Jesteśmy potworami.

Gimnazjum.

Każdy chyba zna powszechną opinię o gimbazie, to lata kiedy znajdujesz się w istnym piekle na ziemi, bez względu na to czy trzymasz się na uboczu czy też brylujesz w towarzystwie jak jakaś pseudogwiazda.

Tak, gimnazjum było piekłem chociaż ja miałam się o tym przekonać dopiero w drugiej klasie.

I tu też zaczniemy.

Druga klasa gimnazjum. Taak, wszyscy tak bardzo dorośli, tak bardzo buntowniczy.

Nie wiem jak to się stało, ale wszystko zaczęło mnie omijać, nie zwracałam najmniejszej uwagi na nic prócz... Na nic prócz Adriana. No tak i wszystko jasne, mój problem z utrzymaniem się gdzieś tam w tym życiu klasowym wynikał po prostu z dekoncentracji.

( Żeby jeszcze było warto, ale o tym ciii )

I nadeszła taka chwila kiedy późną jesienią oczy otworzyła mi koleżanka.

Nikt w klasie nie był już taki święty jak rok temu.

Chłopaki plus kilka dziewczyn latali na przerwach na palarnię za szkołę, zbijali się w grupki i w weekendy kminili jak tu dostać browara.

Śmieszne to, czuli się tacy dorośli, a tak bardzo zaniżali swój poziom.

Któregoś razu i ja postanowiłam błyskotliwie zaniżyć swój poziom, bo czemu nie?

Niestety jak za każdym moim wyborem kryła się chęć zysku, kalkulowane "za" i "przeciw", płytkie "co ja będę z tego mieć".

Tak było i tym razem.

Pola wracała ze mną tramwajem do domu i oczywiście temat spadł na Adriana, czy zamierzam coś w jego kierunku zrobić.

Oczywiście, że zamierzałam, skąd pomysł,  że nie. Bo przecież byłam (jestem) taką pewną siebie dziewczyną, zupełnie bez kompleksów,  że kto mógłby mi się oprzeć ?

Spójrzmy tej bolesnej prawdzie w oczy, BYŁAM SPASIONA. Nie to, że dalej nie jestem, ale w porównaniu z tym co było te kilka lat temu to niebo a ziemia. Kto normalny na mnie spojrzy?

Jednak w tamtym momencie jej pytanie ruszyło moje tryby myślenia.

Czy ja zamierzałam coś zrobić?

Oczywiście, że tak.

Zaczęły się jakieś nic nie znaczące rozmowy, bliższe spoufalanie się z tym osobnikiem do którego zaczęłam odczuwać swego rodzaju sympatię.

Otworzyli oficjalnie sezon lodowiskowy. Moja okazja? Hell yeah, załapałam się jej jak tonący koła ratunkowego.

I rzeczywiście o dziwo pomysł zadziałał.

Po lekcjach wracając we trójkę do domu- ja, on i nasze dwie koleżanki Magda i Ania umówiliśmy się na popołudnie na wyjście na lodowisko.

Wchodząc do domu cieszyłam się jak jakieś małe dziecko.

Kurczę, to było coś w końcu coś !

Zapytał czy po niego przyjdę i od niego pójdziemy na lodowisko razem.

Pamiętam tą moją dziecinną radość aż za bardzo. Pamiętam jak strasznie biło mi serce z każdym kolejnym krokiem stawianym w stronę jego klatki. Śmiać mi się chce do dzisiaj jak miotałam się pod tą klatką rozdarta, zadzwonić domofonem-czy nie zadzwonić.

I gdy tak w zawieszeniu tam trwałam, zza moich pleców rozległ się jego dźwięczny śmiech. Mój wzrok skierował się w stronę głosu. Stał tam oparty o samochód ze świecącymi się oczami, szerokim uśmiechem. Adrian.

Twarz mi się zapaliła ze wstydu. Widział to? Jak długo stał za mną?

-Dzwoniłaś?

-Nie- głos miałam dziwnie mocny i stanowczy.

-Poczekasz tu na mnie ja tylko skoczę po łyżwy?

- Jasne.

I tak zostałam. Sekundę później zszedł na dół i udaliśmy się na lodowisko.

Niby nic, a jednak wtedy- wszystko. Co tylko mogłam sobie zamarzyć.

