To nie jest koniec

To nie jest koniec historii!

Jeden zakończony związek wcale nie stanowi o końcu życia.
Oczywiście,często tak właśnie się wydaje.
Nawet ja sądziłam, że moje życie i moja historia właśnie się skończyła.
Dlatego też teraz oznajmiam dosadnie, dla tych młodszych z Was, którym zdaje się, że życie się skończyło- NIC SIĘ NIE SKOŃCZYŁO.

Brzmi to jak marna reklama telefonu zaufania, ale taka jest prawda.
Wszystko jest błędem młodości. Głupimi nieznaczącymi miłościami. Nikt nigdzie nie napisał, ani nie powiedział że cokolwiek jest na zawsze, że cokolwiek jest na stałe.
Nawet w kwestii małżeństw.

Jeden nieudany związek nie przekreśla niczego.
Jeszcze dużo takich będzie. Od cholery.
Teraz to wiem. Wcześniej nie potrafiłam sobie tego przetłumaczyć.

Bocznym torem do moich perypetii emocjonalnych z Rafałem przed naszym rozstaniem szła druga historia z moją relacją z Bugi.
Wszystko się zaczęło delikatnie siepać, strzępić tu i ówdzie.
Dlaczego? Ano chociażby z prostego powodu- Bugi chcąc za wszelką cenę być bliżej Karola( chociaż on jej nie chciał) zaczęła trzymać stronę Rafała.
Wiem, że nie trzymała jej dlatego, że wierzyła w jego "rację", a dla swojej własnej korzyści. W ten sposób nie miała zamkniętych drzwi do historii z Karolem.

Czułam się zdradzona.

Dlatego oprócz rozmów z Noemi i Kamykami w stylu on & off, zależnie od mojego humoru i gadatliwości, przestałam się do niej odzywać.
Starałam się też stłumić w sobie tą złość do niej. Myślałam, że może mi przejdzie. Może wysortuję w sobie uczucia.

Apogeum złości chyba sięgnęłam w tym samym dniu co Rafał ze mną zerwał.
Bo wiedziałam dokąd poszedł po zostawieniu mnie przy Kanale Elbląskim. Poszedł na piwo. Z Karolem i Bugi.
Bolało to jak cholera, ale milczałam.
Ignorowałam wszystko jak leci byle tylko nie wypuścić z siebie tej goryczy, która się we mnie zalęgła.

O zerwaniu w krótką chwilę wiedzieli wszyscy. Zdawało mi się, że całe miasto wiedziało, całe miasto patrzyło na mnie jak na przegrywa.

Nie było czasu by się rozdrabniać bardziej nad swoimi uczuciami, priorytet wziął wyjazd z moją paczką.
Co z Bugi?
Kamyk i Kamila znały moje stanowisko i podzielały moje zdanie, ale ja nie chciałam mojej własnej tymczasowej awersji przekładać na całą naszą paczkę. To nie była ich sprawa, to nie była ich wina.
Zaprosiłam więc i Bugi, która już przeczuwała moje nastawienie i dlatego padło pytanie, czy na pewno chcę żeby z nami pojechała.
Chciałam.
Naprawdę chciałam, może to by w jakiś sposób rozjaśniło mi w umyśle? Jakaś porządna rozmowa?
Bugi jednak tak bardzo się w tamtym momencie bała, że oznajmiła nam, że zostanie tylko na jedno popołudnie z nocowaniem, a rano pojedzie pksem do Elbląga.

Nikt nie próbował jej zatrzymać.

Wyjechałam dzień wcześniej z ojcem, bym mogła wszystko przygotować- posprzątać dom (no bo w końcu od ostatniej wizyty, muchy na bank się zaplątały w chacie więc trzeba truchła powciągać odkurzaczem- brr).
Następnego dnia miała zjechać reszta.
Ojciec pojechał, a ja zostałam sama.

Siedziałam na ławeczce blisko paleniska i wpatrywałam się w horyzont; obserwując jak słońce przekształca niebo w paletę kolorów.
Dzień przekształcał się wdzięcznie w noc.
Świerszcze pochowane w trawie brzęczały miarowo.
Komar siadł mi na przedramieniu, lecz zamiast odruchowo zgnieść go na miazgę, pozwoliłam by zrobił to co zamierzał. Opity krwią odleciał.
Byłam cudownie nispokojna.

Bałam się być sama na tej wielkiej działce, w wielkim pustym domu ze swoimi własnymi myślami.
Nie mając do kogo gęby otworzyć.
Faktycznie, z rodzicami też rozmawiałam już bardzo niewiele, ale nie chodziło mi o żadną konstruktywną rozmowę; zwykłe, prozaiczne rzeczy typu "zrób herbatę".

