2. Kto się czubi, ten się lubi

Mallory wyrobiła sobie opinię na temat Sebastiana Sallowa na długo zanim ten podszedł do niej na peronie i zaczął wyśmiewać jej drugą największą życiową porażkę.

Nigdy go nie lubiła, wydawał jej się skończonym bucem. Lekkoduszny, pewny siebie, roześmiany i popularny. Zawsze otoczony grupką przyjaciół. Niezbyt mądry, ale za to wysportowany. Ze wszystkich problemów ratowała go śliczna buźka i młodzieńcza charyzma.

Gdzie się nie pojawił, bezwstydnie kradł uwagę jej znajomych. Och, ile ona musiała się nasłuchać o jego miękkich, kasztanowych włosach, cudownym uśmiechu i ciemnych oczach "które błyszczą niczym dwa kawałki obsydianu rozświetlone płomieniem namiętności" (słowa Constance Dagworth, nie jej!). Nie zamieniając z nim nawet słowa, Mallory szybko zaczęła pałać do niego niechęcią.

Najbardziej jednak denerwowało ją to, że nawet ona nie była odporna na jego urok. Ile razy nie powtarzała sobie, że nienawidzi Sebastiana Sallowa, gdy tylko pojawiał się w zasięgu jej wzroku, jej serce przyspieszało. Miała to sobie za złe.

Nigdy nie przeszło jej przez myśl, żeby zamiast zamykać się w swoich uprzedzeniach, dać chłopakowi szansę pokazać się od swojej lepszej strony.

-ˋˏ ༻☆༺ ˎˊ-

Po przyjeździe do zamku Sebastian rozpakował bagaż w swojej sypialni, a potem przyszedł do Wielkiej Sali na kolację.

Jeszcze nigdy nie spędzał czasu w Hogwarcie poza zajęciami. Na wszystkie wakacje, święta i ferie wracał do domu, dlatego teraz widok opustoszałych stołów wzbudził w jego żołądku nieprzyjemny skurcz. Wszystko było takie samo, a jednak inne. Opuszczone.

Cztery uczniowskie stoły lśniły pustką. Tylko na końcu, zaraz przy podwyższeniu dla nauczycieli, zastawione były kolejno od lewej: jedno miejsce dla Slytherinu, jedno miejsce dla Ravenclaw i dwa miejsca dla Gryffindoru. Dla Hufflepuffu nie zastawiono żadnych miejsc.

Gryfoni zaczynali już jeść i ucisk na żołądku Sebastiana zelżał. Nie będzie całkiem sam. Weasley pomachał do niego przywołująco. Sebastian dosiadł się do ich stołu, obok Prewetta a naprzeciwko Weasleya. Dodatkowy komplet srebrnych naczyń pojawił się przed nim. Zaczął nakładać sobie plastry serów i mięs.

– Ale ponuro – mruknął Leander, przeżuwając kawałek chleba. – Czuję się jak na stypie.

– To jest stypa... opłakujemy oceny, które mogliśmy mieć, a nie mieliśmy. – Sebastian podniósł szklankę z sokiem. – Za Owutemy.

Chłopcy bez wahania podnieśli też swoje szklanki w górę.

– Za Owutemy – powtórzyli.

Wrócili do jedzenia. Salę wypełniały tylko dźwięki sztućców uderzających o talerze i ciche pogawędki przy nauczycielskim stole.

– Mało nas tu – skomentował Weasley, byle tylko wypełnić nieznośną ciszę.

– Krukonka jeszcze nie przyszła.

– Mam na myśli, generalnie, na poprawce. Myślałem, że więcej osób nie zda.

Sebastian wzruszył ramionami.

– Większość ludzi poważnie traktuje swoją przyszłość.

Prewett i Weasley zaśmiali się krótko, jakby to był żart.

– A my nie? – zapytał Leander.

Sebastian zmusił się do uśmiechu i powstrzymał się od złośliwego komentarza. Gryfoni nie byli nigdy znani ze swojego zamiłowania do wiedzy, a już szczególnie te dwa jełopy. Udało im się jakoś prześlizgnąć do siódmej klasy chyba tylko dzięki swoim nazwiskom. Sebastian nie wróżył im świetlanej przyszłości.

