Zimne lato

Znowu tu jestem.
Bezsensowna, nijaka, szara.
Dlaczego tak bardzo uzależniłam swoje szczęście od jego osob?
Przecież obiecywałam Kacprowi. Obiecywałam SOBIE.
A nagle ta obietnica stała się obietnicą bez pokrycia, kolejną złamaną obietnicą w tej rzece jednego wielkiego rozczarowania sobą.

Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego mnie to gryzło. Nie miałam sobie w danej sytuacji nic do zarzucenia? To on chciał mnie okłamać, to on okazał skrajny brak poszanowania dla moich uczuć.
Co śmieszniejsze, gdyby tylko mi powiedział, że Ela zaprosiła go na koncert, że idzie i mam się nie martwić- sprawy by nie było!
Owszem siedziałabym jak na szpilkach, z racji mojego braku zaufania do niej (i na tym etapie również i do niego), ale nie zrobiłabym mu żadnej afery z tego powodu.
Mówi się trudno, nie zrywa z nią kontaktu, muszę się z tym oswoić, ale przynajmniej był szczery.
A tak?

A w ten sposób wyszedł wałek.

W niedzielę rano czekała mnie długa wiadomość od niego.
Że nie dorósł do związku, że nie lubi ograniczania, moich fochów (ciekawe dlaczego te fochy były), nie cierpi tego, że przez niego płaczę. Pojechał po sobie również,  jakby miało to wypośrodkować jego zrzucanie winy na mnie.
"Myślę, że lepiej by ci było z kimś innym, kto poświęcałby więcej uwagi, bo ja mam tendencję do olewania ludzi. Co z tym zrobisz to już twoja decyzja"

I nagle cały "związek" został zrzucony na mnie. Jakby on się z tego zupełnie wymiksował.
Dosłownie wyglądało to tak jakby stwierdził "Decyduj za siebie i za mnie". A przecież tak bardzo go to irytowało?

Dojechał też do tematu naszych znajomych, którzy od dłuższego czasu próbowali przekonać go, że tak się nie postępuje. Raz, czy dwa prosiłam ich o to. Reszta to była ich całkowita inicjatywa. Ale to nie miało dla niego znaczenia. Nie byli po JEGO stronie mimo, że znał ich dłużej.
Nie wziął pod uwagę tego, że mieli oczy i widzieli co robił.

Nastało kilka ciężkich dni.
Byłam na skraju załamania nerwowego,  nie mogłam się odciąć od własnych uczuć i myśli.
Nie byłam w stanie funkcjonować jak człowiek,  gdy strach i smutek paraliżował mnie w najmniej spodziewanych momentach.
Owszem pisaliśmy. Wyglądało to jak dwoje obrażonych na siebie dzieci, z tym, że on oczywiście chciał za wszelką cenę chciał mi dopiec. W momencie gdy robiło się spokojniej i milej, nagle przypominał sobie, że powinien znowu przybrać postawę obojętności.

Dodatkowo męczył mnie ustawiczny brak odpowiedzi na "kocham cię".
Wałkowałam temat z Noemi do upadłego, ale żadne konkluzje nie padły.
W końcu po paru dniach, wyszedł z inicjatywą i zapytał, czy chciałabym pójść z nim do Karola.
Zgodziłam się.

Przyszłam na miejsce przed czasem.
Jego samochodu jeszcze nie było i chociaż wiedziałam, że mogłabym już wejść, wolałam zwlekać. Zadzwoniłam w tym czasie do Noemi by uspokoić nerwy.
Stałam w bocznej uliczce schowana przy krzakach jak jakiś stalker, wiedząc, że przejeżdzające auto mnie nie zauważy, za to ja doskonale zauważę auto.
Nie chciałam wyjść na osobę, która z niecierpliwością na niego wyczekuje, zwłaszcza,że mu się to nie należało.
Miałam rozbiegane myśli. Co dalej? Co z nami? Koniec? Nie koniec? W końcu mnie zaprosił tak?
Chociaż na ile była to jego inicjatywa, a na ile Karola?

