Armagedon i epizodyczna cholera
Listopad się kończył, a ja wpadłam w jakąś myślową pułapkę. Tutaj Przemek, tam z kolei Net, dodatkowo przyjaźń dziwnej treści z Kamilem.
Byłam zła na siebie za to, że trochę się za bardzo wpieprzyłam w znajomość z Przemkiem.
Jak szczerbaty na suchary..
I przyszedł grudzień.
Rozpoczął się koncertem jazzowym mikołajkowym, na który szliśmy w klikoro osób z klasy w ramach pracy, którą mieliśmy wykonać na wok (wiedza o kulturze, syf jakich mało). Wtedy Kama wyjawiła mi szczegół ze sprawy Bartka. Otóż w złości razem z Julką napisały do niego jak już praktycznie był koniec. Powiedziały co o nim myślą oraz to, że tak się nie robi..dostały w sumie odpowiedź rozbrajającą "ale ja nigdy nie mówiłem, że chcę z nią być".
Pozostawiam to bez komentarza.
Może i brałam za dużo rzeczy opacznie, ale w wielu sytuacjach jasno dawał mi do zrozumienia czego chce!
Niedługo po tej rozmowie pojawił się Net, Asia. Temat Bartka minął, liczyła się obecność Neta.
Koncert był bajeczny.
Naprawdę, jeśli kiedykolwiek nadarzy się Wam okazja pójścia na jazzowy koncert-bez wahania kupujcie bilety. Jazz sam w sobie jest klimatyczny, wprowadza w relaks, pobudza wyobraźnię.
Kiedy wyszliśmy z ratusza staromiejskiego- padał śnieg. Pierwszy śnieg tej zimy.
Starówka przystrojona lampkami, wielka choinka..magia. Tylko w takim wydaniu Elbląg zyskuje na wartości.
Szaleńczym galopem pobiegłyśmy przez główny plac starówki, ślizgając się na kostce brukowej, śmiejąc się w głos.
A potem wylądowałam w klubie muzycznym ja, Net i Asia. Siódme niebo!
Ale co z tego, to tylko krótkotrwałe odczucie?
Wkrótce Net zleciał ostro na drugi plan.
Weekend po weekendzie lodowisko za lodowiskiem. Do obrzydzenia wręcz.
Aż w końcu padła propozycja od Przemka by spotkać się, pójść na spacer.
Dla mnie- opcja spoko. Zawsze wolałam spacery niż siedzenie gdzieś w miejscu.
Im bliżej tego spotkania, tym większe napięcie, im bliżej tym większy stres.
Pamiętam przygotowywanie "mowy", którą miałam mu wygłosić. Śmieszna sprawa z tymi moimi "mowami". Nigdy jeszcze nie udało mi się żadnej wygłosić tak jak sobie planowałam.
Zawsze znajdywałam pretekst do tego by wycofać się z tego pomysłu. A to bo jest miła atmosfera i nie chcę jej psuć, a to bo nie mam odwagi.
I oczywiście tak było i tym razem, nie powiedziałam ani słowa w kwestii, którą chciałam omówić. Kwestię tego co dalej, czego mam się spodziewać czego nie.
I skończyło się na uroczym spacerze po mieście, zmarznięci, roześmiani. Hmm pozornie zauroczeni sobą.
Podprowadził mnie pod dom i przytuliliśmy się na pożegnanie.
Było to dla mnie coś niecodziennego, coś odmiennego. Takie miłe urozmaicenie szarego popołudnia.
Jeszcze tego samego wieczoru, padła propozycja wyjścia razem dnia następnego na lodowisko. Ja i Przemek oraz Kama i Kamil.
Zapowiadało się bardzo ciekawie.
Ponieważ owe wspólne wyjście miało odbyć się w piątek (logicznie więc spotkanie odbyło się w czwartek), w szkole o niczym innym z Kamilą nie rozmawiałyśmy.
Umówiłyśmy się, że spotkamy się niedaleko lodowiska, odbierze mnie z przystanku tramwajowego.
I kiedy wróciłam do domu jakoś mnie zmogło i zasnęłam. Na szczęście ustawiając budzik na odpowiednią godzinę by nie zaspać na tramwaj.
