(Nie mam pomysłu na tytuł)
Wrzesień miał zakończyć się jeszcze jedną osiemnastką.
Jedną z tych najważniejszych.
Kamili.
Na tydzień przed, zapytała mnie, czy chcę by Rafał tam był.
Miałam mieszane uczucia.
Z jednej strony chciałam tego bardzo, mogłoby to spotkanie doprowadzić do jakiejś rozmowy w końcu, a z drugiej nie chciałam go widzieć, ze względu na opłakany stan mojej psychiki.
Pod wpływem jakiegoś impulsu, potwierdziłam jej jednak, że chciałabym.
Zapowiadała się olbrzymia impreza.
Kto to wiedział, że wieczór dla mnie będzie wyglądał jak zbyt szybka karuzela?
Kama w tym czasie kręciła z jednym chłopakiem z technikum Kubą. Nie znałam go, z jej opowiadań wywnioskowałam, że jest to bardzo fajny chłopak. Na tyle na ile mogłam to wywnioskować tylko ze słów nie poznając go osobiście. Również miał się tam pojawić. Cieszyłam się szczerze, że Kama wyrywa się powoli ze wspomnień o Kacprze, idzie dalej.
Tak długo, jak była szczęśliwa, tak samo szczęśliwa byłam i ja.
W dniu imprezy szykowałam się jak głupia. Nie tylko ze względu na obecność Rafała, ale również dla Kamy; zawsze byłam dla niej prawą ręką, osobą do której można walić jak w dym, toteż nie mogłam za bardzo odstawać.
Na miejscu pojawiłam się pierwsza, na godzinę przed rozpoczęciem. Sala była olbrzymia, udekorowana balonami i zdjęciami wieży Eiffla, jako że Kama od dłuższego czasu była zakochana w Paryżu.
Kama jakby mogła, to latałaby pod sufitem ze stresu. Starałam się ją jakoś uspokoić, ale nic do niej nie docierało.
Ja też byłam zestresowana. Z niecierpliwością wyczekiwałam Rafała, sądząc, że to cokolwiek zmieni. Moja obecność tam, jego. Że może nas zbliży, może przywróci to co wydawało się być utracone. W końcu nic się nigdy nie kończy?
Z drugiej strony znałam siebie aż za dobrze, wiedziałam doskonale jak się zachowam, gdy tylko się pojawi. Nie odezwę się słowem, moje ego, duma i honor przejmą władzę nad wszystkim. Liczyłam na to,że to od niego wyjdzie chęć naprawienia czegokolwiek między nami. Och ja głupia, przecież od dawna, jeśli nie od początku ja miałam za zadanie przyjąć winę, wszelką odpowiedzialność za naszą dwójkę.
I tak jak podejrzewałam; gdy tylko przekroczył próg sali, zadarłam głowę wysoko, usta zaciskając w cienką linię, kiwając mu tylko głową na przywitanie.
Siedzieliśmy przy tym samym stole na dwóch różnych krańcach. Nie mogłam pogodzić się ze swoim własnym krzyczącym rozsądkiem. Czułam się jakby we mnie rozgrywała się właśnie wojna na śmierć i życie, pomiędzy moimi własnymi myślami.
Starałam się być w ciągłym ruchu. Tu pomóc Kamie i jej rodzicom, tam pójść do ludzi przy innym stoliku, tu się napić, tam znowu zniknąć. Bezskutecznie próbowałam odwrócić swoją własną uwagę od dręczących mnie uczuć. Przez to wszystko zmieniło się moje zachowanie. Tak bardzo chciałam być wesoła, mieć dobry humor. W rezultacie moje zachowanie zmieniło się tak jak twarz po nieudanej operacji plastycznej. Naciągnięta mimika twarzy, przerysowane reakcje, histeryczny, wyższy o oktawę śmiech.
Jednak kiedy tort został pokrojony, sto lat odśpiewane, szampan wypity i zaczęła się konkretna impreza znalazłam się w pułapce. Rozpaczliwie krążyłam pomiędzy dworem, a salą. Pomiędzy fajką, a fajką.
Rozmowami z ludźmi, których słowa zmieniały się w jednostajny szum.
