I'm lovin it?
Tak więc tym optymistycznym akcentem rozpoczęły się ferie zimowe.
Tyle wygrać, czaicie?! Tyle wygrać, w moim małym życiu!
W sobotę zaraz zaczęłam swoją pierwszą pracę.
Mama załatwiła mi noszenie listów z informacją o wysokości podatku od nieruchomości z ramienia urzędu. Praca sama w sobie niezbyt trudna, a bardziej wyczerpująca psychicznie. Gdyby to jeszcze było na wejście do klatki wrzuceniu do skrzynek-jakoś by to było. Tu jednak otrzymywałam 100 listów co dwa dni, wielką listę z nazwiskami i adresami z miejscem na podpis odbiorcy, na listach sklejki zwrotne, które delikwent musiał podpisać, ja odrywałam ją od listu, zabierałam i szłam do kolejnego mieszkania. Czyli w skrócie- obcowanie z ludźmi.
Czyli uggghh, trzeba było się wykrzaczać poza ramy swojego zamkniętego jestestwa. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie,prawda?
W weekendy mogłam nosić je od 11 mniej więcej,ale w ciągu tygodnia,by jak najwięcej ludzi zastać w domu, mogłam je nosić dopiero od 16.
O 11 więc ruszyłam na listy, roznosząc je, szarpiąc się z niewygodną torbą, starając się ogarnąć cały ten bajzel. Już zaczynałam się wściekać, gdy ludzie nie dawali mi wytłumaczyć z czym przyszłam, a już zamykali mi drzwi przed nosem, lub wymagali wiedzy o tym co jest w środku listu (!!!!), jakbym była co najmniej wróżką.
Pocieszałam się tylko i wyłącznie wiadomościami z Rafałem. He kept me sane.
Sielanka trwała długo. Nie będę tego wyszczególniać na każdy pojedynczy dzień, bo to można umrzeć i nigdy nie dotrę do sedna całej tej opowieści, nigdy bym nie dotarła do teraźniejszych wydarzeń.
Przejdźmy więc do pierwszej niekoniecznie jeszcze spinki.
Walentynki.
Moje podejście do Walentynek zawsze było takie jakie było, nie uznawałam tego "święta", krzywiłam się cholernie, nie lubiłam tego. Głównie wiadomo, byłam non stop sama, non stop wszyscy wokół happy,a ja nie..Tym razem jednak było inaczej i chociaż nie nastawiałam się jakoś super specjalnie, entuzjazm mi się udzielił.
Stworzyłam prezent w postaci naszego wspólnego zdjęcia, dodatkowo dwa złączone puzzle i podpis "We match perfect together".
W dniu Walentynek, trochę go rozczarowałam. Wiedziałam to, zdawałam sobie z tego doskonale sprawę. Jeszcze nosiłam listy, a ponieważ to był piątek, również czekała mnie praca po południu. A on chciał mnie zabrać do siebie do domu po raz pierwszy, przedstawić rodzince, spędzić romantycznie czas.(Zwłaszcza,że mówił,że byłabym pierwszą dziewczyną jaką przyprowadziłby do domu) Niby po listach (zwykle kończyłam koło 19, bo średnia wiekowa mojego miasta to 60+, którzy chodzą spać zaraz po 17) mogłabym jechać do niego, ale to drugi koniec miasta, rodzice oczywiście na nie (no tak oczywiście) i trochę nam nie wyszło. Zaoferował więc, że pójdzie ze mną na te listy. Cieszyłam się nawet.
Chodziliśmy piętro po piętrze,blok po bloku. Całuski, droczenie się,śmianie.
Do czasu. Bo przecież nic nie może być dobrze zawsze.
Poprawcie mnie jeśli się mylę lub zgłoście sprzeciw jeśli uważacie mój tok myślenia za zły. Jeśli spędzasz czas ze swoją dziewczyną/ chłopakiem, to korzystanie z telefonu ograniczasz do koniecznego minimum. A już na pewno w wyjątkowe dni takie jak rocznica, właśnie Walentynki, randki czy cokolwiek w ten deser. Nikt przecież nie lubi być lekceważony i stawiany niżej w hierarchii od telefonu. Normalnie rzecz biorąc, sprawy by nie było. Rozumiem,że chodzenie w mróz po blokach nie jest szczytem niczyich marzeń na spędzenie romantycznego wieczoru, ani zbyt emocjonującym zajęciem również nie jest, ale do jasnej cholery- czy to jest powód, by cały wieczór sobie pisać z Elunią? Zacisnęłam tylko zęby na ten widok. Może to tylko jednorazowo. Ale nie. Pisali dalej. Raz, drugi, trzeci.
