Capitulo 1
Kto chciałby się znaleźć w kolejnym rozdziale, pisze tutaj ››››
-------------
*Álvaro POV*
Podążam wzrokiem za ubraną w wystawną złotą suknię prowadzącą gali. Kobieta jest prawdopodobnie jakąś polską celebrytką, a nad jej angielskim akcentem można by było popracować. Siedzę pomiędzy Kubą, a Edem, którzy dyskutują między sobą, co chwila wybuchając śmiechem.
– A ty co o tym sądzisz, Alvadorze? – pyta blondyn, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie mam już siły po raz enty poprawiać ich błędu więc po prostu pytam:
– Ale o czym? – Ed otwiera usta, aby udzielić mi odpowiedzi, ale nie jest mu to dane, gdyż kilka metrów za nami niewysoka brunetka robi ogromne zamieszanie. Obracam się w tamtą stronę i dostrzegam wyraźnie oburzoną Arianę Grande w otoczeniu kilku ochroniarzy i organizatorów.
– Nie ma mojego krzesła – dziewczyna tupie nogą i krzyżuje ręce na piersi. Powoli, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń odwracam wzrok w przeciwną stronę i udaję, że to nie ja zabrałem jej krzesło.
– Ej Alvador, a to nie ty ukradłeś Arianie krzesło? – pyta dość głośno Ed, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Nie baranie, musiałeś mnie z kimś pomylić.
– Ale... - Rudowłosy chce coś jeszcze powiedzieć, ale posyłam mu mordercze spojrzenie i natychmiast milknie. Żadne z nas nie zamienia ze sobą więcej słów. Zaczyna się gala.
***
Mijają kolejne minuty bicia braw, ale coraz więcej gości opuszcza halę. Zaproszeni wykonawcy kierują się do zatłoczonego korytarza, a ja zostaję ze świadomością, że przegrałem w kategorii ''muzyka latynoska" z Enrique Iglesiasem. Pociesza mnie myśl, że ci idioci też niczego nie wygrali.
– No! – Kuba z głupim uśmiechem energicznie uderza ręką w stół, wylewając zawartość kieliszków - Idziemy to opić.
– Tak, idziemy! – Ed gwałtownie podnosi się z krzesła, wywracając je.
– Przecież nie mamy czego świętować – wtrącam się.
– Alvador, ogarnij się. Każdy powód do picia jest dobry – Rudowłosy mówi z przekonaniem, szybko gasząc moje wątpliwości.
– No dobra - przystaję na decyzję chłopaków, z których jeden – Kuba – już zamawia taksówkę pod PGE Narodowy. Mamy zatem kilkanaście minut, aby wrócić po swoje rzeczy do garderób i stawić się na zatłoczonym parkingu.
Noc jest ciepła, nie ma wiatru i wychodzę na zewnątrz jedynie we wzorzystej koszuli. Odruchowo otwieram przednie drzwi pojazdu, co styka się z aprobatą, bo chłopaki wolą siedzieć z tyłu i przyciszonymi głosami prowadzić dyskusję. Mozolnie zapinam pasy i nie mija chwila, a kierowca włącza się do ruchu drogowego. Wygodnie opieram głowę na oparciu i leniwie odwracam ją w stronę okna. Zatapiam znużone spojrzenie na kolejno przejeżdżających pojazdach, wymieniając w myślach ich marki. Spoglądam w lusterko i dostrzegam, że rozmowy na tylnich siedzeniach stają się żywsze. Rudzielec najwyraźniej wprowadza jakiś bardzo ekscytujący temat, bo zaczyna wymachiwać rękoma jak moja babcia kiedy chce zabić muchę.
Wywracam oczami i teraz tak bardzo zaczynam żałować, że zgodziłem się na taki obrót spraw.
– No co ty! Alvador się na to nie zgodzi – krzyczy Ed i uderza dłońmi w kolana.
