Ciepło, zimno i mróz
W życiu każdego człowieka, w którymś momencie następuje chwila, gdy spotykają na swojej drodze najbardziej elektryzującą osobę.
Tuż po pierwszym spojrzeniu, zwykłym geście, stoicie jak zaczarowani ze wzrokiem utkwionym w tej osobie. Działa jak magnes, nie pozwala o sobie zapomnieć.
I najczęściej jest tak, że ten urok działa w obie strony; oni na nas i my na nich.
Tak właśnie było i tym razem.
Znalezienie takiego człowieka, pokochanie go- to historia jedna na milion, szansa pojawiająca się tylko raz. Później już nigdy nie kocha się nikogo tak samo, nikogo tak prawdziwie.
Nazwałam ten rozdział "Ciepło, zimno i mróz", by pokazać wam trzy stadia mojej znajomości.
Zacznijmy więc od początku, od Ciepła.
(Karuzela śmiechu rusza)
***
Ciepło.
"(..) Przemilczałem,
Każdą głuchą noc bez Ciebie.
Nie widziałem,
Kiedy życia sens mój przebiegł
Byłem gotów,
Oddać wszystko w Twoje ręce.
Nie wiedziałem,
Że tak skończy moje serce"
Jesteśmy wypadkową różnych zdarzeń.
"Znów poznacie się przypadkiem, no i kurwa wiesz jak to się skończy, no bo zacznie się jak zawsze"
Wszystko zaczęło się 30.11.2013 roku.
Andrzejki u Kamyka, cud miód i orzeszki.
Tydzień przed imprezą jeszcze nie wiedziałam, czy w ogóle się na niej pojawię ze względu na zebranie na dwa dni przed.
Ale obserwowałam informacje na naszej wspólnej grupie na Facebook'u; w końcu miał być tam Net, a nuż(widelec, łyżka; btw nusz czy nuż? Nie, nie chodzi mi o nóż.) coś pyknie między nami.
I wtedy mój wzrok przykuła jeszcze jedna osoba na grupie, również zaproszona na imprezę- Rafał.
Szybko weszłam na jego profil i szczęka mi opadła. Był..cholera był przystojny.
I za chwilę mój entuzjazm opadł: "I co tak cieszysz tą pape, nie masz i tak szans, grubasku"
Zamknęłam laptopa i zapomniałam o owym chłopaku.
Kiedy wyszło, że bana na imprezę nie mam i mogę śmigać, byłam w siódmym niebie.
W dniu imprezy zapakowałam się w autobus, którym miałam trafić do Kamyka.
W autobusie siedziało już trochę narodu, Bugi, Asia, Mada, Kasia i jakiś trzech nieznajomych chłopaków.
Pierwszy, rudzielec, obciął mnie wzrokiem z góry na dół i odwrócił się do szyby.
Tak, ja ciebie też witam, dupku.
Drugi z nich wyciągnął szybko rękę w moją stronę i wypalił z najszerszym uśmiechem:
-Rafał.
-Justyna.
Język omal nie stanął mi kołkiem w ustach.
A więc to on.
Damn it, jak wyglądam? Źle na stówę.
Ostatni był wysoki, miał ciemne, krótkie włosy i przyjazny uśmiech. Nazywał się Karol.
Od razu rodzieliliśmy się na frakcje u Kamyka. Trochę osób tu, trochę tam.
Przyszło do toastu.
Z jakiegoś powodu, byłam mocno zdezorientowana czemu i dlaczego.
I nagle się wyjaśniło. Celebrowaliśmy minione urodziny Rafała i przyszłe urodziny Frytka.
I nagle doszła do mnie informacja- Rafał miał urodziny tego samego dnia co i ja.
Przeszedł mnie prąd ciekawości.
I nawet nie musiałam się starać, by się do niego zbliżyć, sam podszedł uśmiechając się szeroko i wręczając mi kieliszek wódki.
-Za moją osiemnastkę.
Postanowiłam się upewnić.
-Którego masz urodziny?
-Dwudziestego drugiego listopada.
-Serio? Ja też wtedy się urodziłam!