Sytuacja się trochę zmieniła, gdy na miejsce dotarł Wiktor, przyjaciel z gimnazjum. Jakimś cudem wiedział o Rafale i o zerwaniu, chociaż właśnie od zakończenia gimnazjum nie rozmawialiśmy wcale.
-No Justynka, mów mi jak to tam w końcu wyszło! Dlaczego nie jesteście razem.
Puściły mi jakieś hamulce i wtuliłam się w jego ramię starając się nie płakać za bardzo.
Wychlipałam mu całą historię.
Kiedy skończyłam i akurat zdążyłam się uspokoić, obok nas przeszedł Rafał obrzucając nas dziwnym spojrzeniem.
Skrzywiłam się.
-A on..to był właśnie Rafał.
Wiktor obraca się gwałtownie za siebie świdrując wzrokiem oddalające się plecy mojego byłego chłopaka.
-To on tu jest? Jak ja mu zaraz najebie z chłopakami.
Uśmiecham się smutno na te słowa.
Nie wiem dlaczego, ale bicie w kontekście do Rafała brzmiało straszliwie abstakcyjnie i komicznie.
-Nie Wiktor. Nie ma sensu. Chodź na salę.
Zabawa trwała w najlepsze. Dziewczyny obracające się na parkiecie w kolorowych, świecących sukienkach. Chłopaki w tych swoich koszulach.
Migające światła stroboskopu.
Wiktor wyciąga mnie na parkiet i tańczymy przez dwie piosenki. Jest okej, czuję się okej, śmiejemy się, obraca mnie raz, drugi, trzeci.
I wtedy to dostrzegam. Uśmiech schodzi mi z twarzy na chwilę.
Rafał siedzi z Karolem przy stole i oboje wpatrują się we mnie i w Wiktora. Rafał ma zmarszczone brwi. Karol szepta mu coś na ucho, a Rafał tylko kiwa głową.
Ogarnia mnie złość i we znaki daje mi się moje ego.
"Gapi się. I dobrze. Pokaż mu, że tak jak on mógł zapomnieć o tobie, tak i ty możesz zapomnieć o nim i bawić się dobrze! Nawet jeśli mija się to w jakiś sposób z prawdą."- rozlega się głos w mojej głowie.
Rozmywam wzrok i skupiam się na tańcu.
Wiruję w objęciach Wikotra.
Twarz mnie boli od zaciskania szczęki. Zęby zgrzytają od nacisku.
Piosenki się kończą, przytulam Wiktora w podzięce i odprowadzona uważnym wzrokiem Rafała wychodzę na zewnątrz w sam środek innej dramy.
Na zewnątrz wyłapuję zdenerwowanego Kubę.
Po krótkiej rozmowie z nim dowiaduję się, że Kama trochę przeholowała z toastami i całowała się i z nim i z jednym typem- Mateuszem, ale tylko dlatego, że wykorzystał fakt jej upojenia alkoholowego i moment nieuwagi innych.
Denerwuję się bo znam Mateusza i widziałam go łażącego ze swoim stadkiem kumpli, dumnego jak paw. Już wiem, że było to tylko na pokaz.
Kuba jest zdruzgotany. Nie ma się czemu dziwić, chłopak w porządku, zakochał się zaiwestował swoje uczucia w tą relację i nie bardzo wiedział czy ma się teraz odsunąć czy też nie.
Starałam się mu przemówić do rozsądku opowiadając mu to, co mówiła mi o nim Kama i przedstawiając własne obserwacje na ten temat.
Uspokoił się. Niestety nie na długo, bo tamten kretyn łaził za Kamą jak cień. W momencie jednak, gdy Kama była mocno nie wstanie i potrzebowała odetchnąć i przyczłapał się do nas, próbując się chamsko przystawiać, nie wytrzymałam.
Słowo daję, gdyby nie głośna muzyka, moje wrzaski słychać by było w promieniu kilku kilometrów.
-Jazda stąd! Ani mi się waż do niej zbliżać, bo nie ręcze za siebie! Burak jeden, cwaniaczek ostatni. Wypierdalaj powiedziałam!
Za jego plecami dostrzegłam jego kolegów.
-Zabierać mi go stąd ale już! I nie chcę go widzieć w pobliżu Kamili, bo mu własnymi rękami jaja urwę!