– Na co mam się nie zgodzić? – pytam, gwałtownie odwracając się w ich stronę.
– Yyy – zaczyna Kuba.
– Na nic – mówi Ed z przekonaniem, a ja zażenowany tą sarną odwracam od nich wzrok. Kierowca zagaduje jakimś rzuconym po polsku zdaniem, które z naszej trójki zrozumieć może tylko Kuba. Chłopak niestety zdaje się być ogromnie pogrążony w rozmowie z rudowłosym. Droga trochę się dłuży; przez większość czasu obserwuję widoki za szybą i słucham cicho puszczonej w radio muzyki. Wreszcie auto ostrożnie hamuje na poboczu i pobudzony odrywam swój wzrok od okna. Śledzę ruchy Kuby i wraz z nim odpinam pasy oraz otwieram drzwi samochodu. Wysiadam i w myślach dziękuję Bogu, że to koniec tej udręki. Szykuję się do lekkiego trzaśnięcia drzwiami, lecz wstrzymuje mnie podniesiony głos młodego kierowcy, który prawdopodobnie mamrocze coś po polsku. Zakłopotany rzucam wzrokiem na Kubę, ale ten omal nie umiera ze śmiechu z jakiegoś beznadziejnego żartu Eda o rybach.
– Ej, ten facet chyba domaga się zapłaty – mówię głośno, ale nie dociera. I kolejny raz karcę się w myślach za to, że pozwoliłem się tutaj zaciągnąć. Wzdycham i zrezygnowany leniwie wyciągam z tylnej kieszeni spodni telefon. Tłumacz Google. Po wyszukaniu wpisuję pożądaną frazę i wraz z przeczytaniem jej sobie w myślach, unoszę brew do góry. Ok, to nie wygląda za dobrze.
– Ee.. Ile placi? – z trudem bełkoczę, krzywiąc się do telefonu. Mężczyzna obrzuca mnie przeszywającym spojrzeniem i aż zaczynam wątpić w to co zdołałem wykrztusić. Ten polski brzmi jakby ktoś się czymś dławił i próbował to wypluć. Rap Kuby musi być ostro powalony. Drapię się po karku i gdy mam zamiar powtórzyć to po angielsku, niski ton bruneta uwalnia mnie od wyjaśnień.
– Jest już zapłacone. Proszę tylko zabrać swoje rzeczy z tylnego siedzenia.
– Przecież tu nic nie ma – wtrąca się Kuba, który zagląda do samochodu. O czym oni gadają? Co on powiedział? Ich rozmowa na szczęście dobiega końca i kierujemy się do wejścia do budynku.
Wchodzimy do windy przed nami i Kuba naciska 27 numer.
– A to nie jest klub, w którym trzeba mieć rezerwację? – pytam trochę zdziwiony, bo gdy wysiadamy dostrzegam, że to miejsce wygląda na naprawdę drogie. Nim Kuba udziela mi odpowiedzi, Ed uprzedza, że schodzi do toalety piętro niżej.
– Po pierwsze mam tu znajomości. Po drugie popatrz na nas. Nas by nie wpuścili? – odwraca się do ochroniarza i zaczyna mówić po polsku, ale z tonu można wywnioskować, że odzywa się do niego jak do bliskiego znajomego. Po chwili podnosi głos i niemal krzyczy
– No mnie nie wpuścisz? Nie znasz mnie?! – nic nie rozumiem, ale na szczęście Kuba odwraca się do mnie i po angielsku mówi z pretensjami w głosie – Alvador, czy ty rozumiesz, że on nie chce nas wpuścić, bo nie ma nas na jakiejś liście? – mężczyzna znów odwraca się i ponownie zwraca się do ochroniarza w niezrozumiały dla mnie sposób – A może dam ci autograf dla córki? Napewno masz córkę.