W pewnym momencie obudziły mnie wściekłe wibracje telefonu. Spojrzałam zdezorientowana na ekran- jakiś obcy numer do mnie dzwonił. Nie odebrałam. Jako człowiek aspołeczny, nienawidzę telefonów od obcych ludzi. Stresuję się jak mam dzwonić do kosmetyczki czy w inne mało ważne miejsca, cholery dostaje przy telefonach od ubezpieczalni, sieci telefonii komórkowej..Czy to tylko ja tak mam czy ktoś jeszcze?
I wtedy przyszła do mnie nagła myśl - co jeśli to dzwonił Przemek? Do tej pory nie mieliśmy naszych numerów telefonów (no tak wszystko rozbijało się o nieszczęsne GG ), więc jego telefon do mnie byłby dosyć dziwną sprawą chyba że...
Telefon rozdzwonił się jeszcze raz. Tym razem Kamila.
-A ty co nie odbierasz telefonu?- rozległ się jej wesoły głos w słuchawce.
-Spałam..skąd ty yyy..
-A wiesz kto do ciebie dzwonił?
Zaryzykowałam.
-Przemek?
- Tak! Napisz mu co i jak, bo się martwi.
- Okej to do zobaczenia na miejscu!
Odjęłam telefon od ucha.
Jejku. Martwi się. Jejku.
Szybko naskrobałam wiadomość do Przemka.
"Wybacz spałam! Stało się coś? "
Momentalnie telefon rozdzwonił się ponownie.
-Hej! Jak się spało?
-Hej. No powiedzmy że dobrze. Co tam jak tam?
-Gdzie się widzimy?
-Eee na górce przy Merino, wiesz gdzie? Tam z Kamą się spotykamy to możesz do nas dołączyć.
-Okej będę. Do zobaczyska!
Zerwałam się z łóżka i rozpoczęłam przygotowania chociaż do wyjścia zostało mi jeszcze dużo czasu.
Straszny stres mnie wtedy ogarnął, paraliżował mięśnie, wszystko leciało mi z rąk.
I na jakieś 20 minut przed samym wyjściem na tramwajem dostałam sms'a.
"Jestem już, czekam. Nie śpiesz się"
Złapałam zonka.
Przecież przystanek tramwajowy na tej górce, był bardzo daleko ode mnie. Ja jeszcze nie wyszłam, Kamy jeszcze też tam nie ma. To co on się tak wyrwał?
Cóż zestresowana wybiegłam z domu, by szybciej dostać się na tramwaj.
Ledwo drzwi od klatki się za mną zatrzasnęły, a ja kierowałam swoje kroki do przejścia gdy wmurowało mnie w ziemię.
Przemek stał kilkanaście metrów od mojego bloku, z torbą sportową przerzuconą przez ramię.
Jeżeli to była forma niespodziewanki dla mnie- to całkowicie mu się to udało.
Rozmawialiśmy o pierdołach. Niczym konkretnym, wolnym krokiem idąc na tramwaj. A to temat spadł na angielski, na przyszłe studia, pracę. A w momentach dziwnej ciszy wymienialiśmy się uśmiechami.
Jako osoba, która ma ogromne problemy w relacjach z chłopakami (co za zaskoczenie), chwile ciszy są dla mnie stresujące o wiele bardziej niż sama rozmowa.
Dlatego modliłam się by ciągnął tematy jak najdłużej, przynajmniej dopóki nie znajdziemy się już na miejscu z Kamą, która uratuje względnie sytuację swoją obecnością.
Kama odebrała nas z przystanku z wielkim uśmiechem na twarzy.
To było dziwne, suszyła te swoje zęby na nasz widok jakbyśmy co najmniej obściskiwali się w tym tramwaju.
Trafiliśmy na lodowisko. Pan Szanowny Koks, oczywiście się spóźnił i zaciągnął za sobą jeszcze ludzi z Zajazdu (miejsce chwały wszystkich koksów).
Jeździłam z Kamą i Przemkiem, Kamil gdzieś latał z tymi wariatami, podrywał małolaty, chlapał śniegiem. Niczym pięciolatek. (Kwestia przyzwyczajenia)
I w końcu po głębokich przemyśleniach, rozważaniu plusów i minusów, darcia się na samą siebie w myślach...Wyciągnęłam rękę w stronę Przemka. I już do końca jeździliśmy za rękę.
