FML

Jestem, chociaż wcale mnie nie ma.
Nie mogę sobie za nic przypomnieć, czy kiedyś istniałam naprawdę, żyłam naprawdę.
Zostałam ciasno owinięta w smutną rzeczywistość; pasemko smutnych slajdów.

Rafał po imprezie był dziwnie zdystansowany. Zastanawiałam się, czy to ma jakikolwiek związek z moim stanem tam. Może powiedziałam coś za dużo, coś o czym myślałam?
Jednak on po prostu sukcesywnie mnie odpychał, a wszelkie pytania zbywał.
Trzeci dzień z rzędu postanowił mnie olać.
Umówiliśmy się na daną godzinę.
Jednak kiedy już wyszłam z domu i dotarłam na miejsce, Rafał się nie pojawił. Zero odzewu.

Nie mogłam wrócić do domu. Coraz częściej tak bywało; moi rodzice go nienawidzili, ja nie miałam ochoty słuchać kolejnej umoralniającej gadki. Kolejny wieczór spędzać miałam sama pod mostem.
Było gorąco. Nawet cień mostu nie zapewniał mi chłodu.
Nie miałam co ze sobą zrobić!
I wtedy wpadłam na jeden z głupszych pomysłów.
Wiedziałam,że babcia jest w Stanach i nie pogadam sobie z nią, ale również wiedziałam,że mój biologiczny ojciec może być w mieszkaniu babci. Może jakimś cudem przeczekam tw pare godzin i wrócę do domu?
Tak też zrobiłam.
Kiedy ojciec otwierał mi drzwi zaskoczony moją obecnością,coś we mnie pękło.
Byłam w tym wszystkim całkowicie sama.. I ta właśnie samotność doprowadziła mnie do osoby, której zupełnie nie obchodziłam. To było swego rodzaju rozwiązanie, żadnych pretensji, pytań, drążenia tematu. Oceniania moich chujowych decyzji.
Jakież to smutne!
Siedziałam na fotelu chlipiąc bezradnie, wytrzymując dzielnie ostrzał niezręcznych spojrzeń.
W końcu się złamał i stwierdził,że idzie do sklepu po fajki i za niedługo wróci.
Na odchodne rzucił mi wyświechtanym i starym jak świat frazesem "Nie jest ciebie wart".
Chwilę później słyszałam szczęk klucza w zamku i zapadła bolesna dla mnie cisza.

Łzy w końcu przestały płynąć. Patrzyłam w przestrzeń pustym wzrokiem i wolną od jakichkolwiek myśli głową. Jakby mnie wcale nie było!

Minęła jedna godzina, potem druga. Zbliżał się powoli czas na powrót. Jednak właśnie wtedy dotarła do mnie realizacja. Ojciec mnie zamknął w mieszkaniu! Delikatny stres wszedł mi pod skórę. W panice zaczęłam szukać jakiegoś zapasowego, lecz po dwudziestu minutach musiałam się poddać.
Dzwonić po rodziców? Przecież mnie zadziamgają;.nie dość,że szanowny książę mnie wystawił,to jeszcze poszłam do ojca.
Ta opcja nie wchodziła w grę.
Nagle przyszło mi coś do głowy.
Podleciałam do okna i otworzyłam je na oścież.
Wystawiłam głowę za parapet oceniając wysokość. Parter to parter, za wysoko nie jest, najwyżej grozi mi skręcenie kostki.
Chwyciłam torebkę i wyładowałam się z dupskiem na parapet.
Spojrzałam w dół i nagle odniosłam wrażenie, że jestem wyżej niż jak to oceniłam przed chwilą. Chryste panie..
Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i zsunęłam się z parapetu w dół.

Oczywiście, że nie wytłumaczył mi zaistniałej sytuacji; nie wiem czy o mnie zapomniał, czy coś się wydarzyło, że nie mógł się pojawić. Milcząco przyjęłam na klatę moją "karę".

