4

Tony

Obudził mnie cichy śmiech. Otworzyłem leniwe oczy. Vivienne spała, przytulona do mojej piersi. Zobaczyłem James'a, opartego o kanapę.

- No i co się śmiejesz?- zapytałem cicho.

- Nic, po prostu to nieprawdopodobne - wyszczerzył się, zaglądając do kołyski.

- Niby co?- zmarszczyłem brwi.

- To wszystko - powiedział, wyciągając Derek'a. Położył go sobie na ramieniu i otulił kocykiem.

- Wiesz... - westchnąłem.- To wszystko jest taki nieprawdopodobne.

Podniosłem się lekko, ucałowałem Viv w skroń i ułożyłem ją na poduszkach. Zakryłem ją szczelnie kocem i podszedłem do przyjaciela.

- Zamierzasz wogóle pokazać go Rogers'owi?- zapytał bujając się na boki.

- Niby dlaczego? Teraz to ja jestem jego ojcem a Vivienne matką. Nie chciał przyjąć na klatę tego, że spłodził dzieciaka i stwierdził, że najłatwiej będzie zostawić Kevę z brzuchem - powiedziałem.- Nie ma takiej opcji, żeby ten laluś kiedykolwiek tknął Derek'a. Nie kiedy ja jeszcze żyję i mogę bronić młodego.

- Słuchaj... może to w jakiś sposób załagodzi stosunki między wami - westchnął.

- Niby jak? Przyjdzie, weźmie go w ramiona potem zechce odzyskać prawa do niego?- zapytałem.

- Postaw mu ultimatum - wzruszył ramionami.

- Niby jakie?- zauważyłem jak Derek poruszył się niespokojnie.

- Zgódź się, żeby przyszedł i spędził z nim trochę czasu, ale to będzie jeden jedyny raz - powiedział.

- Skąd możemy wogóle wiedzieć, że chce go zobaczyć?- zapytałem.

- Słuchaj. Nawet najtwardszy, który odszedł chciałby zobaczyć swoje dziecko - powiedział.- Pozwól mu Tony. Pokaż, że nie jesteś taki za jakiego Cię uważa.

- No dobra - westchnął.- Jarvis, Kapitan jest jeszcze w Nowym Jorku?

- Tak, sir - odpowiedział.- Kapitan Rogers zamieszkał na Manhattanie.

- Zaraz, a tarcza? Została w mieszkaniu - zapytałem.

- Panna Leviera zabrała ją z mieszkania, kiedy przyjechała za Panem. Tracza leży schowana w warsztacie.

- Na szczęście - westchnąłem. Derek przebudził się i popatrzył na nas.

- Cześć mały - uśmiechnął się James.- Co słychać?

- Stary, wiesz, że zanim zacznie mówić, to trochę minie?- przyjrzałem się minie chłopca.- Choć do kuchni, młody pewnie zaraz będzie domagał się jedzenia.

- Dlatego mówi się do dzieci, może zacznie powtarzać, co nie Derek?- uśmiechnął się do niego na co ten otworzył tylko usta i zacisnął dłonie w piąstki.

- Chyba nie przyznał Ci racji - zaśmiałem się i razem ruszyliśmy do kuchni.

- Derek chyba mnie polubił - stwierdził, siadając przy wyspie w kuchni.

- Może, wiesz, mało znam się na niemowlakach - wzruszyłem ramionami przygotowując butelkę mleka.

- I nauczyłeś się robić mleko, stary, jesteś specem - zaśmiał się.

- To była nauka pod przymusem. Gdybym wiedział... - westchnąłem sprawdzając mleko.

- To nie wziąłbyś go pod opiekę?- zapytał.

- Nie, to nie tak. Gdyby Keva zechciała chociaż z nami o tym pogadać... przecież byśmy jej pomogli jako chrzestni. Mogła tutaj mieszkać, ile tylko by zechciała. Powiedziałem jej, że gdyby coś, wszystko bym opłacił...

- To był jej wybór Tony. Chciała dla niego dobrze - powiedział Rhodes, oddając mi Derek'a. Ułożyłem go sobie na ramieniu i zacząłem karmić.

- Może... ale pomyśl. Co zrobimy, jeśli ona zdecyduje się wrócić? I usłyszy jak Derek nazywa mnie tatą a Viv mamą. Przecież to zaboli. Pomyśli, że to jej wina.

- To nie jej wina. Po prostu... Rogers to dupek - zauważył.

- Nareszcie ktoś potwierdził moje słowa - powiedziałem.- Najchętniej to jeszcze raz skopałbym mu tej głupi tyłek, ale to byłoby nieodpowiedzialne.

- Odzywa się w Tobie instynkt tacierzyński?- zaśmiał się.