Koleś stał z obleśnie maślanym uśmieszkiem i dopiero gdy zerwałam się na równe nogi i chwyciłam za fraki oprzytomniał i on i jego koledzy. Automatycznie zawinęli się do środka zostawiając mnie i Kamilę w samotności.
Chwilę po tym na sztywnych od stresu nogach podszedł Kuba, nieśmiało pytając czy może w czymś pomóc. Poprosiłam go by został z Kamą, a ja sama poszłam do pomieszczenia socjalnego po szklankę wody.
W podobnym stylu upłynęła reszta wieczoru; Kama była delikatnie ogarnięta, Mateusz się szlajał i nic do niego nie docierało, Kuba się wściekał to płakał na zewnątrz. Ogarniałam na przemian to jego, to swoją przyjaciółkę. Krótko po północy byłam tak wyczerpana, że nie miałam już siły absolutnie na nic.
Wyszłam na ostatnią fajkę, zamówiłam taksówkę do domu.
Jadąc ciemnymi ulicami miasta, skąpanych w pomarańczowym blasku latarni, marzyłam już tylko o tym, by znaleźć się w swoim łóżku.
W październiku natomiast spadły na mnie informacje jakich się nie spodziewałam. Wywnioskowałam to po części sama, po części z pomocą. Rafał był z Czołgiem.
Zdradzał mnie z Czołgiem jeszcze gdy byliśmy razem.
Tamten wieczór, gdy zstąpiła na mnie ta realizacja był wieczorem, który pamiętam jak przez mgłę.
Spakowałam wszystkie zdjęcia wspólne i siadłam do pisania listu, jakkolwiek by to dziwnie i melodramatycznie nie brzmiało.
Wstawiam tu pierwszą formę listu jaki napisałam, bo oryginału nie posiadam, a i już dużo czasu minęło i oryginału nie pamiętam. Fakt jest taki, że jest to list mocno przerysowany, karykaturalny; jest trochę jak zdeformowane odbicie w krzywym zwierciadle. Gdybym pisała go teraz, wiele rzeczy bym zmieniła, wiele rzeczy ominęła, przemilczała, a inne przemilczane uwypukliła.
Nie mam jednak pretensji, że wyszedł on tak pretensjonalny jak wyszedł- byłam młoda, zakochana, ze złamanym sercem.
""Listów ponoć nie zaczyna się pożegnaniem. A jednak. Pisząc ten list żegnam się ze wszystkim co znałam. Albo wydawało mi się że znałam.
Żegnam się z tym co wydawało się prawdą, a którą nigdy nie było.
"Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. " jak powiedział Goebbels. Oh powinnam wiedzieć od początku. W końcu...worked on me right? Ogromne brawa za moją naiwność. Albo za Twoje umiejętne wykorzystanie jej.
Mówią, że czasem lepiej jest nie wiedzieć wszystkiego. A ja za to jako kontrargument używam Twoich własnych słów "Jestem człowiekiem który lubi wiedzieć".
Zawsze tak było, podkreślałam to wielokrotnie. A jednak chyba wolałeś słuchać "Jeszcze, jeszcze" happysadu, aniżeli powiedzieć mi to w twarz.
Wszystko było kłamstwem. Na tyle dobrym, że wzięłam to za najprawdziwszą prawdę.
Szkoda, że z mojej strony tak nie było.
Zgadza się, nie jestem prostą w obsłudze osobą. Uznaję własną prawdę jako jedyną jak na egocentryka przystało. Zgadza się, jestem również niestabilna psychicznie, dziwna.
Hm. W sumie masz rację, też siebie nie chcę.
Oddaję Ci to wszystko, bo już nie mogę. Nie wytrzymam z tym dłużej. A na nic innego się nie umiem zdobyć. Pamiętnik zamierzam spalić, za dużo tam tych "naszych" chwil. Dłużej nie potrafię. Nie mogę. Nie dam rady.
Otwórz jedno zdjęcie. Znajdziesz tamn najgorszego rodzaju kłamstwo.
Nigdy nie składaj obietnic jeśli nie jesteś w 100% pewien że możesz je spełnić. Bo to boli najbardziej.
"Nigdy mnie nie opuszczaj", "to tobie jest lepiej beze mnie". O ironio jest zupełnie na odwrót.