Odzywał się sporadycznie w ciągu dwóch kolejnych dni, aż udało mi się zgrać spotkanie.
Fakt nie sam na sam, domyśliłam się, że może mnie wystawić i znowu zostanę w takiej samej sytuacji jak zawsze. Zaaranżowałam spotkanie grupowe. Ja, Kamyk z Wachą, Jasiu, Net i...Noemi.
Nie wiem co wtedy myślałam. Pewnie niewiele myślałam, jak to mam w zwyczaju. Zależało mi by to spotkanie się po prostu odbyło.
Noemi też przestała pałać jakąś większą agresją w stronę Rafała, toteż myślałam, że jej odgrażanie się jakoś jej spadło.
No niestety.
Z Noemi widziałam się z jako pierwszą z naszej grupy. Poszłyśmy po dwa ruskie szampany i spokojnym krokiem zmierzałyśmy w stronę naszego punktu spotkania. Nasze rozmowy nie koniecznie okrążały temat mojego pożal się Boże związku, aczkolwiek kiedy już na to zeszło wystarczyło mi jedno spojrzenie na kpiący uśmieszek Noemi.
Pamiętała tą groźbę z połowinek: "Skrzywdź ją, a cię zapierdolę".
Przeszły mnie ciarki.

-Noemi nie.

Noemi uśmiecha się tylko szerzej.

-Franko, obiecałam mu. Przystał na to.

-Nie Noemi. Sama to jakoś załatwię..- odpowiedziałam, chyba nie bardzo wierząc w to co mówię.

Po jakimś czasie dołączyła do nas reszta grupy, zrobiliśmy zakupy w Biedronce i ruszyliśmy na naszą miejscówkę w lesie. 

Było naprawdę okej, Rafał trzymał się blisko, obejmował, głaskał, całował. Nie wiem, czy to był wpływ alkoholu, czy rzeczywiście czułam się spokojnie i dobrze przy nim. Jednak, kiedy byłyśmy z Noemi w połowie drugiego szampana, a ja chichrałam się już bez opamiętania, wtedy właśnie ona przystąpiła do ataku.

-Wiesz co cię czeka prawda?- pyta Rafała.

-Wiem.- mówi spokojnie, uśmiechając się lekko.

Włosy stają mi dęba.

Muszę coś zrobić! Jakoś to zastopować, nie mogę dopuścić by Noemi zrobiła coś, co później może mieć różne skutki na mojej relacji z nim! Przecież jej mówiłam, że sama to ogarnę.

Zrywam się na równe nogi, jak tylko Noemi wstaje z miejsca i zastępuję jej drogę.

-Noemi nie. Noemi proszę cię- zaczynam cicho, jednak gdy ona uparcie stara się mnie odsunąć mój głos przekształca się w piskliwy, ostry dźwięk- Nie Noemi, błagam nie, nie możesz..

Tężeją jej rysy twarzy. Unosi dłoń i trzaska mi prosto w twarz. 

Z wrażenia aż siadam na miejsce, trzymając się za piekący policzek. 

Czuję się tak, jakbym oglądała nagle własne życie zza grubej, dźwiękoszczelnej szyby, w zwolnionym tempie. Widzę jak Noemi podchodzi do Rafała, widzę jak zwija dłoń w pięść. Odwracam wzrok i na wszelki wypadek zaciskam powieki. 

Dźwięk nagle wraca i słyszę ten okropny gruchot szczęki.

Zapada cisza. Kamyk obejmuje mnie ramieniem. Kulę się, sięgam po butelkę i biorę jeden, długi łyk. 

Pieką mnie oczy od dymu z ogniska, od powstrzymywanych łez. Ogarnia mnie bezsilność i zupełna bezradność. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Podejść do Rafała? Przywalić Noemi za ten skrajny brak poszanowania do mojego zdania? Chociaż nie chciałam tego przyznać, wiedziałam doskonale, że miała rację. Gdybym miała więcej siły, więcej odwagi i na więcej rzeczy wywalone to może sama bym to zrobiła. Jednak tak nie było i to co się stało nijak można już było odwrócić. Pozostało tylko brnąć w to wszystko dalej, oczekiwać konsekwencji pewnych decyzji.