Zdusiłam złość w sobie. Nie dzisiaj, nie w taki dzień, nie tutaj. Może to jednorazowy wyskok dzisiejszego wieczoru. Może. Wróciliśmy po listach do mnie do domu. Dostałam od niego nasze wspólne zdjęcie w ramce i serduszko-wisiorek z łańcuszkiem. Chwilę potem poleciał na autobus, nie spędzając ze mną ani sekundy dłużej. Jakby go paliła moja obecność. Jakby.
Rozmawiałam o tym z Bugi i przyznała mi rację, co jak co, ale nie powinien pisać wtedy z Elką. Przynajmniej nie przy mnie, nie w ten dzień.
W sobotę byliśmy umówieni na seans filmowy od 22 do 5 rano w multikinie. Walentynkowa Noc Grozy czy coś w ten deser. Rafał się rozchorował więc nie poszliśmy. Coś jednak mi podszeptywało drugie dno całej sytuacji. Drugie dno,hmm..
W niedzielę złość mi powiedzmy przeszła. Właśnie "powiedzmy".
Niektórzy z Was pamiętają ten zeszłoroczny, poryty i strasznie głupi challenge piwny. No właśnie, idąc na angola w poniedziałek, przeglądałam z nudów fejsa. Nagle wyskoczyło mi powiadomienie,że zostałam oznaczona w poście Rafała. Kliknęłam. Moim oczom ukazał się filmik. Tak dokładnie, Rafał został nominowany, nagrał filmik i nominował parę osób w tym mnie. Na filmiku oprócz niego jest jeszcze jego koleżanka Karolina. Czekaj, zaraz co? Czy ja przypadkiem nie miałam być pierwsza? Może źle to interpretuję? Może nie chodziło o całokształt, a o priorytet danej osoby? I taki chory,że och ach aż kuźwa wyzwanie piwne urządza?
Zresztą, apogeum całości znalazłam w komentarzach.
W komentarzach odezwał się nikt inny jak Elunia. Coś tam coś wyszło, że chciała go nominować, ale nie zrobiła tego, bo skoro jest chory to naaah i takie tam pierdoły.
Jasna cholera mnie strzeliła, żeby nie powiedzieć brzydziej. To mnie zlewa i w niedzielę praktycznie, w poniedziałek to już zupełnie, a ONA wie, że jest chory? Z nią to ma czas pisać, ze mną już nie?
Wkurzona jak 150 wracałam, rzucając się jak padalec, z angola. Wróciłam do domu zdegustowana, w podłym humorze. Coś zaczął rozmowę, na którą ja nie miałam najmniejszej ochoty, wysłałam mu chamskiego kciuka i wyłączyłam internet,a potem wbiłam się na tryb samolotowy, tym samym wyłączając sieć. Tak minął mi cudowny poniedziałkowy wieczór.
Miałam w sobie dwa sprzeczne poglądy, z jednej strony fakt, przecież to nic nie znaczy,że z nią rozmawia. Może gdzieś na tym świecie rzeczywiście istnieje przyjaźń damsko-męska po przelotnym romansie. A z drugiej strony, to było dziwne, że najwięcej pisała do niego w momencie jak wychodziliśmy gdzieś razem. Specjalne wpierdalanko-przeszkadzanko, plus cholera by to wzięła, wciąż miałam w głowie tego jej smsa z Andrzejek, troskliwy misiu psia mać.
I do tego jeszcze ta akcja w Walentynki, nosz kuuuźwaaaaaaaaa...
We wtorek non stop wyłączona z sieci. Byłam zła, było mi przykro, bipolarne zaburzenia w przeciągu paru sekund. Co włączałam sieć by odpalić internet, do sprawdzenia czegoś to jak na ironię nie czekała mnie żadna wiadomość.
Tik-tak, tik-tak.
Odliczanie do wybuchu furii.