Prawda natomiast była przykra, o czym jeszcze w tamtym okresie nie miałam pojęcia. Patrząc na to teraz? Chyba z biegiem miesięcy było coraz gorzej. Ze mną, z moimi uczuciami. To było nie do opanowania, jakbym wpadła w jakiś masowy wir. Błędne koło. Rozmowy, miliony rozmów, jątrzenie ran, powrót myślami do każdej mini "akcji". Jezu byłam w niego tak wpatrzona! Nie widziałam zupełnie, że on cudownie się bawi.

Chyba punktem który od zawsze zaznaczam był fakt, że wisiałam. Zawisłam nad przepaścią, na 10 długich miesięcy.

Nie usłyszeć ani "tak" ani "nie" ani nawet pieprzonego "może". Tylko ten zdradziecki uśmiech, ten cholerny uśmiech odbierający zdrowy rozsądek.

I co? I nic, trwałam tak.

Zbliżały się wakacje, a ja coraz bardziej przypominałam wrak człowieka.

Żadna osoba nie była w stanie uspokoić moich nerwów.

Aż w końcu wszystko się skończyło. W końcu odpuściłam. Oczywiście nie za sprawą swojej woli, raczej on miał dosyć bawienia się moimi emocjami i w trochę obcesowy sposób dał mi do zrozumienia co o mnie myśli.

Po 10 miesięcach człowieka to już nawet za bardzo nie rusza. To było raczej jak...wybudzenie się ze śpiączki. Nagle jakoś wszystko nabrało większego sensu. A ja i on? Zamknęliśmy się na jakimś beefie i toczyliśmy zażartą walkę. O co? W zasadzie sama nie wiem...wydawałoby się że szło nam o wzajemną zazdrość.

W gruncie rzeczy, wyjawiła się smutna prawda : ja byłam jego chociaż on mój-nigdy.

Po tym zaczęłam rozmawiać więcej z Wiktorem, kolegą z klasy.

Było spoko, dogadywaliśmy się super, po prostu kumpel.

Nigdy nie widziałam go inaczej niż jako przyjaciel. Cóż on chyba inaczej sobie to wyobrażał.

Skończył się rok szkolny. Adrian wciąż grał mi w pamięci, wciąż jakoś  wracałam do każdego miłego wspomnienia i nie wyciągałam z tego żadnych wniosków.

Rozmowy z Wiktorem stały sie normą, niczym niezwykłym. A jednak kiedy zaproponował mi wyjście na spacer, szykowałam się pół dnia.

Przedziwna sytuacja, stres zjadał mnie po kawałku. Dlaczego tak, a nie inaczej?

Przecież to nie to, że nagle zaczęło mi zależeć. Nie, to raczej była obawa przed jego intencjami.

Spędziliśmy miłe 3 godziny rozmawiając. Śmiejąc się wspominając. Zaczynałam się luzować, przecież to takie normalne spotkanie! Zero ukrytych gestów, podtekstów.

Tak. Nie chwal dnia przed zachodem słońca.

-O czekaj.- nachylił się niebezpiecznie blisko jedną ręką mnie objął a drugą operował przy moich włosach. - Jakiś robaczek ci się zaplątał.

Uśmiechnęłam się sztucznie i od razu moje odprężenie minęło.

Nie przestawał mnie obejmować a ja coraz bardziej byłam spięta, coraz mniej go słuchałam, coraz więcej myśli krzyczących aż "PRZECIEŻ CZUJESZ COŚ DO ADIEGO"

Postanowiłam się wyplątać jak szybko się tylko dało.

- Będę musiała już wracać obiecałam mamie że pomogę jej w domu..odprowadzisz mnie kawałek?

-Jasne.

Szliśmy dalej, a ja wciąż go nie słuchałam. Wciąż myślami na jednym torze- UCIEC.

Rozstaliśmy się w połowie drogi do naszych domów.

Od tamtego punktu zaczęliśmy spadać w dół z tą naszą przyjaźnią. Prawda jest taka że to ja usilnie starałam się odsunąć bojąc się konsekwencji jego ewrntualnego zauroczenia.

Ale najgorsze co mogłam zrobić i jak to na mnie później wpłynęło..w kolejnym rozdziale :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top