Tego wieczoru nie dzieje się już nic szczególnego. Wszystko jakby się rozpierzchło i wraca do normy, do zwykłych rozmów, śmiechów. Mój śmiech brzmi sztucznie i obco. Wracam do domu, zrzucam z siebie ubrania i kładę się do łóżka. Niemalże od razu zasypiam.

Nadchodził kolejny weekend, rozpoczęcie sierpnia.

Jednak zamiast zjawić się na kolejnej imprezie u Kamyka, wybrałam ucieczkę na działkę z rodzicami. Sądziłam, że to coś mi da. Uspokoję się, wszystko wróci do normy. Zostawię smutek i problemy za sobą. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że to wszystko nie jest osobną materią, którą można gdzieś zostawić. To wszystko siedziało we mnie głęboko, rezonując, wbijając się w skórę, mięśnie i kości.

Nie spodziewałam się tak ogromnego przygnębienia. Kręciłam się bez celu po wsi, po lesie, słuchając Eminema; usilnie starając się nabrać jakiegoś nastawienia w miarę pozytywnego do wszystkiego. Możliwości jednak były ograniczone. Na pomoc ruszył Kamil, który jak to miał w zwyczaju odzywać się co pół roku. Przyznam się szczerze uratował mi trochę dupę. I chociaż wiedziałam, że to tylko chwilowe i za chwilę wrócę z powrotem do szarej rzeczywistości, a on zniknie na kolejne pół roku..Prze kolejne pół roku może zdarzyć się wszystko prawda? Może się wszystko ułożyć i nie będę potrzebować jego pomocy pod żadną postacią prawda?

Jednak mój powrót do Elbląga nic nie zmienił. 

Dalej rozmawialiśmy tyle co kot napłakał, dalej wszystko wyglądało biednie jak cholera. We mnie powoli rosła agresja. 

I wtedy odezwał się Krzysiu. 

- Franklinku! Wpadaj do mnie, bo robię mini domówkę, będzie parę osób pogadamy, pobawimy się.

Zgodziłam się nawet mimo tego, że tamtego dnia miałam widzieć się z Rafałem. Przekreśliłam to spotkanie z góry, zakładając, że i tak czy siak mnie wystawi. 

Wylądowałam u Krzyśka koło osiemnastej. W rękę wciśnięto mi cytrynowego radlera. Siedziałam tam do 20:30 kiedy przyszedł mi sms.

>> Już mam czas, widzimy się?

Prychnęłam. No łaskawca nie ma co.

<<Możemy. Tylko mnie nie ma w domu. 

>>A gdzie jesteś? 

<<U kolegi

>>To gdzie mam przyjechać?

<<Pod gimnazjum nr 2

Zebrałam się, pożegnałam ze wszystkimi obecnymi i wyprysłam z mieszkania. 

Szłam na sztywnych nogach, starając się ogarnąć swoje myśli. Z każdym krokiem byłam jednak coraz bardziej wściekła. Zacisnęłam szczęki. 

Kręcił się pod płotem mojego starego gimnazjum. 

Zdjęłam słuchawki i schowałam je do torebki. 

-Hej- powiedziałam podchodząc bliżej.

-Hej- odpowiedział, obejmując mnie delikatnie, jakby się bał.

I to..to by było na tyle. 

Szliśmy długi kawałek drogi w przeokropnym milczeniu. W myślach miałam same złośliwe rzeczy, które cisnęły się na usta z coraz to większą siłą. 

-To..co tam u ciebie?- w końcu wydusza z siebie.

-Nic, zupełnie nic.- odpowiadam  zgodnie z prawdą.

Co miałabym mu niby odpowiedzieć? Koleś przeginasz? Robisz mi krzywdę i moje starania się masz za nic? Żadna rozmowa między nami nie prowadziła do niczego.

- Acha. 

-A u ciebie?

-Nic.

Unoszę brwi. 

To tak się teraz chce bawić? Wziął moją odpowiedź za atak na siebie, wielkiego focha. Fakt faktem, może i był to atak na niego, ale nie taki, o jakim myślał. Bo w moim życiu bez niego nie działo się zupełnie nic. Błądzenie po rozgrzanych sierpniowym słońcem uliczkach, dni milczenia, słuchania muzyki na kilogramy. Multum myśli nie znajdujących odbiorcy ni ujścia.