To ty mnie opuściłeś, to tobie jest lepiej beze mnie.
Nie przejmuj się już, o ile kiedykolwiek się przejmowałeś.
To moja ostatnia forma przekazania wiadomości Tobie.
Nigdy już ode mnie nie usłyszysz, tak samo jak nigdy więcej się nie zobaczymy zgodnie z Twoim życzeniem.
Nie będę już stwarzać problemu.
Za długo nim byłam.
Uwaga będzie melodramatycznie.
Żegnaj Rafał"
***
Z naszej paczki już tylko ja zostałam niepełnoletnim szczylem.
I w ten sposób dobijamy do mojej osiemnastki.
Listopad jak na swoje możliwości, nie był aż tak zimny wtedy, jak możnaby od listopada oczekiwać.
Moja osiemnastka zbliżała się coraz bardziej, a ja coraz bardziej traciłam na nią ochotę. Nie chciałam jej spędzać bez Rafała. Jednak nie miałam wyboru.
Zapętlałam się w marzeniach sennych, o tym jak jakimś cudem zjawia się w moje osiemnaste urodziny na sali. Co dalej, tego mój mały mózg nie był w stanie dopowiedzieć. Bądź nie chciał, przerażony naiwnością serca, które jak szalone rwało się do tego, którego go nie chciał.
W końcu nadszedł ten dzień i choć robiłam dobrą minę do złej gry, udając szczęśliwą i roześmianą, w środku pękało coś we mnie coraz bardziej.
Patrząc na tych wszystkich ludzi, moich przyjaciół, których kochałam całym sercem czułam żal, że nie potrafię się cieszyć tak jak oni.
Tańczyliśmy piliśmy. Śpiewaliśmy.
Śmialiśmy się jak głupi do sera.
Gdy zostali tylko najbliżsi, dosiadł się do mnie Wacha.
-Nie wkurza cię Bugi?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Dlaczego pytasz?- odbiłam piłeczkę, zaciekawiona, dokąd zmierza ta rozmowa.
-No bo mnie i Kamyka denerwuje cholernie, wtrąca się w nasze sprawy, które pogarsza tylko, a myśli że jest nie wiem kim. Dodatkowo gadanie o Fabianie non stop i szczycenie sie tym, latanie za tym niedorozwojem Kamilem..
Przyznałam mu rację, że był to dosyć irytujące. Czułam się z drugiej strony jak hipokrytka, dopiero co się przecież pogodziłyśmy.
No właśnie dopiero co.
Ten gulit trip trochę trwał. Jednak poczucie winy stopniowo zaczęła zajmować irytacja do granic możliwości.
A to i tak był dopiero wierzchołek góry lodowej, której trzon zdawał się nabierać coraz większych rozmiarów.
Listopad powoli zbliżał się ku końcowi.
A gdzie w tym wszystkim byłam ja? Bardzo daleko w lesie, zbliżała się przecież matura, a ja i mój stan psychiczny skutecznie zniechęcały do jakiejkolwiek nauki. Potrzebowałam rozrywki, chociaż może to nie jest odpowiednie słowo do tego co potrzebowałam. Potrzebowałam czegoś lub kogoś nowego, kto zajmie mi myśli choćby na krótki moment i wyciągnie mnie z tego okrutnego zapętlenia, jakim stało się moje życie.
Moja prośba o dziwo została wysłuchana.
W ostatnie podrygi listopada poznałam Emila.
Emil, był przyjacielem Batmana. Pisał na początku trochę z Asią i to tak naprawdę Asia sprzedała mi go jako tymczasowego rozmówcę. Podchodziłam do tego trochę sceptycznie, tak z niczego miałabym napisać? Na jakiej podstawie? Wykorzystałam więc ten cudowny wytwór technologi- zaczepki. I tak to się zaczęło. Przez pierwsze dwa dni zaczepialiśmy się jak jakieś przedszkolaki. W końcu moja manipulacja zadziałała przywitały mnie pierwsze wiadomości od Emila.
