwieniu, drzwi nie otworzyła mi babcia, tylko on-ojciec.
Wpuścił mnie zaryczaną do środka, zapytał co się stało.
Jednym tchem wyrzuciłam z siebie sytuację i ropłakałam się na nowo.
Co on mi na to odpowiedział?
"Będzie dobrze "
No śmiechu warte, co miało być dobrze? To,że został rok, tylko rok na spędzenie czasu z człowiekiem, którego się tak kocha?
Rok- to tak cholernie mało!
A miał przecież przygotować mnie do matury, patrzeć jak uczę się jeździć samochodem. Nie wspominając już o tych dalszych ewentualnych planach, moim przyszłościowym ślubie etc.
Już lepiej, gdyby nie powiedział absolutnie nic, niż żeby mówił tak absurdalne rzeczy.
Nie wytrzymałam tam długo. Zebrałam swoje rzeczy i uciekłam, tym razem lądując w domu mojej długoletniej koleżanki.
Siedziałyśmy razem w milczeniu, nie musiałam nic mówić, ona też nie.
Mój telefon rozdzwonił się , na ekranie wyświetlał się numer mamy.
-Wróć do domu..proszę- słyszę w słuchawce tuż po odebraniu.
-Dobrze- odpowiadam, mimo iż wiem, że domu już nie ma.
Tamtego wieczoru za punkt honoru postawiłam sobie swoje życie- chwytanie chwil, yolo, cieszenie się każdą minutą.
Szkoda tylko, że tak ciężko to spełnić.
Jednym z moich postanowień, było podarowanie sobie jakiś głupich foszków na Pema, jakiś chorych akcji na Kamila, rozdrabnianie się w szkole z uwagą na Neta.
Nie, koniec kropka ratujemy co się da, będzie dobrze. Może chociaż jedna jedyna rzecz będzie w końcu dobrze.
Jak się jednak okazało, nie była to do końca prosta sprawa z tym moim planem. Co innego jak chcą dwie osoby, a co innego jeśli jedna...
Kolejnego dnia zapadła decyzja. Oficjalnie okłamywaliśmy dziadka o jego stanie- owszem ma raka, ale bierz chemię. Zero wzmianki o tym, że to nieuleczalne, że został mu niewiele.
Nie czułam się z tym dobrze, to było złe. Dawanie nadziei na coś co nigdy nie nastąpi.
Nie dali mu nawet wybrać swojego losu, nie dali mu wybrać, a przecież o to w życiu chodzi prawda? O wybory. O wolność w podejmowaniu decyzji, nawet tych niezbyt rozważnych.
Chemia nic nie dała. Może i spowolniła proces postępującej i tak choroby, może nie pozwoliła jej się rozprzestrzenić, ale co z tego? Chemia nie leczy takich przypadków. Chemia wyniszcza.
Zdrowego niegdyś człowieka sprowadziła do parteru. Do tego, że w ostanich miesiącach nas nie poznawał, a jednak mówił o mnie gdy tylko miał siłę. Wolałabym żeby wiedział, żeby miał wybór.
Z każdym innym kłamstwem jakoś było inaczej, spływało to po mnie, tworzyłam sieć, unikałam.
A tu? Do końca życia z poczuciem winy, o wiele większym niż zwykły moralniak po zakrapianej imprezie.
Zdażył się wieczór gdy z nim zostałam sama. Miałam po prostu pilnować czy dobrze się czuje, czy niczego mu niepotrzeba.
Cichym szeptem poprosił mnie o poprawienie mu poduszki. Pomogłam mu się podnieść.
-Ja już nie wyzdrowieję.
Rzucił to tak w przestrzeń, tak przed siebie, jedyna myśl jaka krążyła mu po głowie.
A ja nie byłam w stanie zaprzeczyć, nie byłam w stanie go okłamać w żaden sposób. Gdy tylko wyszłam z pokoju zamknęłam się w łazience i przydusiłam płacz ręcznikiem.
Wiele razy kwestionowałam własne życie.
Dlaczego to on? Dlaczego nie ja zamiast..?
***
Odetnijmy się na razie od tych kilogramów smutku. Jeszcze będzie na nie czas później.
W środę, dostałam przestrogę od koleżanek:
"Uważaj na Pema, on nie pisze tylko z Tobą, nie tylko z Tobą się tak spotyka"
Wkurzyłam się, bo czułam, że mają rację.