Czyjeś kroki rozległy się przy wejściu i Sebastian odruchowo zwrócił głowę w tamtą stronę.

Mallory O'Dire przeszła próg sali i zatrzymała się, skanując pomieszczenie. Widząc, że przy Krukońskim stole zastawione było tylko jedno miejsce, odetchnęła w duchu. 

Nikt inny nie dowie się o jej porażce.

Prewett, Weasley i Sallow patrzyli w jej stronę. Pierwsi dwaj szybko odwrócili wzrok, ale nie Sebastian. Wpatrywał się w nią bezwstydnie, wypalając swoim wzrokiem rumieńce na jej policzkach. Odpowiedziała mu lodowatym spojrzeniem. Ruszyła zdecydowanym krokiem, unosząc podbródek, próbując dodać sobie odwagi. Gdy usiadła i zaczęła nakładać sobie jedzenie, Sebastian odwrócił się do swojego stołu.

– Może powinniśmy ją tu zaprosić? – zapytał cicho.

Nie pałał sympatią do Krukonów, fakt, ale teraz, widząc Mallory odizolowaną i przestraszoną, poczuł coś na wzór zrozumienia. On sam czuł się osierocony bez Ominisa i Anne, nawet pomimo tego że miał towarzystwo dwóch rudzielców. Jak ona musiała się czuć, nie mając tu kompletnie nikogo?

Prewett i Weasley wymienili spojrzenia, ten drugi wzruszył ramionami.

– Nie mam nic przeciwko.

Sebastian wytarł usta serwetką, po czym podszedł do stołu Krukonów. Wygładził żakiet, usiadł naprzeciwko dziewczyny. Spojrzała na niego pytająco, więc posłał jej najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było go stać.

– Pomyśleliśmy, że skoro jest nas tak mało, to może zechciałabyś do nas dołączyć?

Jej wzrok na moment ześlizgnął się w kierunku stołu Gryfonów, po czym wrócił na niego i dziewczyna odpowiedziała:

– Nie.

Mina Sebastiana zrzedła. Nie spodziewał się odmowy, na pewno nie tak stanowczej i lakonicznej.

– Nie?

– Nie. – Nabiła na widelec pomidorka i włożyła go do buzi.

Nie widział żadnego powodu, dla którego miała mu odmówić, poza nieśmiałością lub wyuczoną uprzejmością. Z pewnością myślała, że nie wypada jej się zgodzić od razu, tym bardziej, że byłaby jedyną dziewczyną w towarzystwie trzech chłopców.

– Nie musisz się niczym martwić, będziemy grzeczni, obiecuję – powiedział z uśmiechem. – Weasley wydaje się nieznośny... i trochę jest, ale można się przyzwyczaić. Prewett za to robi się nieśmiały przy dziewczynach, więc nie będzie cię zagadywał. A ja... no, mnie już znasz, jestem wzorem dobrego zachowania. Poza tym, to tylko jedzenie. Wolisz tak siedzieć kompletnie sama?

– Taką mam nadzieję, choć jak na razie zagaduje mnie jeszcze jeden namolny Ślizgon.

Sebastian zamrugał. Chciał być miły, ale to nie tak, że zamierzał się jej narzucać.

– Jak tam sobie chcesz – powiedział w końcu, ponaglony ostrym spojrzeniem Mallory. Zastukał palcami o blat. Wstał. – Zaproszenie pozostaje otwarte, gdybyś zmieniła zdanie. Smacznego.

Skłonił się uprzejmie i wrócił do stołu Gryffindoru z kwaśnym wyrazem porażki na twarzy. Weasley omiótł go rozbawionym spojrzeniem spod rudej grzywki.

– Odesłała cię z kwitkiem?

Sebastian przeczesał palcami włosy i westchnął, powracając do swojego bazowego, optymistycznego nastroju.

– Krukonka jest uparta i nie chce przyjąć pomocy – zaironizował. – Kto by pomyślał?

-ˋˏ ༻☆༺ ˎˊ-

Przez kolejne kilka dni nie wpadali na siebie poza posiłkami. Mallory siedziała z nosem w podręcznikach w bibliotece lub dormitorium Krukonów. Chłopcy spędzali czas na błoniach: ćwiczyli Quidditcha, urządzali wyścigi, grali w karty, wspominali stare szkolne czasy.