>> O jezu ileż można :D
<<Jak to ile? Do SKUTKU xD
Zaczęliśmy więc pisać codziennie. Niby takie nic konkretnego, trochę o życiu, trochę o sobie( chociaż ja na tamten moment byłam tak bardzo zamknięta w środku samej siebie, że niewiele o sobie mówiłam). I w połowie drogi jakoś zorientowałam się, że w nim zaczynały się wytwarzać dziwnego rodzaju uczucia do mnie. A ja? Ja nie wiedziałam czego chcę. Przede wszystkim kochałam wciąż Rafała i nie mogłam się powstrzymać przed porównywaniem Emila do niego. Brakowało w nim tej zapadki, która kliknęła między mną a Rafałem. A może to wynik tego, że nie mogło to zapaść ze względu na moje uczucia właśnie do Rafała?
Z jednej strony cieszyłam się na ta relację jak cholera jasna. Z drugiej strony coś mnie skutecznie odpychało. Coś było nie tak i to już nawet nie chodziło o kontekst uczuć, a pod względem merytorycznym. Kogoś mi przypominał...
Nie robiłam jednak nic, by Emila zastopować. Kiedy mogłam to zrobić to jeszcze się wahałam, kiedy było za późno, zdałam sobie sprawę, że złamię mu serce. I nie obeszło mnie to w najmniejszym stopniu! Czy to nie jest przykre, gdy dobro innych ludzi, ludzi, których lubimy nas przestaje obchodzić?
Jak na ironię, zanim go poznałam, w chwili bezsilnej wściekłości powiedziałam to jedno bardzo znaczące w tym momencie zdanie: " Chcę złamać komuś serce. Zgnieść, zniszczyć. Zrobić komuś to samo co mnie zrobił Rafał."
Tylko jaka to jest zemsta? Na rodzaju męskim? Gdzie w tym sens i gdzie jest logika?
Dobrnęłam tak do wieczora, gdzie po raz pierwszy miałam go zobaczyć na żywo.
Była to osiemnastka Batmana, która robiła małą posiadówkę w pubie z bilardem.
Oczywiście zanim tam trafiliśmy uparliśmy się na szybką startówkę pomiędzy blokami.
Na miejscu miała być też druga część grupy- przyjaciółka Batmana z chłopakiem Kamilem i właśnie Emil.
Jednak się nie pojawili, z racji tego, że Batman tak samo jak i oni nie mieszkają oryginalnie w Elblągu, więc najzwyczajniej w świecie się zgubili i próbowali się znaleźć.
Kiedy jednak już wstawione siedziałyśmy w Zaciszu, a ich dalej nie było Batman zaczęła się denerwować.
Do mnie napisał Kuba i pisaliśmy sobie ot tak, opowiadając sobie nawzajem jakieś przemyślenia.
Noemi wyciągnęła mnie na fajkę przed pub.
Za nami poszła Olka.
Stałyśmy więc we trzy, Olka starała się trzymać twarz i udawać, że nic co mówię nie ma na nią wpływu. Jednak za każdym razem łapałam ją na tym, że uśmiecha się ukradkiem. Fajczymy w najlepsze gdy Emil, Kamil i przyjaciółka Batmana(no macie mnie, za cholerę nie pamiętam imienia xD) wyłaniają się zza rogu.
Emil widząc mnie zaciska szczęki, a ja udaję, że tego nie widzę.
Już wiem co mi w nim nie pasowało. On do bólu przypominał mi...Cymbała.
I moje podejrzenia co do tego sprawdziły się bardzo szybko.
Siedząc w środku, dostałam jedną z ostatnich wiadomości od Kuby. Odpisałam mu na szybko i schowałam telefon.
Emil siedzący obok mnie zezował mi przez ramię. Ciśnienie mi podskoczyło niemiłosiernie. I właśnie wtedy, gdy przeżywałam swoją wewnętrzną wściekłość on w końcu odezwał się do mnie.
-Możemy wyjść pogadać?
-Jasne- odpowiadam.
Odprowadzani czujnymi spojrzeniami wychodzimy na zewnątrz.
Emil zasypuje mnie pytaniami i przelewa mi na moją głowę swoje kompleksy. Obawy. Pretensje, że piłam, że paliłam. Olaboga jestem taka siaka i co się ze mną dzieje. I hit kończącego się roku 2014- KIM JEST KUBA.
Serio?! Nie miał do mnie żadnych praw! Nie byłam przedmiotem, nie byłam jego dziewczyną! Byłam tylko znajomą-nieznajomą! Jak śmiał mi z takim zazdrosnym gównem wyjeżdżać?