I wybuchłam. Wróciłam ze szkoły do domu, w domu zamiast siedzieć przy lekcjach,a potem zająć sobie czymś głowę, musiałam polecieć doroznosić powtórne awiza. Wkurzona na maksa, bo listy miały się skończyć w poprzedni piątek i już miałam nie chodzić, trzasnęłam drzwiami.
Mamrocząc przekleństwa pod nosem, na życie, ludzi, na Rafała i Elunie, na cały kuźwa zawszawiony świat pałętałam się po osiedlu od klatki do klatki z tymi awizami. Nagle mój telefon wibruje. No tak, zapomniałam wyłączyć go z sieci.
"Coś się stało?"
No trzymajcie mnie, on się mnie pyta po całym dniu OLEWANIA, czy coś się stało?
Szczerze mówiąc nie pamiętam czy coś mu na to odpisałam wtedy. Wydaje mi się, że tak, bo kojarzą mi się jego słowa "Jak się uspokoisz to daj znać", chociaż nie krzyczałam, nie pisałam ani nic. Prawdopodobnie byłam oschła jak zawsze w takich sytuacjach.
W końcu, gdy irracjonalna złość mnie opuściła, zebrałam się w sobie. Napisałam mu co mnie denerwuje. W zamian wysłał mi zrzut ekranu z tych smsów z ta typiarą i z uszczypliwym komentarzem, który jak wtedy Noemi zauważyła nie był wcale nacechowany tą jego rzekomą miłością.
"Na przyszłość skończ z tą dziecinadą, milczeniem nic nie zdziałamy + jak chcesz się licytować kto dłużej się nie będzie odzywał, to możemy się pobawić :* Kocham Cię"
Wtedy odbierałam to jako zwykłe przekomarzanie się. Właśnie. Wtedy.
Zgodzę się z jednym, to była dziecinada. Ogromna,okropna dziecinada. Faktycznie, może trzeba było zrobić burzę mózgów we dwoje, przerobić temat. Problem polegał na tym, że nie chciałam robić problemu, który jak na ironię i tak powstawał; dystansując się umysłowo od niego, sabotując ten związek w jakiś sposób. Bałam się takich rozmów, mojego doboru słów, moich paranoi, niedoskonałości. Byłam święcie przekonana, ba, wciąż jestem, że każda szczera rozmowa po cichu coś psuje, mimo faktu, że ma poprawiać relacje.
Luty płynął sobie dalej, a mnie dalej ta Elka gryzła od środka. Zjadała zdrowy rozsądek, szargała nerwy.
28 lutego miał się oficjalnie rozpocząć rok osiemnastek; pierwsza osiemnastka na jaką poszłam. Asia i Net. To było dzikie, nie trzymałam się wtedy z Netem za bardzo, bałam się go, starałam się unikać jak ognia. Nie to, że coś do niego czułam, bo nie, tylko źle mi było i niezręcznie w jego obecności. Miałam wrażenie,że słucha każdej mojej opowieści o Rafale. I w mojej głowie powstała taka myśl..Czy jemu nie było przykro, że tak szybko od "powiedzenia co czuję" do niego, znalazłam sobie kolejny "obiekt westchnień"? (A chyba go zapytam xDDD)
Oczywiście, wielki szał ciał, oprócz mnie i Rafała, jako para wspólnie mieli pojawić się Karol i Bugi. Oczywiście przewałkowałyśmy z Bugi temat Elki i poprosiłam ją, by w którymś momencie jak znikne z nim pogadała. Zgodziła się bardzo chętnie. Patrząc teraz na to, to było dosyć głupim posunięciem, nie pierwszym i niestety nie ostatnim. Człowiek ma podobno uczyć się na błędach. (Podobno.)
Oczywiście do jakiegoś momentu było okej i spoko, gdyby tylko nie wyciągnął tego cholernego telefonu i gdyby tylko ta cholerna bździągwa nie wyświetliła mu się zaraz po odblokowaniu ekranu.
Rzuciłam spojrzenie Bugi i przeniosłam się w drugi kąt sali. Gadałam z Agnieszką i Kasią, ale bez zaangażowania, bez skupienia; nie potrafiłam sprzężyć myśli wokół niczego innego jak on.
Nie wtrzymując napięcia, wyszłam do łazienki.
Ochlapałam twarz wodą i zawiesiłam się wzrokiem na swoim odbiciu w lustrze.
-Cmon, dasz radę dziewczyno.- wymamrotałam sama do siebie.