Sebastian wpadł na dziewczynę dopiero w czwartkowy poranek, gdy z miotłą w ręku szedł korytarzami zamku w stronę błoni. Drzwi sali do zaklęć były uchylone, wydobywały się z nich kolejne wykrzyknienia:

Wingardium Leviosa! Win-gardium Levi-o-sa! Wingardium Le-vio-sa! – Temu ostatniemu zawtórowało zmęczone westchnięcie.

Sebastian nie mógł się powstrzymać od zajrzenia do sali.

Po lewej i prawej stronie wzdłuż pomieszczenia ciągnęły się drewniane podwyższenia okolone barierkami, tworząc pomiędzy sobą swoisty korytarz, po którym zawsze w czasie zajęć przechadzał się profesor Ronen. Biurka znajdowały się na tychże podwyższeniach, zwrócone przodem do środka sali.

Mallory siedziała przy jednej z frontowych ławek, przed nią leżało białe pióro, w które celowała różdżką. Odwróciła głowę, gdy usłyszała skrzypienie desek.

– Ach, to znowu ty.

Sebastian zbliżył się, pokonał dzielące ich trzy schodki i oparł się nonszalancko o barierkę.

Wingardium Leviosa? Czy to nie pierwszoroczne zaklęcie?

– Powtarzam sobie wszystko po kolei – wyjaśniła. – Czego tu szukasz?

– Chciałem popatrzeć na siódmoklasistkę, która nie potrafi podstawowego zaklęcia – zażartował, uśmiechając się szarmancko.

Mallory nie przyjęła tego żartu najlepiej. Poczerwieniała na twarzy.

– Tak? To idź się pośmiać ze swoimi przyjaciółmi. Nie potrzebuję, żeby ktoś nade mną stał i naśmiewał się z czegoś, czego i tak już się wstydzę. Chodzisz za mną od tygodnia tylko po to, żeby robić mi na złość! Domyślam się, że pewnie jesteś przyzwyczajony do tego, że dziewczyny padają ci do stóp za każdy skrawek uwagi, ale ja naprawdę nie chcę twojego towarzystwa. No, zjeżdżaj, zanim wydłubię ci oko różdżką. – Westchnęła donośnie, oparła łokcie o blat i schowała twarz w dłoniach.

Mina Sebastiana zrzedła.

Cóż, w pewnym sensie się nie pomyliła. Był przyzwyczajony do tego, że dziewczyny zabiegały o jego uwagę. Nawet gdy z nich żartował, a one reagowały na niego zirytowanym fukaniem albo ostentacyjnym przewracaniem oczu, tak naprawdę uwielbiały, gdy je w taki sposób zaczepiał.

Taka Imelda Reyes na przykład: gdy w pierwszej klasie Sebastian poczęstował ją cukierkiem na czkawkę, poprzysięgła, że wyrwie mu język i nakarmi nim jadowitą tentakulę (co brzmiało zabawnie, gdy czkawka przerywała jej co trzecie słowo), a już dwa lata później, na balu świątecznym pocałowała go pod Wielkimi Schodami, choć nie byli nawet parą. Albo taka Samantha Dale (Krukonka, swoją drogą), która przez pięć lat darła z nim koty, a potem w sekretnym liście wyznała mu, że tak naprawdę go lubi i chciałaby z nim chodzić. Odmówił jej, oczywiście, po czym chyba faktycznie zaczęła go nienawidzić, ale to już zupełnie inna historia.

Z Mallory chciał zrobić to samo. Zażartować, może trochę ją wkurzyć, żeby uroczo się zarumieniła i wywróciła na niego oczami, ale nie zranić, a już na pewno nie doprowadzić do płaczu. Przecież nie był potworem.

Wyprostował się, przestąpił niepewnie z nogi na nogę, jego głos złagodniał:

– Hej, przepraszam. Nie płacz, nie chciałem, żebyś źle się poczuła. – Podszedł do niej i oparł rękę o biurko. Dziewczyna nie drgnęła, więc kontynuował: – Słuchaj, wiem przecież, że potrafisz Wingardium Leviosa, w końcu musiałaś zdać Sumy z Zaklęć, żeby dopuścili cię do Owutemów. Jak znam Krukonów, to pewnie tylko niepotrzebnie się stresujesz i nadmiernie to analizujesz, i tylko dlatego teraz ci nie wychodzi.