Byłam szczęśliwa.
Trochę czułam się jak w podrzędnej produkcji dla nastolatek- miłość sprzed lat teraz się spełnia..czy coś. (Raczej czy coś.)
Kiedy wyszliśmy z lodowiska ja z Kamilem i jego bandą szliśmy na autobus. Zawsze było mi raźniej wracać z kimś niż samemu. Kamę odbierał tata, a Przemek szedł na swój autobus w drugą stronę.
Przytuliliśmy się na środku ulicy na pożegnanie i poszliśmy w swoje strony.
Fun part tego spotkania?
Chwilę później dostałam wiadomość od Przemka, że Kama coś odwaliła. Zastanawiałam się co, aczkolwiek Przemek kazał mi samej się zapytać co moja kochana przyjaciółka tym razem przeskrobała.
Ten mój osioł i największa gapa ever, zamiast do mnie wysłała sms' a do Przemka.
O jakiej treści?
"Justa możesz go pocałować w policzek na pożegnanie!!!"
Nie wiem czy ktoś tu zna tego gifa jak wszyscy przywalają sobie dłonią w czoło.
Jeśli tak..to dokładnie tak zareagowałam.
W gruncie rzeczy, gdy już przegadaliśmy z Przemkiem tego sms'a, zrobiło się dość słodkawo.
Po tym lodowisku pisaliśmy częściej, spotykaliśmy się regularnie w każdy czwartek.
I to śmieszne trochę, bo ja wkopywałam się bardziej i bardziej, możliwe, że dostrzegałam więcej niż było, a nie dostrzegałam tego co dzieje się za moimi plecami. Ale do tego jeszcze dojdziemy.
Przyszły święta.
Dostałam od niego życzenia, on ode mnie również.
Cała ta mistyfikacja świąteczna była zamydleniem oczu romantyzmem. Beznadziejnym romantyzmem, najgorszego rodzaju moim zdaniem- wyobrażenie o czymś co być może nie było niczym szczególnym. Ba, nawet na pewno niczym szczególnym nie było.
Sylwestra natomiast miał spędzić we Włoszech na jakimś obozo/wyjeździe z parafii (#beka_życia). A więc zapowiadał się sylwester beznadziejny. Kama też miała plany co do swojego sylwestra, a więc zostałam sama..I skończyło się to piciem szampana za sklepem z czwórką ludzi, z którymi latałam w dzieciństwie po podwórku. A odliczanie do Nowego Roku spędziłam w domu, pod kocem, buszując po internecie. Nawet się nie zorientowałam, że to już 24, dopiero gdy usłyszałam strzały fajerwerków.
To był samotny sylwester. Jednak wciąż nie tak przykry jak..
Zbliżały się przedpołowinki.
Nie dało się nie wyczuć żalu, że nie ogarnęłam się w odpowiednim momencie by na tę imprezę zabrać go ze sobą.
Ale kto mógł przewidzieć, że rozwinie się to tak, a nie inaczej?
Zapomniałam wspomnieć o jednym dosyć istotnim szczególe.
Kama i Kamil? Nope. Zdecydowane nope. Dlaczego? Kama się rozmyśliła, nawet się nie dziwię, przetrzymać z nim..jest trudno i wymaga dużego zaangażowania i cierpliwości.
Tak więc nadeszły przedpołowinki.
Moja pierwsza impreza, a w sumie dyskoteko-impreza, wielki szał ciał- sukienka, fryzura, makijaż (i tak nic mi to nie pomoże xD).
Nie wiem dlaczego, ale tamtego dnia myślałam o Kamilu bardziej i częściej niż o Przemku. Może ze względu na Kamę i tego co on może odwalić, a może ze względu na fakt, że gdzieś w głębi duszy mnie pociągał.
I kiedy trafiłam na salę w Edenie (o ironio) to jak cholera denerwowałam się jego przyjściem. Czy wyglądam wystarczająco dobrze? Czy będzie ze mną tańczył tak jak obiecywał? Jak to się wszystko potoczy?