– Nie mam dzieci – poważnym i przerażającym głosem odpowiada tęgi mężczyzna – Jak zaraz stąd nie odejdziecie to wezwę ochronę – Wciąż nie wiem o czym jest dyskusja, ale słowo "ochrona" nie brzmi przyjemnie.
– Na prawdę chce pan, abym zadzwonił do pana szefa? – z tonu wnioskuję, że jest to pytanie. Kuba wyciąga z kieszeni telefon, który na pierwszy rzut oka zdaje się być identyczny jak mój. Powoli zaczyna wystukiwać coś na ekranie, co chwila unosząc wzrok na niewzruszonego ochroniarza – Pan na prawdę nie chcę, żebym to zrobił – zaczyna i słyszę, że przedłuża każdą możliwą samogłoskę. Po korytarzu roznosi się odgłos kroków i po chwili na schodach staje zdyszany Ed. Oczy ochroniarza momentalnie rozszerzają się, gdy rudowłosy zbliża się do nas i do niego.
– Ed Sheeran? – pyta z niedowierzaniem w głosie – Oni są z panem? – kolejne pytanie, na szczęście w języku angielskim. Edward kiwa głową, a ochroniarz bez słowa odsuwa się na bok i przepuszcza nas do środka klubu. Wzburzony Kuba pragnie dodać ostatnie słowo, ale by uniknąć upokorzenia mocno łapię go za rękaw i mimo sprzeciwu zaciągam na salę.
– Znajomości powiadasz? – pytam ironicznie i nieoczekując odpowiedzi kontynuuję - Możesz mi wyjaśnić o czym dokładnie rozmawialiście?
– Złość piękności szkodzi Alvador. Pij – Ed gwałtownie popycha mnie na barowe krzesło.
– Czekaj, co?
Rudzielec ignoruje moje pytanie i tylko ponagla Kubę do zamawiania pierwszych kieliszków polskiej wódki. Raper przystawia mi alkohol tuż pod nos, a ja ostrożnie biorę w dłoń kieliszek. Nie jestem pewien czy powinienem przyjmować cokolwiek podanego z rąk tych debili. Jeszcze chwilę przyglądam się zawartości zamówienia i wreszcie postanawiam spróbować. Ostrożnie czerpię łyka napoju, kątem oka zerkając na dziwnie ucieszonych chłopaków. Wypijam pierwszy kieliszek, a po moim gardle rozchodzi się przyjemne ciepło. Sięgam po butelkę z alkoholem i rozlewam po równo do wszystkich kieliszków, licząc, że chłopaki będą pili razem ze mną. Zachowują się wyjątkowo dziwnie i z każdym łykiem wódki posyłają sobie porozumiewawcze spojrzenia. Kuba prosi barmana o dwadzieścia cztery puste kieliszki i namawia nas na zabawę, kto wypije więcej. Godzę się, ale W połowie piątego shota dociera do mnie jaki jestem głupi, bo Polak zdążył wypić dwa razy więcej i wciąż trzyma się na nogach. Sięgam po butelkę i na raz wypijam wszystko co w niej zostało, zapijając gorzki smak porażki. Przed oczami robi mi się ciemno na kilka sekund. Kładę głowę na stole i słyszę tylko jak z ust chłopaków szeptem pada moje imię.
*Ed POV*
Alvador prawie zasypia, więc uderzam dłonią w stół jak foka płetwą o lód. Brunet podskakuje przerażony i dokładnie lustruje mnie wzrokiem, po czym znów mało nie kładzie się na stole, nie będąc w stanie utrzymać pionowej pozycji nawet na siedząco. Chce dopić resztę alkoholu pozostałą na stole, ale przesuwam jego kieliszek po za zasięg jego dłoni.
– Tobie już chyba wystarczy – mówię, a mężczyzna bełkocze coś po hiszpańsku w odpowiedzi. Zerkam na Kubę i stwierdzamy, że to dobry moment na wejście w fazę drugą naszego genialnego planu.