Zapowietrzyłam się. I nagle patrząc w te jego oczy, które desperacko żądały wyjaśnień, poczułam się jak ten rok wcześniej; jakbym wciąż była z Cymbałem. Brak asertywności.
Przytuliłam go zapewniając, że wszystko jest w porządku.
Nic nie było w porządku?
Popełniłam błąd jednocześnie wprowadzając w błąd jego.
Miałam ochotę nawiać. Nic nie było tak!
Nagle zebrało mi się na uczucie obrzydzenia, tak bardzo znane mi już wcześniej. Takie samo obrzydzenie czułam będąc z Cymbałem.
Kiedy w końcu nie wytrzymałam, a pora była niemalże idealna na mój ostatni tramwaj, wysprintowałam na przystanek.
Niestety razem za mną wyszedł i Emil.
Siedziałam z nim na przystanku starając się zwlaczyć niechęć rosnącą z każdą minutą.
Nerwowo sprawdzałam godzinę.
W pewnym momencie przyszedł sms od Kamyka; odpowiedź na moją wiadomość wysłaną kilka godzin wcześniej.
>> Ale aż tak nie?
Nie odczytywałam jej, po prostu wyświetliło mi się powiadomienie, gdy odblokowywałam telefon.
Nie miał szans odczytać tej wiadomości, bo zaraz zablokowałam z powrotem.
Aczkolwiek nie uszło jego uwadze to,że ktoś napisał.
-Kto to był?
FUCK.MY.LIFE.
Zacisnęłam zęby.
Nie musiałam mu się tłumaczyć z niczego do cholery! Z N I C Z E G O. Dlaczego on rościł sobie do mnie jakiekolwiek prawa, skoro żadnych nie miał?
Jak na złość ten cholerny tramwaj wybrał sobie wieczór na nie przyjechanie wcale.
Emil gapił mi się w oczy, myślał chyba,że mnie to kręci i uwodzi strasznie. A ja patrząc w jego oczy potrafiłam myśleć tylko o tym, jak bardzo chciałabym być daleko od niego. Jak bardzo mnie odpycha.
Mimo wszystko kiedy nachylił się w moją stronę nie wiedziałam co zrobić. So I went for it.
Pocałowaliśmy się i to jeszcze bardziej mnie odepchnęło.
Jest taka mini rzecz- byłam tak bardzo przyzwyczajona do pocałunków Rafała, że jego był po prostu...słaby. Okropny.
(Przez dwa lata myślałam,że to będzie mój najgorszy pocałunek ever, ale nie komuś udało się to przebić)
Spieprzyłam na taksę z mocnym postanowieniem, że w życiu się w to dalej nie wjebie. W niedzielę go olałam, wciskając, że muszę się uczyć.
W poniedziałek natomiast wystosowałam długą wiadomość, że nie jestem zainteresowana.
"Nie pogodziłam się jeszcze z wieloma rzeczami z przeszłości. Przepraszam"
Przyjął to wtedy niby na chłodno, na luzie. Aczkolwiek wiem, że bardzo to przeżył.
Nie wiem, nie ruszyło mnie to wtedy w najmniejszym stopniu.
Zbliżały się święta, a co za tym idzie- Sylwester.
Bałam się tego Sylwestra.
Bałam się świąt.
Widziałam to wtedy w bardzo ciemnych barwach. Od dawna walczyłam z tym cholernym uczuciem bezsensu, które mnie ogarniało, a teraz jeszcze dochodził do tego paniczny strach przed tymi wydarzeniami.
Czułam się jak zombie, wiecznie nieobecna i ciągle na jakimś autopilocie, mechanicznie wykonując wydawane mi polecenia.
Święta przyszły i choć były one dla mnie bardzo przykrymi świętami, to przeszłam je bez szwanku. Gdyby się nad tym zastanowić, każde święta były dla mnie przykre od śmierci dziadka. Chociaż i przed jego śmiercią, nie czerpałam już radości ze świąt jak za dzieciaka.
Wydaje mi się, że dla dzieci święta mają zupełnie inny wymiar niż dla nastolatków. Zaczynasz się nudzić wśród dorosłych, zastanawiając się, kiedy możesz w końcu uciec i zamknąć się w swoich czterech ścianach.