Mijały jednak minuty, a jego wciąż był brak. Na parkiecie roiło się od ludzi, kolorowe światła oświetlały mrok lokalu. Napięcie rosło i rosło i czułam to nie tylko ja, ale i Kama oraz Julka. Julka denerwowała się za mnie również, jakby weszła w moją skórę i odczuwała to co ja. Przegadałyśmy wszystkie możliwe scenariusze i żaden z nich nie przynosił pożądanej ulgi.
Kama w końcu nie wytrzymała i ściągnęła niemrawą mnie z parkietu, ciągnąc w stronę Michała- kolegi Kamila.
Kazałyśmy mu oczywiście zadzwonić i dowiedzieć się gdzie jest. I okazało się, że będzie, jak on to wtedy określił- "zaraz".
A więc jak na "zaraza" przystało, pojawił się jakieś pół godziny później.
I jak tylko się pojawił to poszedł pić z kumplami. Cóż...kij mu w oczy.
Tańczyłam w najlepsze i nagle z 20:30 zrobiła się 22:30.
I nagle z tańczenia w tłumie/grupie wylądowałam w ramionach jakiegoś obcego typa, który uparcie trzymał mnie przy sobie w tańcu. I na koniec poprosił o mój numer telefonu.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
LOL KTOŚ CHCE MÓJ NUMER LOL
Nie wiem do dzisiaj, czy to był impuls pod wpływem dezorientacji, czy onieśmielenie i mały odsetek asertywności w tamtym okresie, ale tak, jak każdy od razu założył - dałam mu ten swój chrzaniony numer.
I zaraz po tym miałam wyrzuty sumienia.
"Zaraz, zaraz. A Przemek?"
"A określił się? Nie."
"No to ja się radzę zastanowić, tu jojczysz o Przemka i brak określania się, a potem robisz coś tak głupiego i wysoce nieodpowiedzialnego. Good job really."
Szybko uciszyłam tą zrzędliwą połowę w sobie. Ta noc nie miała oznaczać zmartwień.
Sięgnęłam po kubek który dzieliłam z Kamą(jakoś tak wyszło) i chlapnęłam.
Zapalił mi się przełyk.
Kto tu dolał wódki?! No dobra mniejsza o wódkę, dlaczego nikt mi nie powiedział, że dolewa?!
Wzdrygam się raz po raz, jakby próbując zrzucić siebie ten smak gorzkiej żoładkowej.
Poczułam przypływ determinacji.
Ruszyłam na polowanie na Kamila.
Złapałam go przy parkiecie.
Jakby telepatycznie wiedział o co mi chodzi, nie zdążyłam wyciągnąć ręki w jego stronę, jak chwycił mnie w ramiona i zaczęliśmy tańczyć.
Obroty, wtulanie się w siebie, wymyślne "pozycje". Pamiętam minę mojego, największego w tamtym okresie, hejtera- Artura, który widząc mnie z Kamilem zatrzymał się w miejscu i otworzył usta ze zdziwienia.
Ta mina wymusiła na mojej twarzy dodatkowe rumieńce aka cegłówki. Serio aż tak osobliwie wyglądamy?
Kiedy piosenka się skończyła i oboje byliśmy wolni od siebie, coś kazało mi wrócić do stolika i zastanowić się nad własnym zachowaniem, poprzez sprawdzenie telefonu i zastania kilku wiadomości od Przemka.
Uśmiechnęłam się krzywo do wyświetlacza. Skala wyrzutów sumienia podskoczyła o kolejne kilka oczek.
"No ładnie."- westchnęłam ciężko w eter.
Chwilę z nim pisałam. A kiedy skończyłam, miałam wrażenie, że jest na sali. Widziałam go pod filarem, przed lokalem, wchodzącego do szatni. Czułam się obserwowana, ale to tylko moje obciążone sumienie płatało mi figla, tworząc urojone projekcje.
Jednak stopniowo to mijało, aż w końcu znikło. Upchnęłam sumienie daleko w sobie.
Po 24 zrobiło się dopiero paskudnie.
Gościu od telefonu przyczepił się do mnie niemiłosiernie. A ja, jak zaszczuty zwierzak uciekałam dalej i dalej. Próbował mnie obamcywać- całe szczęście w zasięgu panicznego wzroku pojawił się Kamil. Poczekaliśmy aż koleś odejdzie gdzieś w głąb lokalu, po czym szliśmy w swoje strony- on pić, ja tańczyć.