Najgorszą rzeczą dla mnie, którą można zrobić człowiekowi o takim charakterze jak mój, jest zostawić go sam na sam w swojej własnej głowie.
Ból jaki jest w stanie taki człowiek sobie zadać samą myślą jest niewyobrażalny.

Wypłakałam sobie drogę do snu tamtej nocy.

Po południu zadzwoniła Kamyk, bym naprowadziła ich gdzie skręcić na tej wiosce by dotrzeć do mnie.
Wyskoczyłam czym prędzej do głównej drogi, dobrze, że to zrobiłam bo z Wachy nawigator taki, że wyjechaliby na inną wieś.

Gdy ich zawracałam, właśnie on wpadł na najbardziej "genialny" pomysł.

-Justa wsiadaj! Ja się przejadę na masce- rzucił wyskakując z auta i wpychając mnie na miejsce pasażera niemalże siłą.
-Czyś ty oszalał?- zdążyliśmy zawołać za nim, ale było już za późno, delikwent rozsiadł się na masce auta jak żaba na liściu.
Odwrócił się w naszą stronę wyszczerzony.

Kamyk ruszyła bardzo powoli, narzekając że przez dupsko Wachy nie widzi drogi dobrze.
Śmialiśmy się jak głupi.

Tuż przed bramą wjazdową wyskoczyłam otworzyć kłódkę i wpuścić ich do środka.

Iloś jedzenia i alkoholu była zatrważająca. Biorąc jeszcze pod uwagę ile ja sama zwiozłam, wychodziło na to, że przez najbliższe dni nic innego robić nie będziemy jak jeść i pić.

Zabraliśmy się do rozpalenia grilla i ogniska.

Jasiu i Wacha chwycili browary i zabrali się za rozpalanie grilla.
Na nas, dziewczyny spadło oczywiście przygotowanie jedzenia.

Wszystkie rzucały mi ukradkowe spojrzenia, myśląc, że ich nie zauważę. Szukały znaków, czy przypadkiem za moment się nie posypię jak domek z kart, na którego ktoś za mocno fufnął.
Ja jednak nie zamierzałam się sypać. Miałam ich, moich cudownych przyjaciół. Dzięki nim czułam się bezpiecznie.

Gdy zaczęło się powoli ściemniać, a wszyscy byli już delikatnie wstawieni, Wacha z Jasiem zaczęli zastanawiać się co rośnie na polu obok.

-Czy to są ziemniaki?
-Emm.. być może? Nie wiem, czy ja się ludzi pytam co sadzą?- odpowiadam rozbawiona.

Wacha tylko pokiwał głową i uśmiechnął się tajemniczo i zniknął w głębi domu.
Oho.

Kilka minut później wyszedł w znalezionych gumiakach, wiaderkiem i małą łopatą.
Za nim w podobnym stroju wypełz Jaś.

-To my idziemy po ziemniaki!

Nikt nie próbował ich zatrzymać, bo wszystkie trzy zbaraniałyśmy na amen.
Kiedy jednak wrócili z wielkim wiadrem młodych ziemniaków, ubawieni po pachy, odzyskałyśmy głos.

-I co my z tym zrobimy głąby?- zapytała Kamyk.
-Jak to co? K O P Y T KA- odparł zadowolony z siebie Wacha.

Po chwili brechtaliśmy się jak opętani; mogłabym przysiąc, że tamtego wieczora słychać nas było w całej wsi.

Gdy słońce zaszło już zupełnie, a nasze twarze oświetlały słabe płomyki świec stojących na stole, wpadliśmy na kolejny z naszych genialnych pomysłów- chowanego.

Z racji tego, że działka ogromna i usiana gęsto krzakami i drzewami, kryjówek była masa.

Graliśmy bez przerwy przez kilka godzin, śmiejąc się bez opamiętania.

W końcu, gdy zrobiło się już bardzo późno, a zasoby alkoholu magicznie wyparowały, władowaliśmy się do domu.
Siedzieliśmy na dole; wszyscy mieli już małe i zmęczone oczka. Kamila chwyciła za krzyżówki leżące na stole.

-Dorosła forma owada...?
-Ważka-rzuca Wacha
-Imago- odpowiadam śmiejąc się.
-Imago? Co to jest imago do cholery?
-Do..ro..sła..forma owa..da- krztuszę się śmiechem.

Kama zrywa się z miejsca.

-Ja też chcę być imago!- woła i wbiega chwiejnym krokiem na piętro.

Po chwili zjeżdża na tyłku po schodkach zapakowana w śpiwór.