Mallory podniosła na niego oczy. Miały ciepły, mysi kolor, który przy źrenicy stopniowo przechodził w cynamonowy brąz. Nie płakała (Sebastian odetchnął w duchu z ulgą), widać jednak było po niej frustrację, między jej brwiami utworzyła się krótka pionowa zmarszczka.

– Po pierwsze, nie płaczę – powiedziała coś, co już samemu zauważył. – Po drugie, choć ciężko mi to przyznać, bo cię nie lubię, ale najpewniej masz rację. Jeszcze w zeszłym roku rzucałam to zaklęcie bez problemu. – Westchnęła ze złością skierowaną na siebie samą. – Nie wiem, co teraz mi się stało. Jakbym cofała się w rozwoju! Muszę nadrobić wszystko i to w ledwie dwa miesiące. Doceniłabym, gdybyś mi najzwyczajniej w świecie nie przeszkadzał, Sallow.

Sebastian szczerze jej współczuł. Choć sam rzadko okazywał stres, nie oznaczało to, że go nie odczuwał. Nie chciał zostawiać Mallory na pastwę losu. Skoro miała problemy już z Wingardium Leviosa, jak źle będzie, gdy dojdzie do zaklęć wyższego poziomu?

Oparł się nonszalancko o barierkę i zmierzył O'Dire wzrokiem, zastanawiając się. Chciał jej jakoś wynagrodzić to, jak ją zdenerwował.

– Mógłbym ci nie przeszkadzać... – zaczął. – Ale co powiesz na to, że nie tylko nie będę ci przeszkadzał, ale też ci pomogę?

– Ty? – Mallory prychnęła cicho. – Jak ty miałbyś mi pomóc?

Sebastian wzruszył ramionami.

– Zdałem Zaklęcia i uroki z "Wybitną" oceną.

Czekał na wyrazy zachwytu, jakąś pochwałę, może nawet oklaski, ale nic takiego się nie stało.

Teraz to Mallory zmierzyła go wzrokiem, zagryzając usta, wyraźnie się zastanawiając. Była zdesperowana i choć ostatnią rzeczą, jakiej teraz chciała, była jego pomoc, nie widziała innego wyjścia. Nie chciała utknąć na Wingardium Leviosa na kolejny tydzień. Mlasnęła z niezadowoleniem.

– Dobra, powiedz mi, co robię nie tak. – Po czym dodała pod nosem: – Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

Do ruchów Sebastiana natychmiast wróciła jego zwyczajowa radość i energia. Podszedł do biurka obok, oparł o nie miotłę i usiadł na blacie, aż mebel zatrzeszczał.

– Pokaż, jak to robisz.

Mallory odetchnęła, zrobiła skupioną minę. Wycelowała różdżkę w stronę białego piórka i rysując jej czubkiem kształt przypominający małą literę "u", wypowiedziała głośno i wyraźnie:

Wingardium Leviosa!

Pióro zadrżało, nawet uniosło się dwa cale, a potem równie szybko opadło. Dziewczyna spojrzała na Sebastiana z rezygnacją. Natychmiast zauważył, co było problemem. Wypiął pierś, bo wypełniła go duma i pewność siebie.

– No więc, w teorii robisz wszystko poprawnie. Dobrze wypowiadasz zaklęcie i rysujesz odpowiedni kształt. Ale tak jak podejrzewałem, jesteś zbyt spięta. Masz sztywny nadgarstek, w twoim ruchu brakuje płynności. Przez to zaklęcie działa, ale jest bardzo nietrwałe. Rysujesz czasami?

– Nie...

– Ja też nie, ale Anne lubi rysować i ona zawsze przed rozpoczęciem rozgrzewa nadgarstek. Nie uczyli nas tego na zaklęciach, oczywiście, ale kto jest zaskoczony tym, że szkoła nie uczy nas czegoś, co byłoby faktycznie przydatne. No więc – Sebastian podwinął rękawy i podniósł obie dłonie przed siebie – powtarzaj po mnie, pokażę ci, jak to poprawnie zrobić.