Pełna czarnych myśli, napuszona poszłam do kina z klasą. I tu spotkał mnie zaskok, kolejna wiadomość tekstowa od Kamila.
Wypisany we wtorek, w środę po raz kolejny trafia do szpitala.
No to się nacieszył wolnością, nie ma co.
Oczywiście standardowo nudzi mu się, boli go, jest strasznie i okropnie i w ogóle be.
Odpisuję mu cichaczem, że przyjdę.
I tak tuż po kinie wsiadam w autobus bezpośrednio jadący pod szpital.
Wyskakuję i idę na oddział, przemykam korytarzem cudem unikając piguł i wchodzę na jego salę.
Tym razem leży pod oknem, gapi się na mnie wyszczerzony, rozczochrany z podpiętą kroplówką.
-Dalej nie wiedzą co ci jest?
- Jutro mają mi robić USG i jakieś nowe dodatkowe badania, bo poprzednie nic nie wykryły.
-No przecież to śmiechu warte jest, jak mogą nie wiedzieć co ci jest, tyle już tu siedzisz.
W odpowiedzi wzrusza ramionami i staje obok mnie opierając się o parapet.
Jednak nim zdąży którekolwiek z nas wypowiedzieć słowo na salę wbija nadworna piguła- salowa.
-A ty co tu robisz? Nie wolno tu być teraz! Marsz mi stąd- stanowczym tonem wyprosiła mnie z sali-A ty-wskazała na Kamila- Mógłbyś mieć choć trochę charakteru i nie kazać biednej dziewczynie przychodzić tu codziennie!
Uśmiechnęłam się pod nosem, ah gdyby wiedziała..
Ale w sumie nawet się uspokoiłam, skoro wiedziała, że jestem tam codziennie to następna wizyta nie będzie musiała być cichaczem.
I tak przechodzimy do czwartku.
Muszę coś wyjaśnić- otóż swego czasu jeszcze na starych cegłofonach, w notatkach zapisywałam swoje myśli i odczucia z danych momentów. Krótkie przemyślenia, spostrzeżenia.
Oczywiście chroniłam tego zawzięcie przed każdym.
No to skoro to mamy ustalone to jedźmy dalej.
Przede wszystkim w tamten oto czwartek było mi smutno. Normalnie czwartek był przecież dniem moim i Przemka..a teraz?
A teraz tłukłam się autobusem zapchanym po same zęby, do szpitala.
Standardowa procedura: wejście do szpitala, na oddział i bum- jego mama na korytarzu rozmawiała przez telefon.
Uśmiechnęła się szeroko na mój widok i wpuściła mnie na salę do Kamila.
Był blady jak ściana, podpięty do kolejnej kroplówki.
Okazało się, że wciąż nic lekarze nie wiedzą, aczkolwiek nerki zaczęły mu szwankować.
Skrzywiłam się na tą wieść.
Zachowując pozory zajęłam miejsce przy parapecie, w sumie słusznie, gdyż chwilę po naszej wymianie zdań weszła jego mama.
Popatrzyła na nas i uśmiechnęła się dziwnie.
-No to ja już sobie pójdę, pewnie chcecie zostać sami.
Odruchowo popatrzyliśmy na siebie, następnie ja szybko odwróciłam wzrok.
Kątem oka jednakże widziałam, że on wciąż się we mnie wpatruje.
-No idź idź- powiedział w końcu.
Ubrała się więc, pożegnała nas uśmiechem i wyszła.
Dopiero wtedy jako taki stres zelżał i siadłam mu na łóżku.
Oczywiście Kamil nie byłby sobą, gdyby mnie nie szturchał, smyrał, szczypał.
Nie trwało to długo, bo chwilę po jego mamie przyszła pielęgniarka i zabrała go..w bliżej nieokreślone miejsce.
Stałam więc przy tym parapecie jak ten baran, nie wiedząc za bardzo czy iść, czy nie iść, czy się obrazi tak bez pożegnania czy też nawet nie zwróci uwagi.
I tak w rozterce stałam, w pół kroku do wyjścia, ale wciąż oparta o parapet.