-No co ty? Ale fajnie! No to mini zmiana planów- za nas!- stuknęliśmy się kieliszkami.
Gorzki płyn zapalił mój przełyk.
I ruszyliśmy w swoje strony.
Jednak nie dawał mi on spokoju myślowego, zresztą nie tylko.
Gdy znikał mi z oczu szukałam go i znajdywaliśmy się obok siebie. Roześmiani, niesamowicie rozmowni. On też starał się nie opuszczać mojego boku.
Koło 23 był już bardzo wstawiony.
Siedzieliśmy obok siebie na tarasie, ja w krótkim rękawie zwijam się w kłębek z zimna.
-Zimno ci? Ojej, chodź- przygarnia mnie do siebie i bierze moją dłoń w swoją.
Czuję się wniebowzięta.
Zaczyna oglądać moją dłoń i natrafia na pierścionek, który założyłam okazyjnie, raczej z fanaberii aniżeli do uzupełnienia stroju, którym były zwykłe jeansy i bluzka.
-O nie..ty masz pierścionek..?
Stłumiłam w sobie chichot.
Na taras wbiegł Wacha i porwał mi Rafała.
Wydawałoby się, że zniknęli na dobre, dlatego zaniepokojona ruszyłam na poszukiwania.
Zastałam ich w przedpokoju, ubierali się by iść z psem Kamyka na spacer. Rafał spowolnionymi ruchami z na wpół przymkniętymi oczami,obejmując karton soku pomarańczowego ubierał buty, Wacha zakładał Taszy obrożę, a Karol już stał i czekał gotowy przy drzwiach.
-Ej chłopaki mogę iść z wami?
Rafał posłał mi uśmiech.
-Jasne- odpowiedział Wacha i rzucił mi moją kurtkę.
W trybie ekspresowym się ubrałam i zaczęliśmy wychodzić przed dom. Szybko okazało się, że Rafał jest mocno nie w stanie i jakoś doszło do tego, że to ja go pod ramię sprowadziłam po schodach i eskortowałam w dół ulicy.
-Nooo Rafał bierz się za nią! Ona jest świetną dziewczyną!-darł się nawalony Wacha podskakując koło nas jak na sprężynach.
Spojrzałam się na Rafała chcąc zobaczyć jego reakcję i napotkałam jego roześmiane spojrzenie niebieskich oczu. Szybko odwróciłam wzrok.
-No to rozdajemy buziaki-zarządził i cmoknął mnie w policzek- Teraz ty Rafał ją- wydał instrukcję.
Ciepłe usta Rafała wylądowały na moim chłodnym policzku. No, ale jak wszyscy to wszyscy, buziaka dostał ode mnie też Wacha i Karol. Na końcu z delikatnym przeciąganiem cmoknęłam Rafała.
Wylądowaliśmy pod piekarnią.
Chłopaki chcieli zajarać, a jako że Rafał był w posiadaniu jednej jedynej fajki, to trzeba było ją z niego wydobyć.
I tu..zaczynały się delikatne schody.
Rafał był ubrany w koszulę w biało-niebieską kratę z małą, standardową kieszonką na piersi. A na koszulę miał założony Tshirt z podpisami całej naszej paczki (mnie też kazał się podpisać).
On nawalony oparty o ścianę w pozycji pt: "bierz mnie" i wszyscy każą mi go obmacać w poszukiwaniu fajki.
Mogłabym przysiąc, że byłam bardziej czerwona niż jakakolwiek istniejący odcień czerwieni.
Kiedy już ją wciągnęłam i oddałam chłopakom Wacha zaczął swój wywód.
-Justyna jak ja ci współczuję. No on był porażką totalną, w życiu bym nie nazwał swojej dziewczyny szmatą..
-Kto nazwał cię szmatą?-zainteresował się nagle Rafał.
Machnęłam tylko ręką.
-Ah mało ważne. Mój były.
-Nie nazwałbym cię tak w życiu- postuluje, lecz zanim ktokolwiek doda coś jeszcze, rozlega się dźwięk smsa z Rafałowego telefonu.