Zaczął wykonywać po kolei różne ruchy dłońmi – kręcił nimi dookoła; splótł palce i kręcił nadgarstkami ósemki; udawał, że napiera na niewidzialną ścianę; zaciskał i otwierał palce; na koniec strzepał dłonie, jakby próbował osuszyć je z wody. Mallory powtarzała za nim każde ćwiczenie, choć po jej minie widać było, że nie jest przekonana.

– Czujesz się teraz... bardziej elastyczna w nadgarstkach?

Wzruszyła ramionami.

– Chyba?

– Spróbuj rzucić zaklęcie.

Wzięła do ręki różdżkę. Zdusiła cichy głosik w głowie, który mówił jej, że to na pewno się nie uda.

Wingardium Leviosa!

Piórko łagodnie wzniosło się i, kierowane przez koniec jej różdżki, zaczęło zataczać okręgi nad jej głową. Oczy Mallory rozświetliły się radośnie, zmarszczka pomiędzy jej brwiami zniknęła, kąciki jej ust uniosły się w uldze.

Sebastian nie ukrywał swojego zadowolenia. Udało mu się pomóc! Oboje poczuli, jak atmosfera momentalnie się rozluźniła.

Dziewczyna opuściła piórko na blat i zwróciła twarz ku Sebastianowi. Pokręciła głową, przewracając oczami w udawanej irytacji, o którą tak zabiegał.

– Nie wierzę, że to mi pomogło.

Sallow zeskoczył z biurka, posyłając do Mallory czarujący uśmiech.

– Wystarczy zwykłe "dziękuję". – Mrugnął do niej.

Westchnęła.

– Dziękuję – mruknęła.

– Co? Nie słyszałem?

Nachylił się do niej teatralnie, czym zarobił sobie kuksańca w ramię.

– Słyszałeś mnie doskonale, bałwanie – fuknęła. – Powiedziałam, że ci dziękuję.

Sebastian skłonił się głową uprzejmie.

– Nie ma za co, O'Dire.

Wymienili się wesołymi uśmiechami. Mallory poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu, a ciepło wstąpiło na jej policzki, więc szybko odwróciła wzrok. Sebastian odchrząknął.

– Wierzę, że teraz już sobie poradzisz. Ja muszę iść, jestem umówiony na trening z chłopakami.

I choć miał ochotę zostać tu dłużej, podniósł miotłę i zszedł z podwyższenia.

– Sallow? – zatrzymała go Mallory, gdy stał już na poziomie podłogi.

Odwrócił się i uniósł pytająco brwi.

Dziewczyna wychyliła się przez barierkę, jej ciemne, długie włosy opadły miękko z ramion. Posłała mu wdzięczny uśmiech, który wzniecił iskrę ciepła w jego brzuchu. Była piękna, jak Julia spoglądająca z balkonu na swojego Romeo.

Spodziewał się, że powie mu zaraz coś miłego, coś od serca, szczere podziękowanie albo komplement, albo...

– Masz pastę do zębów na krawacie.

-ˋˏ ༻☆༺ ˎˊ-

W sobotę Sebastian obudził się w samo południe. Nie był w swojej sypialni, a w pokoju wspólnym Slytherinu. Leżał na sofie, przykryty swoją peleryną jak kocem. Na dywanie obok niego leżały rozłożone karty.

Zamrugał i podniósł się, przypominając sobie wydarzenia poprzedniej nocy.

Wieczorem poszedł z dwójką Gryfonów do Trzech Mioteł, gdzie wypili kilka Kremowych Piw. Potem wrócili do zamku, a Prewett przemycił ze sobą butelkę Ognistej Whisky. Otworzyli ją około jedenastej, siedząc w pokoju wspólnym Slytherinu. Przez kolejną godzinę pili, grając w karty i rozmawiając. O północy skończył im się alkohol. Prewett i Weasley wyszli, żeby przynieść drugą butelkę ze swojego pokoju i już nie wrócili, a Sebastian zasnął, znudzony czekaniem.

Cóż, nie była to najbardziej szalona ani najdłuższa impreza, w jakiej brał udział.