W tym momencie do środka weszła Bugi.
-I co?-zapytałam, próbując opanować drżenie nóg.
-No co..powiedział, że nie będzie już z nią pisał, ale obawia się, że to nie zmieni twoich niepewności choćby nie wiadomo jak się starał.
Gdyby tylko kiedykolwiek spróbował!
Mój ojciec odwoził nas po tej imprezie do domu. Miało być spokojnie, miałam żyć i żyłam i nie czułam niczego prócz szczęścia,że tą przeszkodę na drodze udało mi się zwinąć. Kolejnego dnia była 18 Kamyka, bawiliśmy się świetnie, przepełniała mnie duma. Irracjonalne, prawda?
"Olaboga mam chłopaka, olaboga jest awe, ja jestem awe"
Hmm.
I nagle jak nastał ten cholerny marzec, zaczełam odczuwać bardzo dotkliwie zresztą, momenty zupełnie niepotrzebnej samotności.
Naszą pierwszą irracjonalną sytuacją, gdzie i jedno i drugie poszło na dwa skrajne końce zdrowego rozsądku odbyły się na jakimś wyjściu do pubu na weekendzie.
"A co by było gdyby moja była dziewczyna miała ze mną dziecko?"
A co to w ogóle za pytanie? Skąd? Test tego kim jesteśmy i jak bardzo dojrzali jak na nasz wiek?
"Gdyby tak było..hmm myślę, że to by nas zupełnie wykluczało."- odpowiadam zgodnie z prawdą.
"Dlaczego?"
"A jak ty to sobie wyobrażasz? Dziecko byłoby na pierwszym miejscu, a zaraz za nim wtrącająca ci się w życie matka tego dziecka. W Twoim życiu nie byłoby dla mnie miejsca, a ja nie chcę być nigdy druga opcją, nie chcę być żadną opcją. Jestem albo mnie nie ma."
Obraził się.
"Zrezygnowałabyś ze mnie tylko dlatego, że miałbym dziecko. Fajnie o nas myślisz"
OH GOD DAMN IT.
Minęło już sporo czasu od tamtego wydarzenia, a ja wciąż zachodzę w głowę, co to miało udowodnić, czym to w zasadzie miało być? Skąd ta cholernie randomowa gadka i cholernie randomowe fochnięcie?
Oczywiście swoim fochodąsem popsuł mi humor na resztę wieczoru.
Siedziałam zamknięta w swoich własnych myślach, analizując nasze wypowiedzi. Może to rzeczywiście moja wina? Może powinnam to postrzegać zupełnie inaczej? Teoretycznie przecież, nie rezygnuje się z ukochanej osoby tylko przez względu na to, że ma dziecko z byłym partnerem...ZARAZ, o czym ja kuźwa myślę, jakie znowu dziecko, on nie ma z nikim dziecka, dlaczego ja o tym myślę?!
A jemu? A jemu nagle, magicznie, humor wrócił. Tu obejmuje, tu coś tam.
A ja? A ja nic. Jak słup soli, kłoda jeśli wolicie takie określenie.
Jakaś zapadka we mnie kliknęła i najzwyczajniej w świecie zaczęłam spitalać emocjonalnie od niego i tamtego miejsca.
Zauważył to, wziął to zupełnie opacznie- ja się dąsam, bo on ma wyimaginowane dziecko.
Wracaliśmy powoli, grupowo.
Szliśmy na przystanek.
-O co ci chodzi co?
-O nic- odpowiadam zrezygnowana, nie mam siły mu tłumaczyć, że zmęczył mnie ten jego foch i bezsensowna rozmowa.
-Świetnie.
Przewróciłam oczami.
-Czego ty właściwie chcesz?-pyta po chwili.
-Niczego nie chcę- głos mi się łamie, a w myślach tylko: " Ciebie głąbie!".
Kiwa głową i zaciska usta.
Stoimy w milczeniu na przystanku. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, zaczynam mrugać bardzo szybko aby je odegnać. Zbliża się do mnie i wyciąga ręce bym go przytuliła. Pragnę jego bliskości więc robię krok w jego stronę lecz nie spodziewam się tego co następuje tuż po tym.
Rafał nagle cofa się do tyłu i chowa ręce w kieszenie. Uśmiecha się zgryźliwie i obserwując mój zaskoczony wyraz twarzy rzuca:
-Przecież nic nie chcesz.