Przyjechał i wysiadł z auta, a razem z nim Paula i Krzysiek, po których zajechał przy okazji. Ruszyłam w ich stronę, wolnym, zestresowanym krokiem.

Przytulił mnie mocno na powitanie.
Jednak miałam nieodparte wrażenie, że chciał stworzyć pozory, że nic się nie dzieje, nic się nie popsuło. Postanowiłam nie odbijać piłeczki.

Weszliśmy wszyscy na piętro, siedliśmy na kanapie. Rozmawiali, śmiali się. Jak zwykle milczałam, chociaż było to zupełnie inne milczenie niż zawsze; nie tylko nie miałam nic do powiedzenia, a także on skutecznie zajmował moje myśli. Siedziałam jak sparaliżowana.
Chciałam go dotknąć, przytulić, pocałować. Pragnęłam jego czynnej obecności, nie samych pozorów.

W którymś momencie przesunęłam swoją dłoń tak by znalazła się na jego dłoni. Zacisnął swoje palce delikatnie, po czym pozwolił byśmy splotli razem nasze ręce. Korzystając z chwili zamieszania przybliżyłam się do niego.
-Nie chcę końca..-szepczę.
Patrzy mi prosto w oczy.
-Ja też nie chcę. - odpowiada.
-Kocham Cię Rafał.
Uśmiecha się do mnie szeroko.
-Ja ciebie też kocham..

Tylko czemu mnie to wcale nie uspokaja?
Czemu wciąż mam wrażenie, że to tylko gra, okrutna, paskudna gra, w którą się bawi?

Drżę, chociaż jest gorąco.

Chłopaki odpalili konsolę i postanowili grać w jakąś sportową kooperację. Padło na siatkówkę.

Gra polegała na tym by wybrać sobie swoją postać by później nią grać. Pierwszy do wyboru wyrwał się Krzysiek.

-O, ta dziewczyna oooo tak ja chcę nią grać! Chyba znalazłem tę jedyną- śmieje się- A ty Rafał? Znalazłeś już tę jedyną?

-Nie..jeszcze nie..-odpowiada tak cicho, że tylko ja mam szansę to usłyszeć.

Mogła to być nie znacząca odpowiedź, ale dla mnie, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia znaczyło to całkiem sporo.

Miałam odpowiedź jak na dłoni, że nie powinnam już z nim dłużej być. To nie miało sensu, najwidoczniej nasz związek w jego oczach stracił już swoją przydatność jakąkolwiek. A jednak nie potrafiłam się zdobyć na wykonanie ostatecznego kroku kończącego to wszystko. To wszystko było tak bardzo..surrealistyczne. Nie mogło się dziać naprawdę.

Na kanapie oprócz mnie siedzi też strach obejmując mnie czule z paskudnym uśmieszkiem.

Co teraz będzie? Jak z tego wybrnąć?
Mój Boże jak ja żałuję, że w ogóle się czegokolwiek domyśliłam!

Krzysiek i Rafał grają, ja mrugam zawzięcie starając się odgonić natrętne łzy.
Karol przysiada się obok.

-I jak tam z wami?-pyta ściszonym głosem.
-Tak jak widać -odpowiadam starając się zabrzmieć jak człowiek normalny, nie dławiony płaczem.

Pamiętacie odnośnik do grubasa, butli tlenowej i zadyszce na schodach?

No właśnie.

W tym miejscu poznajemy Czołga.

Czołg wtoczył się niespodziewanie na piętro i od wejścia zaserwował litanię mojego życia.

-No słuchajcie jak ja się wkurwiłam..wkurwili mnie tak, że się wkurwiłam no- zaczęła tym swoim piskliwym głosikiem, jakby ktoś jej nieistniejące jaja przytrzasnął drzwiami.