Przeciągnął się i machnięciem różdżki uprzątnął karty, zastanawiając się, co takiego zatrzymało chłopaków poprzedniego wieczora. Poszedł do swojej sypialni, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Na siedzisku w nogach łóżka czekała na niego paczka nie większa od książki z dołączonym listem.

Drogi Sebastianie,

Jeszcze raz z głębi serc dziękujemy Ci, że pozwoliłeś nam wyjechać bez Ciebie. Oboje domyślamy się, jak trudna to musiała być dla Ciebie decyzja i jesteśmy Ci niezmiernie wdzięczni. Chcielibyśmy też, żebyś wiedział, że bardzo za Tobą tęsknimy i żałujemy, że nie mogłeś pojechać z nami.

Mamy nadzieję, że w Hogwarcie nie doskwiera Ci samotność. Gdybyś potrzebował w czymkolwiek naszej pomocy, nie wahaj się o tym napisać. Choć nie możemy zdać za Ciebie egzaminów, możemy przynajmniej wesprzeć Cię psychicznie, na przykład takimi francuskimi czekoladkami z rumem, które znajdziesz w załączonej paczce. Mamy nadzieję, że osłodzą Ci ten trudny czas.

Wierzymy, że dasz sobie radę i pod koniec sierpnia, ze zdanymi Owutemami, dołączysz jeszcze do nas na ostatnie dni wyjazdu.

Kochamy Cię,

Anne i Ominis

PS. Postaraj się nie spędzać za dużo czasu z Weasleyem i Prewettem, oni są skończonymi leniami i będą mieli na Ciebie zły wpływ.

Sebastian zaśmiał się pod nosem. "Zły wpływ". Cóż, można było tak powiedzieć. Był w Hogwarcie od sześciu dni, a jeszcze ani razu nie zajrzał do książek. Patrzył czasem na podręcznik, który czekał na niego na biurku, ale nie zaglądał do środka.

Rozpakował papier i poczęstował się jedną z czekoladek, mierząc tomy "Historii Magii" oraz "Obrony Przed Czarną Magią" niechętnym spojrzeniem.

– Jak tylko z wami skończę, rytualnie spalę was na stosie – burknął.

Godzinę później, z książkami i pudełkiem czekoladek pod pachą, wchodził już do biblioteki. Zapach nudy zawirował mu w nosie. Kichnął. Pani Scribner podniosła na niego spojrzenie zza masywnego dębowego biurka.

– A tylko zobaczę cię w pobliżu sekcji ksiąg zakazanych – ostrzegła, celując w niego piórem.

Sebastian wytarł nos rękawem i uśmiechnął się szeroko.

– Panią też miło znowu widzieć – odpowiedział.

Wszedł w głąb sali i niespodziewanie zawładnęło nim poczucie porzucenia.

Dopóki spędzał czas z Prewettem i Weasleyem, udawało mu się zagłuszyć to uczucie, ale teraz, stojąc bez Ominisa i Anne w ogromnej, opustoszałej bibliotece, poczuł się mały. Regały górowały nad nim niczym giganty, rzeźby stojące na kolumnach zdawały się z niego śmiać, cisza napierała na jego czaszkę. Niespodziewanie dotarło do niego, ile wiedzy było zebrane w tych czterech ścianach. Tysiące woluminów, a w każdym dziesiątki tysięcy słów i setki tysięcy znaków, niczym galaktyki składające się z gwiazd. A w tym wszystkim on, sam, nie potrafiący stawić czoła zaledwie dwóm książkom.

Wziął głęboki wdech, próbując dodać sobie odwagi. Wszedł głębiej z zamiarem zajęcia któregoś z najdalszych stołów, ale po drodze zauważył Mallory. Dziewczyna opierała łokcie o blat, notując coś na pergaminie z zawziętością godną Krukonki.

Ciężar na barkach Sebastiana odrobinę zelżał. Nie będzie kompletnie sam.

Podszedł do dziewczyny i usiadł naprzeciwko niej, rozkładając swoje książki na blacie.

– Cześć, O'Dire.

Mallory skończyła pisać, omiotła go oceniającym spojrzeniem.

Miał zmęczone oczy, a jego nieułożone włosy opadały bezładnie na czoło. Do tego jego koszula była odrobinę wymięta i nie miał krawata. Ewidentnie nie włożył dzisiaj wysiłku w to, aby zaprezentować się tak dobrze jak zwykle.