Wyciąga go z kieszeni i odblokowuje, na ekranie wyświetla się imię "Ela".
Opuściłam wzrok i oddaliłam się w bliżej nieokreślone miejsce, by nakrzyczeć na siebie w myślach za przekonanie, że wszystko jest super ekstra i coś z tego wyjdzie. Przecież on kogoś ma for fuck sake.
Treść wiadomości brzmiała mniej więcej: wiem, że on jest pijany, ktokolwiek odbierze tego smsa niech go pilnuje by nie zrobił nic głupiego.
W tonie takim powiedzmy..martwiącym się.
Skrzywiłam się z niesmakiem, nawet nie bardzo wiem na co była ta gorycz skierowana, na niego za zwodzenie, na siebie za tak szybką naiwność, czy też na tą typiarę. Ale długo dąsać się nie miałam czasu, Rafał przygarnął mnie do siebie i na dobre zakotwiczył przy moim ramieniu.
Poszliśmy po osiedlu, rozmawiając urywanymi zdaniami. A raczej to on nawijał ja..można powiedzieć wszczepiłam się każdą cząstką siebie w ten moment i starałam się go nawdychać, zapamiętać każdy szczegół.
Od słowa do słowa, wyszliśmy do gadki o tym, że on koniecznie musi zaprosić mnie w niedzielę rano na fejsie do znajomych.
Zdobyłam się na sztuczny uśmieszek, po pierwsze był w takim stanie, że wątpiłam w jego pamięć, a po drugie..to kim do cholery jest Ela?
Wróciliśmy na imprezę i oderwałam się od niego. Jednak po upływie niecałych dwóch godzin zaczęłam się zastanawiać gdzie jest, więc poszłam na górę.
No był, w łazience, opierając czoło o deske sedesową.
Aha, czyli się wycofać.
Zeszłam na dół.
Zdarzyło mi się parę kursów na górę, sprawdzając jak się czuje i czy w ogóle żyje, ale wolałam trzymać się na dystans- zresztą Mada z nim siedziała non stop; dodatkowy czynnik mojej zgryźliwości.
Kiedy zbliżała się godzina, kiedy to mój ojczym miał przyjechać po mnie, stwierdziłam, że pora się ze wszystkimi pożegnać.
Brakowało tylko do pożegnania Rafała, Karola i Wachy. Znalazłam ich na piętrze..Wacha i Rafał mieli całe czerwone twarze. Pierwszy szok minął i skumałam co ta dwójka zmalowała. Otóż wynaleźli szminkę czerwoną i z jakiegoś powodu postanowili się zmienić w Indian.
Rzuciłam tylko rozbawione cześć i obiecałam nic nie mówić Kamykowi po czym zeszłam na dół, ubrałam się i odjechałam z ojczymem do domu.
Następnego dnia rano, nie mogłam wytrzymać z niecierpliwości.
Czy pamięta? A jak nie? Powinnam go zaprosić na fejsie? A może dotrzyma słowa?
A co jeśli nie dotrzyma?
Poleciałam na żywioł, kliknęłam pstryczek z napisem "Dodaj do znajomych".
I pod wieczór przyjął zaproszenie i cisza.
Zagryzłam wargę nad migającym kursorem, gdy próbowałam zebrać się w sobie by napisać.
Ale o czym?
To wahanie doprowadziło mnie do isntego szaleństwa, co rusz otwierałam i zamykałam bąbelek messengera jednocześnie modląc się o jakiś nieokreślony cud.
I wtem dostaję wiadomość, która wywołuje u mnie nagłe przyśpieszenie tętna.
-Ale to ja miałem cię zaprosić!
Nawet nie mogłam opanować uśmiechu, który wykwitł mi na twarzy i gorących rumieńców.
Miał dziwny styl pisania. Usiany serduszkami, delikatnie mnie to peszyło, bo nie wiedziałam jak mam reagować.
W końcu to zauważył i zapytał czy mi to nie przeszkadza.
Odpowiedziałam, że nie.
-To świetnie ♡ Nawet nie wiesz w co wdepnęłaś.
Miał rację, nie wiedziałam.