– Ej Alvador – waham się chwilę, mając wątpliwości, czy chłopak w ogóle mnie słyszy – A co gdybyśmy założyli zespół?
– To jezt geanlnly pomysł – chłopak podnosi się i uderza rękom w stół, po czym wybucha śmiechem – Geanialny pomysł – powtarza i aż dostaję czkawki ze śmiechu. Ponownie zerkam na Kubę, mam obawy co do kontynuowania tego, ale chłopak pokazuje mi uniesione kciuki i daje znak, abym mówił dalej.
– Ale wiesz – przedłużam każda możliwą samogłoskę i mówię powoli. Alvador obserwuje mnie uważnie, ale w jego oczach nie widzę nic oprócz litrów wypitego alkoholu. – Mieszkamy w innych krajach i... – nie dane jest mi skończyć, bo brunet od razu rozumie o co chodzi i odpowiada, wyprzedzając moje pytanie:
– Mam mieazkane w Berlin. Już kupię bilety na lot – chłopak wyciąga telefon, a my z Kubą oddajemy się dzikiej radości zwycięstwa, a poszło nawet łatwiej niż myśleliśmy, bo Alvador upił się sam, bez naszej pomocy. Telefon Alvadora kilka razy upada na ziemię nim chłopakowi udaje się go w ogóle uruchomić. Przerywamy burzliwe tańce szczęścia i w ciszy patrzymy jak Alvador puka palcem w ekran, licząc, że cokolwiek się na nim pojawi.
– Może ja to zrobię? – Kuba wyciąga dłoń po komórkę naszego kolegi. Na stronie Ryanair w miejscu uzupełniania danych na biletach wpisane są ciągi liter. Blondyn unosi brwi. Wszystkie informacje są po hiszpańsku i dłuższy czas zastanawiamy się gdzie powinniśmy wpisać imiona, a gdzie nazwiska.
– Czekaj chwilę – stwierdzam i włączam tę samą stronę na swoim telefonie, aby porównać sobie słowa po angielsku z tymi po hiszpańsku. W sumie moglibyśmy to zrobić na swoich telefonach, ale po co, to nie miałoby najmniejszego sensu. Kuba włącza aplikację banku na telefonie bruneta i dzięki Bogu i nowoczesnej technologii nie potrzeba hasła, a jedynie odcisk palca. Alvador już od kilku minut będący w innym świecie nawet nie orientuje się, gdy wykorzystujemy jego dłoń i płacimy za bilety z jego konta. Przybijamy sobie piątkę, gdy na ekranie urządzenia pojawia się napis, że bilety będą do odebrania na lotnisku jutro na dwie godziny przed lotem.
– Nie będzie zły? – pytam. Kuba stuka się palcem w czoło.
– Oszalałeś? Dajemy mu szansę na założenie zespołu z takimi geniuszami muzyki, jak my. Będzie nam wdzięczny do końca życia. – Alvador mówi coś przez sen, brzmi trochę jakby chciał nas pozabijać i aż przechodzi mnie dreszcz, ale potem dociera do mnie, że to po prostu język niemiecki.
– Zwijamy się stąd – stwierdzam. Odchodzimy od stołu. Prawie zapominamy o biednym, pijanym Alvadorze, który rano pewnie nawet nie będzie pamiętał dlaczego jest w Polsce.
----------
Eluwa ziomy
Co tam
Troszkę dłuższy rozdział, bo długo nas nie było, ale kolejny wstawimy jeszcze w tym miesiącu. A raczej postaramy się, bo jedna z nas będzie miała depresję pokoncertową i nie wiadomo czy da radę coś pisać.
W mediach rozdziału, zawsze będzie zdjęcie osoby, której perspektywą rozpoczyna się rozdział (takie info)
A w kolejnym rozdziale pojawicie się wy (oczywiście jak zgłosicie się tam na górze) hehe
Tylko plis zgłoście się żeby siary nie było że nikt nie chce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top