I kiedy po 20 minutach w końcu zdecydowałam się wyjść, jego twarz pojawiła się w szybie w drzwiach, sprawdzająca czy jeszcze tam jestem.
Stanął obok mnie, ewidentnie uradowany, że zostałam.
Znowu opowiadanie co w szkole, co z Kamą, co z Przemkiem. Jakie filmy są warte obejrzenia, a co jest zupełną szmirą.
Po raz setny zaczął mnie szczypać, trykać, wbijać palce między żebra- jednym słowem, standard.
Do sali wparowała piguła podpięła go pod kroplówkę i rzuciła tekstem, którego bezpośrednio nie przytoczę, ale pośrednio; tekst, który spowodował mój napad śmiechu, jego olbrzymie zawstydzenie (pierwsze jakie widziałam u niego) i zagadka gdzie był przez ten czas gdy go nie było rozwiązała się:
-I co udało ci się coś wycisnąć z siebie?
Jedno spojrzenie na czerwoną twarz Kamila wystarczyło, by parsknąć śmiechem.
Obraził się lekko na mnie za ten śmiech, ale tylko na chwilę.
Położył się w dziwnej pozycji ni to siedzącej, ni to leżącej. Położyłam się obok niego i taki zaskok- w rękach miał mój telefon.
Kiedy on zdążył go zabrać?
I nastąpiła wielka katastrofa, niechcący zamiast w wiadomości (tak pozwalałam mu wejść w wiadomości i tak niczego by nie znalazł prócz smsów od siebie) wszedł w te cholerne notatki.
Zachłysnęłam się powietrzem i wyrwałam mu telefon.
-A co to było? Piosenki piszesz?-zapytał.
-Tak, piosenki- odpowiedziałam iz nutą ironii w głosie.
Temat upadł chociaż wiedziałam, że te linijki tekstu zaciekawiły go niezmiernie.
Odważyłam się (wow, uszanowanko) i przyjęłam tę samą pozycję co on, z tym że ja położyłam swoją głowę na jego klacie/brzuchu(?).
Matko boska. Believe it or not, ale nie ma nic lepszego niż kaloryfer u chłopaka. Nie musi być super na maksa wyrobiony tak jak u Kamila, ale taki zwyczajny nawet, jest dla mnie najlepszą rzeczą na całym świecie.
-Spać idziesz?-rzucił rozbawionym tonem.
-Tak, a żebyś wiedział, że idę spać.
Nie za bardzo wiedział co ma zrobić z rękami.
W końcu delikatnie mnie objął, ale dosłownie na milisekundy, bo zaślepka z wenflona mu wyskoczyła i podnieśliśmy się obydwoje próbując wetknąć ją z powrotem.
I nawet nie wiem, w którym momencie oparłam się głową o jego ramię. To musiał być jakiś odruch bezwiedny, bo w pewnym momencie zorientowałam się, że się opieram i szybko wyprostowałam, przerażona, że nie pamiętam jak to się stało.
Urwał w połowie zdania i podniósł na mnie wzrok.
-Co?
-Nic?
-To co się zrywasz?
-Nie wiem?
Przyciągął ręką moją głowę w poprzednie miejsce ułożenia.
Emm, okey, niech tak będzie.
Szeptaliśmy przyciszonymi głosami (nie mam pojęcia na jaki temat) aż w końcu czas mojej wizyty dobiegł końca, musiałam przejść się jeszcze na neurologię gdzie leżał dziadek i pożegnać się z nim; następnego dnia rano miał być przetransportowany do Olsztyna, do specjalistycznej kliniki typowo od chorób płuc.
-No to będę lecieć.
-No żenada. Wstyd i żenada.
Po jego minie łatwo można było się domyślić, że wcale nie chce bym wychodziła.
Przytuliłam się do niego, tym razem na dłużej, po czym zebrałam swoje rzeczy ubrałam się i znowu się z nim przytuliłam, bo akurat miał taki kaprys.
I wyszłam.
Nawet nie miałam wyrzutów sumienia, bo Przemek. Like, miałam to gdzieś.
Nie zachowywał się z jakiegoś powodu tak jak wcześniej, dodatkowo te ostrzeżenia. Byłam wściekła i zawiedziona.
Może ta stara miłość jednak rdzewieje?
Kamil dostał wypis na sobotę rano i skierowanie na badania do Gdańska.