-Mam kokon i mogę dojrzewać do bycia imago!

W tym punkcie wszyscy piejemy jak młode koguty.

Atmosfera się zagęszcza powoli, wszyscy czujemy jak sen na nas spływa.
Kamila odkicowuje się w śpiworze na górę, Wacha już przysypia, Jasiu siedzi ledwo żywy na fotelu. Kamyk, ja i Bugi zbieramy rzeczy w kuchni.

Gdy już wszystko jest ogarnięte idę z Bugi na górę.
Tam znajdujemy Kamę na łóżku, które miało być przeznaczone dla Jasia(był wysoki a co za tym idzie sen na pojedynce nie wchodził w grę- nogi miałby bardzo za łóżkiem). On jednak dołączając do nas stwierdza, że da sobie radę na pojedynce.
Okej, przebieramy się szybko, gasimy światła i kładziemy się do łóżek.

Z Bugi jakoś nie możemy nagle zasnąć. Jakby z nas wyparował alkohol, a może to napięcie między nami nagle wróciło. Rozmawiamy o niczym konkretnym szeptem, gdy nagle słyszymy łomot z pokoju obok.
Wybiegamy obie, by zobaczyć Jasia, który we śnie próbując się obrócić spadł na ziemię.
Chichoczemy pod nosem.
We trójkę przenosimy Kamę na pojedynkę, a Jasiu zajmuje duże łóżko.

Następnego ranka Kamyk z Wachą mieli odwieźć Bugi do miasteczka 6km od wsi na pksa do Elbląga.
Gdy rozmawialiśmy o tym wieczorem, stwierdzili, że dadzą sobie radę sami.
Jednak rano obudził mnie Wacha, mówiąc, że muszę z nimi jechać.
Totalnie nie ogarniając sytuacji, rzuciłam się w stronę łazienki.
Drogę zastąpił mi Wacha.

-Nie ma czasu mamy 20 minut! Zakładaj buty i jedziemy!

I tak oto ja, jechałam do miasteczka w cudownym stroju: zielona koszulka, spodnie w "krowę" tzn łaty, grube skarpetki z palcami różowo-żółte wciśnięte w adidasy.
Nie ma to jak wyjść do ludzi. Nie ma to jak genialne pomysły Wachy!

Dojechaliśmy do miasteczka i szybko znaleźliśmy przystanek. Bugi pożegnała się z nami i odjechała.
My natomiast musieliśmy jeszcze zrobić zakupy, alkohol i jajka na śniadanie, bo umyśliliśmy sobie jajecznicę.

Zaparkowaliśmy pod Biedronką.

-To co, kto idzie ze mną?- pyta Kamyk, gasząc silnik i wyciągając kluczyki ze stacyjki.
-Na mnie nie patrz- śmieję się.
-Na mnie też nie!- rzuca Wacha.
-Dlaczego nie?- Kamyk marszczy brwi.

W odpowiedzi Wacha unosi nogę do góry.
-Przyjechałem w kapciach..

I w ten oto sposób, Kamyk poszła sama.
Musiała wyglądać dosyć osobliwie, dziewiąta rano, kupując sześć browarów, pół litra i dwadzieścia jajek.

Wracając rozmawialiśmy o sytuacji z Bugi. Wszystko było takie dziwne, nienaturalne. Niby nie dotykało to nikogo innego niż mnie i jej, a jednak efekt padł na wszystkich wokół również.

Po śniadaniu chłopaki posadzili nas do obierania tych nieszczęsnych ziemniaków, a sami wzięli wiklinowy koszyk, kilka browarów i mały nożyk- oznajmując, że idą szukać grzybów.

Ledwie ich sylwetki zniknęły za zakrętem, rzuciłyśmy się w stronę zamrażarki, wyciągając chłodzącą się od kilku godzin wódkę.

-No co..w końcu jest po dwunastej prawda?- śmieje się Kamyk.- Gentelman nie pije przed dwunastą!

Mordęga z małymi ziemniakami zdawała się nie mieć końca. Powoli jednak wiaderka się opróżniły, a ziemniaki stały już umyte w garku na kuchence.
Wtedy wbili chłopaki, w stanie dosyć wskazującym. Z pustym koszykiem.

-I gdzie te grzyby?- pytamy.
-No bo..bo taka dziewczynka się z dziadkiem kręciła i nam je wszystkie wyzbierała!

(Do tej pory utrzymują, że poszli szukać grzybów, a nie po prostu na męskie ploty przy piwie)

Wacha zrobił te nieszczęsne kopytka, które pod koniec konsystencją przypominały rozgotowanego gluta. Na ciepło, wchodziło na zimno już niekoniecznie.