Nie miałam najmniejszego pojęcia w co się wpakowałam.
A może nie chciałam wiedzieć?
Tamtego wieczoru kładłam się z największym bananem na twarzy od bardzo dawna.
Z samego rana latałam gdzieś myślami ponad wszystkim. Niczym dziecko szczęścia, lekkim krokiem do szkoły, po szkole z tak rzadko spotykanym u mnie szerokim uśmiechem. Wszystkim dzień doberki sprzedając.
Sama siebie nie mogłam poznać, a co dopiero dziewczyny.
O 11 wysłałam mu wiadomość na fejsie "Miłego dnia". Odpisał chwilę później salwą ochów i achów jaka to ja jestem super i życząc mi również miłego dnia.
Po tej wiadomości zaczęłam unosić się kilka centymetrów nad ziemią.
Nie obyło się również rozmowy z Kamykiem o tą całą Elę z telefonu, jak się okazało to dziewczyna, która no miało coś być, ale jednak nie było.
Szczegółów nie znała, tylko urywki typu, uwaga mój ulubiony: złodziejka z rosmanna, próbowała wynieść rzeczy na 500zł, wypierała się, że nie ona (a ona), rzuciła się na niego kiedyś i niby miało do czegoś dojść, ale on przestraszony nawiał.
Tylko tyle, że jest i ponoć się kolegują.
Acha. (Fajnie masz w domu) No nic, akceptuję to, ważne, że jest wolny.
Ale tak naprawdę to we wtorek padłam na zawał z przeciążenia słodkości.
Tym razem to on szybko z samego rana zarzucił mi "miłego dnia" w ramach rewanżu za dzień poprzedni.
Dobry nastrój skoczył mi znacznie w górę.
Po szkole poszła fama, że pora szykować listy na połowinki, że czas już najwyższy, jeśli chcemy je mieć w styczniu.
I nagle do głowy wpadł mi diaboliczny plan..w tym roku nie chciałam tam iść sama.
Ale zaraz napadły mnie wątpliwości, czy to normalne? Znamy się od 3 dni,ba, znamy się to nawet zbyt wygórowane słowo. Poza tym dopiero zaczął się grudzień, a co dopiero będzie w styczniu? Przecież równie dobrze ta znajomość może się urwać za chwilę. Plus, god damn it przecież on się nie zgodzi!
Dziewczyny popukały mnie w czoło i zabrały telefon.
"Słuchaj, tak się zastanawiałam, nie poszedłbyś na połowinki ze mną?"
"Pewnie, że pójdę mordko. Masz mój numer i pisz na telefon, bo mogę nie mieć internetu."
Serce stanęło mi w miejscu, krew odpłynęła z twarzy. Zdrętwiałam, nie mogłam się ruszyć.
Z ust z początku wyrwał mi się przeciągły pisk, po czym zaczęłam płakać.
Nie wiem dlaczego, that was just..emocje I think. Ich nadmiar.
Miałam w danym momencie wygryw życia, cholera, no bo jak inaczej to nazwać?
Ja, totalny pasztet, w centrum zainteresowania najprzystoniejszego chłopaka w całym mieście!
No to jak się bawić, to się bawić, poszłam za ciosem i zaproponowałam "randkę" w sobotę. Lodowisko.
W końcu: " first date on ice rink is the best way to break the ice.
Or some bones"
Zgodził się i od razu zaproponował byśmy po lodowisku poszli z jego znajomymi na stare miasto.
Ghhh. Wstępnie się zgodziłam, ale w umyśle zaczęłam kombinować, jak urobić rodziców, by mnie puścili na ten eksces polodowiskowy.
I tak powolutku miał sobie tydzień pod tytułem "Rafał"; tydzień najszczęśliwszy i najszczerszy w tej radości w całym moim życiu. W piątek tylko niezbyt mi się uśmiechało z nim rozmawiać.
Na Facebooku pojawiło się zdjęcie z jakiegoś pubu, na którym on i jego kolega ( gbur z autobusu) szczerzą się do aparatu.
Niby pisał ze mną, w odstępach czasowych, niby wiedziałam gdzie jest i co robi, ale czułam się niekomfortowo.