Także jeszcze w sobotę wyciągnął mnie na lodowisko, by nie zamienić ze mną ani słowa!
Złość sięgnęła zenitu.
Z lodowiska wyprułam na przystanek on i jego banda za mną. Zasłuchawkowałam się, muzyka na maksa, głośne basy i udaję, że ich nie widzę.
Jak ja marnuję czas, to się w głowie nie mieści. Od jednego debila do drugiego.
***
Tutaj następuje coś na co czekałam- w historię wprowadzam Noemi.
Noemi poznałam w gimnazjum, chociaż słowo "poznałam" jest tutaj terminem względnym.
Pamiętam jak pierwszy raz ją zobaczyłam, moją pierwszą myślą było "To chłopak czy dziewczyna?". Zagadka rozwiązała się na pierwszym wf-ie, gdy weszła z nami do szatni damskiej.
Cały okres trwania gimnazjum się nienawidziłyśmy, ona mnie za bycie hmm głupią blondynką, ja ją za bycie..no bycie sobą.
I kiedy przyszło do wyboru liceum i okazało się,że trafiam z nią do jednej klasy- skrzywiłam się.
"Znowu ona"- to była moja myśl przewodnia. Po czym jakoś się zaczełyśmy dogadywać. Ona przygadywała mi, ja jej. Okazało się, że obie gramy w gry, potem jakoś mogłyśmy gadać o byle czym. Nawet zabawnie się zrobiło w momencie gdy słuchała moich perypetii na polu Kamil-Przemek, bo w życiu nie pomyślałabym, że do tego dojdzie.
Aczkolwiek takim mocnym momentem początku było wspólne, nielegalne wyjście na ruskiego szampana...wypitego w krzakach.
Luty, niedziela.
Wróciłam podłamana z Olsztyna, dodatkowo dzień wcześniej Kamil, który podniósł mi ciśnienie.
Zbunkrowałyśmy się w lesie, otworzyłyśmy bajkała, pierwsze łyki i nagle tuż obok ryk piły mechanicznej. Podskakuję w miejscu, a Noemi zaczyna się brechtać.
-Przyjdą zaraz tylko szukają worka na ciebie- rzuca szczerząc się do mnie.
Od tamtej pory była mi bardzo bliska.
To, że później się pozmieniało, do tego jeszcze zdążę przejść, a póki co lecę dalej z histerią..historią.
Luty nie byłby takim specjalnym miesiącem gdyby nie Walentynki.
Oczywiście nie spodziewałam się niczego konlretnego, może parę ciepłych słów od Przemka?
Najpierw jednak dostałam walentynkę w szkole, mały zwitek papieru.
Zdziwiłam się cholernie.
"Chodź się ruchać.~ Michał"
Odwróciłam się w stronę Noemi.
-Serio? Serio Noemi?
W odpowiedzi dostałam wyszczerza.
Mimo wszystko ten żarcik, jest jednym z lepszych żarcików w jej karierze.
Wróciłam do domu i wtedy też dostałam wiadomość od Kamy.
Kama 8 lat temu na rodzinnych żaglach, poznała Kacpra. Przez lata się przyjaźnili, ale kiedy miała ich znajomość dojść do wyższego etapu niż przyjaźń, zawsze coś stawało im na drodze.
Osobiście za nim nie przepadałam w tamtym momencie, pomimo, że był tylko rok młodszy od nas, wydawał się być strasznym dzieckiem, niedorosłym do bycia z kimkolwiek.
A jednak w walentynki, poprosił ją o zostanie jego dziewczyną.
Nie wiedziałam co o tym myśleć, więc nie powiedziałam nic. Zaparłam się nogami o próg, z wydaniem orzeczenia, postanowiłam najpierw zobaczyć jak to będzie wygladać.
A wyglądało dobrze. Przysłuchwiałam się im na przerwach, sam Kacper zaczął wkupywać się w moje łaski niezmiernie dużym poczuciem humoru i lekkości we wszystkim. Nie silił się na pozory i udawanie, był szczery do bólu. Ale moje serce zdobył tym jak odnosił się do Kamy, z czułością, uwielbieniem, po prostu miłością w najpiękniejszej postaci.
Potrafiliśmy gadać do późna wieczór o jedzeniu; kiwi to spisek, mleko w proszku to czarna magia, a parówki najlepiej jeść z organicznym chrzanem.