Co jakiś czas migał mi tylko jak dziewczyny podchodziły do jego stolika i wyciągały go na parkiet. Włączała mi się wtedy okropna zazdrość, dla której jedynym sposobem wyciszenia była ucieczka na zewnątrz do ludzi stojących na fajce.
I przyszedł punkt kulminacyjny historii, czyli noc z Kamilem nie byłaby normalna gdyby nie zrobił czegoś nienormalnego.
Tańczymy sobie w standardowym kółeczku, gdy kątem oka dostrzegam wstającego Kamila. Uniosłam brew, cóż pewnie nie do mnie, wyrąbane, tańczę dalej. Sekundę później nasze kółko przerywa on we własnej osobie, wyciągając dłonie w moją stronę i zabierając z grupy.
W głośnikach leci jakiś remix, żwawy, skoczny, ludzie wokół nas wariują, podskakują..a my? Bujamy się jakbyśmy trafili na jakiś lovesong. W sumie nie trzeba się zbytnio dziwić, on po prostu nie był w stanie skakać, bo skończyłoby się to w dosyć tragicznie barwny sposób- nie tylko dla niego, ale dla ludzi dookoła nas również. Podchwyciłam wzrok Julki z kółka, z którego właśnie wyszłam, pod tytułem " Niedobrze, bardzo, ale to bardzo niedobrze."
Kamil odsuwa moje włosy w ramienia i opiera swoją głowę.
Wtuliłam się w niego mimowolnie, próbując zniwelować tą dziwność chwili. No tak, ale co z tego jak postanowił,że udziwni ją jeszcze bardziej?
Poruszył głową delikatnie i chwilkę później czuję, że całuje mnie po szyi.
Zesztywniałam ze strachu, zdziwienia, zatrzymałam się w miejscu.
"Odessał się" ode mnie i popatrzył mi w oczy.
-"Co, źle? "
Nie wiem, nie pomyślałam o tym czy mi źle.
Nie wiem, nawet nie pomyślałam o tym co mam pomyśleć.
Zaprzeczyłam i szybko wtuliłam się w niego z powrotem. On natomiast wrócił do całowania mnie po szyi.
Bujaliśmy się tak, nie wiem, może z 20 minut?
Nie więcej, Kamil się zbełtał i musiał szybko usiąść.
Zostałam sama na środku parkietu.
Wtem poczułam jak ktoś obejmuje mnie w pasie i zaczyna..mną tańczyć. Ze mną tańczyć?
Obracam się w oczekiwaniu na najgorsze(gościu od telefonu), a tu zaskoczenie- w obroty wziął mnie kumpel Kamila- Dominik.
Nie tańczyliśmy nawet minuty, gdy jak spod ziemi koło nas pojawia się Kamil.
(A ten ma radar czy co?)
Dominik splata moje i Kamila dłonie, przytula nas i znika.
Ręce Kamila lądują na moich biodrach, a moje własne obejmują go za szyję.
Nachylił się w moją stronę i drze się subtelnie do mojego ucha: "Ale..jak mnie wkurwi! To obije pysk jak zrani!"
Nie bardzo wiedziałam o co się rozchodzi. O Przemka? Nie pytałam. Przemilczałam sprawę.(Jak zawsze)
Tańczyliśmy dalej.
Styknęliśmy się głowami patrząc sobie w oczy.
Moje, szeroko otwarte, roześmiane; jego, zmrużone, uwodzicielskie..
Zaczął się pochylać niżej i niżej, a ja wstrzymałam oddech.
"O matko, on cię zaraz pocałuje!"
"Cicho! Przecież widzę! "
Przyciągnęłam go bliżej i wtuliłam głowę w jego tors, ucinając możliwość pocałunku.
Serce waliło mi jak młotem, musiałam pójść usiąść.
Zostałam sama przy stoliku na dobre 40 minut. Potem poszłam szukać Kamili, co zaprowadziło mnie do łazienki.
Łazienka była wspólna- i damska i męska, więc to co teraz powiem nie wyda się aż takie dziwne.