Zimny prąd przepływa mi wzdłuż kręgosłupa, nie potrafię już powstrzymać łez. Nie spodziewałam się takiego ruchu z jego strony, takiego bolesnego ciosu od osoby, która podobno mnie kocha.
Podjechał tramwaj i nie oglądając się za siebie po prostu do niego wbiegłam.
Jeszcze tego samego wieczoru się pogodziliśmy, ale co z tego, że zostawiło to ryskę na moim sercu, która w miarę upływu czasu, pogłębiała się w regularną ranę?
Na niedzielę umówiliśmy się na rowery, a sobotę mieliśmy spędzac osobno; ja w domu, on na grillu ze znajomymi z gimnazjum. Tylko, że właśnie, nie odzywał się wcale. Niedzielę rano również. Rowery stanęły pod dużym znakiem zapytania. W końcu wściekła i zawiedziona, ruszyłam na wściekły spacer po mieście. Taki dyngs zaczął mi się wykształcać przy nim. Byłam zła-wychodziłam, Eminem na słuchawkach i prawie bieg bez celu po mieście.
I tak szłam, pamiętam, że było dosyć ciepło jak na marzec, miałam na sobie trampki, które nagle zaczęły mnie obcierać, pamiętam, że niesiona pół złością, pół wychodzoną tęsknotą znalazłam się niedaleko jego miejsca zamieszkania.
Jednak urażona duma (i cholernie pokaleczone nogi) zawrociłam na drogę do domu. W drodze nagle odezwał się mój telefon.
》Wszystko ok?
Prychnęłam wkurzona.
》To ja ci nie zaprzątam głowy moją osobą..
《Same here.
Kolejna fala furii przetoczyła się przez żyły.
No żesz cholera jasna, godzina 15 a ten nagle wpada na pomysł, że coś jest nie tak? Rychło w czas, dziękuję kochanie za kolejną (jedną z wielu) złamaną obietnicę!
Łuhu! Elbląg jak się bawisz?
Godzinę później dostaję kolejną wiadomość.
》Przeszło?
《Ależ nie, nie przejmuj się mną
》Ale ty mnie dzisiaj wkurzasz...Od początku podchodzisz do mnie z niechęcią, mieliśmy iść na rower to nawet nie poruszałem tego tematu
《 No i świetnie
》I tak cię kocham!
《 Ja ciebie też.
Czyli na dobrą sprawę, zrobiłam spinę o nic?
Czyli wyszłam na tą złą?
Na to by wyglądało, prawda?
Hmm..
Mijał tydzień i znowu ta sama śpiewka. Olewanie mnie naprzemiennie z nagłą pamięcią o mnie. Tylko że mnie zaczęło to nużyć i irytować; dążyłam do różnych wniosków-łącznie z wnioskiem,że po prostu nie jestem aż tak ważna, za jaką chciałam uchodzić.
Znowu mieliśmy się spotkać grupowo w Highlanderze. Problem polegał na tym, że jaśnie książe się nie zjawiał.
Siedziałam w miejscu krusząc słomką lód w szklance. W przypływie nagłej złości znowu odłączyłam telefon z sieci. Znowu ta sama śpiewka! Ile razy można to samo przeżywać? Jeżeli deklaruje się, że będzie, a przed tym idzie spać- logiczne,że nastawia się budzik, informuje o ewentualnym spóźnieniu bądź odpuszcza sobie spotkanie całkowicie!
Frytek z Karoliną pierwsi byli na miejscu.
-Ty, a gdzie twój mężczyzna?
-Mężczyzny brak- odpowiadam zaciskając mocno szczęki.
Kiedy dołączyła do nas reszta, nie wiedziałam co zrobić z tymi ciągłymi pytaniami o Rafała. Było mi niezręcznie, głupio; było mi wstyd, że wszystkie spojrzenia są utkwione we mnie. Byłam przyparta do muru i to nie ze swojej winy!
W końcu Frytek się zezłościł i chwycił za swój telefon.
-Dawaj mi jego numer!
-Nie, daj sobie spokój, nie trzeba!
-Dawaj numer!
Wacha wyciągnął swój telefon i wbrew mojej woli podetknął mu wyświetlacz.
Zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Kostki lody w szklance zaczęły przypominać kruszonkę.