Nadszedł wieczór, a w ruch poszedł alkochińczyk.
Zdecydowaliśmy się na jego lajtową wersję- zamiast lecieć po szotach, lecieliśmy po łykach drinów.

Oczywiście, kiedy poczuliśmy, że nasz stan robi się coraz lepszy przerzuciliśmy się na wykonywanie zadań z gry, a nie picie.
I takim oto sposobem Wacha tańczył tango z Jasiem; Kamila miała wąsy narysowane długopisem i węglem. Tylko ja i Kamyk wychodziłyśmy z tego wszystkiego bez szwanku.

Z alkochińczyka przerzuciliśmy się na butelkę i klasyczne "prawda czy wyzwanie". Żeby nie było tak prosto, wszystkie pytania i wyzwania podawała nam aplikacja.

Na pierwszy ogień z wyzwaniem poszła Kamyk.
"Poliż podłogę w łazience".
Zwijaliśmy się ze śmiechu, patrząc jak się do tego przymierza. Następna runda wcale nie była dla niej szczęśliwsza, zwłaszcza że miała zjeść łyżeczkę cynamonu. Nie jest to takie straszne, chyba że jesteś nią- nienawidzącą cynamonu z całego serca.
W tym punkcie wszyscy się rozpłakaliśmy na widok jej miny. Ona również piała z nami co skutkowało wypuszczaniem z ust cynamonowych obłoczków.

Przyszła kolej na Kamę.
-"Zjedz bez używania rąk to co przygotuje ci reszta grupy"- czyta na głos Wacha i już zaciera ręce.

Swoje kroki kieruje do kuchni.

-Wacha! Jak już tam jesteś to przynieś mi jogurt truskawkowy!-wołam za nim.

Nie mija nawet pięć minut jak wraca, z jogurtem dla mnie i łyżeczką oraz małym talerzykiem z jogurtem z niespodzianką dla Kamy.

Kamyk włącza nagrywanie.
Zanurzam łyżeczkę w jogurcie.
Kamila zaczyna jeść i krzywić się okropnie. Chichoczemy.
Pakuję łyżeczkę do ust i coś mi nie pasuje.

Nachylam się do Kamyka.

-Te, co on jej tam wpakował bo czuje to na łyżeczce, a nie potrafię określić smaku- szepczę.
-Przyprawę do grilla.

Zanoszę się niepowstrzymanym brechtem.

Odtwarzając to nagranie z tamtego wieczoru, przez 3 minuty słychać mój nieopanowany rechot.

Jest blisko północy, kiedy przerzucamy się na grę w karty. Gramy w oszusta; grę, których reguł do tej pory nie znam.
Mnie pierwszą zmorzył sen i przepełnione tęsknotą myśli o Rafale.
Odsyłają mnie na górę.

Przebieram się w piżamę, gaszę światło i otwieram okno.
Przerzucam nogi za parapet i zeskakuję na dach od garażu. Kładę się na dachówkach ignorując fakt, że wbijają się one dosyć boleśnie w moje plecy.
Wbijam wzrok w ciemne niebo. Nie ma ani jednej chumry, gwiazdy skrzą się przepięknie. Alkohol wiruje mi w głowie, nasuwając najgorsze i najpiękniejsze wspomnienia. Mam wrażenie, że jestem w miarę szczęśliwa biorąc pod uwagę obecność moich przyjaciół. Jednak im dłużej tak leżę, tym bardziej nie muszę udawać, że nie jestem połamana.
Łzy spływają mi po policzkach obficie, nawet nie staram się ich zatrzymać.
Jestem słaba, najsłabsza. Jakby cały mój świat rozpadł się na małe kawałeczki, wszystkie plany rozpierzchły się na boki, a każde słowo nie ma absolutnie żadnego znaczenia.

Jestem w takich momentach straszną egoistką, skupiam się na swoim bólu, celebruję go, czerpiąc z tego masochistyczną przyjemność.

Telefon sam ląduje mi w dłoniach i jeszcze z nawyku odpalam wiadomości z Rafałem. Palce same wystukują wiadomość, która nic nie wnosi.

<<Tęsknię za Tobą...

Z moich ust wyrywa się pierwszy szloch.

Telefon wibruje.

>> Ja za Tobą też..

Rzecz w tym, że choćbym chciała w to wierzyć, nie potrafiłam.

Chowam twarz w dłoniach, nie hamując już przejmującego płaczu, który mną wstrząsa.

Przez okno pakuje się Jasiu, Kama, Wacha i Kamyk. Kładą się tuż obok przytulając mnie w milczeniu.