Weszłam do środka i zastałam Michała i Kamila. Kamil we krwi. Michał trzymający go za zakrwawioną rękę.
-Co się stało?
-Oooooo heeeeej...- zaczął Kamil bełkotliwie lecz Michał mu przerwał.
-Debilowi zachciało się demostrować swoją siłę i pięścią rozwalił kieliszek.
No nie mogie no.
Ręce mi opadły.
Poleciałam po paczkę chusteczek lecz kiedy wróciłam do łazienki już ich tam nie było.
Poszłam do ich stolika. I owszem siedzieli tam, owszem potrzebowali chusteczek, ale czy mnie? Kamil otóż leżał głową na ramieniu mojej koleżanki z klasy.
Potwór we mnie zawarczał ostrzegawczo.
Nie zabawiłam tam długo. Zła zadzwoniłam po ojca, który chwilę później podjechał, a ja wyszłam wściekła na coś totalnie bezsensownego. I niczym, zupełnie niczym nie mogłam sobie przetłumaczyć, że moja złość jest bezpodstawna.
Kładąc się już do łóżka spłynęła na mnie nagła realizacja- on o wszystkim powie Przemkowi.
Przeszły mnie dreszcze.
"No to kwas"
Zamknęłam oczy i odpłynęłam.
Następnego dnia, a był to 13.01 wszyscy odchorowywali popijawę. Tylko nie ja. Ja odchorowywałam moralniaka.
Tego samego dnia był też WOŚP i Światełko do Nieba, odbywały się więc spekulacje pomiędzy mną, Kamą i Przemkiem o tym czy iść czy też nie.
I jak na zawołanie odezwał się Kamil.
I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że z imprezy pamięta dokładnie..nic. Początek i owszem, a potem film się urywa.
Odetchnęłam z ulgą. Ale też nie do końca, jakaś część mnie chciała by pamiętał. Na całe szczęście, że nigdy nie była na tyle odważna, żeby go powiadomić.
Bądź co bądź na WOŚP odgniatałam boki w domu.
Szczęśliwa egzystencja największego leniucha pod słońcem.
Po przedpołowinkach, spotrzegłam, że chyba się wypalam pod względem Przemka.
Jakoś...poczułam, że taki układ, w takiej formie w jakiej my oboje tkwimy, niezbyt mi pasuje. Dlaczego?
Cóż, ja liczyłam na coś więcej, on niby też. Różnica polegała na tym, że ja byłam gwałtowna (jestem gwałtowna w uczuciach), a on chciał brać wszystko na spokojnie.
Nie uskarżałam się przez większość czasu, gdy na tych naszych czwartkowych spotkaniach wyglądaliśmy po prostu śmiesznie nie wchodząc ze sobą w żadne interakcjie międzyludzkie.
To tak ubogo wyglądało!
Któregoś wieczoru przyznałam się Kamilowi co do mojego uczucia "wypalania się". Stwierdził tylko, że muszę się wypalić. Cokolwiek to miało znaczyć.
Czyli co, lipton jak narazie?
Yup.
Nie traciłam jednak wiary w to wszystko. W końcu zaczynały się ferie...
No właśnie. Zaczęły się ferie zimowe, czyli o tym jak jedna osoba może stać się ofiarą choroby o nazwie "NUDA". Kogo by się nie spytać, co tam jak tam, to i tak zewsząd, chór gardeł odpowiadał "Nudy".
Aż przykre, pragniemy ferii jak najszybciej, a kiedy przychodzą, okazuje się, że nasze wszystkie możliwości, ba, nasza motywacja do realizowania planów znika, zastępowana bezmyślnym gapieniem się w monitor komputera.
Nie twierdzę, że to źle, sama przecież zamierzałam pykać w Far Cry'a 3 w każdej wolnej chwili.
I tak było przez pierwsze dwa dni. Trzeciego dnia bowiem miałam iść do kina. Z Przemkiem. I Kamilem. I Michałem.
W tamtym okresie wyszła do kin akurat pierwsza część "Hobbita" i kochani chłopcy chcieli koniecznie zobaczyć. I zaproponowali bym poszła z nimi.