Popełniłam największy błąd, podporządkowałam swoje życie pod niego. Do tego stopnia, że wydawało mi się, że bez niego nic nie ma tak naprawdę sensu, nic nie ma znaczenia i nie mam absolutnie nic prócz niego. A przecież MIAŁAM! 

Skręciliśmy w uliczkę między blokami drepcząc do głównej ulicy. Byliśmy właśnie w połowie drogi, gdy jemu zachciało się nagle wielce inteligentnej konwersacji.

-O jaka mała ławka. Ciekawe dlaczego jest taka niska? Jak myślisz?

-Bo obok jest przedszkole? I podstawówka? -odpowiadam zażenowana poziomem tej pseudo rozmowy.

Ja rozumiem, że jakkolwiek chciał pociągnąć mnie za język, bym choć cokolwiek powiedziała przerywając ciszę. W tamtym momencie jednak miałam to gdzieś. Miałam gdzieś te jego próby, które tak na dobrą sprawę były gówno warte.

Chciałam by poczuł się tak jak ja, paskudnie, zgaszony, odrzucony. Starałam się za nas dwoje, ale nie mam już na to siły. Za cholerę.

Znowu zakręciliśmy. Szliśmy wzdłuż głównej ulicy, idąc przed siebie, nie bardzo chyba wiedząc dokąd zmierzamy. I nie chodziło już tylko o nasze kroki, ale o całokształt. Co z nami dalej? Nie lepiej byłoby to tu i teraz zakończyć? Podjąć finalną decyzję?

Choć jest ciepło zaczynam się trząść. 

To nie ma sensu. Wskazuję na przystanek tramwajowy.

-Idę.

-Odwiozę cię..

-Nie dziękuję.

- To chociaż poczekam z tobą.

Razem ze mną przechodzi przez jezdnię. Wchodzimy na platformę przystanku. 

Siadam na ławeczce i wbijam wzrok w szyny.

Czuję jego uważny wzrok na sobie. Studiuje moją twarz w poszukiwaniu jakiejkolwiek oznaki, że zaraz się odezwę, złamię, po raz kolejny to ja zejdę z barykady machając białą flagą. Chyba tego chciał, żebym się poddała, przestała wydziwiać, była bezproblemowa, brała na klatę każdy jego wybryk bez cienia sprzeciwu. 

Nie zamierzałam dać się złamać. Ustawiłam między nami barierę. 

Chwyta mnie za rękę i bawi się dwoma bransoletkami.

-Ładne. Skąd?

Walczę ze sobą by nie prychnąć.

-Kupiłyśmy sobie z Kamą. -odpowiadam i zabieram rękę przyciskając ją z całej siły do siebie.

Tik-tak, tik-tak. Czas leci. 

W oddali widzę nadjeżdżający tramwaj. Wstaję.

-Ładnie dziś wyglądasz-wyrzuca nagle z siebie, traktując te słowa jako jego ostatnią deskę ratunku.

Kiwam tylko głową z głupim uśmieszkiem na twarzy. Zabrałam mu i tą deskę. Idzie na dno. 

Poklepuję go po ramieniu i wskakuję do tramwaju instalując na uszach słuchawki. 

Milczenie. Czy my naprawdę nie mieliśmy już nic sobie do powiedzenia? Wyjaśnienia? Ustalenia jakiś rzeczy? Jak się naprawia rzeczy, które są tak dobrze popsute? Jak ustalić cokolwiek, jak jedno na drugiego się wypina swoim honorem i dumą? Jak to się stało, że z dwojga ludzi, którzy kiedyś potrafili się dogadać, nagle patrzą na siebie spode łba?

No właśnie. Czy myśmy kiedykolwiek potrafili się dogadać? Prawdopodobnie nie, biorąc pod uwagę jak to wszystko wyglądało od samego początku. Od focha do focha, od milczenia do milczenia. Od zgryźliwych słów wycelowanych tak, by zadawały celne ciosy, po robienie sobie na złość.

Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone? Ale jakim kosztem?

To ja przyjmowałam wszystkie ciosy. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że tak na dobrą sprawę tylko sobie robię krzywdę, bo dla niego moja osoba znaczyła tyle co nic. 

Następny dzień nie różnił się niczym od wielu innych wypełnionych milczeniem dni. 

Nowością za to była jego nagła realizacja, że chyba powinniśmy pogadać.

>>Musimy porozmawiać prawda?

<<Musimy.

Umówiliśmy się na kolejny dzień, na pętli tramwajowej niedaleko mnie.

Idę nastawiona na szczerą rozmowę, szykuję sobie ogromny monolog w głowie. Chcę to załatwić, żeby wyjaśnił mi kilka rzeczy. Żebyśmy mogli wyjść na prostą. To co zastaję na miejscu jednak przerasta moje najśmielsze oczekiwania. Serce spada mi gwałtownie w dół, jakbym jechała na kolejce górskiej. Żołądek podjeżdża do gardła.

O Boże.

Rafał stoi przy przystanku trzymając w rękach mój prezent, który dałam mu na walentynki.

I nagle wszystko odpływa. Czuję..nic nie czuję. Zionie we mnie ogromna pustka. Idę z wysoko podniesioną głową, bez żadnych myśli.

Kolejny raz szliśmy w zupełnej ciszy nie mówiąc do siebie absolutnie nic.

W końcu odzywa się Rafał.

-To jak, kto pierwszy zrywa, ty czy ja?

SŁUCHAM?

Czułam, że za chwilę moja fasada bezpieczeństwa runie i fala smutku pęknie.

-Nie z takim nastawieniem tu przyszłam..

-A z jakim?

-Teraz? Teraz to nie ma znaczenia.

Nie spodziewałam się tego po sobie, ale udało mi się nagle wylać swój żal, że mnie zostawił samą i udaje, że wszystko powinno być między nami dobrze. Że przykro mi było, gdy odsunął się ode mnie po imprezie u Kamyka, że mnie przez większość czasu olewa. Odrzucił mi kilkoma epitetami o sobie samym, jakby to cokolwiek usprawiedliwiało. Przecież tak nie było na początku! Przecież wyglądało to zupełnie inaczej.

Ucichliśmy. 

W pewnym momencie przystanęłam gwałtownie.

-Po co my dalej idziemy? 

-Chodź.

-Po co?

Nie dostałam odpowiedzi.

Staliśmy obok siebie jakby zamrożeni w czasie, nie patrząc na siebie.

Minuty ciągną się w nieskończoność.

-Może lepiej to skończ, skoro i tak po to tu przyszedłeś- mówię i głos mi się łamie.

 Pierwsze łzy spływają wzdłuż moich policzków.

-Nieprawda- kłamie mi prosto w oczy.

Rozryczałam się na dobre. 

Próbował objąć mnie ramieniem. Odsunęłam się od niego. Spazm za spazmem ogarniały moje ciało. Nie mogłam się uspokoić. Nie mogłam odejść. 

Nie potrafiłam zmusić się do tego jednego, prostego kroku. Po prostu wypruć przed siebie, niekoniecznie do domu. Gdziekolwiek, gdzie nogi poniosą. Dopóki się nie uspokoję. Dopóki te tępy ból nie ustąpi. Dopóki nie trzeba będzie wrócić.

Trzeba było to zrobić. Trzeba było to wtedy zrobić.

A tak? Wszystko odłożone w czasie. Dalej byliśmy razem choć już osobno.

Ramki mi nie oddał. Przytuliliśmy się mocno, po czym wsiadł w auto i odjechał.

Zostałam sama na pętli, wbijając nieobecny wzrok w przestrzeń.

Wsuwam ręce w kieszenie i ruszam w stronę domu.

Od Autorki:

Przepraszam, za tak długą nieobecność!

Ale wracam. Sukcesywnie rozpisuję kolejne rozdziały.

Stay tuned!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top