Aha. No to fajnie masz.

Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic do wulgaryzmów, jak pewnie niektórzy zauważyli sama klnę jak szewc albo i nawet gorzej- ale nie robię tego w takiej barwnej kombinacji. I jeśli mam być na ten moment szczera to z biegiem czasu używam ich coraz mniej; coraz mniej mnie wkurza, coraz mniej zaskakuje.

Typiara była duża. Duża to nawet za delikatne słowo. Fakt faktem sama do chudzinek nie należę, ale przy niej..przy niej to pikuś.
Pan pikuś.
Miała długie włosy o fakturze zużytego mopa i ten cholernie irytujący dołek w podbródku.

Popatrzyłam się na nią z zniesmaczeniem.
Jej natomiast zaświeciły się oczy na widok mnie trzymającej Rafała za rękę.

Jeszcze chwilę byłam obserwatorem i słuchaczem, to wysłuchując pasjonującej historii Czołga, to słuchając Krzyśka i Karola.
Rafał wstał i oznajmił, że będzie się zbierał.

Bum, znowu niespójność. Chciał mnie tam zostawić? Jedyną w miarę przyjazną osobą w tym pomieszczeniu był Karol. Jak to miałoby wyglądać. Chciał mnie rzucić im na pożarcie?

Nie chciałam tam zostawać więc również oznajmiłam, że wychodzę. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy przed dom.

-Odwieźć Cię?- pyta mnie oschle.
Robię się odrobinę mniejsza niż jestem.
-Nie musisz. Mam blisko, nie chcę Ci robić problemu.- mówię cicho.
Przewraca oczami.
-Nie jesteś problemem, jak będziesz to Ci to powiem jasne? Wsiadaj.

Tak bardzo nie chciałam tam wsiadać. To nie było na moje potargane nerwy. Zamknięta z nim w tej puszce na kółkach, starając się ze wszystkich sił nie wybuchnąć płaczem.

Podjechaliśmy na parking.
-No to..pa- mówi nawet na mnie nie patrząc.

No i pękam. Łzy płyną ciurkiem.
-Rafał, ja nie chcę końca..proszę naprawmy to, ja tak nie mogę!
Odwraca się w końcu w moją stronę i przez krótki moment widzę tę miłość, początkowe uczucie. Szybko jednak znika i zastępuje je zwykła obojętność.

-Dobrze. Naprawmy to.-odpowiada od niechcenia jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia.

Przytula mnie mocno i całuje.
Wysiadam z auta i patrzę jak odjeżdza.
Stoję tam tak długo aż tracę go z oczu.

Wcale nie czuję ulgi.

Kolejne dni przewijają się jak slajdy.
Moje "I don't wanna talk about it" do Noemi, moje jakieś próby nawiązania bądź co bądź dłuższej konwersacji z nim, popadanie w skrajności-od euforii po bezbrzeżny smutek.

Ale przynajmniej rozmawiamy prawda? Chociaż tyle!

Spotykamy się w końcu po tych kilku dniach. Jest dobrze. Trzymamy się za ręce, przytulamy, śmieszkujemy.

-Będę jechał na tydzień do Torunia, do Marty
-Och, okej.

Teraz, kiedy zaczynało być coraz lepiej uciekał. Nie mogłam go winić, były wakacje, Martę traktował jako swoją powierniczkę i też chciał się wygadać.

Odprowadzałam go na pociąg.
Weszłam z nim do środka, wykorzystując jeszcze chwilę by z nim posiedzieć.
Przytulał mnie bardzo mocno.

-Jedź ze mną..-wyszeptał
-Chciałabym.

Po chwili stałam już na peronie, ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami obserwując jak pociąg wolno toczy się w kierunku Torunia.

Sądziłam, że będę tęsknić jak wyjedzie.
Że będzie mnie rozrywać, nie będę potrafiła znaleźć sobie miejsca i znieść milczenia chociaż uzasadnionego milczenia.