-No, gdzie ty jesteś? -Frytek rzuca do słuchawki- No to mój drogi zbieraj się, wszyscy czekamy. Okej to do zobaczenia.
Patrzyłam na niego wyczekująco.
-Obudziłem go, powiedział, że za pół godziny będzie.
Pokiwałam głową, ale wcale mnie to nie uspokoiło.
Może lepiej byłoby, gdyby nie przyszedł wcale? Miałabym czas na ochłonięcie, wzięcie tej sytuacji z zalecanym dystansem, na chłodno.
Minęła jednak godzina, potem jeszcze pół godziny, a jego jak nie było, tak nie było.
-Weź do niego zadzwoń Justa.
-Nie będę dzwonić, dajcie spokój, przyjdzie to przyjdzie, nie to nie! Zresztą wyłączyłam telefon z sieci..
(Aight, jedna rzecz- NIGDY, nie unikajcie konfrontacji w ten sposób. To żałosne, strasznie dziecinne..i dopiero po czasie to widzę. Ale właśnie w tym sens tego "Poradnika"- nie popełniajcie takich samych błędów co ja- nie chcecie być mną.)
Zapadła niezręczna cisza, po której znowu Frytek wyciągnął telefon
Westchnęłam z rezygnacją.
-No gdzie jesteś? Acha..A nie wiem. Może nie ma tu zasięgu. No dobra.
-I? -zapytała Kamyk.
-Musiał umyć psa (swoją drogą, co?), pytał się czemu nie odpisujesz i za chwilę będzie.
Starałam się udawać obojętność, ale z każdą minutą coraz bardziej czekałam, a serducho wyrywało się niecierpliwie.
Jednak w chwili jak się pojawił automatycznie stężałam na nowo.
-Heej wam!
-Hej Śpiąca królewno!
Przysunęłam się bliżej Kamyka, a od mojego wolnego boku położyłam torebkę; uniemożliwiając mu przysunięcie się do mnie.
Mimo wszystko jednak chwycił ją i przełożył ją za siebie. Nachylił się do mnie i szepnął:
-Przepraszamm...czemu nie odpisujesz?
-Nie miałam zasięgu.
-Kocham Cię wiesz?
-Wiem. Ja Ciebie też.
Przestałam być urażona, cały gniew ze mnie zszedł zupełnie.
A jednak wracając z tego spotkania miałam mieszane uczucia, stały czynnik występujący w moim życiu od dłuższego już czasu.
Tydzień po tym zdarzeniu (bodajrze coś koło 22?) Kamyk wpadła na pomysł otworzenia sezonu grillowego. (Pomimo, że kapryśny, zimny marzec nie był dobrą porą na grille w plenerku)
Dodała więc posta na naszej grupie, tego samego dnia co odbywany grill- co, jak, gdzie i o której.
Między mną, a nim znowu panowała ciężkostrawna cisza i nie zamierzałam przełamywać jej jako pierwsza. Wychodziłam z założenia, że to chłopak ma zabiegać nie dziewczyna! Owszem, zgodze się w związku powinny zabiegać dwie osoby o siebie nawzajem, ale jeśli jedna strona nawala ustawicznie, to dlaczego ta druga ma ciągnąć to za uszy za wszelką cenę? Cenę swojej godności i honoru?
Zobaczyłam, że posta wyświetlił, uznałam, że o wszystkim wie i nie mówiłam mu o niczym.
Kamyk pytała czy przyjedziemy razem. Odpisałam jej jak sprawa stoi, przyjęła to bez słów. Czasem nie musimy mówić, by wiedzieć.
Tak więc o umówionej godzinie zjawiłam się na pętli tramwajowej skąd mieliśmy iść po zakupy, a potem jechać do Kamyka do domu. Jego oczywiście po dłuższych oczekiwaniach wciąż nie było.
Nie miałam zamiaru do niego wydzwaniać, ani się rzucać o jego obecność. Wdech...wydech...akceptacja takiego, a nie innego stanu rzeczy.
Tylko tak trudno było to zaakceptować!
Siedząc na ogródku u Kamyka biłam się z myślami.
"-Przecież mógł nie przeczytać ze zrozumieniem, bo był zaspany..
-Oh fuck no, jak tak to lajkuje posty różnych ludzi, jak tak to nie umie czytać?"