Z początku napisał o tym Kamil, co było dosyć dużym zawodem i poniekąd potwierdzającym czynnikiem mojego wypalania się wobec Przemka, ponieważ to właśnie Kamil, a nie on to zaproponował. Dosłownie parę minut później dostałam wiadomość od Przemka. Również z tą samą propozycją.
Myślę, że to jakoś wyrównało skalę.
A więc poszliśmy.
Spotkałam się najpierw z Przemkiem pod Biedronką blisko kina i czekaliśmy na pozostałą dwójkę. Zdążyliśmy przemarznąć zanim Przemka telefon rozdzwonił się, a głos Michała w słuchawce powiedział, że są w tej właśnie Biedronce i żebyśmy do nich dołączyli.
Spojrzeliśmy z Przemkiem po sobie i z uśmiechem pokręciliśmy głowami. Tylko do nich takie akcje były podobne.
W markecie okazało się, że są tam i robią zakupy na seans. Niby logiczne prawda?
Szkoda tylko, że wszystko chcieli upchnąć mi w małej torebce. Stanęło na tym, że w torebce wylądował ogromny energetyk i paczka orzeszków.
A co pomysłowy Kamil zrobił z czipsami, które kupił?
Schował je pod kurtkę.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i weszliśmy do kina. Kupiliśmy bilety i już podchodziliśmy do biletera, który stał przed wejściem na salę, gdy nagle usłyszeliśmy ciche i chrupkie "łup".
Obracamy się i co widzimy?
Kamila z oczami jak pięciozłotówki, a przed nim paczki czipsów.
Ryknęliśmy śmiechem.
Delikwent się pozbierał i weszliśmy w mrok sali.
I tak oto zostaliśmy straceni.
Albo inaczej, skazani na 3-godzinną przeprawę przez Hobbita.
To w jakiś sposób powinno odegrać konkretną rolę w moich relacjach z Przemkiem, tyle czasu w kinie, trzymanie się za ręce jak na amerykański, niskobudżetowym filmie, czy jakieś tego typu rzeczy.
Wyszło jak zwykle ubogo...a mianowicie stykanie się głowami.
To było takie rozczarowujące uczucie!
Kiedy po tych trzech godzinach mordęgi wypełzliśmy na ostre światło dzienne, podjęliśmy wędrówkę na autobusy. Mogę się założyć, że wyglądaliśmy jak krety, które dopiero co wyszły spod ziemi.
Stanęliśmy wszyscy na jednym przystanku, Przemek chciał się pożegnać ze mną i leciał na swój przystanek; w przeciwną stronę niż mój.
Przytuliliśmy się przy akompaniamencie gwizdów i serii "uuuuuuuu", po czym Przemek zbił piątki z chłopakami i szybkim krokiem oddalił się od nas.
Zostałam więc sama. Z nimi.
Zaczęły się komentarze o przedpołowinki, że szukałam Kamila, że kazałam dzwonić po niego. Jakieś zboczone insynuacje, niewiadomo co.
Nie pisnęłam słowem na pytania co się działo na owej imprezie. Nie mój blackout, automatycznie nie mój problem. Korciło mnie z jakiejś strony by mu jednak powiedzieć co zaszło/nie zaszło między nami.
Bałam się jednak tego, że powie to Przemkowi i wszystko łupnie. A tak czy siak wszystko łupło.
Wtedy byłam tak zaślepiona tym wszystkim, że nie zdołałam zobaczyć kreta we własnych szeregach.
Ferie jak mijały, tak mijały. Tu spacery, tam lodowisko, tu granie w Far Cry'a. Było spokojnie.
Przyszedł pierwszy weekend rozdzielający dwa tygodnie ferii.
Do Przemka przyjechał kuzyn z Anglii więc szans na spotkanie ze mną, Kamilem i Michałem nie było prawie wcale. A więc tym sposobem wylądowałam na lodowisku z tą dwójką...i połową Zajazdu.
I jak to ja oczywiście, odezwała się we mnie wściekłość.
Na początku mruczała z lekkim rozbawieniem za każdym razem gdy Kamil hamował na lodzie ochlapując mnie stworzonym w ten sposób śniegiem. Potem przeszedł na wibracje niezadowolenia gdy podrywał jakieś tępe małolatki. By zacząć ostrzegawczo warczeć w momencie pojawienia się na trybunach dziewczyny, na której klasycznie zgonował.