Asia wytknęła mi bardzo ważną rzecz wtedy: Popatrz uważnie, jest tam, ale trzyma telefon. Jak myślisz, że niby z kim pisze?
Westchnęłam. Być może miała trochę racji.
Odpuściłam.
Kiedy w sobotę znalazłam się pod lodowiskiem, nogi miałam jak z waty; czułam się jakbym szła machinalnie, aytomatycznie zaprogramowana, a sama siebie obserwuję z widoku trzeciej osoby.
Nagle słowa wypływające z moich ust, delikatny splot, nie był moim splotem, ręce nie słuchały rozsądku tylko poddały się bezwładowi.
Przyszedł w jasnych beżowych spodniach i bluzie z Einsteinem, z rozwianymi włosami i delikatnym uśmiechem.
Objął mnie na powitanie i razem poszliśmy zmienić buty na łyżwy.
Można było wyczuć to napięcie w powietrzu, zarówno ode mnie jak i od niego, aura stresu dominowała nad nami. Starałam się grać jakoś na luzie, ale jedynym efektem jaki uzyskałam był trzęsący się od emocji głos i drganie rąk.
On też, odpowiadał urywanymi zdaniami, jakiś napięty, wyprostowany jak struna.
Weszliśmy na taflę i jakoś zrobiło się lepiej. Rozluźnił mnie uścisk zdenerwowania; zaczęłam żartować nawet, co w moim przypadku jest to niebezpieczne jako osoba posiadająca zmysł człowieka betona (ciekawe dlaczego), ale nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu, sam miał podobny humor.
Rozmawialiśmy o studiach, pracy, naszych znajomych. Co lubimy, czego niekoniecznie- banał.
Tak bardzo chciałam złapać go za rękę na tym lodowisku, ale nie mogłam się zdobyć na ten krok. A co jeśli weźmie mnie za wariatkę? Może to za szybko?
(Kretynko zaprosiłaś go na połowinki, zdefiniuj termin "za szybko")
I nadarzyła się w końcu okazja do wykonania tego kroku.
Grupa ludzi przed nami, średnio umiejąca jeździć- trzeba ją wyminąć. Pomknęłam więc pierwsza, a za mną Rafał.
Kiedy mnie dogonił uśmiechnął się zaczepnie i rzucił:
-Ale jak chciałaś jeździć sama, to trzeba było powiedzieć..wstydzisz się mnie.
Przełknęłam ślinę (żeby się nie opluć przypadkiem).
-Udowodnić ci, że nie?
-Co masz na myśli?-zmrużył oczy i przechylił głowę.
W odpowiedzi wyciągnęłam swoją dłoń w jego stronę.
Chwycił ją chętnie, z uśmiechem, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że był zadowolony z tego obrotu sprawy.
Jeździliśmy sobie tak dalej, co prawda krótko, bo ostatnie 15 minut sesji, ale zawsze coś.
Przebraliśmy i poszliśmy spokojnym krokiem na stare miasto.
Tam czekała na nas grupka jego znajomych, w tym Karol, którego już znałam. Dodatkowo dwie dziewczyny- niska blondynka Kasia i wysoka, ciemnowłosa Paula oraz ciemnowłosy, krótko przystrzyżony Krzysiek.
Poszliśmy pierwszym rzutem do Highlandera, chociaż liczyliśmy się z tym, że ten pub akurat jest mocno niedogrzewany.
Bałam się strasznie.
Koło kogo mam siąść? Siądzie obok mnie? O czym ja będę z nimi rozmawiać? Wyjdę na debilkę i gbura jak nic.
Problem rozwiązał się sam.
Kanapa była narożna, wygięta w kanciatą literę u. Z jednej strony siedli Karol i Krzysiek, na środku Paula i Kaśka, a my z Rafałem na przeciwko chłopaków.
Wyłączyłam się całkowicie w tym strachu z myślenia. Uśmiechałam się przyjaźnie, milczałam popijając powoli sok pomarańczowy i przysłuchując się rozmowy.