***

Wrzesień nagle mnie zaskakuje. Nie wiem jak mam się czuć.
Prawda jest taka, że czuję bardzo niewiele lub prawie nic.
Po wyjeździe na działkę tracę kontakt z Bugi, Olką i Noemi. Nie wiem jak zmusić siebie do odłożenia na bok tej rezonującej pustki we mnie. Po prostu nie potrafię.

Staram się wymusić na Rafale spotkanie i rozmowę. Ostatnią rozmowę, ustalenie pewnych rzeczy. Rozegrania to jak dwoje prawie dorosłych ludzi.
Zbywa mnie, niby jest chory.

Odpuszczam.

Zaraz na początku września ląduję na osiemnastce przyjaciółek z podstawówki; mojej drugiej paczki, z którą przez pół roku nie utrzymywałam kontaktu. Nie czułam, że tam pasuję po prostu i kontakt się urwał, po to by wrócił kiedy na kolanach szukałam oderwania się od sytuacji z Elką jeszcze pod koniec czerwca.

Siedzimy wszyscy razem i jest inaczej niż wcześniej. Nikt mi o nim nie przypomina. Czuję się tak, jakby cała moja historia była anonimowa, chociaż wszyscy i tak wiedzieli wszystko bardzo dobrze.
Właśnie wtedy dostaję wiadomość od Bugi.

Jest to bardzo długa lista tego, jak bardzo jestem okropna, jak bardzo ona chciała mi pomóc. Zahaczyła również temat, że "zabieram jej Kamyka", co już w moim stanie wściekłości poalkoholowej było zbyt wiele i po prostu wybuchnęłam szyderczym śmiechem.
Chwyciła się również słabego argumentu, że rozmawia z Rafałem i  jest to taka sama sytuacja jak po zerwaniu Kamy i Kacpra- posiłkując się tym, że z Kacprem dalej mam kontakt.

Nie mogłam doczekać się, aż jej odpiszę.
Szykowałam najbardziej bolesne słowa, najcięższą artylerię zbitych ciasno słów.

Całe to zerwanie; cała relacja z Rafałem zmieniła mnie w bardzo dużym stopniu. Nikogo później nie było, kto miałby taki wpływ na moje postrzeganie świata zewnętrznego jak on. Trudno jest jednak nazwać to zmianą na lepsze. To była zmiana na gorsze, dużo gorsze niż możnaby się spodziewać po człowieku tak bardzo emocjonalnym jak ja.
Stałam się zimna, zdystansowana i bardzo wyrachowana.
Nie potrzebuję wiele czasu, by dobrać słowa. Słowa same stały się moją naturalną bronią; tnę nimi na wskroś, celuję dokładnie w te punkty, w które trafić chcę. I trafiam celnie.

Wracając w nocy do domu dałam upust gryzących mnie od dawna uczuć.
Wytknęłam Bugi bardzo wiele rzeczy. Jedne słusznie, drugie niesłusznie co było raczej efektem alkoholu, żalu i chęci dotknięcia jej do żywego.

"Po pierwsze, uważam, że to co robisz jest bardzo nie fair. Porównywanie mojej relacji z Kacprem, a Twojej z Rafałem to coś zupełnie innego. Dobrze wiedziałaś, że od początku miałam bardzo dobry kontakt z Kacprem. Kamila również to wiedziała. Ba, nigdy przed nią nie chowałam się po kątach z wiadomościami z nim! Nawet po ich zerwaniu mówiłam jej o wszystkim. Jakoś z początku, Twój kontakt z Rafałem był sporadyczny, a teraz nagle wielka przyjaźń tak? I robienie wielu rzeczy za moimi plecami? (..) Tak się piekliłaś, że mnie tu czy tam nie zabiera, a tak wyszliście sobie razem na piwo? I co, znowu za moimi plecami!
(...)
Przypomnieć Ci coś? Po rozstaniu z Karolem, robiłam wszystko, zresztą nie tylko ja, by na Twoje życzenie ciągnąć go z nami na każde głupie spotkanie. Starałam się bo wiedziałam, że zależy Ci na jego obecności, jaka by ona nie była. Pocieszałam, jak mogłam, włożyłam mnóstwo serca w to by Tobie źle nie było, by zminimalizować skutki tego wszystkiego.
A Ty jedyne co miałaś mi do powiedzenia to jebane "ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ"? NAPRAWDĘ?
(..)
Nie chciałam być tak okropna, ale będę; mój związek z Rafałem był zupełnie inny niż Twój  z Karolem, o ile to wasze coś można  nazwać w ogóle związkiem. Do jakiego punktu my dobrnęliśmy, a do jakiego Karol nigdy nie dążył, bo tak szczerze to miał mocno wyjebane"

Jej odpowiedź była również długa.
Jedna rzecz w niej jednak rozsierdziła mnie na dobre.