Zaskoczył mnie jednak i pisał codziennie. Raz zdarzyło mu się zadzwonić.

A mimo wszystko podchodziłam do tego obojętnie, często olewająv jego wiadomości, odpisując połowicznie. Byłam niczym wyprana z emocji.
Złapałam się na myśleniu o tym, by nie wracał z Torunia.
Nie chciałam go tutaj.

Dochodziła do tego kwesita Woodstocku.
Wiedziałam, że rok wcześniej pojechał na niego z Elką, jako że zaszczepił we mnie już paranoję, podejrzewałam, że i w tym roku może pojechać. Na tej samej zasadzie co ERE "umówiłem się rok temu".

Wrócił po tygodniu.

Któregoś popołudnia dostałam wiadomość od niego, że jedzie szukać namiotu.
Coś mnie tknęło. Czyżbym miała rację i zbiera się na Woodstock? Czyżby znowu miała się odegrać drama, tym razem wszechczasów z moim ostatecznym odejściem, którego tak straszliwie nie chciałam?
Jeszcze tego samego wieczoru przyjechał podrzucić mi ten namiot na przechowanie.
Nie wiedziałam o co chodzi, powiedział, że mi wszystko wyjaśni na dniach.
A namiot?
Namiot leżał w kącie mojego pokoju i zionął tajemniczością, grozą.

Umówiliśmy się na następny dzień na spotkanie.

Szłam tam z pewną rezerwą, wręcz niechęcią. Bezpodstawna niechęć do czegokolwiek tak naprawdę. Nie wiem co się ze mną działo, opanował mnie nastrój nieprzysiadalności (tak, coś takiego istnieje polecam sprawdzić Marcin Świetlicki-Nieprzysiadalność) i nie zanosiło się na jakąkolwiek zmianę w tym względzie.

Siedzieliśmy na ławeczkach tuż przy Bażantarni (taki las/park, dosyć rekreacyjny), przytulał mnie całował. Powtarzał jak bardzo się za mną stęsknił. Za moim głosem, ciepłem, spojrzeniem.
Szkoda, że nie mogłam odpowiedzieć mu tym samym.
Spłynęła na mnie nagła realizacja, nie tęskniłam za nim, bo jego nieobecność dawała mi spokój. Nie musiałam się o nic martwić, ot byle jaka egzystencja. Jego powrót natomiast równał się z powrotem wszystkich zmartwień. Szarpania się między milczeniem, a większym milczeniem i jeszcze większą dawką niedopowiedzeń.

Mimo mojego nastawienia...kiedyś znalazłam coś na internetach, coś co krąży pewnie od tak dawna, że nawet nikt nie jest w stanie określić początku ani autora- mianowicie tekst o tym, że w każdym związku jest tylko ten jeden najmilszy, najpiękniejszy dzień, do którego z uśmiechem wraca się myślami.
Mimo mojego nastawienia, dalej uważam właśnie ten dzień, to spotkanie, jako najmilsze. Nie Sylwester, nie Walentynki, nie jakieś tam pobieżne spotkania.
Tylko właśnie to. W środku gorącego lipca.

Dzień później, spotkałam się z Kamykiem i Wachą.
Od słowa do słowa..Wacha powiedział mi coś, czego wcześniej nie wiedziałam.
Otóż ta cała gorycz Rafała w Sylwestra na Elkę, nie była zwykłą goryczą porażki, pakowania czasu i energii w niewłaściwą osobę, realizacją po dłuższym czasie. On dowiedział się o tym..w SYLWESTRA. Dlatego przez telefon, gdy dzwoniła do niego Asia był przygnębiony, zły or whatever the fuck. On właśnie wtedy dowiedział się, że Elka uskuteczniała coś fizycznego na boku mówiąc jemu, że go kocha gdy jeszcze cała ich znajomość była w fazie gorącej.
Moje zwoje mózgowe zaczęły przetwarzać informacje i bardzo powoli łączyć wątki.
Czyli kim byłam tak naprawdę dla niego? Nagrodą pocieszenia? Ostatnią deską ratunku?
Mój względny spokój dnia poprzedniego został zburzony.