– Wyglądasz beznadziejnie – oznajmiła chłodno. – Zaprowadzić cię do skrzydła szpitalnego?

Sebastian posłał jej czarujący uśmiech i przeczesał palcami włosy.

– Martwisz się o mnie? – zapytał.

– Raczej próbuję się ciebie pozbyć.

– Myślałem, że już się lubimy.

Tolerujemy – poprawiła go. – To nie oznacza, że musisz koło mnie siadać, kiedy wszystkie inne stoły są wolne.

Wróciła do pisania, a Sebastian westchnął. Przypatrywał się przez kilka sekund, podziwiając jej umiejętność ignorowania go, po czym podsunął pod jej rękę pudełko słodkości.

– A dasz się przekupić czekoladką z rumem?

Mallory znów zmierzyła go wzrokiem.

Czekolada pachniała nieziemsko i choć do tego momentu nie miała na nią ochoty, teraz poczuła, że jest to jedna z niewielu rzeczy na świecie, której pragnie. Być może tolerowanie jego towarzystwa w zamian za czekoladę nie było takim złym pomysłem? Za dwie godziny i tak się rozejdą, bo będą musieli iść na obiad.

– A będziesz siedział cicho i dasz mi pracować? – zapytała.

– Nie będę, ale w zamian pozwolę ci wziąć aż dwie czekoladki. – Sebastian wykonał zachęcający ruch brwiami.

Mallory zaśmiała się cicho. Spojrzała na czekoladki, potem znowu na niego.

– Cztery – powiedziała.

– Trzy.

– Cztery.

– Cztery, ale pożyczysz mi pióro, bo ja zapomniałem.

Dziewczyna westchnęła. Oczywiście, że ten kudłoń nie wziął ze sobą pióra.

– Zgoda – powiedziała i odwróciła się do torby, z której wyjęła zapasowe pióro i podała Sebastianowi. Wziął je do ręki, a ona poczęstowała się czekoladką i wróciła do pisania.

Zadowolony obrotem spraw, Sebastian otworzył "Historię Magii" i rozłożył przed sobą pergamin. Sięgnął piórem w stronę kałamarza Mallory. Nagle zasłoniła go ręką.

– Hej – oburzył się Sebastian – mieliśmy umowę!

Dziewczyna posłała mu uśmieszek, przysuwając kałamarz bliżej siebie tak, żeby nie mógł do niego sięgnąć.

– Chciałeś pióro, nie mówiłeś nic o kałamarzu.

Z zadowoleniem obserwowała, jak Sebastian mruży oczy złowrogo. Chłopak niespodziewanie, niczym wąż atakujący z trawy, wychylił się, żeby złapać kałamarz, ale Mallory w ostatniej chwili go zasłoniła. Zmierzyli się wyzywającymi spojrzeniami.

– Chcę jeszcze jedną czekoladkę – postawiła swój warunek Krukonka.

Sallow prychnął, opadając na krzesło i splatając ręce na piersi.

– Chcesz pięć? To będzie już połowa opakowania! Nie ma mowy.

Mallory wzruszyła ramionami.

– Możesz wrócić do swojego dormitorium po kałamarz.

Sebastian nie był w stanie powstrzymać unoszących się kącików ust. Podobała mu się ta zadziorna wersja Mallory. Jej dumny uśmieszek i rozbawiona iskra w oku. Przypominała w tym trochę Anne próbującą zrobić mu na złość jakimś głupim żartem. Tylko podczas gdy Anne zwyczajnie go irytowała, O'Dire wydawała mu się przy tym ujmująca. Chciał przekomarzać się z nią jak najdłużej, a jednocześnie ulec jak najszybciej, żeby mogła poczuć satysfakcję ze zwycięstwa nad nim.

– Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś zimna jak lód? – zapytał.

Wzruszyła ramionami.

– Nie, ale miło, że zauważyłeś.

– Dobra, weź sobie te czekoladki – uległ w końcu. Oddałby je jej tak czy siak.

Mallory z zadowoleniem przesunęła kałamarz z powrotem na środek stołu.

– Wiesz, Sallow, interesy z tobą to sama przyjemność.

Taką właśnie miał nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top