Rozbawiał mnie tym do łez w momentach krytycznych, w pewnym momencie stał się dla mnie bardzo bliskim przyjacielem. Taki młodszy-starszy (jest wysoki więc wyglądał na starszego) brat.
Oni związali się ze sobą, Julka miała również chłopaka Igora, a ja jakoś zostałam sama chociaż z niegasnącą nadzieją poprawy.
Przemek migał się od spotkań, przestaliśmy rozmawiać; Kamil też jakoś umilkł, tylko znać mi dał po tych badaniach w Gdańsku co mu było.
Otóż zagadka się rozwiązała, przy którejś z wizyt na siłce jakaś żyła mu przeskoczyła i zaczęła uciskać nerkę.
W marcu wszystko się sypło na poważnie.
Przemek nie mówiąc nic, oderwał się ode mnie.
Jednym słowem wyszło, że nic z tego.
Natomiast stało się coś przedziwnego, chciał spotkać się z Julką.
Uniosłam tylko brwi z początku na wieść o tej sytuacji, potem zaczęłam się zastanawiać.
Po jakie licho on się pcha? Przecież jej nie zna w życiu zamienił z nią dwa słowa, w czym oba były "Cześć".
Fakt, faktem byłam zazdrosna. Plotki o zdradach Igora podczas bycia z Julką się niosły, więc w dużej mierze nie wiedziałam co myśleć o takim spotkaniu.
Zapaliła mi się lampka kontrolna z przeszłości : "UWAŻAJ. ONA CIĘ WKOPIE".
I tak zaczęła się wojna.
Zaczęli się spotykać na co ja zareagowałam automatycznym odsunięciem się i wyizolowaniem. Oszczędność w słowach lub brak interakcji w ogóle.
Chodziło mi o moją prywatność i tajemnice, które w tamtym momencie zostały wystawione na widok i pod wielkim znakiem zapytania.
Ludzie zaczęli się niezdrowo interesować, Julka popłakał mi teatralnie w rękaw, że nie chce się kłócić, po czym dalej robiła to samo.
Bam! Wyszło, że Przemek kogoś ma. Zabawniejsze, że od końca stycznia- czasu gdzie jeszcze spotykał się ze mną i podejrzewam jeszcze jedną dziewczyną. Laska z innego miasta, więc w sumie robił co chciał nie ma co ukrywać.
Byłam wściekła na Julkę. Nie ufałam jej ani trochę, czułam na każdym kroku, że puści mnie kantem i to w niedługim czasie.
Kochana "przyjaciółka", jak tylko zobaczyła, że większość naszych znajomych znających sytuację trzyma moją stronę, zaczęła się rzucać- tuż pod koniec marca dostałam pierwszą pogróżkę od Igora o pobiciu mnie jeśli wszystkiego nie odkręcę. Wyśmiałam jej się w twarz; zawsze jak ktoś uderza do mnie z takimi tekstami budzi we mnie uśpioną fighterkę i nie mówię tu tylko wyłącznie o swojej własnej sile fizycznej, a również sile intelektualnej, debil pisał ze swojego konta, wszyscy wiedzieli, że mam z Julką zatarg, a przy okazji Julcia już w gimbazie podżegała do pobicia przez co wylądowała na policji.
Z idiotami niekoniecznie trzeba walczyć fizycznie, wystarczy im zapaskudzić w życiorysie.
Niespodziewanie w tym wszystkim odezwała się do mnie Pola, prosząc o spotkanie.
Zgodziłam się, sama myślałam, by naprawić z nią relacje, ale tylko z nią. Do Moniki nie zamierzałam się nawet słowem odezwać.
Kama z początku była mocno na nie, ale po czasie również się przekonała.
Pola przeniosła się z ZST (Zespół Szkół Technicznych) do mojej szkoły i klasy.
I wtedy w jej głowie narodził się plan, jak wyswatać mnie z innym kolesiem.
Nie sądziła, że w ten sposób ugrzęznę w więzieniu, z kulą u nogi.
A okres ten nazywam przymusowy maj- październik 2013.
Od Autorki:
PUF. Tak więc jest oto kolejny rozdział, nie umarłam jak widać, matury świetnie nie narzekam :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top