Dzięki temu zbierałam cenne informacje na przyszłość, które miały ułatwić mi życie w późniejszym okresie.
Oczywiście musiałam parę razy się odezwać, przy zadawanych pytaniach bezpośrednio do mnie, ale nic więcej.
Po jakiś 40 minutach marznięcia w lokalu, postanowiliśmy pójść coś zjeść i przy okazji się ogrzać, gdyż była to najcieplejsza knajpa na starym.
Szliśmy pod rękę, ciasno przyczepieni do siebie ze względu na panujący wokół siarczysty mróz. I teraz nadchodzi moment, w którym pora pokazać nową cechę mojego charakteru (khem, upośledzenie, a nie cecha, ale niech już tak będzie), otóż strasznie krępuje mnie jedzenie przy innych. A już tym bardziej przy chłopakach, czy mi się podobają, czy też nie- nie jem. Nie wiem skąd mi się to wzięło, bo zaczęło się w gimnazjum, aczkolwiek podejrzewam, że ta fobia zagnieździła się we mnie o wiele wcześniej- w momencie kiedy w podstawówce byłam szykanowana przez takich dwóch pryszczatych szóstoklasistów, przy nich na porządku dziennym było pociąganie mi z bara na przerwach, wyzywanie od "pulpetów". Szczerze? To, że sama siebie tak widzę w czasie obecnym, to, że sobie żartuję- jestem całkiem normalna. Tak samo wtedy, nie byłam gruba for fuck sake, byłam normalna; może nie przypominałam kościstego wieszaka jak takie dwie bliźniaczki ze szkoły, ale wyglądałam normalnie.
W każdym razie wracając do tematu, pójście na tego kebaba wywołało u mnie mdłości i paniczny wzrost ciśnienia.
Od razu zaznaczyłam mu, że nie chcę jeść, nie mam ochoty.
Nie posłuchał mnie. No nie posłuchał dziad jeden, uparł się i kupił mi tego kebaba.
Z drugiej strony nie wiedział o mojej przypadłości, a moją odmowę jako hmm nie wiem, wycofanie się ze względu na brak kasy?
Byłam spięta, bo musiałam jeść przy nich, bo to był 3 raz tego wieczoru jak za mnie płacił mimo moich protestów, a wrzucaną mu w kieszenie kasę cichaczem wrzucił mi z powrotem do kieszeni kurtki.
Wszyscy umilkliśmy.
Szybko wyciągnęłam telefon sprawdzając o której mam tramwaj by być w domu na umówioną godzinę i w tym momencie dostałam smsa od Rafała.
Zdziwiona podniosłam na niego wzrok, ale nie patrzył na mnie.
Otworzyłam wiadomość.
》Pewnie się nudzisz..Przepraszam :(
《No co ty ;) nie nudzę się, ja po prostu was słucham!
《Jesteś cudowna, że nas znosisz i że przyszłaś tu ze mną :*
Tym razem nawiązaliśmy kontakt wzrokowy nad stołem i oboje uśmiechnęliśmy się do siebie w milczeniu.
Po chwili znowu zaczęli rozmawiać o swojej klasie, czyli standardowe obrabianie dupy, ale do tego wątku dojdę za chwilę, ale jedyną osobą nie biorącą udziału w dyskusji oprócz mnie był jeszcze Rafał.
Karol to zauważył i przerywając dziewczynom omawianie dramy, głośno zapytał:
-Co ty taki zły i zamyślony?
Rzeczywiście, dopiero teraz zauważyłam, że ma zaciśnięte szczęki i usta sprowadzone w grymas.
Nadstawiłam więc uszu.
-A tam..zrobiłem coś głupiego, ale to później ci powiem.
-Noo okej, jak chcesz.
Nie dowiedziałam się niczego, więc przestałam zwracać uwagę na jego spięcie.
W końcu nadeszła pora by się zbierać.
Zaoferował, że pójdzie ze mną i tak też zrobił.
Stojąc na przystanku bardzo chciałam go przytulić, ale się bałam.
No i ta buła między nami trochę utrudniała sprawę, no nie ukrywam tego no.