"(..) Myślałam, że po zerwaniu dojdzie do Ciebie, że to nie było zdrowe"

Ona oczekiwała, że moja miłość do niego przejdzie jak ręką odjął!
Uff, zerwaliśmy..a no faktycznie, już go nie kocham lol.
I mówiła to osoba, która po dwóch  miesiącach związku z kimś, kto był do tego związku podobno ZMUSZONY, dalej się za nim uganiała i dalej go kochała!
Hipokryzja sięgnęła w tych słowach najwyższy poziom.

Kama i Kamyk wiedziały o tej rozmowie niemalże od razu.
Żadna z nich nie wzięła niczyjej strony i dobrze, bo to byl spór tylko i wyłącznie między mną, a nią i nikogo więcej to nie dotyczyło.
Problem polegał na tym, że Bugi sama z siebie odsunęła się od Kamyka. Wciąż i wciąż argumentując to słowami "zabierasz mi", jakby Kamyk była rzeczą!
Ja byłam coraz bardziej wkurwiona, Kamyk zawiedziona- wiem, że ją to bardzo bolało. Znała się z Bugi najdłużej, a ona po prostu się na nią wypięła.
Pal sześć naszą dramę, wkurwiona chodziłam najbardziej za to jak potraktowała swoją podobno najlepszą przyjaciółkę.

Gdy zaczynał się drugi tydzień września, czekała mnie niespodzianka. Przemek zaprosił mnie i Kamilę na swoją osiemnastkę.
Zgodziłam się. Zrobiłabym wszystko by zapomnieć o bólu i pustce, która we mnie rezonowała.
Zdawało mi się wtedy, że alkohol i papierosy palone okazjonalnie wtedy mi w tym pomogą.
Rok osiemnastek pozwalał mi bezkarnie zalewać się litrami alkoholu w dość krótkim przedziale czasowym.
Jednak na trzy dni przed imprezą wydarzyło się to, co sprawiło, że serce na chwilę stanęło mi w piersi.

Kamyk odebrała mnie rano z przystanku i razem jechałyśmy do szkoły.
Ledwo siadłam i zapięłam pasy, zauważyłam, że Kamyk nerwowo zaciska palce na kierownicy.

-Co się dzieje?
-Tylko spokojnie okej..?
-Kamyk?
-Rafał jest w szpitalu.

Blednę i robi mi się momentalnie zimno.
Ból jeszcze bardziej we mnie rezonuje niż bym tego chciała. Z trudem łapię powietrze.

-Co się stało?
-Nie wiem, Wacha dowiedział się przed chwilą. Podobno trafił tam w nocy.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon.

-Jeśli ktokolwiek wie coś na ten temat to będzie jego kuzynka. Piszę do Marty. Muszę.

Od Marty dowiaduję się, że to wyrostek. Delikatnie się uspokajam, ale nie na tyle by mieć sprawny umysł.
Jestem nieobecna duchem na lekcjach, nie mogę się skupić ni uspokoić.

-Justa..chcesz, odbierzemy Wachę po szkole i pojedziemy do niego we trójkę.

Chcę.
Muszę.

Odbieramy Wachę i w ciszy jedziemy do szpitala. Od Marty dowiedziałam się na jakim oddziale i w jakiej sali leży.
Wysiadając z windy, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Mam wrażenie, że serce złamie mi żebra.

Drzwi od sali są otwarte.
Leży na pierwszym łóżku od wejścia. Śpi, jest okropnie blady, ma podpiętą kroplówkę.
Gdy tylko go widzę, zaczynam się cofać. Nie mogę oddychać; w ostatniej chwili zatykam sobie usta dłońmi, bo płacz jaki mną wstrząsa jest nie z tej ziemii. Wyję jak ranny zwierz.

Z kieszeni w torebce znajduję plik karteczek samoprzyplepnych. Pierwsza z nich jest zapisana jego chybotliwym pismem.

"Kocham Cię"

Odklejam ją od reszty i przyklejam mu do ekranu telefonu. Zostawiam znak, że byłam.

Nie jestem w stanie zostać tam dłużej.
Kamyk i Wacha chwytają mnie pod ramię i wyprowadzają z oddziału.

Stoję na rozgrzanym wrześniowym słońcem parkingu.
Łzy zaczynają wysychać mi na policzkach.
Protestuję, gdy mówią, że odwiozą mnie do domu.
Chcę zostać sama.
Kamyk przygląda mi się badawczo, zapewne martwiąc się czy nie zrobię nic głupiego.