Mamrotałam właśnie przekleństwa pod nosem gdy nagle oboje, Kamil i Michał podjechali do mnie z dwóch różnych stron. Ochlapując mnie z dwóch stron.
(Potwór we mnie zaryczał)
Popatrzyłam się spod byka na Kamila, który zdawał się niczego nie zauważać.
Zaczęliśmy rozmawiać o jeździe, więc z ciekawości zadałam pytanie, jak to chlapanie zrobić. Oboje zademonstrowali, po czym Kamil dojrzał jakąś siksę i poleciał. Michał został.
Próbowałam zrobić to co oni, naskoczyć na lód nie wywracając się, a tworząc kaskadę śniegu.
Nope, nope, nope. Dwie lewe nogi i ręce skutecznie mnie blokowały.
Plus strach, że się glebnę.
Michał niespodziewanie wyciągnął rękę w moją stronę.
Popatrzyłam na nią, nawet nie z zaskoczeniem, a raczej takie tępe spojrzenie jaskiniowca.
"Ale, że osochozi?"
Sam się chyba w tym momencie zdziwił co zrobił, popatrzył na swoją rękę, na mnie i szybko przeczesał włosy. Postał jeszcze sekundę i odjechał, z miną jakby przed chwilą zobaczył ducha.
(noeminoemikochamnoemi seks z noemi jest najlepszy~ jeśli myślałaś, że to usunę to się mylisz. Tak, o to radosna twórczość Noemi; pora zmienić hasło)
Tamtego wieczoru wyprysłam z lodowiska wściekła jak osa, nie chciałam z nimi przebywać pod żadnym pozorem.
I kiedy przyszedl poniedziałek stała się rzecz nadwyraz dziwna.
Byłam akurat na mieście kupując coś zapewne w drogerii kosmetycznej (pamiętam tylko że wsiadałam do tramwaju z przystanku niedaleko niej, zakładam więc, że tam właśnie byłam) kiedy mój telefon zapikał zwiastując nadejście wiadomości.
Bezmyślnym ruchem wyciągnęłam go z kieszeni i kliknęłam w ikonkę wiadomości.
Numer telefonu jakiś dziki, zero podpisu.
Za to treść wiadomości.. "Mysio :* "
Zapaliła mi się czerwona lampka ostrzegawcza, czy to przypadkiem nie był Kamil? Nie dalej jak kilka dni wcześniej nazwał mnie tak samo.
Kolejna wymiana ciężkich zdań i jedyna konkluzja jaka powstała-gościu chodził ze mną do szkoły, co automatycznie wykluczało Kamila, bał się zagadać do tej pory i wisienka na torcie czy się z nim umówię.
Złapałam się za głowę. Czy to jakiś program "Mamy Cię"? To absolutnie nie..tak, na pewno, nie znam typa, a polecę z nim na randkę. Because fuck logic!
Im bliżej wieczoru, tym większa irytacja mnie łapała. Kto to jest? Jak ja nie lubię takich gierek!
I nagle znowu wydawało mi się, że to Kamil..
I w końcu gdy podeszłam go podstępem, okazało się...Tak. To był Kamil.
Nie bardzo wiedziałam, co to miało być. W
Zostawiłam to w spokoju, tak na wszelki wypadek.
Przemek milczał jak zaklęty.
Nie wiem wydawało mi się, że jeśli się odezwę to pomyśli, że ograniczam jego przestrzeń osobistą, że innymi słowy się narzucam.
Kama tam i tu podrzucała mi jego słowa, o tym, że mu się podobam, że miło mu spędzać ze mną czas, że może chciałby coś więcej...ale nic się nie zmieniało na żadnym polu.
Dodatkowo to rozwalające milczenie.
Postawiłam sobie za punkt honoru, że się nie odezwę pierwsza.
Problem jednakże tkwił w tym, że wcale się na to nie zanosiło, a we mnie rósł smutek.
Jego nieobecność skutecznie wypełniał Kamil, któremu ewidentnie nudziło się w te ostatnie wolne dni.
Kiedy nastał piątek, pierwszy mroźny poranek lutego, obudziła mnie wiadomość od Kamila.
O siódmej rano.
Trafił do szpitala.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top