Ale kiedy podjeżdzał tramwaj i tak znalazłam się w jego ramionach.
Uradowana wsiadłam, pomachałam mu i patrzyłam jak oddala się w miarę jak tramwaj nabierał prędkości.
Byłam zmęczona, zdziwiona i w jakimś stopniu szczęśliwa. Zadzwoniłam do Noemi opowiadając jej wszystko i oczywiście jak to na mnie przystało analizując każdy nieistotny szczegół.
Wiadomo było, że już dzisiaj raczej nie napiszę do niego, nie chcąc mu przeszkadzać w spotkaniu ze znajomymi, jak również było jasne to, że on też się nie odezwie.
Ale pisaliśmy chwilę jeszcze, po czym dałam mu święty spokój i poszłam spać.
Wpół do pierwszej w nocy otworzyłam oczy.
Jest to w sumie norma w moim życiu-budzenie się o randomowych porach w nocy. Z tym że teraz to raczej przesiaduję do tej pierwszej w nocy aniżeli się o niej budzę.
Chwyciłam za telefon w nadziei, że zastanę tam smsa i nie rozczarowałam się.
Pisaliśmy bzdury do wpół do drugiej, po czym oboje poszliśmy spać.
Halo, halo, kim jesteś i co mi zrobiłeś, że szczerze się jak niedorozwój?
W niedzielę już nieco spadł mi poziom chorej ekscytacji tym wszystkim, ograniczyłam się do miliona relacji z wydarzenia, kilkunastu ciekawym obrotu sprawy osobom.
Oczywiście osobno od tego, z Rafałem ochy i achy, słodkości, więcej słodkości, tak słodko, że aż prowymiotnie.
Czułam się szczęśliwa. Nie wiem, jakoś przy tej całej otoczce fajności, tych rozmów, tego spotkania- miałam wrażenie, że moje życie w końcu się zmienia na lepsze, a zła passa nareszcie odchodzi w zapomnienie. Moja galeria w telefonie zaczęła w zatrważającym tempie zapełniać się zdjęciami Rafała, które mi wysyłał w rozmowach.
W poniedziałek czekałam cały dzień na jakiś odzew, ale żaden nie następował. O 21 ja nie wytrzymałam i napisałam. Pisaliśmy w najlepsze, gdy nagle mój telefon się rozdzwonił. Na wyświetlaczu wyskoczył mi Kacper.
Odebrałam, a w słuchawce usłyszałam jeden z najbardziej rozdzierających serce dźwięk- zapłakany głos Kacpra.
-Kamila ze mną zerwała..
I znowu zaczął płakać. Mnie osobiście łzy również napłynęły do oczu słysząc to wszystko. Wiedziałam, że mają gorszy okres w swoim związku, dużo się kłócili w tamtym czasie; o pierdoły, o kolegów Kacpra, obojętność Kamy..wydawałoby się, zwykłe rzeczy. Wiedziałam też, że Kama myślała o zerwaniu z nim, ale łudziłam się, że moja przekonywująca gadka podziałała. Najwidoczniej niekoniecznie.
Pocieszyłam Kacpra na tyle, na ile umiałam i obiecałam mu, że porozmawiam z Kamilą następnego dnia.
I humor mi po tej rozmowie spadł, siadłam na łóżku i po prostu się popłakałam Moja utopia, najlepsi przyjaciele, najlepsza para świata? Nie to niemożliwe. Rozłączyłam rozmowę z Rafałem, jako manifest swojej własnej niemożności.
I nie wiem co się stało, wszystko jak na złość zaczęło się sypać.
Rafał się nie odzywał, Kacper i Kamila w fazie płaczu wzajemnego i próby dogadywania się...
W środę wyszło szydło z worka.
Otóż we wtorek, poszła plota, że ktoś nowy mi się w życiu pojawił i taka wielka tajemnica, bo nie chcę, by Julka wiedziała.
Jedna dziewczyna z mojej klasy, Endi, wypytywała mnie o niego i poprosiła bym jej go pokazała. Odpaliłam więc fejsa i podałam jej telefon.
-O, ja go znam, on kręcił z Dominiką!