Na parę dni przed Sylwestrem wylądowaliśmy w pubie blisko mojego domu. Wylądowaliśmy tam wiedząc, że spotkamy Rafała i reszte tej upośledzonej paczki.
I tak było. Siedzieliśmy tam dobrą godzinę zanim przyszli. Wypiliśmy po kieliszku tequili, zamówiliśmy piwo. Rozmowa spokojnie szła własnym torem, gdy drzwi się otworzyły i przez próg przestąpił Rafał, a za nim reszta.
Wyglądali na delikatnie zaskoczonych. Podeszli do naszego stolika, by się przywitać. Automatycznie wzrok skupiłam na butelce piwa, mocno zaciskając szczęki. No Justyna, halo, co to za nagłe fochy? Sama tego chciałaś, chciałaś się tu znaleźć!
Lecz kiedy przyszedł Sylwester..
Jak zawsze impreza odbywała się u Kamyka w domu.
Oczywiście na kilka dni przed Kamyk zaprosiła Fabiana- trochę specjalnie zresztą.
Śmieszyło nas to niezmiernie, przecież to będzie cyrk na kółkach.
I wcale się nie myliłyśmy.
Bawiliśmy się, chociaż w moim przypadku ciężko to nazwać zabawą. Jeden drink wystarczył, bym poczuła jak ciężar tego wszystkiego do mnie wrócił.
Kamila, ocierała mi łzy.
-To nie jest ten sam Sylwester Justa!- powiedziała Kamyk, starając się przekrzyczeć dudniącą muzykę.
Miała rację. To nie był ten sam Sylwester i w tym tkwił największy problem! Nic nie było już takie samo! Wszystko się skończyło.
Najgorszy jednak żal miałam, że przeze mnie go tu nie było.
Znali go dłużej niż mnie. Byłam gotowa zrezygnować z kontaktu z nimi, wyparować, byle tylko nikt mnie nie oskarżał później, a tym bardziej ich, że wybrali jakiś doskok.
Jednak to właśnie Wacha i Kamyk rok po tym Sylwestrze, słysząc to naskoczyli na mnie agresywnie.
-Oszalałaś chyba! Nigdy byśmy cię na niego nie wymienili! Owszem, znaliśmy się dłużej. Ale sama zobacz, tak naprawdę nie chodzi już tylko o to co zrobił tobie, ale nam również. Sam wybrał. My wybraliśmy ciebie, bo tylko kurwa ktoś ślepy stanąłby po jego stronie widząc co wyrabia..
Przed dwunastą zawinęłam się do góry.
Przebrałam się w dresy do spania i zgasiłam światło. Nie było najmniejszego sensu wychodzić na dwór na fajerwerki; mgła była tak gęsta, że i tak nie było ich widać.
Siedziałam na łóżku, z głową opartą o parapet.
Usłyszałam pierwsze wystrzały.
Weszłam w 2015.
Rano wstałam i ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie jestem jedyna na nogach.
Kamyk, Wacha, Karolina i Frytek również nie spali.
Zamknęliśmy się u Kamyka w pokoju, uzupełniając sobie nawzajem szczegóły minionego wieczoru. Z tego tytułu dowiedziałam się, że Mati wlazł Bugi i Fabianowi w sam środek zabawiania się, kolega Matiego rzygał dalej niż widział, a Net i Kasia zniknęli zaraz po północy.
Oczywiście dla mnie i Kamyka liczyła się tylko heca z Bugi i Fabianem. Trochę z wredności, trochę z satysfakcji stwierdzając, jak bardzo jest hipokrytką mówiąc, że kocha Kamila, a kończąc na niewiadomo czym z Fabianem, który nawet nie zadał sobie trudu by kiedykolwiek zapamiętać jej imię.
Wacha dorzucił, że Bugi z nim wyszła po północy i pojechali gdzieś taksówką.
Popatrzyłyśmy na siebie tylko w milczeniu.
Kiedy jednak zeszliśmy na dół, naszym oczom ukazała się Bugi śpiąca na kanapie w salonie.
Wszyscy unieśliśmy brwi i przenieśliśmy się do kuchni, nie mówiąc ani słowa.