-Wrócę prosto do domu. Obiecuję.
-Napisz mi jak już będziesz okej?

Kiwam głową.
Następnego  dnia decyduję się jednak nie iść. Kamyki nie mogli, a ja sama nie chciałam się tam pchać bez obstawy.

Umówiliśmy się, że wpadniemy do niego w sobotę, zanim ja będę się szykować na osiemnastkę Przemka i zanim oni będą musieli jechać do babci.
Podjechali po mnie, nie chcąc bym szła tam sama.

Weszliśmy na oddział i siekrowaliśmy nasze kroki w stronę sali. Zanim jednak tam dotarliśmy zauważyliśmy go idącego korytarzem.
Chociaż sam zwrot "idącego" jest tu na wyrost; ruszał się bardzo powoli. Był o wiele chudszy niż kiedy widziałam go ostatni raz w dniu naszego zerwania. Był bardzo blady, ciemne kręgi pod oczami odcinały się od jego cery.
Łzy rozpaczy zaczęły cisnąć się do oczu. Musiałam wbić sobie paznokcie w przedramię i zacisnąć zęby, żeby się tylko nie rozpłakać.

Wyrostek to nie było niewiadomo co, ale mimo wszystko moje serce szalało na najwyższych obrotach.

Uśmiechnął się na nasz widok i przez chwilę wyglądał jak Rafał, którego znałam.
Siedliśmy w poczekalni z racji tego, że było więcej miejsca. Nie posiedzieliśmy jednak samemu. Po chwili na oddział wparowała ta upośledzona paczka, składająca się z Pauli, Czołga, Karola i Krzyśka.
Popatrzyłyśmy na siebie z Kamykiem automatycznie rozumiejąc się bez słów.
To będzie porażka.

Przenieśliśmy się do jakiegoś pokoju odwiedzin. Rafał dostał jakiś kleik do zjedzenia, a myśmy siedzieli wokół niego.
Nie odzywałam się słowem, wbijając wzork w podłogę, walcząc z obrzydzeniem do tamtej czwórki.

-Wyobrażacie sobie ruchać się jak jest się w ciąży? Bałabym się, że stuknie się dziecko w główkę he he he...- rzuca z głupia frant Czołg, przeglądając czasopisma dla matek w ciąży.

Mój mentalny facepalm był chyba największym jaki walnęłam w całym moim dotychczasowym życiu.
Oczywiście paczka zarechotała, jakby ten żarcik był rzeczywiście na wysokim poziomie.

Tylko ja, Kamyk i Wacha siedzieliśmy zniesmaczeni.

Poziom inteligencji zerowy..

Rafał wstał by odnieść talerz na wózek i pójść po chusteczki do sali.
Czołg zerwała się na równe nogi patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.

-Idę z tobą!
-Ale ja jeszcze muszę do toalety..
-To pójdę z tobą.

Krew we mnie zawrzała.
Ty ostatnia, spasiona...

Po chwili wrócili. Rafał wyglądał na niezadowolonego. Był ewidentnie zły.

Karol popatrzył na mnie i zapytał co u mnie słychać.
Miałam wrażenie, że właśnie wtedy Rafał spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

-W sumie nic ciekawego, za chwilę się zbieram, bo idę na osiemnastkę do Przemka.
-O! To on robi osiemnastkę jednak?- pyta zaskoczony Karol.

(On i Karol znali się z piłki, kiedyś razem grali.)

-No tak.

Rafał ostentacyjnie odwraca się plecami do mnie.
Czyżby zabolał go fakt, że idę na tą osiemnastkę i to jeszcze do Przemka?

Wstałam. Za mną wstała Kamyk z Wachą. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi.
Rafał wstał by mnie objąć.
-Kocham Cię Rafał -szepczę bardzo cicho, by nikt inny nie usłyszał.
Ściska mnie tylko mocniej.

Wychodząc ze szpitala wszyscy milczymy.
W końcu odzywa się Kamyk.

-A ta co kurwa? Musiała mu potrzymać w tym kiblu, że za nim polazła?-rzuca ze złością.

Uśmiecham się minimalnie.

-Nie wiem. Mnie się wydaje, że zrobiła mu scenę, co ja tam robię. Wrócił bardzo wkurzony.
-Możliwe. Bardzo możliwe. Odwieziemy cię?

Kręcę tylko głową.
-Nie dzięki. Jedźcie ostrożnie.
-Baw się dobrze dzisiaj okej.

Stoję w miejscu dopóki auto Kamyka nie zniknie w oddali.