Skrzywiłam się.
Dominikę znałam od podstawówki i to mi wystarczyło, by ją znielubić jeszcze bardziej niż wtedy.
Otóż powodem dlaczego jej nie lubiłam, był fakt iż w podstawówce strasznie się na mnie krzywo gapiła. (Wyglądem przypomina damską wersję Voldemorta) Nawet niezbyt bym się tym przejęła gdyby nie pewien incydent. Jaki? Ano już zarysowuję sytuację- wracam skądś pod klasę i zastaję tam młodego Toma Riddla grzebiącego mi ordynarnie po plecaku.
Wyszła jakaś sprzeczka, której nie pamiętam, ale wiem jedno- nie lubiłam typiary z całej siły.
Dlatego, kiedy usłyszałam od Endi te słowa, szlag mnie trafił jasny.
Ale zaraz, zaraz to, że kręcili nie znaczy, że dalej kręcą, prawda?
Poreperowałam swoje ego.
Lecz w środę doszło do mnie info, że Endi poszła napaplać jęzorem o tym jaka to ja zakochana jestem i mam delikwenta na tapecie (nie miałam -.-). Jako że powiedziała to oczywiście Dominice, a Rafał się przestał odzywać połączyłam kropki.
Wpadłam w bezsilny szał.
Czy ktoś choć raz, do jasnej cholery, raz, w życiu może trzymać ten swój jęzor za zębami? Czy ktoś choć raz, może nie dorabiać niestworzonych historii na mój temat?
Wiem, to również moja wina, nie powinnam była w ogóle się odzywać z tym do Endi in the first place.
Jak to się mówi- mądry Polak po szkodzie.
"No to pięknie"- myślałam sobie i wręcz mnie roznosiło -"Przezajekurwabiście"
Z tej frustracji przeszłam na krypto wojnę spojrzeń z Dominiką.
"Ty małpiszonie, gorylu niedorobiony, ty wywłoko, ty pusta idiotko"- powoli kończyły mi się barwne epitety.
Przebujałam się do milczącego czwartku, padła propozycja wyjścia na miasto w piątek, jak na ironię- piątek trzynastego.
Bugi zarzuciła mi tekstem, żebym zapytała Rafała czy będzie.
Ofc, nie miałam na to najmniejszej ochoty i poprosiłam, by nie zmuszała mnie do tego czynu, bo chyba kogoś uduszę. Zgodziła się zrobić to za mnie, ale zastrzegła, że i tak nie ucieknę od rozmowy z nim, zwłaszcza, że weszłam w posiadanie zgody na połowinki, którą musiał podpisać.
Westchnęłam ciężko.
Jak mus to mus.
I nagle ni stąd ni z owąd, wieczorem zaczynamy znowu pisać. Jest dziwnie, bo jestem na dystansie, on też taki jakiś nieswój.
Byłam kłębkiem nerwów, a potrafiłam wymyślać tylko czarne scenariusze.
"A co jeśli z kimś się całował? No co, no nic, przecież razem nie jesteśmy."
W piątek od rana wróciliśmy znowu do jako takiej normy. Jemu znacząco poprawił się humor, tym samym poprawiając humor mnie. I nagle walnął jeden z najgorszych tekstów jakie można usłyszeć/przeczytać:
" Mordko, musimy porozmawiać dzisiaj, ale się nie bój."
JASNE, bo to rzeczywiście takie proste "nie bój się", kiedy w bani kiełkuje tysiąc różnych zdarzeń.
"Nie no na bank całował się z inną. Wiem, pewnie całował się z Dominiką, bo się na mnie to niewydarzone dziewczę gapi. Jaka ja jestem głupia, głupia, głupia, oh cmon"
Dziewczyny zadziwiająco milczały, co nie zwróciło mojej uwagi. Skwitowały to tylko, że dobrze, że chce porozmawiać.
I to też nie zwróciło mojej uwagi.
Nie mam pojęcia dlaczego.
Od Autorki:
Guys, muszę to jakoś podzielić, bo już wattpad szaleje i się przycina, więc historię rozłożę na kawałki.
Stay tuned!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top