Kolejny dzień i kolejna cisza.
Tak dni miajały od spotkania w poniedziałek do czwartku gdzie nagle postanowił przyjechać; między innymi po namiot.

Byłam już w drodze na parking gdy wybiegł mi naprzeciw zabierając namiot i całując mnie w usta.
Oczy miał roześmiane i delikatnie rozwichrzone włosy. Okulary na nosie. Uśmiechał się.

-Ten namiot musimy zabrać do znajomego mojego ojca, bo rok temu pożyczałem od niego właśnie na Woodstock, a uległ zniszczeniu. Pojedziesz tam ze mną, bo nie chcę jechać sam?

Kiwnęłam głową.

Jechaliśmy na Raczki Elbląskie(depresja, najniższy punkt w Polsce- taki tam fun fact); większość czasu spędziłam milcząc jak zaklęta. Po prostu nie wiedziałam, co powinnam mówić. Wciąż chodziły po mnie słowa Wachy, przebrzmiałe okrucieństwem fakty, jak robaki. Nie mogłam ich z siebie strząsnąć.
Głównie to on nawijał o niczym. Po prostu chyba ze strachu, bo droga na Raczki była delikatnie tricky, a i później w nich samych trzeba było się zorientować co nie było proste.

Po wszystkim po prostu mnie odwiózł, przytulił "na odwal" i odjechał.

26 lipca miała mieć miejsce wielka impreza letnia u Kamyka w domu.

To była sobota. Jedna z najgorętszych sobót lipca. Każdy por skóry błagał o chłód. O litość. O deszcz.
Po naszym ostatnim spotkaniu w czwartek nie rozmawialiśmy praktycznie wcale. Czułam się tragicznie olewana, niechciana, niepotrzebna.
No tak, odegrał swoją rolę stęsknionego chłopaka po powrocie, teraz przedstawienie się skończyło.

Dodatkowo wszyscy mieliśmy zostawać na noc. Pokładałam duże nadzieje w jakąś konstruktywną rozmowę. Tylko, że..on nie zostawał. Ponieważ w niedzielę, dzień po imprezie, jechał do Kadyn. Z Paulą, Czołgiem, Krzyśkiem i Karolem. Co zabawniejsze nie powiedział mi o tym. Nie zamierzał mnie tam zabierać. 

Do Kamyka poszłam pieszo. Sama.
Większość była już na miejscu, pierwsze driny poszły w ruch.
Noemi uparła się na zrobienie mojito, które w sumie było całkiem dobre jak na ograniczone pole manewru i zamiast rumu, posiadanie wódki.
Jakoś pomiędzy jednym drinem, a drugim i czekoladową fajką, pojawił się Rafał.
Moje serce skręciło się w jednej chwili. Uśmiech spłynął mi z twarzy. Już nie było mi dobrze.
Na czas gdy witał się z resztą udało mi się wylawirować z towarzystwa siedzącego na zewnątrz i wrócić do środka. Nienaturalnie piskliwym głosem zapytałam Noemi w kuchni, czy mogłaby mi zrobić kolejnego drinka. W tym momencie objął mnie od tyłu w pasie.

-Hej-powiedział miękko i pocałował mnie e policzek.
-Hej-odpowiedziałam wyswobodzając się z jego objęć, by sięgnąć po drinka, którego podawała mi Noemi.

Siedliśmy wszyscy na tarasie.
Nie mogłam znieść jego obecności.
Nawet z tą nikłą i sztuczną dozą uwagi, którą nieudolnie próbował mi podrzucić w trakcie imprezy. Nie mogłam wywalić z siebie tylu uczuć, tylu myśli.
Postanowiłam więc zrobić coś czego robić się nie powinno, aczkolwiek zawsze musi być ten pierwszy raz. Spić się do nieprzytomności.