Mój problem miał znowu rozwiązać się przy pomocy Frytka.
Mój telefon zaczął dzwonić.
Rafał.
-Daj- wyciągnął rękę Frytek.
Podałam mu telefon.
-No hej gdzie jesteś? No przecież jest grill u Kamyczka, niee ona gdzieś poszła z Kamykiem, ale była bardzo smutna..-kręci bajere puszczając do mnie oczko.
Pół godziny później do Kamyka wpadł przerażony Rafał.
-Płakałaś...?
Wzruszam ramionami.
-A kto z Tobą rozmawiał?
-Acha.
Siedzieliśmy obok siebie na krzesłach, oboje udając, że się nie znamy.
Gdy zaczęło się ściemniać, nie potrafiłam już tego wytrzymać. On chyba też nie, bo w momencie gdy na niego spojrzałam złapał mnie mocno z rękę.
-Kocham Cię Rafał...-szepczę, jednak za cicho by mógł to usłyszeć.
Moje słowa wpadają w próżnię, pierwszy raz.
W kolejnym tygodniu w środę większość szkół z mojego miasta jechało do Gdańska na targi uczelni. W tym właśnie moja i jego.
Ubzdurałam sobie, że na miejscu jakoś się znajdziemy i och ach popatrzymy na uczelnie razem. Poznam jego typy szkół, ja pokażę mu co mnie siedzi w głowie i jakoś to będzie..
No tyle, że wyszło inaczej.
Ludzi w głównym budynku- pełno.
Jak ja mam tu znaleźć Rafała?
Co rusz ktoś podchodzi do mnie i mówi, że go widział. Dlaczego ja nie mogę go znaleźć?
Tym oto sposobem nie mogłam skoncentrować się na wyborze szkół.
A on? Nic, zero odzewu!
Cóż jakoś to przeżyję..
I faktycznie przeżyłam.
Aczkolwiek siedząc w busie dotarło do mnie - wybór uczelni.
Wybór cholernej uczelni.
Przecież my się rozejdziemy!
Czaicie tą fazę? Po dwóch miesiącach i trochę związku, ja nie mogę sobie wyobrazić rozstania! Debilizm!
Wpadłam w histerię, pułapkę nieprzyjemnych myśli.
Noemi pisała do mnie smsy z drugiego końca autokaru, starając się mnie uspokoić.
"A ty myślisz, że co? Że ja się nie boję o siebie i Batmana? Boję się cholernie"
Dzień później odprowadzał mnie do domu po angielskim.
-Zastanawiałaś się gdzie pójdziesz...?
Acha! Czyli też o tym myślał! Prawda?
-Nie wiem..chcę iść na amerykanistykę lub w ostateczności filologię angielską, ale gdzie..nie mam pojęcia.
Pokiwał głową.
-A ty?Gdańsk, Sopot?
-No co ty! Patrzyłem na te uczelnie i Gdańsk od razu odpada. Sopot też nie jest jakiś super zachęcający. Myślałem o Bydgoszczy, Wrocławiu lub do Torunia, tam gdzie Marta, byłoby mi łatwiej w końcu z rodziną...
Temat upadł, zamknęliśmy go w tamtej rozmowie.
Dostaliśmy zaproszenie na osiemnastkę Mady na 12 kwietnia.
Przyszedł do mnie na godzinę przed. Ubierałam się właśnie, malowałam.
Rąbnął mi mój sweterek i paradował w nim po pokoju, robiąc sobie zdjęcia.
Dorwał się do samoprzylepnych karteczek, i coś sobie rysował. Miliony zielonych "Darling" przyklejał mi do ścianki biurka.
W pamiętniku napisał:
"KOCHAM CIĘ PIESEŁKE"
(Żarcik sytuacyjny)
Potem pojechaliśmy tramwajem na salę, gdzie odbywała się impreza.
Muzyka dudniła, nasza paczka zajęła jeden stół i odbierała niezbyt przychylne spojrzenia paru osób z drugiego stołu.
Kamyk i ja śmiejemy się niechcący oblewając się Martini.
Zbliżam szklankę z drinkiem do ust.
Wacha nachyla się do nas przez stół.
-Ej Rafał, Ela tu jest?
Rafał kiwa głową twierdząco.
Krztuszę się drinkiem dostrzegając ją wpatrzoną w nas z drugiego stołu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top