Każdemu w głowie działy się podobne rzeczy, każdy obserwował i wyciągał podobne wnioski.
Bugi przebudziła się na dźwięk ekspresu do kawy i przyszła do nas do kuchni.
Był tylko jeden, mały szczegół, na który wszyscy skupili swoją uwagę w danym momencie.
Na obu nogach, na całych długościach, jej rajstopy były w strzępach. Jakby ktoś siłą je rozerwał.
Szybko odwrociliśmy wzrok, nie wiedząc co z tym zrobić.
Bugi natomiast świergotała jak najęta. Kamil to, Kamil tamto.
W głowie mojej i Kamyka zrodziło się pytanie "Po co wracała z powrotem?".
Czyżby Kamil ją po prostu wypchnął od siebie z domu?
Wyglądał to strasznie żałośnie. Najpierw z początku wieczoru Fabian i głupie jaranie się tym, że jest, a potem to i nagła zmiana tematu. Coraz bardziej rozumiałam frustrację Wachy i Kamyka.
Jednak żadne z nas nie podjęło inicjatywy o sprowadzeniu Bugi na ziemię. Trwaliśmy dalej w tym cyrku pełnym hipokryzji.
Jakkolwiek bym się nie starała, by zrobić dobrą minę do złej gry, nie wychodziło to wcale. Zwłaszcza, że Kamyk stopniowo bardziej przysunęła się do mnie. Nie bez powodu, w Bugi mimo wszystko obudziła się zazdrość o nasze wspólne jeżdżenie do i ze szkoły, więc powtórzyła swoje zachowanie z jesieni- pomijając Kamyka. Znowu się czułam jak ta zła, aczkolwiek tym razem spychałam to w sobie i stwierdziłam, że walczyć z nią o jej urojoną zazdrość nie będę.
Tym samym jednak, za cel swój cel obrała Kamę. Nie bolało mnie to, Kama nie jest rzeczą i nigdy jej tak nie traktowałam. Miała prawo rozmawiać i przyjaźnić się z kim tylko zechce. Moją przyjaciółką była i będzie zawsze.
Nie byłam jednak pewna, czy powinnam z Kamą poruszać te same tematy co poruszałam z Kamykiem. W rezultacie odsunęłyśmy się od siebie, a nasza znajomość opierała się na iście formalnych relacjach.
Zbliżała się studniówka.
Tak jak wszyscy szaleli na punkcie przygotowań, tak ja tonęłam w odmętach swoich własnych myśli. Mama namawiała mnie bym jednak wzięła w niej udział. Jednak uparłam się jak ostatni osioł, nie idę i koniec. Jednym z powodów była niechęć do takich wybiegów mody, bo to niczym innym nazwać nie można; kolejnym powodem był brak partnera, którym miał być do niedawna Rafał.
Trzecim powodem była moja niezwykle niska samoocena i przekonanie, że będę wyglądać jak ostatni baleron owinięty jakimś brokatowym materiałem.
(Brokatowy baleron. Super)
Wiedziałam, że Rafał idzie na swoją studniówkę z Czołgiem i to strasznie mnie bolało. Na ratunek w tym dniu przyszła mi koleżanka z klasy Asia, która w pubie na starym mieście robiła swoje 19 urodziny w dniu studniówki.
Wyszykowałam się i poszłam.
Urodziny były idealnym oderwaniem się od rzeczywistości. Wrzucaliśmy w siebie niebieskie szoty kamikaze, piwo, wódkę.
Graliśmy w rzutki, paliliśmy papierosy.
Rafał nie przyszedł mi na myśl, dopóki jubilatka nie wyciągnęła mnie na papierosa.
Rozmawiałyśmy o jej związku, a słuchając jej nie mogłam się powstrzymać przed znajdywania odnośników do mojej sytuacji.
Asia powiedziała wtedy jedną rzecz, która posłała mi dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Sparaliżowała mnie realizacja, której prawdopodobność była ogromna.
-Bo wiesz, jak kocha się kogoś całym sobą, oddaje się mu siebie w całości, ufa..z tego nie ma powrotu. Już nigdy nikogo nie pokochasz tak samo, tak mocno. Pokochasz, ale to nie będzie to samo. Zawsze zostanie w tobie jakaś wyrwa po miłości, która miejsca już nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top