Z Kamilą wylądowałyśmy w tej wielkiej sali ala weselnej pod wieczor.
Rozpoczęła się zabawa.
Jeden kieliszek, drugi.
Rozmowa z Kamilem, Przemkiem. Całą bandą z zajazdu. Było mi jednocześnie wesoło i smutno.
Ratowały mnie trochę fajki, rozchodzące się w zawrotnym tempie.

Pod wpływem impulsu w połowie imprezy zadzwoniłam do Bugi.
Chciałam się pogodzić, bo z tym wszystkim co się działo, miałam dosyć omijania się.
Nie zamierzałam przepraszać, bo nie miałam za co. Chciałam tylko byśmy to co było zrzuciły w niepamięć i szły dalej.
Udało się. Po części.

Reszta imprezy minęła dosyć spokojnie.

Zwinęłam się przed północą.

Następnego dnia powędrowałam już sama do szpitala, modląc się by nie zastać tam tych ameb umysłowych.
Nie zastałam.

Siadłam przy jego łóżku. Trzymał mnie za rękę. Próbowaliśmy rozmawiać o czymkolwiek, lecz nie bardzo to wychodziło z racji tego, że co chwila miałam szklanki w oczach, a głos odmawiał posłuszeństwa.

-Rafał..- zaczynam
-Justa..możemy o tym pogadać jak już stąd wyjdę? Spotkamy się i porozmawiamy na spokojnie.
Pokiwałam tylko głową.
Cisza, która zapadła była nie do zniesienia.
Z nadmiaru tego wszystkiego wybuchnęłam płaczem.
Jego dłoń zacisnęła się na mojej raptownie.

-Proszę cię nie płacz. Błagam..

Delikatnie wydostałam dłoń z jego uścisku, nachyliłam się i pocałowałam go w czoło.
Wyjąc już bez opamiętania zebrałam swoje rzeczy i wybiegłam.

Potrzebowałam dłuższej chwili by dojść do siebie.
Byłam wyczerpana psychicznie. To nie na moje nerwy. Po prostu nie na moje nerwy.

Postanowiłam, że na następny dzień już się nie pojawię. Byłoby to już za dużo nie tylko dla mnie, ale i dla niego.

Wiedziałam, że przynajmniej jeszcze trzy, cztery dni będzie w szpitalu na obserwacji. Dlatego w niedzielę mu odpuściłam, a postanowiłam pójść po lekcjach w poniedziałek.

Nie napisałam mu tego, nie brałam też ze sobą nikogo jako mojego pasa bezpieczeństwa. Chciałam mu zrobić niespodziankę.
To on jednak zrobił ją mnie.

Weszłam pewnym krokiem na oddział.
Gdy jednak stanęłam w drzwiach sali, w której leżał, zastałam puste, pościelone łóżko. Brak jakichkolwiek jego rzeczy.

Wyszedł ze szpitala.

Poczułam się dziwnie. Wyrwana z kontekstu, w nieodpowiednim miejscu. Świat nagle zdawał się nabierać na mnie z całej siły; nie mogłam złapać tchu stojąc w miejscu.
Zaczęłam szybko mrugać, by przegonić łzy.

Wpakowałam się do windy i zjechałam na dół.
Ledwo postawiłam nogę na podłodze, wpadłam wprost na Rafała.

-O hej!- rzuca z uśmiechem.
-H-hej..-wyduszam z siebie.
Zza pleców mojego byłego chłopaka wysuwa się Natalia, jego kuzynka.

-Cześć Justyna!

Zdobywam się na słaby uśmiech.

-Co tu robisz?
-Chciałam..em..przyszłam.
-Ja rano wyszedłem, jednak mnie wypuścili..Wracam po zwolnienie z wfu. Idziesz z nami?

Kiwam tylko głową.
Wsiadamy razem do windy. Wbijam wzrok w podłogę.

-Ja... miałem ci napisać, że wyszedłem.

Kiwam głową.
To było ostatnie kłamstwo Rafała. Ostatnie i bardzo nieudane.

On zniknął w gabinecie lekarskim, a ja stałam z Natalią na korytarzu.

-Wiesz, że nikt o tym nie wiedział? Jego rodzice, Marta..Dowiedzieliśmy się dopiero dzisiaj jak wyszedł. Powiedział tylko najbliższym.

Ścisnęło mnie w dołku, jej słowa rozeszły się niekończącym się echem w mojej głowie.

"Tylko najbliższym.."

Powiedział tej popieprzonej paczce.
Nie powiedział mi.

Nie byłam już najbliższa.

Chociaż..czy kiedykolwiek byłam?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top