Kieliszek wódki za kieliszkiem wódki, fajka za fajką. 

Rafał zrzucał mi zaniepokojone spojrzenia z ukosa, które ustawicznie ignorowałam. Byliśmy w tym dobrzy prawda? Ignorując siebie nawzajem, niszcząc siebie nawzajem. Nie byłam nigdy bez winy w tym wszystkim. Dlatego to wszystko było jak karuzela napędzana gniewem i moimi późniejszymi łzami.

Batman wyciągnęła mnie w głąb ogrodu chcąc porozmawiać. Byłam już bardzo nie wstanie.

Tematem rozmowy oczywiście był Rafał i oczywiście rozmowa zakończyła się moimi płaczem. 

Słysząc mój płacz, Rafał podniósł się z tarasu i jakby chciał ruszyć w naszą stronę. Nie zdążył jednak, bo mój żołądek stwierdził, że ilość spożytego alkoholu przekroczyła swoją dozwoloną górną granicę. Poleciałam wymiotować.

Włosy trzymała mi Ola, Batman przyniosła herbatę, której nie byłam w danym momencie w stanie wypić. Czułam się potwornie. Nie tylko ze względu na to do jakiego stanu się doprowadziłam( co już samo w sobie jest mega wstydem), ale i ze względu na nagłe przypomnienie sobie jak wygląda moje życie, moja relacja z moim jakże cudownym chłopakiem.

Stanął w drzwiach łazienki, gdy ja siedziałam oparta o wannę, z nogami podciągniętymi pod brodę. Helikopter zwalniał.

Uśmiechał się  w ten okrutny sposób, którego tak bardzo nie lubiłam. 

Podniosłam się z ziemi, umyłam twarz, zęby. Weszłam z Olką na ostatnie piętro, położyłam się na łóżku. Wszystko powoli zachodziło mgłą.

Aż w końcu zupełnie urwał mi się film.

Obudziłam się chwilę po 1 w nocy. 
Zachłysnęłam się powietrzem, jakbym zbyt długo siedziała pod wodą.
Powoli opuściłam nogi na ziemię, umysł jeszcze przymglony, nie wszystkie zmysły na miejscu. Analizuję swój stan.

Obolała jakbym wpadła pod walec, ledwo żywa, jakbym walczyła na śmierć i życie z alkoholem we mnie. 

Moją pierwszą myślą po przebudzeniu był oczywiście Rafał. Nie docierało do mnie jeszcze to, że jego już od dobrej godziny nie było. 

Zwlokłam się na dół, wiedziona instykntem głodu. W końcu żołądek opróżniłam do zera parę godzin wcześniej.

Na dole znalazłam niedobitki imprezowiczów. Noemi i Batmana, Olkę, Bugi jakiegoś typa, który co prawda może i mi się przedstawił, ale zupełnie nie zarejestrowałam jego imienia. Chwyciłam kawałek pizzy i stojąc tak w kuchni patrząc zupełnie nieprzytomnie w przestrzeń wyłączyłam się z otoczenia. Myślami byłam przy Rafale. Za wszelką cenę chciałam przypomnieć sobie co się działo po tym jak odjechałam. Podejrzewałam, że jeszcze nie spałam, a po prostu urwał mi się film.
O czym mu mogłam powiedzieć? Bałam się cholernie, zwłaszcza, że Batmanowi powiedziałam jedną jedyną rzecz, która wtedy, dopiero po pijaku do mnie dotarła- powinnam z nim zerwać.
Coś do czego za dnia, na trzeźwo, nie chciałam przyjąć do wiadomości.

Nie mogąc jednak jeszcze sforsować bariery z alkoholu, wróciłam na górę by odespać jeszcze kilka godzin.