- Bardzo śmieszne - pokręciłem głową. Odstawiłem pustą butelkę na stół i ułożyłem Derek'a na piersi.

- To co z Rogers'em?- zapytał.

- Jarvis, dzwoń do Kapitana i powiedz, żeby przyjechał - powiedziałem.

- Tak jest, sir.

- Zostajesz w domu. Musisz mnie pilnować, żebym się na niego nie rzucił.

- Dobra, zostanę - pokręcił głową.- Choć do salonu.

Kiedy wróciliśmy, Vivienne już nie było. Po chwili wyłoniła się z sypialni, ubrana w zielony sweter i te same spodnie. Na nogach miała grube skarpety pod kolor swetra.

Vivienne

- A ty co zmarzluchu?- Tony zmierzył mnie wzrokiem.

- Nic. Witaj James - przywitałam się z czarnoskórym.

- Cześć Viv - uśmiechnął się do mnie.

- A ja i Derek?- Tony zrobił smutną minę ale w oczach tańczyły mu tysiące iskierek.

- Cześć mały - stanęłam na palcach i pocałowałam Derek'a w czółko.- Cześć Stark - podskoczyłam i pocałowałam Tony'ego w policzek.

- No - wyszczerzył się.- Słuchaj. Doszliśmy do wniosku, że postawimy Kapitanowi ultimatum.

- Jakie znowu ultimatum?- zapytałam, biorąc Derek'a na ręce. Malec mrugał powolnie i patrzył w moją twarz. Uśmiechnęłam się do niego.

- Powiedziałem Jarvis'owi, żeby go tu ściągnął, żeby zobaczył Derek'a. Jeden jedyny raz, żeby znał moją dobrotliwość. Rhodes twierdzi, że to coś poprawi w stosunkach między nami ale szczerze w to wątpię.

- A jeśli zechce nam zabrać Derek'a?- zapytałam.

- Nie pozwolę mu. Po moim trupie go zabierze ze Stark Tower - powiedział, przytulając mnie delikatnie.

- Wiem, wiem - pokiwałam głową.

Usiedliśmy razem na kanapie a ja położyłam Derek'a w kołysce i patrzyłam jak powoli zasypia. Tony i James dalej o czym dyskutowali, ale ja się wyłączyłam.

Nie rozumiałam Rogers'a. Można tak po prostu wyprzeć się ojcostwa? Przecież natura nas nie oszukuje. Kiedy spodziewamy się dziecka, pojawiają się u nas instynkty opiekuńczości i troski. Chcemy je przytulić, dać mu poczucie bezpieczeństwa. Każdy z nas go potrzebuje, niezależnie od tego kim jesteś.

Ocknęłam się dopiero, kiedy usłyszałam głos Jarvis'a.

- Sir, Kapitan Rogers czeka - powiedział.

- Dobra, wpuść go - westchnął Tony wstając z kanapy. Szybko do niego podeszłam. James również wstał, ale stanął przy kołysce.

Po chwili na platformie pojawił się Steve. Poczułam ramię w talii. Tony przysunął mnie bliżej siebie.

- Stark - odezwał się.

- Kapitanie - powiedział Tony.

- Dlaczego mnie ściągnąłeś?- zapytał.

- Żebyś poznał syna - powiedziałam a Tony spojrzał na mnie.

- Żeby było jasne. Jeśli rozpętasz wojnę, po prostu zginiesz, jeśli kiedykolwiek spróbujesz odebrać nam Derek'a - powiedział ostro Tony.

- Dobra, spokojnie - Steve uniósł ręce.- Mogę?- wskazał na kołyskę.

Tony przesunął się krok w bok. Steve powoli podszedł do kołyski. Oparł się o nią i westchnął.

- Ma moje nazwisko?- zapytał cicho.

- Nie, będzie Derek Stark - powiedział Tony.

- Chcę go potrzymać - powiedział.- Tylko chwilę, proszę.

- Nie ma mo...!- Tony uniósł głos ale pociągnęłam go za dłoń. Spojrzał na mnie.- Tylko chwilę - westchnął, podszedł do kołyski, delikatnie wyciągnął Derek'a i położył mu na ramieniu.- Jeżeli go obudzisz, po prostu Cię zamorduję - szepnął.

Steve usiadł na kanapie i przyglądał się dziecku.

- Cześć - odezwał się niepewnie.- Tu Steve. Jak tam Ci u taty Tony'ego?

Obserwowałam go z zaciśniętą szczęką. Nie wiem dlaczego się zgodziłam. Wcześniej nie uznawałam go za winnego, ale teraz... kiedy widziałam go z Derek'iem w ramionach, miałam ochotę go zabić...





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top