Obudziłam się ponownie koło 5 nad ranem, trafiając na Olkę, która siedziała tuż obok mnie, głasakając mnie po włosach.
Zasnęłam po chwili znowu, tak jakby uspokojona.
Obudziłam się koło 8 rano na dobre.

Swoje kroki skierowałam wprost do pokoju Kamyka, z którego dobywały się głosy.

Siedzieliśmy tak w kilka osób, ja, Mati, Frytek, Kamyk i Wacha.

Nagle doszedł do mnie dziwny temat, na który rozmawiali. Coś o Bugi i tym typie którego imienia nie kojarzyłam, a którego widziałam w nocy.
Okazało się, że wylądowali razem w łóżku.

Przyznam się szczerze, że zaskoczyło mnie to. Wiedziałam, że przecież jest mega zakochana w Karolu, że nie potrafi go odpuścić, a tu takie coś? Odskocznia? Nawet jeśli to zupełnie nie w ten sposób, nie tak.

Jednak nie mnie to było oceniać. To jej życie. Każdemu może się zdarzyć one night stand.
Może ponieść w ferworze emocji. Cóż zdarza się.

Śmieszkowaliśmy z tego grupowo, aż sami obmawiani wyszli z sypialni rodziców Kamyka.
Typek, to znaczy Fabian jak się zdążyłam zorientować, szybko się zmył, jeszcze tylko na dole zamienił parę słów z Wachą.
Bugi natomiast siedziała dosyć cicho, uśmiechnięta, trochę speszona.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym co działo się w nocy.

Od Bugi dowiedziałam się, że po Rafała przyjechał Karol koło północy. Rafał pożegnał się z ludźmi i poszedł.
Na godzinę przed jego odjazdem, Bugi siedziała z nim na piętrze na balkonie rozmawiając.
Powiedział jej wtedy trochę o relacji z Elką, o tym, że jej nie znosi, że z nią się przyjaźnić nie da i jeszcze kilka takich ładnych kwiatków.
Skoro jej nie znosi..to po co to wszystko? By zrobić mi na złość? Wzbudzić zazdrość?
Zazdrość jest okej, jeśli nie przekracza pewnych granic zazdrości. Wywoływanie jej jest okej, jeśli nie przekracza granicy, gdzie trzeba naprawdę zaprzestać.

Czułam się oszukana. Nie pierwszy raz, ale tym razem do żywego. Tak jakby chciał specjalnie zasabotować nasz związek, zranić mnie. Kłócić się o niepotrzebne sprawy.

Dodatkowo dowiedziałam się, że wręcz rozpływał się nad Czołgiem i Paulą. Jakie one są fajne i och i ach i milusie i kochane.
Nie wspomniał w tym wszystkim ani słowa o mnie. Jakbym nie istniała.

Zebrałam swoje rzeczy, pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam. Powietrze powoli zaczynało się nagrzewać.

Idąc tak bezmyślnie w stronę domu, samotna jak cholera, przygnębiona jak cholera, zastanawiałam się nad swoim życiem.
Nad tym związkiem.
Dokąd to zmierza?

W odpowiedzi w słuchawkach popłynął mi głos Eminema.

" My friends keep asking me why I can't just walk away from
I'm addicted
To the pain, the stress, the drama"

W domu dobra mina do złej gry.

-Jak było?

-Świetnie mamo. Bawiłam się świetnie. 

Wymieniliśmy parę wiadomości tego dnia, jednak bez większych sensacji. Takie to bezuczuciowe, obojętne. I z mojej i jego strony. Resztę dnia przewegetowałam leżąc w łóżku, to śpiąc to się budząc i wypełniając czas oglądaniem czegokolwiek w telewizji. 

Najtrudniejszy czas miał dopiero nadejść i chociaż liczyłam się z tym, marzyłam, by choć raz moje domysły się nie sprawdziły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top